Opinie klientów o Kolory Pustynnych Miast

5.1 /6
181 
opinii
Intensywność programu
4.9
Pilot
4.9
Program wycieczki
5.4
Transport
5.0
Wyżywienie
4.5
Zakwaterowanie
4.6
Opinie pochodzą od naszych Klientów, którzy odwiedzili dany hotel lub uczestniczyli w wycieczce objazdowej.

Osoba dodająca opinię musi podać dane osobowe, takie jak imię i nazwisko oraz dane dotyczące wyjazdu, czyli datę i kierunek wyjazdu lub numer rezerwacji. Dzięki tym informacjom sprawdzamy, czy autor opinii faktycznie podróżował z nami. Jeżeli dane się nie zgadzają, wówczas nie publikujemy opinii.
Najlepiej oceniane
Wybierz

3.0/6

Krystyna Gdynia 15.04.2014

Wrażenia z Radżastanu- kwiecień 2013 r

Indie -Kolory Pustynnych Miast mają jak dla mnie dwa niewypały: zakwaterowanie i beznadziejny nocleg w namiotach oraz nieciekawy pokaz tańca Kalbeliya.Po przejażdżce na wielbłądach można spokojnie wrócić do hotelu na nocleg. Następnym jest półdniowe jeep safari w okolicach wioski Bisznoi. Safari to nazwa na wyrost. Można ,,ustrzelić,, aparatem kilka sarenek i ptaków..albo sowę. Odrębnym zagadnieniem są wycieczki fakultatywne na które nie wszyscy mają ochotę i co jest trochę wmuszane przez pilota .Nieuczestniczący w fakultetach mają do wyboru OCZEKIWANIE w autokarze !!!! I albo Biuro powinno włączyć fakultety do programu albo wogóle z nich zrezygnować .Szkoda też czasu na emporia dywanów czy też kamieni szlachetnych gdzie CENY wzięte są z księżyca.Obok istnieją normalne sklepy z normalnymi cenami. KZ

3.0/6

zbigniew 11.04.2017

INDIE TAK I NIE

Zwiedzamy świat z Rainbow od 12 lat , raz jest dobrze a raz nie ( tym razem - nie ) . Wycieczka warta polecenia , Indie to kraj który trzeba zobaczyć aby mieć obraz świata zupełnie nam obcego , ale po koleji - Delhi , pierwszy ( i ostatni ) hotel to dla takiego biura podróży jak Rainbow nie przystoii , wie że to stolica , ale hotel mógłby być trochę lepszy . Byliśmy w czsie święta Holi , ale to co nam zaoferowano w fakultecie za 25 dol. to parodia , następna niby atrakcja - nocleg na pustyni ? , jak się gości 30 osób , to jedna umywalka to trochę mało . Dlaczego biuro w ofercie proponuje fakultety , skoro trzeba 100% uczestników ( Vindawan i Mathura ) , a swoją drogą jak to możliwe że droga do Delhi ( 180 km. ) zajęła nam prawie cały dzień .Ogólni , wycieczka warta polecenia .

3.0/6

Magda 19.01.2020

Piękne ale....

