Opinie klientów o Zajrzyj do sąsiada!

5.0 /6
43 
opinie
Intensywność programu
5.3
Pilot
5.3
Program wycieczki
5.5
Transport
4.9
Wyżywienie
4.6
Zakwaterowanie
4.5
Opinie pochodzą od naszych Klientów, którzy odwiedzili dany hotel lub uczestniczyli w wycieczce objazdowej.

Osoba dodająca opinię musi podać dane osobowe, takie jak imię i nazwisko oraz dane dotyczące wyjazdu, czyli datę i kierunek wyjazdu lub numer rezerwacji. Dzięki tym informacjom sprawdzamy, czy autor opinii faktycznie podróżował z nami. Jeżeli dane się nie zgadzają, wówczas nie publikujemy opinii.
Najlepiej oceniane
Wybierz

4.5/6

Rafał TravelfanPL, Inowrocław 11.10.2016
Termin pobytu: kwiecień 2017

Słowacja – warto zajrzeć do sąsiada.

Za każdym razem, kiedy decyduję się na rezerwacje wycieczki pod uwagę rozważam stosunek wypasu do ceny. Ciekawy, urozmaicony program musi współgrać z przyzwoitą, niewygórowaną ceną. Pod uwagę biorę także, aby w trakcie wycieczki jak najmniej odwiedzało się tzw. zaprzyjaźnione sklepy. Nie są także mile widziane wycieczki fakultatywne, które nijak się mają do idei imprez objazdowych.Takie warunki niemal że spełniała wybrana przeze mnie wycieczka po Słowacji. Interesujący program posiadał tylko jeden mało upierdliwy fakultet, który nie był czymś ważnym, aby koniecznie w nim uczestniczyć. Co prawda w Rajeckich Teplicach poza parkiem zdrojowym i niewielką zabudową uzdrowiska praktycznie nic nie ma do roboty, szczęściem dla mnie w dniu mojej wizyty odbywało się właśnie święto miasta. Czas wolny można było zatem wykorzystać na zintegrowanie się ze Słowakami i przy dobrym piwie oraz smacznym niewygórowanym cenowo jedzeniu uczestniczyć w ofercie kulturowej miejscowości. To był chyba jedyny irytujący mankament wycieczki. Po pierwsze, że niekochany na objazdach fakultet, a po drugie że wprost z trasy z PL dotyczył kąpieli. Kto jednak koniecznie chciał z niego skorzystać mógł kąpielówki zabrać do podręcznego i skorzystać z możliwości przebrania się w szatni. Generalnie kraj naszych południowych słowiańskich braci Słowaków zachwyca bogactwem przyrody, wspaniałymi doskonale zachowanymi zabytkami, mnóstwem wód termalnych, wspaniałą turystyczną infrastrukturą…i co fajne… ciągle nie jest jeszcze zadeptany mrowiem turystów. Poza Bratysławą, dokąd w sezonie letnim czasem przybywają statki-hotele (te rzeczne przypominające statki na Nilu nie są na szczęście tak wielkie jak morskie cruisery) zagranicznych turystów niewiele. Na turystycznych szlakach jest dość kameralnie, co z pewnością ułatwia poznawanie słowackich atrakcji, dając zarazem przemożne wrażenie, że jest się tam kimś wyjątkowym, niemal elitarnym. Kontakty ze Słowakami są bardzo przyjazne. Widać, że więcej nas łączy niż dzieli… i raczej lubią Polaków. Do tego dochodzi brak bariery językowej… choć oczywiście musimy nieco uważać, aby w kontaktach z miejscowymi nie skonstruować przypadkiem jakiegoś językowego zonka. W kategorii wycieczek krótkich, do tygodnia, czyli względnie tanich objazd Słowacji uważam, za jeden z lepszych. Według mnie impreza może pretendować do tytułu klasyka tj. wycieczki, której walory pozwalają za jednym razem poznać wystarczająco dużo kraju (przejechaliśmy po Słowacji około 1300 km), że po powrocie nie ma się niedosytu…ze może coś by jeszcze warto dołożyć. Choć Słowacja to niewielki kraj i wydawać by się mogło, ze wszystko jest w zasięgu przysłowiowego rzutu beretem, program imprezy był bardzo rozbudowany. Kto zatem myśli, że będzie mógł sobie dłużej pospać, to oczywiście jest w błędzie. Choć wyjazdy z hoteli nie były jakieś wyjątkowo wczesne, tylko ostatniego dnia