Opinie klientów o Jawa i Bali - W krainie batiku

5.0 /6
107 
opinii
Intensywność programu
4.9
Pilot
5.4
Program wycieczki
5.1
Transport
5.4
Wyżywienie
5.3
Zakwaterowanie
5.6
Opinie pochodzą od naszych Klientów, którzy odwiedzili dany hotel lub uczestniczyli w wycieczce objazdowej.

Osoba dodająca opinię musi podać dane osobowe, takie jak imię i nazwisko oraz dane dotyczące wyjazdu, czyli datę i kierunek wyjazdu lub numer rezerwacji. Dzięki tym informacjom sprawdzamy, czy autor opinii faktycznie podróżował z nami. Jeżeli dane się nie zgadzają, wówczas nie publikujemy opinii.
Najlepiej oceniane
Wybierz

6.0/6

Kasia i ja 16.03.2019

Pogniewałem się na Dział Kontroli Jakości i reklamacji (szczególnie na sędziego w swojej sprawie na drugim etapie zeszłorocznej skargi – panią J.P.) i miałem już w ogóle nie pisać. Ale jestem to winien najcudowniejszemu tandemowi pilotów: Pani Agnieszce i Jawajczykowi Czaczy (zapis fonetyczny) z biura Panorama (miejscowy kontrahent Rainbow) oraz tym z Państwa, którzy zastanawiacie się czy warto. Warto po trzykroć: ludzie, natura i architektura! Jestem to też winien samej Indonezji i jej wspaniałym mieszkańcom jako zadośćuczynienie za me lęki wynikające z wydumanych uprzedzeń. Ale przede wszystkim jestem to winien mojej Żonie Kasi, bo poprosiła, bym napisał. Jechaliśmy nieco wystraszeni (z Rainbow z powodu podejścia pani J.P. do klientów po raz ostatni): a bo to najludniejszy kraj muzułmański na Ziemi, a bo to Pacyficzny Pierścień Ognia (trzęsienia ziemi, aktywne wulkany i tsunami), a bo to pod równikiem to cywilizacji nie uświadczysz. W tym kontekście Indie wydawały nam się wzorem cywilizacji w naszym europejskim pojęciu. Zasadniczo nic bardziej błędnego poza faktycznym zagrożeniem ze strony sił natury. Pozostałe aspekty okazały się przez nas zupełnie wydumane. Demonizowaliśmy islam pomni różnorakich europejskich doświadczeń, a trafiliśmy do kraju, gdzie poza północna prowincją Sumatry: Aceh, nie ma prawa szariatu i fanatyzmu, za to panuje tolerancja i poszanowanie dla wszystkich religii i ruchów filozoficznych (np. buddyzm), a często spotyka się synkretyzm islamu z wierzeniami animistycznymi, za to fundamentalizmu nie uświadczyliśmy. Kobiety ubierają się jak chcą i nie są zepchnięte na margines życia społecznego, a tylko częsta, niemal formalna, prohibicja przypomina, że to właśnie ten najludniejszy na świecie kraj muzułmański. Ale nawet z tą prohibicją nie jest tak źle, bo o ile w Yogyakarcie nie ma nawet piwa w sklepach, to w restauracjach już nie ma problemu z dostępnością (choć cena jest odpowiednio wyższa, a na całej Jawie nie spotkaliśmy w sklepach mocniejszych trunków niż piwo i wino). No cóż, ale do Indonezji islam trafił głównie w sposób pokojowy, poprzez kupców, a nie poprzez świętą wojnę (nie wdając się w szczegóły: był podbój na Jawie królestwa Kediri oraz ostatniego państwa buddystyczno-hinduistycznego Jawy - Majapahit przez islamski Demak, ale generalnie ataki zbrojne były zjawiskiem marginalnym w historii Archipelagu i miały podłoże bardziej merkantylne niż religijne). W tym kontekście najlepiej widać magiczną różnicę słowa: „prawie”. To prawie ta sama religia, co w Afganistanie, Syrii etc. itp. Ludzie Indonezji, a konkretniej Jawajczycy i Balijczycy (bo innych prawdopodobnie nie poznałem) to temat na dłuższy wywód. Po uśmiechniętych i przesympatycznych potomkach Majów z Jukatanu, radosnych i życzliwych Hindusach (na których jednak potężnym cieniem kładą się liczne doniesienia o brutalnych gwałtach nawet na nieletnich), nie