Indie to zupełnie inny świat. Spodziewaliśmy się odmienności, ale... Nasyciliśmy się Indiami i jednocześnie przesyciliśmy. Zgiełk, gwar, trąbienie, tłumy ludzkie, zapach.... to wszystko nas urzekło i jednocześnie przytłoczyło. Ale warto było. Zdecydowanie. Co innego program i usługi biura. Pojechaliśmy na "kolory pustynnych miast" ponieważ zlikwidowano nasz termin na "dzikie i zmysłowe". Biuro proponuje wyloty co tydzień, a potem likwiduje terminy i upycha "do pełna" na potwierdzone terminy. Nikt nas nie zmuszał, ale.. urlop ustalony, wymarzony kierunek.... niby wyjścia nie było. Nasza grupa liczyła 35 osób - zdecydowanie za dużo. Bardzo duży autokar, a kierowca hinduski powinien mieć na imię Pomyłka, a na nazwisko Zawracam. Potrafił 40 minut manewrować 500 m od hotelu (zamiast nas wypuścić i pozwolić nam dojść). Kompletnie nie radził sobie z jazdą, nie wiedział gdzie jedzie, mylił drogi, wjeżdżał wielkim autokarem na skrzyżowania małych miast i potem tkwił w miejscu prawie pół godziny. Obezwładniająca była beztroska Pani Pilot, która twierdziła, że nie będzie ingerować, bo kierowca powinien wiedzieć gdzie jedzie. Niby tak, ale dzięki temu spędzaliśmy w autokarze prawie codziennie 8 godzin (lub więcej). Hotele - nikt chyba nie oczekiwał fajerwerków, ale takiej Firmie jak Rainbow powinno zależeć na dobrej marce. Tymczasem w Dehli zaserwowano nam hotel, w którym w "restauracji" było ok. 20 miejsc (nas 35 osób). Nic takiego strasznego - można poczekać - tylko potem nie było już na co ☺. W kilku innych hotelach w pokojach była pościel używana przez poprzednich gości - tylko pościelone łóżko. Manager Rainbow, który zdecydował o zakwalifikowaniu takich hoteli do bazy powinien się wstydzić. Hotel 3* - ok, ale na gwiazdki zasługiwała w nich tylko obsługa, która mimo wszystko starała się. Pytanie tylko gdzie w tym wszystkim była załoga biura? Jesteśmy klientami biura Rainbow już kilka lat, ale na tej wycieczce bardzo się zawiedliśmy. Mamy wrażenie, że liczyliśmy się tylko do momentu zapłaty. Rozczarowani jesteśmy także programem. Po kilku dniach stał się lekko nudny, codziennie prawie to samo. Do tego Pani Pilot, która sprawiała wrażenie lekko znudzonej Indiami, duchem była gdzie indziej, stąd lekki chaos i brak należytej organizacji, zniecierpliwienie i pouczanie nas czasami jak dzieci. Mamy żal do biura za upychanie terminów (wycieczka potwierdzona to 20 osób, na naszym zlikwidowanym terminie było już 12 na ponad miesiąc przed wyjazdem - zostawiono terminy na których było znacznie mniej osób) oraz za brak należytej organizacji. Jesteśmy rozczarowani - biurem, bo Indie to Indie.

2.5/6

Elżbieta Konin 20.03.2018

Opinia wycieczki „KOLORY PUSTYNNYCH MIAST” do Indii w terminie: od 2018-02-07 do 2018-02-21

