Opinie klientów o Royal Decameron Golf Beach Resort & Villas

5.3 /6
19 
opinii
Atrakcje dla dzieci
5.0
Obsługa hotelowa
5.3
Plaża
5.4
Pokój
4.8
Położenie i okolica
5.1
Rezydent
5.4
Sport i rozrywka
5.0
Wyżywienie
4.9
Opinie pochodzą od naszych Klientów, którzy odwiedzili dany hotel lub uczestniczyli w wycieczce objazdowej.

Osoba dodająca opinię musi podać dane osobowe, takie jak imię i nazwisko oraz dane dotyczące wyjazdu, czyli datę i kierunek wyjazdu lub numer rezerwacji. Dzięki tym informacjom sprawdzamy, czy autor opinii faktycznie podróżował z nami. Jeżeli dane się nie zgadzają, wówczas nie publikujemy opinii.
Najlepiej oceniane
Wybierz

6.0/6

Anna Janowska 14.11.2017
Termin pobytu: grudzień 2017

Ania i Lucjan (Listopad 2017)

Byliśmy pierwsza grupa z Polski. Przywitała nas Pani rezydenta Ania, która przez cały czas pobytu oraz na wycieczkach fakultatywnych opiekowała się nami bardzo profesjonalnie i serdecznie. Była bardzo miłą i ciepła osobą z duża ilością wiedzy na temat miejsca w jakim się znależliśmy. Hotel w pełni odzwierciedlał przedstawione miejca z katalogu na stronie. Umiejscowiony jest około 120 km od Panamy i to było jesyne utrudnienie, gdyz transport z lotniska do hotelu trwał około 3 godzin w korkach. Standard pokoju oraz obsługi ocenia na 5 a nie 4 gwiazdki jak w katalogu. Jakość wyżywienia, sposób podawania oraz obsługa mile nas zaskoczyły. Każdego dnia kolacje wieczorne mieliśmy przyjemność spedzania w licznych restauracjach a la carte - plecamy Japońską i Meksykańską. W ciągu dnia skorzystać można było z licznych atrakcji hotelowych np. masaże, zjeżdżalnie, duże gry planszowe na trawie, skutery na wodzie, jazda konna na plaży, baseny itp. Dodatkową atrakcją dla nas było blisko umiejscowione lotnisko dla Kanadyjczyków, gdzie mogliśmy oglądąć bardzo blisko ladujące samoloty (około 2 razy dziennie). Ocean był bardzo ciepły jak na listopad około 28 stopni i spokojny. W bliskiej odległości od brzegu hotelu była wyspa która dodawała uroku. Animacje hotelowe odbywały sie codzienie i były bardzo ciekawe, kolorowe i dość długie. W hotelu czulismy się bardzo bezpiecznie mimo egzotycznego kierunku z racji bardzo prefesjonalnej ochrony, która pilnowała nas w dzień i w nocy. Jedyny mankament hotelu oraz całej Panamy to fakt zakazu palenia, który doskwierał mojemu mężowi (tu uwaga dla palaczy !). Musiał ukrywać się z paleniem jak w szkole średniej :). Bardzo polecamy to miejsce. Serdeczne podziekowania dla naszych współtowarzyszy z wycieczki, grupa była bardzo zorganizowana, nawiązaliśmy wiele sympatii.

