Opinie klientów o Kachetia - kraina wina

5.2 /6
38 
opinii
Intensywność programu
4.2
Pilot
5.7
Program wycieczki
5.1
Transport
5.2
Wyżywienie
4.9
Zakwaterowanie
5.1
Opinie pochodzą od naszych Klientów, którzy odwiedzili dany hotel lub uczestniczyli w wycieczce objazdowej.

Osoba dodająca opinię musi podać dane osobowe, takie jak imię i nazwisko oraz dane dotyczące wyjazdu, czyli datę i kierunek wyjazdu lub numer rezerwacji. Dzięki tym informacjom sprawdzamy, czy autor opinii faktycznie podróżował z nami. Jeżeli dane się nie zgadzają, wówczas nie publikujemy opinii.
Najlepiej oceniane
Wybierz

3.0/6

mieszimo3 30.09.2017

Kachetia

Szanowny przyszły podróżniku! Mocą przyznanych mi prerogatyw jednostronnie zmieniam nazwę wycieczki na „Kachetia – wycieczka niewykorzystanych szans”. Pierwsze refleksja po powrocie z tej wycieczki: dlaczego tak piękny kraj jak Gruzja postanowiono pokazać nam z perspektywy zbyt wielu kościołów, nieciekawych miejscowości, nieracjonalnie długich przebiegów autobusem średniego standardu, hotelów o dość niedookreślonej liczbie gwiazdek ze śniadaniami urągającymi nazwie „szwedzki stół”. A nade wszystko, dlaczego mityczna „kraina wina” okazała się pustynią?! Ale po kolei… Lądowanie w Batumi wg planu, więc bez zastrzeżeń. Transfer do hotelu: sprawny. Widok z hotelowego tarasu na zatokę: niezapomniany. I tu kończą się plusy. Hotel o dość niskim standardzie ze śniadaniem, którego najjaśniejszą częścią były „eksplodowane” parówki. Jeśli oczekiwałeś, drogi pielgrzymie, feerii egzotycznych smaków, przypraw rozsadzających nozdrza, owoców, których soki przemoczą Twoje skarpetki, to srogo się zawiodłeś. A to był tylko to pierwszy cios ponad Twoją gardą. Po śniadaniu szybki rekonesans miasta, które zasługuje na szybki rekonesans. Głęboka komuna zmieszana z tekturowym kapitalizmem podżeranym przez pasące się w centrum krowy. A potem, przejazd przez miejscowości, które zdają się być strefą wciąż trwającej zaciekłej wojny z podstępnym wrogiem porządku i estetyki. Ale nagroda warta jest bólu ocząt – TBILISI!!! Miasto marzenie, Panie Dzieju! Miasto marzenie, na którego zwiedzanie masz, turysto, ochłap kilku godzin. Bo kolejne kościoły, monastyry, czy inne budowle z serii „Widzisz jedną, znasz wszystkie”. I zostawiasz tę gruzińską perłę, by wlec się przez Gori, Kutajsi (przepraszam za wyrażenie) i inne miejscowości niewarte Twojego wysublimowanego poczucia smaku. A hotel w Tbilisi prawie wart był Tbilisi. I nawet spędziłeś w tym hotelu, jako jedynym, dwie noce, ale co z tego, skoro zaciągnięto Cię na „degustację” płynu powstałego w wyniku nieudanej fermentacji owoców winnych. Kwas i głód, to Cię czeka na „degustacji” (urocze kelnerki łaskawie pozwoliły na zabranie resztek arbuza z sąsiedniego stołu, by zagryźć „kwas”). To była jedyna degustacja wina u wytwórcy w trakcie wycieczki nazwanej mianem „Krainy Wina”. I wieczór gruziński, 30 eurasów od człowieka, z tańcami, które zobaczysz, gdy wyciągając szyję staniesz w szranki z żyrafą i z kilkunastu metrów dojrzysz wirującą tancerkę z krążącym wokół niej dżygitem. Potem na pocieszenie didżej zagra evergreeny w stylu „Rasputin” i jakieś „Mamaam” (hm, to chyba ten sam utwór…), a zagra nawet polskie hity, pewnie dla osłodzenia tej beczki dziegciu, potem szybki strzał czaczy i już możesz pisać książki o kulturze Gruzji. Telavi! Znów jaśniejszy punkt (tak mi się wydaje, gdyż pół godziny to trochę za mało na poznanie mieściny). Nieczynny zamek, platan – kolos, muzeum Czekczawadzego czy Czukiwadzego, pierun go wi. A, i to lubię z opisu wycieczki : „Niedawno wzorowo odrestaurowane miasteczko skrywa wiele niespodzianek…”. Przede mną skryło wszystkie. Bardzo jaśniejsza część – wyprawa w Wysoki Kaukaz. Hotel a la schronisko z, zaskoczenie, wcale nie najgorszym jedzeniem. Nawet emocjonująca wyprawa terenową marszrutkę pod kolejny kościół (ich budowanie to chyba pasja Gruzinów) z widokami na majestatyczne góry jak z pocztówek. Słabe serca takiego piękna mogą nie przekazać potomnym… Wspaniałe, nieziemskie wręcz pejzaże, na których kontemplację przeznaczono całe 30 minut, bo trzeba jechać do Gori, by zobaczyć słabe muzeum zbrodniarza milionlecia. I nie ma ciepłego jedzonka w Gori! Bo trzeba lecieć dalej. A więc buła w łapę i dawaj! Paszli! A w Gori widać, że niedawno trwała tu prawdziwa już wojna. Współczuję jego mieszkańcom i wojny i miasta… Potem wspomniane przeze mnie Kutaisi (przepraszam za wyrażenie). Koszmar! Nerwy jak postronki, uszkodzony wzrok, łyk nieodzownej czaczy. To pozwoli przetrwać w tym miejscu. Hotel chiński, malowniczo położony na terenie dawnej fabryki samochodów i traktorów, z mieszaną chińsko – gruzińską obsługą, z pokojami wielkości sal gimnastycznych. Jedzenie do szybkiego zapomnienia. Potem znów tekturowe Batumi… Nocleg w już lepszym hotelu i żegnaj Gruzjo! Zjeździł człowiek tę Gruzję wzdłuż i wszerz, ale czy poznał? Wątpliwe. Jasne, widziały gały co brały. Objazdówka, to objazdówka. Ale czy nie lepiej by było, gdyby zamiast stachanowskich „transferów” (Oj! zapamiętam ja sobie to słówko) tak ułożyć plan, żeby spędzić cały dzień, powtarzam się, we wspaniałym Tbilisi? Żeby choć zrobić parę kroków więcej po górach. No, ludzie no! Zrobię Wam nowy plan wycieczki za 1/100 stawki doradcy Ministerstwa Obrony Narodowej! Jedynym miejscem gdzie wino Kachetii lało się strumieniami, był tył naszego autobusu. Jeden raz, gdy stół uginał się od gruzińskiego jadła, to wieczór, gdy z karty w restauracji zamówiliśmy taką górę jedzenia, że od stołu odturlaliśmy się, płacąc za to jakieś 20 Euro na osobę. A więc niedosyt, niedosyt, niedosyt… Ale, co tam, mimo wszystko, warto było!!!