Opinia o wycieczce „KOLORY PUSTYNNYCH MIAST” do Indii w terminie: od 2018-02-07 do 2018-02-21, organizowanej przez RAINBOW TOURS S.A. Od około roku przygotowywałam się psychicznie, mentalnie, merytorycznie, fizycznie i finansowo do wycieczki, do Indii (czytałam, szczepiłam się, nabierałam kondycji fizycznej i finansowej, dowiadywałam się o urokach i zagrożeniach, zaopatrzyłam się w tabletki na zakrzepicę i biegunkę, kupiłam latarkę czołową, wygodne obuwie, duże chusty itp.). Przyszedł ten dzień, gdy nasza grupa wycieczkowa znalazła się na lotnisku w Delhi. Myślałam, że wiele wiem lub jestem w stanie przewidzieć, trudno będzie mas zaskoczyć. Jednak zapach panujący już na lotnisku w Delhi tak wkręcił mi się w nozdrza, że czułam go przez cały pobyt w Indiach, a nawet śnił mi się jeszcze po przez kilka dni w Polsce. Ten charakterystyczny zapach to mieszanina wielu ziółi przypraw - to trzeba poczuć samemu, własnym nosem.Na lotnisku powitał nas pilot. I to było drugie zaskoczenie, nie był Polakiem. Nie byłby to większy problem, gdyby nie to, że mówiąc prawie bez obcego akcentu i mylił polskie pojęcia – szczególnie liczby, miał problem z określeniem polskich zwrotów, wyrażeń z odmianą. Później również się okazało, że miał problemy z tłumaczeniem z języka angielskiego na język polski. W jednej ze świątyń lokalny przewodnik po krótkiej próbie porozumienia się z nim – zadał naszej grupie pytanie – czy ktoś zna język angielski. Uroki miast, fortów, świątyń, pałaców były tak osobliwe, przepięknej urody, niespotykane „kapiące” rzeźbami, malowidłami, złotem, lustrami itp., że wyłączone miałam – najczęściej – „douszne radyjko”z wypowiedziami naszego pilota. Byłam zauroczona „innością” ludzi, kultury, uliczek, miasteczek, zwyczajów, kolorów, gwaru – a wręcz – hałasu, panującego na ulicach: motory, busiki, riksze o różnej melodii klaksonów, lewostronny ruch, pojazdy, ludzie, krowy, placki krowie, świnki, kozy, psy, uliczne stragany, sklepy, sklepiki, ludzie życzliwi, z uśmiechem mijający „białych”, często mówiących „hej”, kiwający ręką w strojach, jak z „Baśni tysiącai jednej nocy”. Nasz pilot wraz z przewodnikiem biegł zawsze na czele grupy. Nigdy się nie obejrzał, czy są wszyscy. Na skrzyżowaniach ulic mieliśmy wątpliwości: w prawy, czy lewo. Na szczęście udawało nam się zawsze dojrzeć kogoś z naszych… Mieliśmy problem, bo p. Borys potrafił powiedzieć, że „skręcamy w prawo” wystawiając lewą rękę. Pewnego dnia w ruchliwej, hałaśliwej, typowej, wąskiej uliczce i połowie grupy zagroził agresywny byk. Niestety ja byłam w tej grupie. Czoło wycieczki szybko się od nas oddaliło, a pilot – wiedzieliśmy – nie odwrócił się. Dodatkowo w perspektywie było skrzyżowanie ulic. Uliczny hałas zagłuszał nasze wołania. Widzieliśmy oddalający się kapelusz pilota. Komuś zdeterminowanemu udało się przejść po cegłach, leżących na poboczu. Pozostała, odłączona grupa zaczęła też iść tą „drogą”. Ja – niestety – przewróciłam się w to gruzowisko. Obolała i – jak się później okazało – również posiniaczona, razem z pozostałymi, zmuszona byłam dosłownie grzać slalomem w stronę pilota. Na następny dzień w walentynki, dzięki technice XXI wieku – pokazałam mężowi przebywającemu w Polsce intymną, prawą część mojego ciała, w kolorze czarno – fioletowym… I tak, aż do dziś staram się siedzieć… lewostronnie.Przeżyłam wspaniałe chwile w różnego rodzaju pracowniach rękodzieła artystycznego: jubilerskiej, marmuru, tekstyliów, dywanów, obrazów. Baśniowe