6.0/6

Joanna, Warszawa 29.11.2019

Panama - egzotyczny kierunek wakacji

Jedyne co przychodzi mi w tym momencie do głowy to Kanał Panamski oraz kapelusz panamski. Usilnie próbuje odkopać w umyśle jakiekolwiek informacje na temat tego niewielkiego państwa znajdującego się w Ameryce Środkowej. Chwilę wcześniej, w salonie Rainbow, w którym zawsze rezerwuję wakacje zaproponowano mi świetną ofertę last minute na wczasy w Panamie. Mam mało czasu na podjęcie decyzji i mętlik w głowie. Pani Agnieszka z biura w Warszawie, hotel zachwala, a dla mnie to już wystarczająca rekomendacja! Mam półtora tygodnia do wyjazdu i staram się zebrać jak najwięcej informacji o kraju, do którego się wybieram. Ktoś pewnie powie, że powinno być na odwrót i tu się całkowicie zgadzam. Zazwyczaj zanim wybiorę hotel, już mam ogólne pojęcie o miejscu, które chcę zobaczyć. Jednak w przypadku oferty last minute takiego komfortu nie mam, wszystko odbyło się w mgnieniu oka. Szybko okazuje się, że przewodników po Panamie w języku polskim, to zupełnie nie ma. A ja nie mam wystarczająco dużo czasu, żeby kupić coś w zagranicznej księgarni. Udaje mi się jedynie znaleźć jakieś ogólne informacje na stronach internetowych oraz kilka reportaży ludzi, którzy autostopem zjechali Amerykę Środkową. Jednak i tutaj sama Panama potraktowana jest dość zdawkowo. Skupiam się zatem na wycieczkach proponowanych przez Rainbow, a na stronie hotelu znajduję informację o biurze podroży znajdującym się w hotelu. Wysyłam maila i jeszcze tego samego dnia otrzymuję cały katalog w wersji on-line. Szybko orientuję się, że wycieczki się pokrywają. Z tą różnicą, że Rainbow organizuje je w języku polskim. Wybieram wstępnie 2, chociaż interesują mnie jeszcze co najmniej 2 kolejne. Mój wyjazd będzie trwał jednak tylko 10 dni, a ja chciałabym jeszcze poplażować. Dzień wylotu rozpoczyna się dość wcześnie bo porannym rejsem Air France lecimy do Paryża. Tam mamy jakieś 4h na przesiadkę w samolot do Panamy. Tych zestresowanych i przerażonych wizją przelotu rejsowego z transferem na lotnisku Charles De Gaulle, od razu uspokoję bo port lotniczy jest bardzo dobrze oznakowany i naprawdę nie da się tam zgubić. My czas wolny spędzamy w przyjemnej kawiarni, popijając kawę i jedząc wyśmienite croissanty. Przecież najlepsze są we Francji, nawet na lotnisku. 😊 Nasz samolot do Panamy startuje o czasie. Olbrzymi Boeing 777 linii Air France jest zdecydowanie bardziej komfortowy niż rejs czarterowy. W samolocie możemy korzystać z rozrywki pokładowej, o posiłkach i napojach już nie wspomnę. Lot trwa jakieś 11h. Na lotnisku Tocumen pod Panama City lądujemy ok. 19:00 czasu lokalnego. Zaraz po wylądowaniu musimy wypełnić deklarację celną. Wpisujemy tu podstawowe dane dotyczące naszej osoby oraz przewożonych towarów, a także miejsce pobytu w Panamie. Dokument oddajemy urzędnikowi podczas kontroli granicznej. Niezwykle sprawnie są skanowane nasze linie papilarne oraz robione zdjęcie. W następnej kolejności odbieramy nasze bagaże rejestrowane, które przed wyjściem z hali odbioru bagażu poddawane są kontroli bezpieczeństwa przy pomocy urządzeń rtg. Już po chwili możemy spotkać się z naszą rezydentką, panią Ewą Kunz. Grupa liczy kilkanaście osób i w większości wybraliśmy ten sam hotel – Royal Decameron Golf Beach Resort & Villas. Zanim jednak ruszymy do hotelu, musimy jeszcze chwilę poczekać, gdyż jednej osobie zaginęła walizka. Niestety takie sytuacje przy lotach łączonych się zdarzają, a złożenie reklamacji bagażowej zazwyczaj trochę trwa. W końcu ruszamy. Transfer do hotelu trwa jakieś 2h. Długa podróż i zmiana czasu robi swoje, po chwili zasypiamy. W hotelu kwaterujemy się w Lobby 3, bo kompleks jest tak wielki, że ma trzy recepcje. Nasz pokój jest w budynku nieopodal. Pokój standardowy wygląda dokładnie jak na zdjęciach w katalogu. Jest przestronny, ale dość skromny. Najsłabiej wypada łazienka. My jednak nie będziemy marudzić, to w końcu Ameryka Środkowa, a hotel nie był wybrany przez wzgląd na luksusy tylko atrakcyjną cenę. Jest już dość późno ale udaje nam się skorzystać z kolacji. Na szybko przeliczamy jeszcze, że nasza podróż od wyjścia z domu do momentu