pozwolono nam pospać nieco dłużej (przyjazdy do hoteli zwykle były nie prędzej niż w okolicach 18tej). Bardzo rozbudowany program tygodniowej imprezy (aż 26 punktów programu) sprawiał, że poza niezbyt długimi, relaksującymi wizytami w termach uczestnicy wycieczki musieli żyć intensywnie na pełnych obrotach… co nie znaczy, że nie udało nam się wygospodarować odrobiny czasu na degustację podawanego z pietyzmem nawet w największej dziurze wyśmienitego słowackiego piwa. Nie zrealizowana z racji pogodowych wizyta w Tatrzańskiej Łomnicy połączona z wjazdem kolejką gondolową na Skalisty Staw i podziwianie panoramy Tatr , została zamieniona na odwiedziny Starego Smokowca i wjazd na Hrebeniok (niedosyt jednak pozostanie…cóz, na pogodę nie ma rady). Trochę trudno mi się pogodzić z faktem, że w porównaniu do początków „nowej Polski”, gdzie dopiero rozwijał się ruch turystyczny ceny za obowiązkowy pakiet wstępów wzrósł niewspółmiernie wysoko. Aby skorzystać z wszelkich atrakcji imprezy pakiet uczestnictwa wyniesie nas około 150 Euro. Gdzie te czasy, gdy za wszystkie wstępy płaciło się równowartość…50-80 Euro. Zauważcie, że teraz mało która wycieczka swój pakiet ma mniejszy niż 100 Euro. To nie jedyny ból, który niestety każdy z uczestników odczuje na własnym portfelu. Kolejne niezbyt przyjemne opłaty, o czym nie wspomina program wycieczki wiążą się z „haraczem” za fotografowanie i filmowanie. Większość atrakcji posiada monitoring. Bywa też że posiadacze aparatów oraz kamer są skrzętnie oglądani przez obsługę atrakcji, czy posiadają umieszczoną w widocznym miejscu wykupioną naklejkę uprawniającą do filmowania. Czasem opłata jest nieznaczna np. 2 Euro… ale bywa, że w jaskimi araganitowej za niezbyt długie i zwiedzanie monotonnych półmrocznych widoków podziemnej przyrody nieożywionej trzeba wysupłać aż 10 euro (spora część grupy zrezygnowała) !!! W kościele w Bardejowie każdy kto zostanie przyłapany za nie uiszczenie opłaty może liczyć się z karą aż 50 Euro. To chyba ostatnie, niezbyt miłe akcenty pobytu w kraju naszych słowackich sąsiadów. Wybierając się na objazd Słowacji, miałem dylemat czy po wprowadzeniu euro pojawią się tam znane z wielu krajów przegięcia cenowe. Choć ponoć po wprowadzeniu europejskiej waluty wszystko zdrożało, to ceny w sklepach nadal można uznać za przyjazne. Wartość towarów nie została jakoś drastycznie zawyżona. Większość artykułów jest zatem porównywalna z polskimi. Słowacja to kraj ciągle bardzo bezpieczny. W zwiedzanych miejscach cygańska mniejszość nie daje się we znaki. Nie widać tu także sprawiających kłopoty uchodźców. Wieczorami jest tu bardzo spokojnie. Większość miejscowości jest wtedy niemal wymarłych. Poza dużymi miastami ludzie zwykle o tej porze przebywają w domach. Oczywiście jak wszędzie także na Słowacji musimy zachować standardową czujność. Zwiedzane na trasie obiekty to klasa sama w sobie. Wiele z nich zostało wpisane na listę UNESCO. Najwięcej przyjemności sprawiało podziwianie piękna przyrody oraz zwiedzanie małych , spokojnych miejscowości, szczycących się wspaniale odrestaurowanymi zabytkami, oraz kameralną atmosferą. Nie chcąc tworzyć tu wyjątkowo rozległego elaboratu, pozwólcie drodzy czytelnicy tejże relacji, że odeślę Was do obszernej 36-stronicowego sprawozdania z tejże wycieczki, którą zawarłem na łamach mojej strony internetowej (http://travel-fan.eu/wwwnt/podroze/slowacja_pl.html + foto galeria). Zarówno na www jak też na kanale YouTube TravelfanPL znajdziecie Państwo ponad godzinny film z tejże wycieczki z pełnym barwnych opowieści komentarzem (https://www.youtube.com/watch?v=53X2EU7_kWA)