kolory, wzory. Niejednokrotnie również ceny, Dreszcz emocji przeszywał podczas pobytu w świątyni szczurów, w Galcie z małpami, jazdy jeepem przez pustynię, rikszą przez miasto, autobusem pod prąd, na dostojnych słoniach do górującego nad miastem fortu. No i oczywiście – na wielbłądach. Są to piękne zwierzęta, na długich, cienkich nóżkach. Usiadłam i nagle okazało się, że mam tak ogromny lęk wysokości, że zaczęłam krzyczeć, jednocześnie usiłowałam zejść, tzn. rzucić się w przepaść. Ściągnęło mnie kilku przewodników i wskazano mi bezpieczną, niską „dwukółkę”, ciągniętą przez wielbłąda, prowadzoną przez hinduskiego woźnicę. Był tak życzliwy, że w obozowisku zakazał mi schodzić. Pobiegł po … drabinę, pomógł mi z niej zejść. Zdjęcia uczestników wycieczki (bardzo za nie dziękuję) nie ukazują tego, co czułam na wielbłądzie: panika, lęk, szok. Sama tego nie rozumiem. Dziękuję jednak za zrozumienie, a hinduskim przewodnikom za pomoc.Obozowisko, do którego dotarliśmy składało się z budynku mieszkalnego z restauracją, sceny ze stolikami, dużych, białych namiotów oraz małych, kolorowych namiotów (na 2 materace). Przed przyjazdem pilot stwierdził, że będziemy spać w dużych namiotach, jednak dla nas były przeznaczone te malutkie. Jeszcze w autokarze pilot również mówił, byśmy nie obciążając wielbłądów – nie zabierali ze sobą podręcznych bagaży z ciepłą odzieżą, latarkami, lekami, przyborami higienicznymi, itp. Sam był ubrany w ciepłą kurtkę i miał ów bagaż. Wiedział też, że autokary nie jadą do obozowiska,a „w nieznane”. Upalna, pustynna pogoda zaczęła się szybko zmieniać. Nagle zapadł zmrok, zaczął wiać przejmująco zimny wiatr. Pustynne tancerki miło nas witały przed sceną. Zaczęły się tańce, muzyka, poczęstunek przy stolikach (bez napojów). Wspólnie z naszą wycieczką, obok siedzieli również turyści niemieccy: odpowiednio ubrani, zadowoleni. Turyści polscy – zziębnięci, niezadowoleni. Autokaru z bagażem nie było. Zapytałam p. Borysa czy mogę „na grzbiet” zarzucić kołderkę namiotu. Wyraził zgodę twierdząc również, że „lokalni też tak chodzą”. Ciepłą odzież wraz z bagażem podręcznym, mogliśmy wziąć z autokaru dopiero ok. godziny 21:00. To, że nie rozchorowałam się, zawdzięczam zestawowi piguł i własnej odporności. Ominął mnie jednak wieczór w towarzystwie naszych miłych wycieczkowiczów, gdyż szybko poszłam spać. Noc również była wyjątkowa. Obudził mnie porywisty wiatri bębniący o namiot deszcz. Przypomniały mi się letnie, harcerskie noce w Polsce. Tylko nie pamiętam, by, wówczas tak zamarzła… I tak dodatkową „atrakcją” wycieczki, wątpliwie miłą, okazał się obóz przetrwania. Mieszkańcy Indii w miejscach komercyjnych byli do turystów również komercyjnie nastawieni: „koleżanka daj”. Kobieta, znudzona, na widok wychodzących z autokaru turystów, brała do ręki miotłę i ochoczo zamiatała. Nie po to, by było czysto, lecz po to, by za zrobione jej zdjęcie wyciągnąć rękę po zapłatę. Mężczyzna w turbanie z pięknymi, długimi, zakręconymi wąsami, uśmiechnięty, również czekał na zapłatę za zdjęcie (ceny 100-300 rupi). Zdarzyły mi się również inne, zadziwiające sytuacje. Już pierwszego dnia w Delhi, mężczyzna i kobieta w tradycyjnym stroju, z dzieckiem na ręku, proszą mnie o zdjęcie. Po wyrażeniu przeze mnie zgody, wciskają mi w ramiona kilku miesięcznego, tłuściutkiego, pachnącego bobaska. Pstrykają zdjęcia. Dziękują. Ponoć zdjęcie dziecka z białą kobietą przyniesie małemu szczęście do końca