6.0/6
ogólnie dobra
Dariusz Warszawa - 02.04.2014
1/1 uznało opinię za pomocną
6.0/6
Rzadko się zdarza, abyśmy tak wysoką opinię dodawali bez zastanowienia. Ale hotel zdecydowanie na taką ocenę zasługuje! Wspaniale położony, z bezpośrednim widokiem (ze wszystkich pokoi!) na Ocean oraz codzienny piękny zachód słońca. Hotel jest bardzo ładnie utrzymany i czysty, a obsługa bez przerwy jest do dyspozycji gości. W okolicach hotelu dominuje pięknie utrzymana zieleń. Pokoje są w sam raz, a pozytywne wrażenia dopełnia piękny balkon z możliwością plażowania! Do dyspozycji gości są dwa baseny z bardzo czystą i nie za ciepłą wodą co w klimacie Cejlonu zdecydowanie się sprawdza. Jedzenie - dla każdego coś smacznego! Tylko u mamy jest lepiej! Podsumowując - wybierając się na Sri Lankę warta wybrać hotel The Surf. Można tutaj bardzo fajnie wypocząć.
Krzysztof, Poznań - 27.04.2014
1/1 uznało opinię za pomocną
6.0/6
Byliśmy w tym hotelu po raz drugi i wybieramy się jeszcze raz.Hotel super godny polecenia dla osób szukających spokoju, brak w zasadzie rozrywek.
Jerzy, Łomianki - 03.04.2015
0/0 uznało opinię za pomocną
6.0/6
Słów kilka o pobycie. Zasadniczo atrakcyjny plan dnia można ułożyć w hotelu Surf bez konieczności opuszczania jego terenu. Pyszne śniadanie z opcją konsumpcji na świeżym powietrzu. Po krótkim odpoczynku wizyta w, niespecjalnie przyjaznym kąpiącym, oceanie, tzn. rozbijanie tyłkiem fal zdecydowanie gwałtowniejszych niż nasze bałtyckie. Na płytkiej wodzie podtopienie nie grozi, ale szukanie emocji w dalekim wypłynięciu nie jest dobrym pomysłem o czym nieustannie informuje personel. Potem, wypełniony niewiele cieplejszą wodą od morskiej, basen gwarantuje przemiłe pływanie. Koło południa fitness w doskonale klimatyzowanej sali, bogato wyposażonej w sportowe sprzęty. Mała przekąska typu fastfood w przyplażowym barze i sjesta. Później ocean, basen, mecz siatkówki i niezmiennie smaczna kolacja. Po kolacji spacer do miasteczka i kolejna arakowa posiadówka ze znajomymi. Można by tak bez końca. Już sam akt biernego leżakowania dostarcza mnóstwo przyjemności. Od wczesnego ranka z obecności wysokich fal korzystają surferzy, z reguły nastoletni chłopcy ubierający i zachowujący się w stylu „Sunday Jamaica”. Na głowach wełniane (duże poświęcenie w tym klimacie) czapeczki w barwach flagi Jamajki, z odtwarzaczy płyną kawałki reggae, nawet papierosy mają dziwny zapach. Po plaży co pewien czas krzątają się sprzedawcy ubrań, papierosów, owoców i pamiątek. Bezwzględnie respektują poruszanie się w granicach plaży. Tam gdzie kończy się piasek a zaczyna trawnik znajduje się umowna granica terenu hotelowego i podczas całego pobytu nie spotkałem tu nikogo spoza personelu czy gości. Prócz tego możemy karmić oczy wspaniałymi zachodami słońca. Trzykrotnie nawiedziła nas tropikalna burza powalająca urokiem, bardziej postrzegana jako dobrodziejstwo niż utrapienie. Personel zachwyca troską o mieszkańców, wzruszyła mnie sytuacja kiedy wracałem tuk-tukiem z miasteczka w czasie ulewy i regulowałem zań rachunek, na zewnątrz czekało już dwóch odźwiernych z parasolami. Hotel oferuje to co kocham najbardziej - przestrzeń. Zapomnijcie o konieczności rezerwacji leżaka przy basenie, plaża pusta, aczkolwiek kąpiących nieustannie śledzą oczy ochrony. Tuż obok hotelu rozłożono scenę, na której dwa dni z rzędu odbywały się koncerty, urozmaicane pokazami sztucznych ogni. Raz była to muzyka techno innym razem pop. Wokaliści, z wyjątkiem języka angielskiego, posługiwali się również językiem lankijskim co było niekoniecznie miłym, acz egzotycznym akustycznym doznaniem. Rozczarowuje troszkę miasteczko Bentota, centrum którego położone jest około kilometra od hotelu. Wciąga oczywiście obserwacja egzotycznego tłumu, widok straganów pełnych rybich dziwolągów, piekarni oferujących niespotykane słodycze czy warzywniaków z uginającymi się od orientalnych owoców ladami. Niestety ceny na wybrzeżu są dużo wyższe niż na objeździe, więc właśnie tam szukałbym okazji dokonania zakupu pamiątek. Mnogość turystów, co nie czyni Sri Lanki wyjątkową, stworzyła grupy naciągaczy. Często właściciele sklepów usiłowali nam wmówić, że cena pod towarem to kod produktu a jego wartość jest zdecydowanie wyższa. Czas szybko umyka ale i tęsknota za bliskimi coraz silniejsza, więc bez żalu wsiadamy do autobusu, mającego nas zawieźć na lotnisko. Już z samolotowego okienka patrząc na oddalające się lankijskie wybrzeże