dotarcia do hotelu trwała 24h. Tutaj jest późny wieczór, w Polsce już świta… Pomimo różnicy czasu, a właściwie chyba przez wzgląd na nią, nie bardzo możemy spać. Na śniadanie ruszamy skoro świt, a to nigdy nam się na wakacjach nie zdarza. Przed spotkaniem z naszą rezydentką mamy czas na obejrzenie hotelu. Goście hotelowi, to w przeważającej większości Kolumbijczycy i Kostarykańczycy, Europejczyków jest niewielu – kilkunastu Polaków, trochę Francuzów oraz kilku Niemców. Hotel, który w latach 80-tych był bazą wojskową, położony jest w niewielkiej miejscowości Farallon, na olbrzymim terenie, bezpośrednio przy długiej i szerokiej plaży. Dookoła zielony, zadbany tropikalny ogród. Na terenie hotelu znajduje się 9 basenów! Naprawdę chciałam je policzyć i sprawdzić… Tylko jak dla mnie to po prostu 4-5 długich basenów, poprzecinanych mostkami, położonych równolegle wzdłuż plaży. Jednak jak by nie liczyć lub patrzeć i tak robi to olbrzymie wrażenie! Baseny, ciągną się na całej długości hotelu! Jeden z nich to basen typu infinity, położony w pobliżu restauracji Sushi Samba. Są również zjeżdżalnie ulokowane przy samej plaży oraz wypożyczalnia sprzętu wodnego – kajaki, łódki, skutery wodne, itp. Na zielonym terenie hotelu (liczącym pewnie kilka ha, bo sama linia brzegowa ma blisko 1 km) znajdziemy jakieś 50 dwu-piętrowych budynków. W każdym z nich jest kilkanaście pokojów o różnym standardzie – od standardowych, poprzez superior, do tych z widokiem na ocean w różnej konfiguracji. Łącznie jest tu ponad 850 pokojów! Oprócz tego, dalej w głębi położonych jest pewnie drugie tyle willi również o zróżnicowanym standardzie. Już samo to może dać wyobrażenie o wielkości tego obiektu. Teren jest zadbany i codziennie pielęgnowany. Zielone, równo przystrzyżone trawniki poprzecinane są chodnikami i uliczkami. Co kilka kroków znajdują się przystanki autobusowe, bo teren jest tak duży, że co kilkanaście minut kursuje po nim autobus. Jeśli ktoś nie ma ochoty lub siły chodzić, może poczekać na transport lub też zamówić przejazd na recepcji, jednej z trzech oczywiście. Do dyspozycji gości jest również 11 barów, 2 restauracje bufetowe oraz 8 restauracji a la carte. I wszystkie dostępne bez dodatkowych opłat w opcji all inclusive. Należy jedynie wcześniej zrobić rezerwację. Przy takiej ilości gości hotelowych, czasem należy zabukować termin nawet 2 dni wcześniej. Wielbiciele nocnej zabawy, znajdą też dyskotekę. Dla pasjonatów filmów przygotowano kino na świeżym powietrzu. Seanse odbywają się wieczorem, serwowany jest nawet popcorn. Filmy są w języku hiszpańskim z angielskimi napisami. Amatorzy aktywności fizycznej mają do dyspozycji siłownię w widokiem na plażę. Jest również strefa spa, masaże są dodatkowo płatne. Do tego wszystkiego doliczyć jeszcze trzeba korty tenisowe i 18-to dołkowe pole golfowe. Na rozrywki jednak będzie czas później, teraz udajemy się na spotkanie z rezydentką. Po drodze mamy szczęście zobaczyć, wylegującą się na chodniku iguanę. Otrzymujemy garść informacji zarówno o kraju, jak i samym hotelu. Wszystkich jednak najbardziej interesują wycieczki, bo każdy nastawił się, że chce chociaż trochę tej Panamy poczuć i zobaczyć. Szybko okazuje się, że nasza rezydentka ma w ofercie wycieczki z hotelowego biura Decameron Explorer Agency. Te organizowane w języku polskim odbywają się z naszą pilotką. Pozostałe, które również możemy zakupić, odbywają się w języku angielskim, francuskim lub hiszpańskim. Wszyscy jednogłośnie decydujemy się na wycieczkę do stolicy Panama City wraz z Kanałem Panamski, oczywiście w języku polskim. Co do reszty - zdania są podzielone. Część osób zastanawia się nad wizytą u Indian Embera, inni nad Gamboa. My natomiast wybieramy wypad do Doliny Anton, oferowany w języku angielskim. Po spotkaniu zamierzamy poplażować, jednak bardzo szybko pogoda weryfikuje nasze plany. Piękne mocne słońce zastępuje najpierw drobny deszczyk, później – regularna ulewa. I tak już zostaje praktycznie do wieczora. Jak się okazuje, listopad to jeszcze koniec pory deszczowej w Panamie, ścisły sezon rozpoczyna się dopiero gdzieś w połowie grudnia. Następny dzień wcale nie wygląda lepiej. Rano