życia. Wzruszyłam się niezmiernie. Jak mogę pozbawiać dziecko szczęścia?! Wręcz musiałam się zgodzić. I tak wzruszyłam się wiele razy: zdjęcie z pięknymi dziewczynami, kilkorgiem dzieci, a nawet z cała… klasą Wycieczka objazdowa zmuszała nas do prawie zamieszkania w autokarze. O każdą butelkę wody zmuszeni byliśmy extra prosić. Pilot stwierdził, że lepiej mniej pić, ponieważ on sam się wówczas mniej poci (!). My – pomimo upałów – niewiele się pociliśmy, jednak sporo korzystaliśmy na trasiez toalet (ceny 5-10 rupi). Najczęściej zatrzymywaliśmy sięw miejscach, gzie również były restauracje, sklepy, miejsca z parasolami, w zieleni. Można tam było odpocząć, zjeść, wypić kawę, kupić coś interesującego w sklepie, negocjując ceny.W toaletach zawsze była woda do spłukiwania (czasami w wiaderku) i umywalka do mycia rąk. Sedesy również zawsze były europejskie i „narciarskie”. Kilka pań z grupy zakupiło pięknem szerokie spodnie damskie (element lokalnego stroju). Dopiero wówczas okazało się, że do załatwienia potrzeb fizjologicznych nie potrzeba ich ściągać, gdyż mają wykrojony pomiędzy nogawkami, spory otwór. Tego rodzaju pokazów oczywiście nie mieliśmy. Za tow dwóch miejscach zaprezentowano nam sposób upinania na głowie turbana – ok. 4,5m długości materiału. W sklepie z tekstyliami upinano wielometrowe sari na pięknej Polce ze Świnoujścia. Wzbudziła zachwyt wszystkich pracowników. W większości sklepów ceny można było negocjować. Upust był nawet do 60%. Negocjacje odbywały się najczęściej za pomocą telefonu – wyświetlając cyfry. Uliczne sklepiki były różnorodne, kolorowe, sklepikarze uczynni. Ceny spadały, gdy wycieczka powracała… Przy autokarze stali handlarze drobiazgami – magnesami, książeczkami, biżuterią, słonikami, itp. Około 10 dnia wycieczki grupa zaczęła chorować. Autokar zatrzymywał sięw nietypowych miejscach, bez lasów, a nawet krzaczków na poboczu. Niektórzy wycieczkowicze – cierpiąc nie wychodzili, by zwiedzać lub cały dzień spędzali w hotelu. Okazało się, że na dolegliwości żołądkowo-jelitowe bardzo dobra jest zawartość orzecha kokosowego. Ja, tak jak wiele osób z grupy, nie kupowałam niczego do picia i jedzenia na ulicznych straganach. Rozchorowałam się dopiero w Polsce – nadrabiając zaległości w jedzeniu kiełbaseki kotletów. Nie wszyscy mieli takie problemy – jedna rodzina przywiozła do Indii walizkę kabanosów. Przez 2 tygodnie nie ma co liczyć na mięsko. W hotelach na kolację, był sos z kurczakiem. Jednak z tego kurczaka pływały tylko tzw. długie kości lub ich kawałki. W jednym z hoteli nie chciano nam podać do kolacji napojów. Stwierdzono, że picie będzie po. W Agrze, z restauracji, wyproszono naszą grupę dwa razy. Pilot stwierdził, że posiłek będzieo godzinie 19:00. O 19:35 nie chciano nas wpuścić. Ja swoje wejście wymusiła, stwierdzając (w języku angielskim), że jestem głodna i zaczęłam nakładać na talerz. W tym czasie kelner zamknął drzwi, pozostawiając na zewnątrz naszą grupę!Warunki ogólne w hotelach były standardowe – o najgorszych w Delhi, do najlepszych, np. w Shekhawati czy Jaisalmer. W większości miejsc witano nas uroczyście, z wieńcem kwiatów na szyję, napojami, kropeczką między oczy…, w marmurowych recepcjach, z kryształowymi żyrandolami. Pokoje jednak były podobne: w kilku nie można było otworzyć okna, telewizory niedziałające (nie obejrzeliśmy nawet fragmentu filmu hollywoodzkiego), czasami popsute czajniki, lodówki niesprawne. Niektóre hotele były otoczone piękną