5.1/6 (204 opinie)
4.0/6
Sama wycieczka godna polecenia. Minusami są: brak realnych informacji lokalnych (beznadziejna pilotka p. Beata) i ciąganie po emporiach z cenami z kosmosu, za to z prowizją dla pilota. Ulicę dalej nawet cena "dla turystów" jest o połowę niższa.
4.0/6
Program nie obejmował jedzenia obiadów, ale wiele osób wymusiło przerwy obiadowe. Jedni jeśli, a drudzy czekali. Raz trwało to nawet 2,5 godziny. Podobno Rainbow wyznaczał miejsca w samolocie i wiele osób było rozdzielonych podczas lotu. Na koniec wiele osób zatruło się jedzeniem. Trochę problemów dostarczali organizatorzy miejscowi tj transport i hotele Warto przemyśleć przygotowanie kart SIM dla uczestników. Indywidualnie nie jest to możliwe, a są bardzo tanie Wycieczka była udana
4.0/6
Wycieczka zorganizowana poprawnie. Dodatkowe atrakcje w postaci jazdy na wielbłądach i słoniach - wspaniałe. Niestety, autokar urągał wszelkim normom przyjętym w cywilizowanym świecie, ale wg p. pilotki: takie są Indie. Warto naprawdę jechać, żeby zobaczyć zupełnie inny świat.
4.0/6
Mam nadzieję, że autor cytowanych słów się nie obrazi;-) Oj, słusznie mówi się, że Indie to subkontynent, a Japonia to nie Azja. Kipling ze mnie żaden, więc nie będę unosił się nad pięknem Indii. O indyjskim rokoko też nie będę snuł wątku, szczególnie że dowiedziałem się, że empirycznie je poznałem, dopiero z Wikipedii po powrocie. Ograniczę się do lakonicznych sformułowań: niezwykle piękna i atrakcyjna, i jak zwykle profesjonalnie zorganizowana przez Rainbow Impreza (niezapomniany przejazd rikszami przez zaułki Delhi, wielkie „statki pustyni” przy których północnoafrykańskie dromadery są cielakami, biwak na pustyni (nam średnio się udał – nawet w zimie deszcz nam padał w nocy), jeep safari z wsiami potiomkinowskimi ludu Bisznoi i antylopami w tle, przejażdżka potężnym słoniem, majestatyczne forty, przejmujące mauzolea, olbrzymie meczety i niepokojące hinduistyczne świątynie, zachwycający dżinijski Ranakpur (kto czytał Brucknera, pewnie jak i ja nie zechciałby odwiedzić budynków poza głównym kompleksem, choćby mu za to płacono), futurystyczne na swoje czasy obserwatorium Jantar Mantar, niesamowity folklor i pełne spektrum cywilizacyjne: od skrajnej biedy do rozpasanego bogactwa, ba, anteny satelitarne nad płachtami slamsów – ktoś z naszych zajrzał i rzeczywiście działała tam tv itd). Ba, no i możliwość zapewnienia sobie szczęścia na całe życie, kiedy w Karni Mata zobaczy się albinosa. My widzieliśmy aż dwa egzemplarze: małego szczurka przy karmieniu i dorosłego osobnika, którego pokazał nam życzliwy Hindus z obsługi świątymi. No i jeszcze robiłem tam za gwiazdę – mundurowy poprosił mnie o pozowanie do selfi... O tym, że na same zdjęcia poszło mi 40 GB, a w kamerze żona miała kartę 64 GB nie wspomnę. Cieniem rzucił się tylko jeden aspekt, ale jakże istotny: pilot. No tak, czy owak, jeśli traficie Państwo na Pana Borysa L. nie spodziewajcie się, że dowiecie się czegoś na temat: postaci Sanjay'a Ghandi i jego pomysłów na reformy, pundytów, czy bogini Bogiri Mahalakshmi i kasty Crimów. „Ważne jest to, co się zobaczy, a nie to co się usłyszy” i tego trzymał się konsekwentnie. Lepszym źródłem wiedzy jest chociażby Szklarski „Tomek na tropach Yeti” czy Pascal Bruckner „Pariasi”. Jejku, zapomniałbym napisać o sprawie najważniejszej: LUDZIE – niechaj Opatrzność ześle na nas choćby połowę tej radości istnienia, bezinteresowności i zwykłej życzliwości, bo nie odważę się wspomnieć już o katechetycznej miłości bliźniego, którą mają w sobie Hindusi! Odniosłem trochę wrażenie, że brodząc w brudzie, pyle i kurzu Indii oraz lawirując pomiędzy świętym opałem na bieżąco hojnie rozdawanym przez lokalne świętości, zrzuciłem z siebie trochę zbędnych polskich emocji. Podziwiam Hindusów i jednocześnie rozumiem, co powodowało Sanjay'em Ghandi. Rozumiem już też, dlaczego przy swym całokształcie potrafią być czwartą potęgą militarną świata z arsenałem jądrowym bezpiecznie składowanym.