jeszcze udaje nam się biegać z ręcznikami, tzn. uciekać przed deszczem pod daszek baru, po chwili tropikalnego deszczu wychodzi słońce. Jednak po obiedzie niebo zaciąga się ciemnymi chmurami i nie ma już szans na przejaśnienie… Następnego dnia, pierwsze co sprawdzamy, to pogodę za oknem. Na szczęście nie pada. Jedziemy do Panama City oraz nad Kanał Panamski. Po wczesnym śniadaniu spotykamy się z nasza rezydentką oraz lokalną pilotką. Zaopatrzeni w jednorazowe płaszcze przeciwdeszczowe, tak na wszelki wypadek, ruszamy w drogę. Do Panama City jedziemy Autostradą Panamerykańską, która łączy obie Ameryki i biegnie od Alaski, przez Amerykę Środkową, aż do Argentyny. Tzn. łączy w teorii, bo autostrada urywa się niespodziewanie w Panamie, w miasteczku Yaviza. Na przeszkodzie stoi bagnisty, porośnięty dżunglą przesmyk Darien. Najbardziej niebezpieczny region na świecie, przez który przebiega szlak narkotykowy z Kolumbii. Gdyby ktoś chciał przedostać się z Panamy do Kolumbii, musiałby zdecydować się na drogę morską. My na szczęście jedziemy tylko do Panama City. Podziwiamy widoki i słuchamy opowieści o życiu mieszkańców. Przy okazji dowiadujemy się, że kapelusz panamski z Panamą ma niewiele wspólnego. Tak naprawdę pochodzi z Ekwadoru. Wytwarzany jest z przeplatanych liści łyżkowca dłoniastego – rośliny, która jest bardzo powszechna właśnie w Ekwadorze. Kapelusz Panama spopularyzowali Amerykanie podczas budowy Kanału Panamskiego. W drodze do stolicy mijamy liczne kolorowe, lokalne autobusy, zwane diablo rojo (tzn. czerwony diabeł). Z ich wnętrza wydobywają się głośne lokalne rytmy. Są to stare, amerykańskie, szkolne chicken busy, które dostały nowe życie w krajach Ameryki Środkowej. Gdy dojeżdżamy do stolicy, jest pochmurnie, ale na szczęście nie pada. Naszą wycieczkę rozpoczynamy od Starego Miasta, czyli Casco Viejo. Miasto zostało założone w 1519 r. przez hiszpańskiego konkwistadora Pedro Arias Davilę. Panama Viejo, bo taka była pierwotna nazwa miasta, przeszła falę trzęsień i wielkich pożarów. W 1671 r. została praktycznie doszczętnie zniszczona i spalona przez walijskiego pirata Henry’ego Morgana. Pozostałości miasta w 1997 r. wpisano na listę obiektów światowego dziedzictwa UNESCO. W 1673 r. założono właśnie Casco Viejo zwane również Casco Antiguo w odległości 8 km od pierwotnej siedziby miasta. Nasze pierwsze kroki po Casco Viejo stawiamy na Plaza de Herrera. Dawniej zwany był Placem Zwycięstwa i organizowano na nim walki byków. Dziś stoi tu konny pomnik generała Tomasa Herrery. Zaglądamy do niewielkiego Iglesia San Jose, czyli Kościoła Św. Józefa. W tym niepozornym z zewnątrz kościółku znajduje się Złoty Ołtarz. Zgodnie z legendą, lokalny ksiądz pokrył go smołą, dzięki czemu nie stał się łupem piratów. Następnie przechodzimy do Iglesia de la Compania de Jesus. Kościół i klasztor Jezuitów oraz okoliczne budynki powstały aby pomieścić szkołę, następnie przekształcono je w uniwersytet. Kościół został zniszczony przez pożar, a następnie trzęsienie ziemi. Spacerujemy wąskimi uliczkami Starego Miasta i podziwiamy okoliczne kolonialne budynki. Jedne kamieniczki są odnowione i pomalowane na pastelowe kolory, inne natomiast wręcz straszą, nadgryzione zębem czasu, bez okien i drzwi. Takich kontrastów w Panama City jest wiele. Dochodzimy do Iglesia Santo Domingo, czyli Kościoła i klasztora Dominikanów, w którym znajduje się charakterystyczny tzw. Płaski Łuk. Tak naprawdę jedyne co pozostało po pożarze i trzęsieniu ziemi, to właśnie ceglany Płaski Łuk. Przechodzimy na półkolisty plac - Plaza de Francia, czyli Plac Francji. Na jego środku znajduje się 18-metrowy obelisk zwieńczony figurą galijskiego koguta. Na placu można również znaleźć marmurowe tablice, które opowiadają historię powstawania Kanału Panamskiego. Gdy znajdziemy się na cyplu wieńczącym Casco Viejo, naszym oczom ukazuje się część businessowa miasta. Teraz już rozumiemy, dlaczego Panama City zwana jest również Miami Południa. Przed nami zachwycający widok nowoczesnych wieżowców i drapaczy chmur. Robimy zdjęcia modernistycznej panoramy miasta. Mamy chwilę czasu wolnego na zakup pamiątek. Wybór jest ogromny. My skupiamy