sądziłem, że spotkam ludzi bardziej otwartych na innych, bezinteresownych, chętnych do niesienia pomocy i uczciwych, a zarazem niezwykle pogodnych i cieszących się życiem mimo podwójnie trudnych warunków bytowania: bo i sama egzystencja nie jest najłatwiejsza, a przebiega w ciągłym stanie zagrożenia kataklizmami. A może właśnie dlatego? Ciężki los nauczył tych ludzi tego, co jest w życiu najważniejsze i pewnie dlatego, w miejsce bezrefleksyjnej gonitwy za dobrami materialnymi, zachowali w sobie taki pierwiastek Człowieczeństwa, o którym my dawno zapomnieliśmy. O ile kiedykolwiek w nas był. Ot, takie proste przykłady: pod Bromo żona nie wzięła zakupionych magnesów i odeszła, ja zaś polazłem robić zdjęcia nieświadomy sytuacji. A sprzedawca robił raban dopóki nie wróciłem po zakup, zawołany przez Rodaków. Yogyakarta (najbardziej po lokalnemu: Dżogdża) – przejście przez Malioboro jedną z głównych ulic. Sygnalizacja świetlna wzbudzana, więc wcisnąłem od razu przycisk z siłą wystarczającą w Polsce. I czekają dwie biedne polskie sierotki ze trzy minuty, a strumień samochodów nie maleje. Podchodzi sprzedawca z pobliskiego straganu, który zorientował się w czym rzecz i jak nie walnie w ten sam przycisk, aż zakolebało niemałym słupem. Ale od razu wskoczyło zielone światełko. On nie czekał na naszą reakcję czy podziękowania, po prostu wrócił do swojego stoiska. Pomoc nawet w drobnej sprawie jest tam odruchem. W Polsce ilu z nas zachowałoby się podobnie, a ilu dobrze bawiło nieporadnością wynikającą z braku znajomości lokalnej infrastruktury czy zwyczajów? Szacunek dla starszych jest podstawową zasadą społeczną, do tego stopnia, że czasem prowadzi to do sytuacji dla nas komicznych: Indonezja nie jest rynkiem, na którym najlepiej sprzedają się najnowsze modele telefonów, bo starszy członek rodziny może poprosić młodszego o zamianę czy pożyczenie aparatu, a temu nie wypada, a wręcz nie wolno odmówić… Bezpieczeństwo: w żadnym z miast nie byliśmy ostrzegani, aby nie zapuszczać się w jakieś enklawy po zmierzchu, bo grozi to nieprzyjemną przygodą (jak to było w innych rejonach świata). Oczywiście rozsądek należy zachować jak zawsze, i jak wszędzie, bo prowokacyjne zachowania grożą guzem lub utratą rzeczy wartościowych. Jedynym ostrzeżeniem było, by kobiety nie nosiły torebek od zewnętrznej strony idąc przy ulicy w Jakarcie. Klasyka wielkich miast Azji wschodniej i południowo-wschodniej, i nic godnego uwagi, szczególnie przy Phnom Pehn, Hanoi, Delhi czy nawet Bangkoku i Sajgonie. Wręcz przeciwnie, byliśmy zachęcani, by w ramach czasu wolnego chodzić i smakować jak najwięcej tego wspaniałego tortu o nazwie Jawa. Ciekawostką jest zaś fakt nie spotykany nigdzie indziej. Opowiedziane przez Pilotkę na wypadek sytuacji krytycznych (na szczęście nie musieliśmy sprawdzać): Indonezyjczycy świadomi kosztów połączeń wykonywanych na ich krajowe numery przez turystów, widząc że pokazany przez obcokrajowca numer jest indonezyjski, nie wahają się dzwonić z własnego telefonu, by pomóc zagubionemu skontaktować się z pilotem czy wezwać taksówkę. Dlatego naszym jedynym (zadanym jeszcze w autobusie z lotniska) zadaniem domowym było zapisanie, również na karteczkach noszonych przy sobie, a nie tylko w telefonach, indonezyjskiego numeru naszej superAgnieszki. Budzi wielki mój respekt indonezyjskie poszanowanie własnej tradycji i dziedzictwa w sferze zarówno kultury, jak i własności, dbałość o integralność wewnętrzną kraju pomimo różnorodności chyba największej na świecie. W Indonezji nie sprzedaje