4.5/6

Joanna 09.08.2015

Dla każdego coś ciekawego

Wróciłam zadowolona, pełna wrażeń i miłych wspomnień. W programie wycieczki było to, co lubię najbardziej: zwiedzanie zamków. Oprócz tego zaliczyłam nowe doświadczenia, takie jak zwiedzanie jaskini aragonitowej czy rejs tratwą. Miałam szczęście trafić na grupę wyjątkowo sympatycznych współpodróżnych, więc nawet drobne problemy czy niedogodności nie były w stanie popsuć humoru i chęci przeżycia przygody.

4.0/6

Aleksandra, Wrocław 24.06.2019

ok

Wyraziłam już opinie w mailu wcześniej i swoje zastrzeżenia. Jeśli chodzi o standard programu oraz hoteli jest wszystko ok. Dbacie o klientów.

4.0/6

Aureliusz z Gdańska 17.08.2019

Przybyłem, "zajrzałem", oceniłem

Słowacja urodą swą epatuje nienachalnie, oszczędnie wręcz. Niekiedy dla postronnych i nieprzygotowanych skrywa ją zupełnie. Jednak propozycja Rainbow pod tytułem „Zajrzyj do sąsiada” pod czujnym okiem i umiejętnym prowadzeniem, wszelkie walory tego małego kraju wydobywa z siłą wodospadu. Co bynajmniej nie oznacza zachwytu nad każdym aspektem tej wycieczki. Ale po kolei... Miałem przyjemność podróżować w sierpniu 2019 r. wraz z żoną i 9-cio letnią córką wraz z przemiłą, otwartą i serdeczną grupą współpasażerów, co jak powszechnie wiadomo stanowi podstawę udanej wycieczki i rzutuje na wszelkie poniższe subiektywne oceny. Plan wizyty na Słowacji w ramach „Zajrzyj do...” jako napięty i wyczerpujący już w słowie wstępnym określił Pan Arkadiusz – nasz Przewodnik (słowo „pilot” odrzucam i rezerwuję bardziej dla awiacji i obsługi sprzętu RTV). W mojej opinii powyższe ostrzeżenie było mocno na wyrost – zaplanowany harmonogram atrakcji jest absolutnie do zniesienia i bezbolesny dla średnio zaprawionego w bojach turysty wycieczek objazdowych. Z zastrzeżeniem braku jakichkolwiek własnych ambicji odkrywczych. Mamy bowiem do „zdobycia” kraj porównywalny wielkością do trzech polskich województw i już z tego powodu zyskujemy mocno na czasach przejazdów – co do zasady nie trwały one dłużej niż 2 godziny. Ledwie się autobus dobrze rozpędził, a już odbijał do jakiejś granicy. Znośne było nawet kręcenie serpentyn po zboczach licznych tu wzniesień i dolin. Miarą długości przejazdów była liczba puszczanych filmów w autokarze: podczas siedmiu dni obejrzeliśmy zaledwie jeden film i to (uwaga!) z przerwą. Plan wycieczki bardzo subtelnie rozkłada akcenty na podziwianie atrakcji będących dziełem przyrody i człowieka. Słowacja to kraj w którym czas się jakby zatrzymał, np. Tatry w miocenie, jaskinia lodowa w czwartorzędzie, zamki i kościoły w średniowieczu, kamienice mieszczańskie i wiejskie chaty w XIX wieku, natomiast blokowiska i infrastruktura w II połowie XX. Jak się zdaje architekturę współczesną reprezentują tu jedynie odważne i bezkompromisowe bryły budynków supermarketów. Skazani