się na magnesach, popularnych tutaj tablicach rejestracyjnych oraz kubkach. Jest trochę ubrań, drewnianych pamiątek, breloczków i breloczków. Kawę oraz rum korzystniej jest kupić w sklepie spożywczym. A wracając do tablic rejestracyjnych – to dość popularny asortyment lokalnych bazarów. Panamczycy sprzedają swoje oryginalne tablice rejestracyjne, gdyż mają obowiązek ich wymiany co roku. Z tego też powodu już za 1-2$ możemy dobić targu. Mnie udaje się znaleźć tablicę z 2008 roku, nie tylko z numerem rejestracyjnym, ale również z mapą Panamy w tle. Po szybkich zakupach ruszamy na Plaza de la Independencia, czyli Plac Konstytucji. To główny plac, przy którym znajduje się Katedra Metropolitana, neoklasyczny Pałac Miejski oraz Muzeum Kanału Panamskiego. Tutaj żegnamy Stare Miasto i już po chwili mkniemy naszym busem wzdłuż wybrzeża. Podziwiamy szpaler palm oraz strzeliste, szklane wieżowce. Najbardziej charakterystyczny z nich to „El Tornillo”, czyli budynek F&F Tower, o kształcie „świderka”. Natomiast najwyższy, mierzący 284 m, to The Bahia Grand Panama. Na lunch udajemy się do Bucanero’s – tawerny z lokalnymi przysmakami. Kosztujemy tu lokalnego piwa „Balboa”. Tuż obok znajduje się sklep wolnocłowy, do którego zaglądamy oraz kolorowany napis „Panama”, na samym nadbrzeżu. Świetne miejsce do pamiątkowej fotografii. Ruszamy obejrzeć słynny Kanał Panamski. Po drodze robimy jeszcze krótki przystanek pod pomnikiem George’a Washington’a Goethals’a, głównego inżyniera Kanału Panamskiego i generała armii Stanów Zjednoczonych. Tuż obok znajduje się budynek administracji Kanału Panamskiego. Śluza Miraflores znajduje się kilkanaście kilometrów od stolicy Panamy. To właśnie tutaj mamy okazję podziwiać jeden z największych przykładów morskiej inżynierii oraz jedną z najważniejszych dróg wodnych, a przy okazji główną atrakcję turystyczną Panamy. Kanał ma ponad 81 km długości i łączy wody Oceanu Atlantyckiego z Oceanem Spokojnym. Z tego też względu znacząco skraca drogę pomiędzy obiema Amerykami. Kanał budowano w latach 1904-1914, chociaż pierwsze próby, zakończone niepowodzeniem, podjęto już pod koniec XIX w. Kanał wybudowali Amerykanie i przez długi czas pozostawał on pod kontrolą USA. Dopiero w 1999 r. Stany Zjednoczone oddały administrację Panamczykom. W latach 2006-2016 przeprowadzono rozbudowę, która miała na celu przystosować kanał do przyjęcia większych statków oraz zwiększyć jego przepustowość. Natomiast do 2025 r. przepustowość szlaku ma wzrosnąć dwukrotnie. Naszą wizytę w śluzie Miraflores rozpoczynamy w kinie, gdzie mamy okazję obejrzeć krótki film o historii powstawania kanału. Możemy również zajrzeć do Muzeum z salami wystawowymi, poświęconymi Kanałowi Panamskiemu. Następnie udajemy się na taras widokowy, gdzie z góry możemy doskonale obserwować proces przeprawiania się statków przez kolejne śluzy i pokonywania kilkunastometrowej różnicy poziomów. Wśród nas mnóstwo turystów z całego świata. Istne skupisko ludzkie. Wszyscy chcą zobaczyć jak statki pokonują Kanał Panamski. Obserwujemy olbrzymi kontenerowiec, który w tempie „żółwim” pokonuje kolejne śluzy. Proces jest dość powolny, gdyż wyrównywanie poziomu wody pomiędzy kolejnymi śluzami trwa bardzo długo. Ponadto statki nie wpływają do kanału same, to rozstawione po ich bokach lokomotywy powoli ciągną je, dbając przy okazji o to, by zachowane były bezpieczne odległości od krawędzi śluzy. Stoimy sobie na tym tarasie, dość blisko barierek i oglądamy cały „spektakl”. Zwracamy również uwagę na las tropikalny, który ciągnie się wzdłuż kanału. Okazuje się, że Panama City to jedyna stolica na świecie, która w swoim obrębie ma właśnie las tropikalny. Nie powiem, cały system przeprawy statków robi na nas wrażenie, jednak gdy zaczynają wpływać kolejne statki i cały powolny proces rozpoczyna się od początku, to co tu dużo mówić – zaczyna robić się nudno… I chyba nie tylko my odnosimy takie wrażenie, bo taras widokowy pomału pustoszeje. Opuszczamy go również i my, schodzimy do znajdującego się w budynku sklepiku, by zakupić jakieś pamiątki związane z Kanałem Panamskim. Tutaj nasza wycieczka się kończy, wracamy do hotelu. W miarę