się ziemi obcokrajowcom. Nie dziedziczy się jej również poprzez małżeństwo. Nie ma podwójnych obywatelstw. Jeżeli umiera małżonek Indonezyjczyk, to drugi z małżonków (nie Indonezyjczyk) ma określony czas na sprzedaż nieruchomości. Prawo własności ziemi zostaje w kraju. Zatem nawet ogólnoświatowe marki i megakoncerny ich nie podkupią, choć i tam się panoszą bezwzględnie: u nas głosząc idee poszanowania praw człowieka i równości - tam wykorzystują pracę dzieci do nabijania sobie kabzy. I to jest w tym pięknym kraju, po wszechobecnej korupcji, z którą jednak co bardziej oświeceni politycy usiłują walczyć, najbardziej patologiczne zjawisko. Wydawać by się mogło, że nie ma w Indonezji żadnego systemu zabezpieczenia społecznego. Jednakże funkcjonują tam formy pomocy ubogim zarówno w sferze edukacji (mundurki – żeby dzieci nie różnicować wyglądem na biednych i bogatych, podręczniki, opłaty), jak i ochrony zdrowia, świadczone w pierwszym rzędzie przez lokalne jednostki administracyjne, a później przez państwo. Nie ma tam umierania na ulicach z braku ubezpieczenia – jeśli kogoś nie stać na operację, to i tak ją przeprowadzą, a po weryfikacji sytuacji materialnej, odpłatność umorzą. Inną sprawą jest kwestia, jak dzieci uczęszczają do szkół. Wiele z nich musi pracować, by pomóc rodzicom w utrzymaniu rodziny i nikt się tym nie przejmuje. Na szczęście jest tam wielka świadomość roli edukacji i duży wewnętrzny nacisk, by dobrze wykształcić przynajmniej jedno dziecko, co będzie premiowane później jego godnymi dochodami, gdyż w dawnej tradycji azjatyckiej, której Indonezja wciąż hołduje, jest zapewnienie rodzicom bytu na czas starości przez potomków. Całościowo to się sprawdza i nie wiem, czy nie lepiej niż u nas, nadmuchane do granic absurdu wielkimi ideami solidarności społecznej, formalne systemy zabezpieczenia społecznego. Na Jawie i Bali widziałem tylko jedną osobę żebrzącą. Kobietę z dzieckiem, bodajże w Dżogdży. Czego nie mogę powiedzieć o innych krajach Azji (oprócz Japonii – tam owszem, w Tokio w parku naprzeciw pałacu Mikado w okolicy mostu Seimon Ishibashi, koczowali bezdomni, ale nie pamiętam bym na całym Honsiu widział żebrzącego); a nawet o własnym kraju, czy rozwiniętych państwach Europy. Nie widziałem również żadnych dzikich koczowisk ludzi ubogich jak najpowszechniej widoczne jest to w Indiach. Wracając na chwilę do ludzi: nie czarujmy się, pieniądze psują wszystkich i wszędzie, dlatego należy szczególnie na Bali uważać przy wymianie pieniędzy i przeliczyć samemu, chyba że ma się absolutną pewność, co do kwoty. My nie liczyliśmy, ale w kantorze w Jakarcie (naprzeciw Santiki) i na Bali (na dole Beachwalk Center) osoby wydające pieniądze, kładły je na osobne kupki po 1 mln i liczyły przy nas po 2 razy z rękoma wciąż nad kontuarem. Do wymiany konieczne jest okazanie paszportu. Na lotnisku w Jakarcie kurs był znośny, ale nie najlepszy. W hotelach nie wymienialiśmy. Pewnym źródłem wymiany był też Czacza, co pierwszego dnia wieczorem było szczególnie istotne. Trzeba pamiętać, że kurs jest ruchomy w zależności od światowych notowań dolara. A na co należy uważać w kantorach? Jest to szczególnie dostrzegalne na Bali (bo Jawa jest mało turystyczna): zawyżone w stosunku do realnych kursy, kursy z dziwnymi końcówkami np. 13 999, upewnić się też należy, że jest magiczny napis: „no commission” oznaczający brak prowizji. Tych myków jest pewnie więcej, ale ja nie decydowałem się na wymianę w ulicznych budkach szumnie zwanych kantorami – to było bezpieczne w Wietnamie. Tu nie.