zielenią, z basenem, a za ogrodzeniem, na miejskich placach, można było przez okienko zaobserwować hinduskie wesele. Jest to obrzęd kolorowy i głośny. Odgłosy bębnów i trąb towarzyszyły nam nawet do godziny 2:00w nocy. Przed zmrokiem i o wschodzie unosił się głos nawołujący do modlitwy wyznawców islamu. Dźwięki, kolory, zapachy nocne wokół hotelu były niepowtarzalne.Meldowania i dostarczanie bagażu zawsze przebiegało sprawnie. Pan Borys nigdy i nigdzie nie podał swojego numeru pokoju. Nie tylko nie orientował się o czasie posiłków. Nie znał tras, którymi nas oprowadzał przewodnik. Raz stwierdził, że „tu wyjdziemy do busika”, a wyszliśmy przeciwległym wyjściem, itp. Nie otrzymaliśmy map, nawet orientacyjnych, ani miejscowości, ani trasy wycieczki. Nie wiedzieliśmy, w którym miejscu się znajdujemy,w jakim punkcie miasta mamy, np. hotel. Świadomość, że możemy się zgubić była paraliżująca… W jednym z miast zgubiły się dwie osoby. Odszukał je lokalny przewodnik, na motorze. Przykry dla całej wycieczki był ostatni, czternasty dzień w Indiach. Pilot stwierdził, że w tym dniu przeprowadzi fakultatywne zwiedzanie Mathury. Była to połowa naszej grupy. Ja, wraz z drugą połową, miałam się wyspać, wypocząć i wyjechać z hotelu dopiero o 9:30. Za chwilę – jednak – pilot stwierdza, że o godzinie 5:00 zamówił dla wszystkich budzenia, bo wszyscy muszą o godzinie 5:30 wystawić główny bagaż przed drzwi pokoju. Zbuntowałam się i ja, i reszta grupy. Dzień wcześniej też wstaliśmy o godzinie 5:00, by o godzinie 6:00 wyjeżdżać do Taj Mahai i uniknąć kolejki (okazało się, że niepotrzebnie, bo gdy wychodziliśmy – u wejścia nie było ani jednej osoby). Pilot stwierdził, że możemy jechać 2 godziny z torbami „pod kolanami”. Poczuliśmy się , jakbyśmy to my „fakultatywnie” zostali w hotelu. I tak, o godzinie 9:30 przyjechał nieklimatyzowany busik, dla 15 osób, bez bagażnika. Pilot był w Mathurze, a my mieliśmy problem i nie mieściliśmy się z bagażem busiku. Po dwóch godzinach stresu, niepewności, siedzenia na walizkach przed hotelem, pojechał odpowiedni, inny, bus. Z problemu wybrnęliśmy tylko dzięki umiejętnościom j. angielskiego i negocjacji Jacka O. Byliśmy samotni, opuszczeni przez pilota na pół dnia, zdani na siebie. Nie opuszczał nas jednak humor. W przeciwnym razie złe emocje by nas zżarły. Pilot przeprosił nas za swoje zachowanie przed wejściem na lotnisko. Wysiadł i ponownie byliśmy pod opieką… kierowców. Niedogodności wycieczki częściowo rekompensowało lazurowe niebo Indii, piękna pogoda, ciepełko, życzliwi ludzie, piękne zabytki, kulturai inność tego kraju. Zgodnie z polskim powiedzeniem: „prawdziwego przyjaciela poznaje się w biedzie” nasza grupa wycieczkowa bardzo się zżyła, zbliżyła do siebie. Wspieraliśmy się lekami, słowami otuchy, poparcia, pytaniem o samopoczucie, dobrym humorem. Bardzo chciałabym wszystkim podziękować za miłe chwile, spędzone na „drugim krańcu Świata”: Kasi, Ani, Oli, Renkowi, Krzysiowi, Danielowi z żoną i innymi, a szczególnie Jackowi za wsparcie podczas schodzenia ze stromych schodów i zasłanianie mnie przed bykiem, za to, że nie był „debilem” i umiejętnie wykorzystał znajomość języka angielskiego podczas urlopu. W Mathurze pan Borys stwierdził, że jeszcze „takiej grupy” nie miał. Fakt. Grupa była wyjątkowa Elżbieta Melniczak, KONIN, 2018-03-16
telefon

Pobierz aplikację mobilną Rainbow

i ciesz się łatwym dostępem do ofert i rezerwacji wymarzonych wakacji!

pani-z-meteracem