łaskawa, jak do tej pory pogoda, zmienia się diametralnie – wracamy do Farallon w strugach deszczu. Następnego dnia pogoda nas nie rozpieszcza, wita nas deszczowy poranek. Na szczęście popołudnie przynosi jako takie przejaśnienie, z plażowania jednak dzisiaj nic nie będzie. Czas spędzamy w barach na plaży, bo nawet jak pada, to zimno nie jest 😊 Trochę martwimy się o pogodę, bo następnego dnia jedziemy w góry – do Doliny Anton. Miasteczko Anton (El Valle de Anton) położne jest w ogromnym kraterze wygasłego wulkanu, otoczone jest bujną roślinnością i panuje tu trochę inny klimat niż na wybrzeżu. W drodze mamy okazję usłyszeć wiele ciekawostek z życia mieszkańców od naszej lokalnej przewodniczki z hotelowego biura Decameron Explorer – tak, ta wycieczka jest w języku angielskim. Nam to jednak nie przeszkadza, chłoniemy wiedzę. Dowiadujemy się m.in., że wielu mieszkańców, szczególnie tu w górach, żyje bez prądu i bieżącej wody, a żywi się tym co wyhoduje ze własnym, przydomowym ogródku. Niestety funduszu socjalnego w Panamie nie ma. Nasz pierwszy przystanek, to taki „foto stop”, zatrzymujemy się po to by zobaczyć górę India Dormida, czyli tzw. Śpiącą Indiankę. Przy odrobinie wyobraźni można dostrzec kształt śpiącej kobiety. Legenda głosi, że to piękna Indianka z lokalnego plemienia, która zakochała się w hiszpańskim konkwistadorze. Z tego względu odrzuciła miłość wojownika swojego ludu. Młodzieniec, w akcie rozpaczy, rzucił się w przepaść na oczach swojej wybranki. Indianka natomiast postanowiła uciec z wioski. Zmarła u wybrzeży Morza Karaibskiego. Góry przybrały jej postać. Po kilkuminutowej przerwie jedziemy dalej kiepską, asfaltową drogą. Zatrzymujemy się u wejścia do lasu deszczowego. Dostajemy grube drągi do podpierania się i wydeptaną ścieżką wchodzimy w gęsty las. W lesie jest parno, wilgotno i oczywiście niesamowicie zielono. Las jest zadziwiająco gęsty, możemy podziwiać w nim latające kolibry oraz przepiękne, egzotyczne motyle. Po dosłownie kilku minutach marszu, naszym oczom ukazuje się 35-metrowy wodospad El Macho (El Chorro Macho), najsłynniejszy z okolicznych wodospadów. W jego pobliżu znajduje się naturalny basen termalny, w którym można się kąpać. My jednak na kąpiel nie mamy czasu. Robimy pamiątkowe zdjęcia i wracamy do naszego busa, tą samą drogą. W okolicach wodospadu znajduje się również jedna z największych atrakcji Anton Valley – zjazd linowy, którego trasa wiedzie przez wykusz pomiędzy wierzchołkami drzew. Gdyby ktoś był zainteresowany, to na taką wycieczkę również można się wybrać z hotelu. Ruszamy dalej, wypatrując w gęstwinach leniwców. Niestety nie mamy szczęścia, wszystkie się przed nami poukrywały. Następny punkt naszej wycieczki to ogród El Nispero. W nim możemy podziwiać unikalne gatunki roślin oraz wiele egzotycznych gatunków zwierząt. Niektóre z nich są endemiczne. Spacerujemy i oglądamy bo naprawdę warto było tu zajrzeć. Gdzieś przed nami przemyka iguana i nawet wychodzi piękne słońce. Spędzamy tu jakieś 2h i ruszamy dalej. Anton to miasteczko położone w drugim co do wielkości, wygasłym kraterze wulkanicznym na świecie. Przed nami jedna asfaltowa, powybijana ulica, kilka sklepików, w tym duży supermarket prowadzony przez Chińczyków oraz targ z lokalnym rzemiosłem, mnóstwem tropikalnych kwiatów, owoców i warzyw. Chyba nie jesteśmy przygotowane na to co zastajemy. Nasze wyobrażenie tego miejsca jest zupełnie inne. Dopytujemy nawet naszej pilotki, czy oby na pewno jesteśmy miasteczku Anton. Potwierdza, że tak. Ustalamy jeszcze tylko ile mamy czasu wolnego, w zasadzie to w zastanej sytuacji wiele nam tego czasu nie potrzeba i ruszamy przed siebie. Dosłownie kilka kroków dzieli nas od wszystkich atrakcji, które oferuje to miejsce. Zaczynamy od poczty, chociaż pilotka tłumaczyła nam wcześniej, że z Panamy kartki pocztowej wysłać się nie da. Znaczek pocztowy kosztuje 0,5$ a formalności z jego zakupem zajmują nam kilkanaście minut. Żeby kupić jeden znaczek do Europy, musimy wypełnić formularz wielkości A4. Kartkę z Panamy wysłać się da i dochodzi do adresata po 3 miesiącach 😉 Następnie idziemy na targ i tam udaje nam się zakupić kilka pamiątek i