5.5/6

Adam 11.04.2014

W poszukiwaniu wulkanów i raju na ziemi

Podróż do Indonezji to długa droga, ale tych kilkadziesiąt godzin lotu samolotem rekompensują krajobrazy, piękne plaże, Wyspa Bali i oczywiście wspaniali otwarci i uśmiechnięci ludzie. Długi lot pozwala nabrać sił poprzez wypoczynek, sen, aby po wyruszeniu z Dżakarty rozpocząć poszukiwanie pięknych zabytków i wulkanów, których w Indonezji jest naprawdę wiele. Świątynie w Borobudur i Prambanan, przedstawienie Ramayany to głównie kulturalna część tej wycieczki. Głównym punktem na Wyspie Jawa jest kompleks 3 wulkanów: Semeri, Bromo i Batur, które koniecznie mimo trudów wczesnej pobudki, niesamowicie niskich temperatur w tej części świata należy zobaczyć. Wschód słońca nad wspomnianymi wulkanami pozwala ponownie docenić matkę naturę - krajobrazy księżycowe uwiecznione na kartach aparatów fotograficznych czy filmy video są dowodem, że tego miejsca każdy podróżnik nie powinien ominąć. Na koniec wycieczki jest wypoczynek na rajskich plażach Wyspy Bogów - Wyspie Bali. Wiele osób słyszało o tej wyspie i dlatego koniecznie trzeba ją odwiedzić korzystając z oferowanych wycieczek fakultatywnych - kultura tutejszej ludności, świątynie hinduistyczne, przedstawienie Kecak robiące niesamowite wrażenie - to punkty godne odwiedzenia. Oczywiście po trudach zwiedzania wyspy jest zasłużony wypoczynek w uroczej wiosce Sanur, w Hotelu Sanur Beach ciesząc się wspaniałą obsługą, wodą i wypoczynkiem na plaży, a wieczorami można wyruszyć na małe zakupy wzdłuż głównej uliczki, czy skorzystać z masażu albo po prostu skosztować specjałów kuchni azjatyckiej. Ogólnie wspaniała daleka wycieczka z przejazdem koleją, który de facto pozwala nabrać sił na dalsze punkty kraju czy zobaczyć jak funkcjonuje transport, który jest inny od naszego polskiego, ale też niczym nie przypomina Indii czy Chin.

5.5/6

K 22.02.2015

Jawa i Bali - W krainie batiku

Wspaniałe doładowanie akumulatorów w środku naszej (nie najzimniejszej, ale jednak) zimy.