1.0/6

Piotr 27.09.2021

Turystyczny fast food

Ta wycieczka to porażka. Przez większość czasu można było odnieść wrażenie, że jesteśmy wożeni po kilka godzin po bezdrożach od jednego zabytkowego kościoła do następnego, i następnego. Nie odwiedziliśmy ani jednej typowej gruzińskiej winnicy, choć był czas zbiorów winorośli. Czyby takich nie było? Dwa razy próbowaliśmy wina (celowo nie piszę o degustacji, bo to jednak coś więcej - jakaś informacja, jakaś opowieść...). Pierwszy raz w przemysłowym zakładzie produkcji win, drugi raz w pałacyku arystokracji gruzińskiej, po długim i męczącym wywodzie miejscowej przewodniczki nt. koligacji rodzinnych tychże. W obu przypadkach szybko, 3-4 nalania i potem... do sklepiku. Jedzenie, które nam serwowano na tej wycieczce składało się głównie z twardych kawałków wołowiny lub kurczaka, zwykle mocno przesolonych, oraz ociekających tłuszczem chaczapuri. Podobnie na tzw. wieczorze gruzińskim, gdzie dodatkowo zabrakło wina i trzeba było je kupować we własnym zakresie (cena wieczoru od osoby 35 euro!). Główną atrakcją wieczoru była "przechodnia" orkiestra gruzińska (było wiele sal do obsłużenia) w gustownie powyciąganych t-shirtach oraz kilkoro tancerzy, którzy wpadli chyba ze 3 razy na chwilę do naszej sali. Ani razu nie podano nam słynnych pierożków chinkali - flagowej potrawy kuchni gruzińskiej. Pytaliśmy o to Panią Pilotkę i uzyskaliśmy informację, że te pierożki trudno dostać, robi się je na zamówienie i bardzo długo czeka. Może ktoś kupił tę bajeczkę. My nie. Sprawdziliśmy. Były wszędzie. Praktycznie od ręki i bardzo smaczne, a do tego niedrogie. Znaleźliśmy też pyszne chaczapuri z ciasta drożdżowego. Całość kulinarnych atrakcji uzupełniały lunchowe postoje w barach z fast foodem przy stacjach benzynowych. Nie chcę niczego sugerować, ale prawie połowa uczestników wycieczki miała mniejsze lub większe problemy jelitowe. Na koniec zrezygnowaliśmy z podawanej nam paszy i jedliśmy we własnym zakresie pyszne gruzińskie jedzenie - na szczęście niedrogie. No i do tego jeszcze opisana w programie "krótka wizyta" w muzeum Stalina w Gori, która trwała chyba prawie 2 godziny i polegała na wnikliwej analizie życiorysu głównego bohatera i kilku jego atrakcyjnych towarzyszy. Całości nie uratował piękny Kaukaz, którego uroku nie dało się niczym zepsuć. Nie polecamy tej wycieczki, to turystyczny fast food.
telefon

Pobierz aplikację mobilną Rainbow

i ciesz się łatwym dostępem do ofert i rezerwacji wymarzonych wakacji!

pani-z-meteracem