suvenirów, takie lokalne rękodzieło. Na koniec zostaje supermarket. Co ciekawe, w Panamie wszystkie supermarkety prowadzone są przez Chińczyków, z którymi w języku angielskim porozumieć się nie da. Na szczęcie sklep jest samoobsługowy. Decydujemy się głównie na kawę i rum, bo jak się okazuje ceny tutaj są atrakcyjniejsze niż w Panama City oraz w okolicy naszego hotelu. Kawa z Panamy znana jest na całym świecie. Panama odpowiada za ok 1% produkcji kawy na światowym rynku. Na wysoką jakość kawy składa się wulkaniczna, bogata w składniki odżywcze gleba oraz północny wiatr, który tworzy unikalny mikroklimat. Najlepsze gatunki potrafią kosztować nawet kilka tysięcy zł za kg. My oczywiście decydujemy się na te tańsze, ogólnie dostępne, co wcale nie znaczy, że dużo gorsze. Rum znany jest chyba na całych Karaibach. Tutejszy, najlepszy panamski to Ron Abuelo. 5-letni, charakteryzuje się aromatami brunatnego cukru i melasy. W supermarkecie mała butelka wielkości piersiówki kosztuje kilka $. Anton to ostatni punkt naszej wycieczki. Konsumujemy lunch-pakiety i wracamy do hotelu. Jest przepiękna pogoda, w końcu wyszło słońce, więc całe popołudnie przeznaczamy na plażowanie. I tak już pozostanie do końca naszego pobytu – cudowne słońce od rana do wieczora. Pomimo tego, że mnóstwo jest w hotelu basenów, my decydujemy się na plażę. Leżaków jest pod dostatkiem o każdej porze dnia. Wybieramy zazwyczaj te w pobliżu baru, bo czasem nie fatygujemy się na lunch do głównej restauracji tylko decydujemy się przekąsić coś tu na miejscu. Plaża – Playa Farallon nad Oceanem Spokojnym jest przepiękna, piaszczysta i szeroka. W upalny dzień piasek jest tak gorący, że nie da się na nim stopy postawić. Jeśli chcemy się wykąpać w oceanie, czeka nas sprint do wody 😉 Linia brzegowa hotelu ma prawie 1 km, więc jest gdzie spacerować. Idąc w lewą stronę, na końcowym odcinku hotelu możemy znaleźć centrum sportów wodnych., gdzie za dodatkową opłatą można wypożyczyć m.in. skutery i kajaki albo zorganizować sobie wycieczkę łodzią na pobliską wysepkę. Kawałek dalej znajdują się pensjonaty i prywatne domy, a plaża kończy się skałami. Po prawej stronie natomiast, mijając pensjonaty i mniejsze hoteliki dochodzimy do rzeki Rio Farallon, która oddziela Playa Farallon od Playa Blanca, przy której znajdują się takie kompleksy hotelowe jak Riu Playa Blanca oraz Playa Blanca Beach Resort. Na plaży panuje niczym niezmącona cisza i spokój. Owszem są lokalni sprzedawcy, ale jest ich tak niewielu, że nawet nie rzucają się w oczy. Owszem kilka razy dziennie przechodzą wzdłuż leżaków. Ich asortyment jest typowo turystyczny, tzn. przeważają okulary przeciwsłoneczne, torby plażowe, czapeczki, bransoletki i koszulki. Jednak nikogo nie zaczepiają, nie namawiają, nie są nachalni. Jakakolwiek rozmowa zaczyna się dopiero, gdy potencjalny kupujący okaże zainteresowanie i rozpocznie rozmowę. W ciągu dnia jakiś miejscowy przyprowadza na plażę konie. Za opłatą można sobie pojeździć po plaży. Z atrakcji tej najczęściej korzystają dzieci. Miejscowych nie ma tu praktycznie wcale, no może z wyjątkiem weekendów, kiedy to hotel wypełnia się Panamczykami, którzy zdecydowali się na krótki urlop. Jest wtedy głośno i wesoło. Tańce i muzyka na żywo nad basenem w ich wykonaniu, to wówczas standard. Wystarczy, że jedna osoba zaintonuje jakąś piosenkę, a podrywają się całe rodziny. Wypoczywamy tu znakomicie, obsługa hotelowa zdecydowanie zasługuje na uznanie. Wszyscy są niezmiernie mili i zawsze uśmiechnięci. Całe dnie spędzamy na plaży, wieczory natomiast umilają nam animacje w amfiteatrze albo kino na plaży. Gdy nadchodzi dzień powrotu do kraju, zwyczajnie nie chce nam się wracać 😉 Hotel Royal Decameron Golf Beach Resort & Villas to olbrzymi kompleks hotelowy. W zasadzie to miasteczko, które jest w stanie zaspokoić chyba wszystkie potrzeby turysty. Tutaj jest po prostu wszystko! Chociaż hotel położny jest po stronie Pacyfiku, to znakomicie wpisuje się w karaibski klimat. Świetna kuchnia, miła obsługa, rewelacyjna atmosfera, to gwarancja wymarzonych wakacji. Panama, ten niewielki kraj w Ameryce Środkowej, to znakomity kierunek na egzotyczny wypoczynek.