5.5/6

widziały gały 21.08.2015

W krainie batiku

Wróciliśmy z wysp Jawy i Bali, gdzie mieszkają ludzie uśmiechnięci, choć drobni i mali. Po wyjściu z samolotu otworzył się oczekiwany przez nas tropikalny i egzotyczny świat. Od razu rzuciły nam się w oczy pogodne twarze mieszkańców, ich życzliwość i urok. Nie sądziliśmy, że będziemy dla nich jakąkolwiek atrakcją, a tu okazało się, że biała skóra i długi nos są dla nich wzorem piękna! Już w pierwszym dniu pobytu w Dżakarcie Jawajczycy spontanicznie podchodzili do nas z prośbą, byśmy zrobili sobie z nimi zdjęcia. Czuliśmy się trochę jak giganci w świecie liliputów, ponieważ nawet dorośli ludzie sięgali nam do pach. Braliśmy więc ich pod te pachy i wyglądaliśmy jak kwoki z pisklętami. Jawa jest wyspą o wydłużonym kształcie i jadąc z zachodu na wschód mieliśmy wrażenie, że Dżakarta nigdy się nie kończy. Nie było widać początku, ani końca miast, miasteczek i wiosek. Od czasu do czasu pojawiały się pola ryżowe, ale i one były wciśnięte między kolejne skupiska ludzkie. Dookoła roztaczała się też bujna przyroda i niewiarygodna ilość śmieci. Śmieci były wszędzie - na ulicach, w rzekach, w strumykach i kanałach. Ulice były aż czarne od motocyklistów. Często na jednym motocyklu siedziała czteroosobowa rodzinka z maluchami wciśniętymi lub stojącymi między rodzicami. Dzieci już od najmłodszych lat uczą się tańczyć i grać zgodnie z wielopokoleniową tradycją. W muzyce królują gamelan składający się z różnych gongów, fletów i bębnów oraz anklung, czyli rodzaj orkiestry na grzechotki bambusowe. Będąc w Bandungu mieliśmy okazję grać na anklungu. Siedząc na widowni , razem z setkami innych turystów, dostaliśmy grzechotki o różnej wysokości dźwięku i patrząc na ruchy mistrza-dyrygenta wspólnie zagraliśmy kilka popularnych melodii. Mimo, że mieliśmy ten instrument pierwszy raz w rękach wyszło perfekcyjnie !! Następnego dnia dotarliśmy do Borobudur, który nas zachwycił mimo gęstych chmur. Jest to świątynia buddyjska z VII i VIII w, po której się chodzi, wspina i pewnie medytuje, ale do tego trzeba skupienia, którego wśród tłumu turystów na pewno brakowało. Natomiast następnego dnia w pięknym słońcu odsłonił nam się hinduistyczny zespół świątynny z IX w. Prambanan. Mogliśmy podziwiać budowle niezwykle bogato zdobione płaskorzeźbami i posągami przedstawiającymi wyobrażenia hinduskich bóstw. Z każdego miejsca widok na świątynie był imponujący, nie można było oderwać oczu ! Jadąc na trasie zatrzymywaliśmy się na polach uprawnych herbaty, kosztowaliśmy najlepszej kawy Kopi luwak. Rikszami jechaliśmy do pałacu sułtanów. Zmęczone nogi moczyliśmy w gorących, błotnistych źródłach krateru Domas. Z krateru wydobywał się dym o siarczanym zapachu, a w bulgoczącej obok wodzie można było ugotować jajka. Odwiedziliśmy warsztaty batików, rzeźbiarzy i wyrobów ze srebra, w których artyści wystawiali swoje wyroby. Co dziwne, w Indonezji nie funkcjonuje wyraz „artysta”, tylko „robotnik”. Na koniec pobytu na Jawie wyruszyliśmy jeepami na wschód słońca nad wulkanem Bromo. Wstaliśmy w środku nocy , a było tak zimno, że mimo najcieplejszych ubrań dzwoniły nam zęby. Za to widoki i piękne słońce, które zaczęło nam malować krajobraz cieszyły nasze zaspane oczy. Z muzułmańskiej Jawy udaliśmy się samolotem do hinduistycznej Bali. I tu odsłonił się inny świat. Balijczycy są bardzo związani ze swoimi korzeniami. Z dumą trzymają się swoich tradycji i opierają się wpływom zewnętrznym. Widać że religia dominuje w ich życiu codziennym. Chodzą ubrani w tradycyjne sarongi, panowie mają na głowie zawiązaną chusteczkę, której węzełek z przodu wygląda jak wachlarzyk. Często we włosach mają kwiaty, a na czole między oczami ryż. W większości mieszkają w domach przypominających świątynie, kilka razy dziennie składają dary duchom. Według ich wierzeń duchy buszują na czubkach drzew, dachów, gór i należy o nie dbać, by się nie uzłośliwiły. Z respektem kładą na ziemi bambusowe koszyczki z darami dla demonów czyniąc przy tym tajemnicze ruchy. W koszyczkach są kwiaty, owoce, ryż i kadzidełka. W każdym dniu roku jakaś świątynia ma „urodziny” więc odświętnie ubrani Balijczycy, przy dźwiękach gamelanu idą w procesji niosąc dary, które potem wspólnie zjadają. Świątynie otoczone są murem. Do środka wchodzi się bramą pięknie ozdobioną rzeźbieniami bogów, bóstw i zwierząt. Jednym z najbardziej rozpoznawalnych elementów w świątyniach są wielopiętrowe daszki z trzciny cukrowej. W święto pełni księżyca Balijczycy oczyszczają się z grzechów. Mieliśmy okazję to obserwować, gdy nad oceanem kapłan ubrany na biało obmywał wodą „grzeszników”. Towarzyszyła temu radosna atmosfera, a dla nas miała magiczny posmak. Magiczne były również przedstawienia Ramayany, podczas których maski, stroje, tańce wprowadziły nas w baśniowy świat. Niezwykłe to dla nas przeżycia, a do tego przyjemny klimat, bogactwo roślin i zapachów, pyszne jedzenie, a zwłaszcza poranne omlety, które w rękach wprawnej kucharki wirowały w powietrzu jak motyle, dojrzałe na słońcu owoce, skaczące małpy, olbrzymie nietoperze spowodowały, że czuliśmy się jak wymarzonych wakacjach.
telefon

Pobierz aplikację mobilną Rainbow

i ciesz się łatwym dostępem do ofert i rezerwacji wymarzonych wakacji!

pani-z-meteracem