wiem, że wywożę dożywotnie miłe wspomnienia. Wyspa zaskoczyła mnie niesamowitą różnorodnością zarówno zabytków, krajobrazów jak i mieszkańców na tak niewielkim areale. Bogactwo programu objazdu, komfort noclegów i transportu, brak organizacyjnych zgrzytów czyni te wakacje jednymi z najbardziej dla mnie udanych. P.S. Jeszcze opis fakultetu. Opiszę jedyny fakultet jaki udało nam się zaliczyć. Wcześniej marzyliśmy o wejściu na Szczyt Adama i wycieczkę statkiem co miało skutkować małym tete-a tete z wielorybami. Okazało się, że sezon na walenie właściwie dobiegł końca i musielibyśmy mieć wiele szczęście, żeby je na zdjęciach utrwalić. O wycieczce na Szczyt Adama czytaliśmy same pochlebne komentarze, jest to jednak sześć godzin podróży autobusem w jedną stronę, parę godzin napierania pod górę, tak z 1000 metrów przewyższeń, no i jeszcze nieprzespana noc. W każdym razie górę wzięło lenistwo i pazerność i żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia wybraliśmy się z naszym kochanym biurem na podróż łódką po rzece Madu Ganga. Niska cena, zaledwie całe przedpołudnie trwania wycieczki, niewielka frekwencja wskazywałyby na umiarkowaną atrakcyjność fakultetu. W rzeczywistości lajcik, w kameralnym gronie, okazał się być pełen wrażeń. Podróż autobusem zaledwie półgodzinna, później przesiadka na motorowe łódki którymi w górę rzeki smagani orzeźwiającym wiaterkiem mimo pełnego słońca mamy doskonały komfort termiczny. Brzegi szerokiej rzeki stanowią zupełnie nowe dla mojego oka lasy namorzynowe w gąszcz których łódź raz po raz wpływa. Na rzece egzotyczne konstrukcje sieci przy których krzątają się rybacy. Przepływamy pod mostami nisko się schylając celem uniknięcia dekapitacji. Pierwszy przystanek na jednej z wielu cynamonowych wysepek. Nasza, wielkości piłkarskiego boiska, zamieszkała jest przez lankijską rodzinę żyjącą z uprawy cynamonu. Dostajemy pokazową lekcję tyczącą się tej rośliny połączoną oczywiście z możliwością zakupu cynamonowych lasek. Rodzina naszych gospodarzy jest bardzo przyjazna, niczym nie ogranicza nas w zwiedzaniu swojego obejścia, a jest co oglądać tym bardziej, że nie tylko oni są mieszkańcami wysepki. Spod krzaków śledzą nas oczy jaszczurek , waranów, kotów, wokół mnóstwo owadów i ptaków. Po chwili młodzi chłopcy prowadzą nas do małej przystani. Tu można pobawić się z małym krokodylkiem, no bo i po co mi aż dziesięć palców, pooglądać ichniejsze łodzie rybackie a absolutnym hitem ma być pozbawienie nas zrogowaciałego naskórka za pomocą rybek wielkości dorodnej płoci. Początkowo byłem entuzjastą tego pomysłu ale spodziewałem się rybek wielkości akwariowych gupików. Te, co prawda mogłyby spełnić marzenie każdego mężczyzny o posiadaniu siusiaka do samej ziemi nie ograniczając się do konsumpcji samego naskórka. O dziwo zabiegowi poddaje się duża część naszej grupy, po włożeniu nóg do wody ryby woda wokół zaczyna się kotłować jak przy ataku piranii a „pacjenci” wydają trudne do opisania dźwięki. Znów wsiadamy na łódź i teraz udajemy się na wyspę z małą buddyjską świątynią zamieszkałą przez jednego mnicha. Mnich jest nieobecny więc do woli możemy buszować po jego włościach nie pomijając jego prywatnych apartamentów. Mieszka naprawdę w ascetycznych warunkach. Obowiązki gospodarzy wyspy pełnią dwie wiewiórki, niesamowicie zwinne, w pełni oswojone nie krępują się przyjmować jedzenia z ręki. Określenie wiewiórki nie jest ścisłe, bardziej odpowiednie byłoby wiewióry, ponieważ wielkością znacznie odbiegają od naszych rodzimych. Powrót do przystani nie oznacza końca atrakcji, parę kilometrów autobusem i wysiadamy przy wylęgarni żółwi w miejscowości Kosgoda. Już samo oczekiwanie na wejście umila nam obserwacja rybaków udających się w morze. Sama wylęgarnie to unikalne żółwie zoo: są zielone żółwie jadalne, żółwie oliwkowe, szylkretowe, niebezpieczne dziobiaste karrety mogące odgryźć bez trudu mi rękę. Niestety już w formalinie pływają żółwie albinosy do niedawna żywa duma wylęgarni. Jaja żółwie do wylęgarni przynoszą odpłatnie miejscowi, przebywają tu do wypuszczenia do oceanu tylko 3 dni. Dorosłe okazy , które oglądamy mają jakieś aberrację wykluczające życie w naturalnych warunkach. Wracamy do autobusu i zostajemy rozwożeni po hotelach, po drodze jeszcze przyczynek do rozmyślania o kruchości naszego życia pod postacią widoku zniszczonych falami tsunami gospodarstw i domów.
Romuald Sieradz - 27.04.2014
8/8 uznało opinię za pomocną