na takie otoczenie Słowacy spędzają więc swój czas w pracy (tj. w Bratysławie albo w fabrykach, montując kolejne modele azjatyckich samochodów) lub w plenerach, ponieważ tych u nich dostatek. Konsekwencją powyższego jest więc niedostatek sklepów, restauracji i jakichkolwiek dodatków do atrakcji turystycznych, co należy wziąć pod uwagę podczas planowania wizyt. Nawet place, ulice i skwery w małych miastach wydają się dziwnie opuszczone i bezludne... Olbrzymią zaletą i bardzo dla mnie cenna była możliwość poznania historii regionów dzisiejszej Słowacji – regionów, ponieważ kraj jako taki historię ma porównywalną długością do dziejów przykładowo... bomby atomowej, czy telewizji naziemnej. Wielka w tym zasługa Pana Przewodnika, którego wiedza, a zwłaszcza umiejętność jej przekazywania zawstydza moich profesorów historii. Historię ziem dzisiejszej Słowacji wypełniają nietuzinkowi ludzie, polityka, wojny i powstania (w tym Tatr, jako jedyne udane). Słuchałem więc wykładów w autokarze z wypiekami na jagodach i mocnym postanowieniem pogłębienia usłyszanych wiadomości. Prowadził nas Pan Arkadiusz po Słowacji niczym Wergiliusz Dantego wydobywając co ciekawsze, organizując czas profesjonalnie i do perfekcji. Jednocześnie odwiedzaliśmy kolejne fantastyczne kościoły i zamki, których łącznie według szacunków Słowacja posiada ok. 300. Tym niemniej, po osiągnięciu „masy krytycznej”, fantazję i ochotę na poznawanie architektury średniowiecza przysłoniła rutyna – w moim przypadku objawiła się kompletną odpornością na uroki ruin zamków Devin i Spiski Hrad. Rozumiem, że to „must see”, ale te miejsca nie powaliły mnie zupełnie, w odróżnieniu od Czerwonego Kamienia, Nitry, Trenczyna, a zwłaszcza Orawy. Rejs Dunajem z Devina do Bratysławy polegał głownie na obserwacji roślinności nabrzeżnej - urokliwej z pewnością dla botaników, ale z konkurencją w dyscyplinie (kto zna podobne - Paryż, Londyn, Amsterdam, Budapeszt i Wrocław!) nie wytrzymuje. Skrupulatnie zrealizowany plan wycieczki zakładał odwiedziny w największych słowackich miastach: Bratysławie, Koszycach, Bańskiej Bystrzycy. Wizyty owszem się odbyły, niektóre nawet w słońcu i pogodzie, jednakże napięty harmonogram uniemożliwił jakiekolwiek własne poznanie tych miejsc – coś co uważam za kluczowe przy wycieczkach zagranicznych. Sama Bratysława potrzebuje co najmniej dwóch godzin wolnego czasu, bez uporczywego spoglądania na zegarek zalęknionym wzrokiem i to najlepiej po południu. Nam zaproponowano sprint przez miasto z przewodnikiem od 09.00 do 11.00. Takie zwiedzanie miasta potraktowaliśmy jedynie jako zaproszenie do dłuższej - własnej w nim wizyty. Akcent przyrodniczy natomiast był zaprezentowany przez Tatry, jaskinię lodową, spacer wokół Strbskiego Plesa, (fakultatywną) pieszą wycieczkę do Vlkolinca oraz marsz przez bezludne