6.0/6

Robert, Warszawa 06.02.2018
Termin pobytu: styczeń 2018

Decameron Panama

Pierwszy raz wyjechaliśmy z biurem Rainbow i pierwszy raz nie mam absolutnie żadnych zarzutów pod katem organizacji wyjazdu, pobytu. Perfekcyjnie. Piszę to dlatego, że jestem z kategorii wymagających klientów. Hotel - jak na ten region świata, jest ok. Czysto, codziennie sprzatanie, łazienka jak w krajach Ameryki Środkowej, bez rewelacji, ale czysto. Jedzenie - niestety Panamczycy przesiąkli FastFoodami i jedzenie jest średnie. Mało ryb, owoców morza. Plaża ładna i czysta. Najwieksze brawa należą się Pani Ani - rezydent. Super profesjonalna. Każda wycieczka z nią to 10 na 10. Jej wiedza jest perfekcyjna. I nie ogranicza się jedynie do miejsca, które aktualnie zwiedzamy. Przelot i transfer tez był punktualny i naprawdę w super warunkach. Dreamliner genialny na tak długi lot. Polecamy ten wyjazd.

6.0/6

Joanna, Warszawa 21.12.2017
Termin pobytu: listopad 2017

Idealne miejsce na odpoczynek

Typowy wakacyjny resort w bardzo przyzwoitym standardzie – zgodny z opisem biura. Położony na bardzo rozległym terenie, ale nie stanowi to żadnej niedogodności, a jedynie podnosi atrakcyjność. Na miejscu wszystko, co potrzebne, aby spędzić czas w zależności od upodobań. ATRAKCJE Amfiteatr – gdzie organizowane są animacje wieczorne na najwyższym, światowym poziomie. Niektóre pokazy profesjonalnej grupy tanecznej przypominają finałowe pokazy programów typu „Mam talent”. Jak tylko pokona się jet lag i zdoła nie usunąć przed 20.00 – obecność obowiązkowa. Jeśli ktoś obchodzi urodziny w trakcie swojego pobytu w Decameronie, może liczyć na publiczną ich celebrację z atrakcjami ;-) Kino na plaży – gdzie podaje się popcorn i colę. Siłownia – dość ubogo wyposażona, ale widok na ocean rekompensuje wszystko ;-) JEDZENIE Ogromny wybór restauracji. Szczególnie polecam meksykańską i japońską. Również świetne jedzenie w restauracjach bufetowych. Do wszystkich wymagana wcześniejsza rezerwacja. Uboga i jednolita oferta tylko w snack barach, gdzie podawane są wyłącznie hamburgery. Prawdziwa kawa z ekspresu podawana tylko w Lobby nr 1 od godz. 17.00. POKOJE Standard raczej 3*. Obsługa bez zarzutu i dba o czystość. Uwaga, szczególnie dla kobiet w trakcie pakowania: w łazience znajduje się zestaw kosmetyków, ale nie zawiera żelu pod prysznic. W pokoju nie ma żelazka. WYCIECZKI Polecam wycieczkę do Indian oraz wycieczkę do Panamy i nad Kanał Panamski. Wycieczka do Indian – absolutny priorytet. Bezpośrednio przed wizytą w wiosce – kąpiel w wodospadzie. Uwaga: ponieważ do wodospadu idzie się przez las deszczowy, kilkakrotnie przechodząc przez kamienistą rzekę – warto zabrać buty do chodzenia po wodzie. ŁĄCZNOŚĆ Telefony działają bardzo słabo. Problem zarówno z połączeniami głosowymi, jak i smsami. Zdecydowanie lepiej działa Wi-fi (najlepsza opcja – rozmowy przez Messengera). Na miejscu grupą opiekuje się rezydentka Ania – świetna, ogarniająca i kontaktowa dziewczyna. Wyrazy uznania dla jej wiedzy na temat absolutnie wszystkich aspektów życia w Panamie. Generalnie – bardzo ciekawa oferta dla wszystkich miłośników Ameryki Środkowej oraz wszystkich, którzy w ten rejon wybierają się po raz pierwszy. Ponieważ znalazłam się w pierwszej grupie z Polski, która odwiedziła ten hotel, czuć było szczególną atencję, z jaką podchodziła do nas obsługa (m.in. wszyscy dostaliśmy pokoje z widokiem na ocean). I niewątpliwą zaletą wyjazdu - jeszcze w trakcie pory deszczowej, przed szczytem sezonu, był mniejszy tłok w resorcie. Idealne miejsce na odpoczynek. Przyzwoita jakość, bez zadęcia, z możliwością poczucia lokalnego kolorytu.
telefon

Pobierz aplikację mobilną Rainbow

i ciesz się łatwym dostępem do ofert i rezerwacji wymarzonych wakacji!

pani-z-meteracem