ścieżki Słowackiego Raju. Jako rodowity Pomorzanin zareagowałem na widok Tatr i wjazd kolejką linową na połowę Łomnicy trwałym opuszczeniem żuchwy – podobnie jak Vlkoliniec zdecydowanie było warto! Chętne osoby miały okazję skorzystać z wątpliwej dla mnie przyjemności zanurzenia w wodach termalnych Beszeniowej – nikt mnie na szczęście do tego nie zmuszał (choć kilku namawiało). W tym czasie wraz z połową autokaru odkrywaliśmy na własną rękę mocno ukrytą urodę miasta Rużomberk (ale udało się!). Natomiast najmniej przekonujący był niestety obowiązkowy, intensywny pieszy marsz stromą ścieżką na Tomislavsky Vyhlad. Wędrówka na ten cały vyhlad trwała ok. godziny przez dość gęsty las, gdzie jedynym widokiem było tysiące drzew wokół. Po dotarciu na miejsce oczom naszym ukazało się także tysiące drzew, tylko że z góry. Rozumiem, że ktoś może znajdować przyjemność w potykaniu się przez korzenie lub ślizganiu na wapiennych kamieniach na leśnych ścieżkach – uznaję, szanuję, ale niekoniecznie doceniam. Tylko czy to jest już powód, żeby całą wycieczkę przez te ścieżki poganiać? Olbrzymim plusem wycieczki była możliwość wysłuchania lokalnych przewodników – taka mała namiastka obcowania z mieszkańcami danego kraju podczas zorganizowanej wycieczki. Zdecydowane słowa uznania za otwartość, naturalność i swadę należą się Pani Sylwi ze Spisza i Panu Piotrowi z Bratysławy. Historię o koniu z czasów wojen perskich przytoczoną prze Pana Igora z Koszyc wnukom opowiadać będę - współtowarzysze zapewne także. Finalnym akcentem była bardziej niż zwyczajna kolacja w Kieżmarku poprzedzona (fakultatywnym) zwiedzaniem starówki z przewodniczką – Panią Sylwią. Miasteczko i jego ewangelickie kościoły to prawdziwe perełki. Zdecydowanie piękniejsze niż w Bardejowie i Trnawie (choć ta ostatnie z pewnych względów zdobyła moje uznanie). Jak wcześniej zaznaczyłem uczestnicy wycieczki wręcz gwarantowali udane spotkanie przy kolacji. Potrawy były smaczne. Solidarnie znieśliśmy nawet próby zachwycenia nas słowackim akordeonowym folklorem muzycznym. Moim zdaniem nie jest to miejsce na pisanie sążnistych opinii na temat zakwaterowania i wyżywienia. Wycieczka objazdowa ma swoje prawa. Od hotelu latem oczekuję tylko łóżka, toalety i klimatyzacji (wewnątrz), bliskiej odległości od atrakcji i sklepu (na zewnątrz). Dobrze byłoby zachwycić się widokiem za oknem. Przyznam, że bywało różnie – na klimatyzację się nie załapałem, a w pobliżu Koszyc za oknem dumnie dymiła jakaś elektrociepłownia, zachwycająca zapewne specjalistów w branży ciepłowniczej uczestniczących w wycieczce. Za to po przyjeździe do Popradu dostałem pokój z widokiem na Tatry. I to z tego powodu spóźniłem się na śniadanie...
telefon

Pobierz aplikację mobilną Rainbow

i ciesz się łatwym dostępem do ofert i rezerwacji wymarzonych wakacji!

pani-z-meteracem