5.2/6 (301 opinii)
5.5/6
Wycieczka jest bardzo dobrze zorganizowana, choć trzeba pamiętać, że wybieramy się do nieco specyficznego kraju. Plan wycieczki jest dobrze ułożony. Pilotka p.Anna jest doskonale przygotowana, "ma serce" i cierpliwość ;) do prowadzenia tego typu imprez. Przejazdy bywają nieco długawe, ale dzięki opowieściom, prezentacjom, filmom nawet one nie były stratą czasu. Podany program został zrealizowany w 105% (były sympatyczne niespodzianki :).
5.5/6
Wybraliśmy ten program, bo chcieliśmy obejrzeć Kubę w miare szeroko i to dostaliśmy. Od zachodu do wschodu Kuby.Kuba sie zmienia, nastawiałem się, że zobaczę sporo sarych samochoduów z USA. I owszem w Hawanie jest ich dużo, tez w Santiago De Cuba i tu moim zdaniem jest ich większość. Reszta motoryzacji, to zalew chińszczyzny i to widać na ulicach, szczególnie miast.Ceny na Kubie, tak jak się spodziewaliśmy, dla turystów w kukach wywindowane i tu nie było niespodzianki ;-)Co do hoteli i wyżywienia, to było przyzwoicie oprócz Hawany. Tutaj po ciężkim dniu okazało się, że wody nie ma i niebędzie przynajmniej do rana.Czyli nici z prysznica czy toalety i podobnie rano, masakra. Chyba że spacer kawałek drogi do budynku z recepcją, o ile tam tez woda będzie. I nie był to jeden dzień z takimi przygodami. Najlepsze to, że pilotka sugerowała, że ktoś przyjedzie... w niedzielę... na Kubie coś naprawić czy odkręcić :-D :-D Dobry żart!Ten hotel, a właściwie te niedogodności, to był NAJWIĘKSZY minus tej wycieczki.Gdyby nie te przygody w Hawanie, to oceniał bym naszą wycieczkę głównie w samych pozytywach.Reszta miast dosyć podobna. Wyróżniał się tu naturalnie Trynidad! Po za tym podobały nam sie Baracoa (wbrew innym opiniom) i Santiago de Cuba.Na krótki końcowy wypoczynek w Varadero wybraliśmy hotel Memories Varadero blisko końca cypla. Świetny hotel, ale dość duży jeśli chodzi o rozłożenie budynków i trzeba było się nachodzić. Wspaniałe jedzenie, w dużych ilościach (choć rano problem jak zwykle z wrzątkiem na kawę czy herbatę).Ilość i różnorodność jedzenia trochę poruszała "wyboraźnię" mając na uwadzę co można dostać po za Varadero czy na wschodzie Kuby.Hotel ten wybraliśmy, bo było najbliżej dla nas do innych atrakcji typu jaskinie, namorzyny (Cueva de Ambrosio, "Parku Krajobrazowego", czy łódek motorowych).I jako, że nie lubimy za bardzo "leżakować", to obeszliśmy/opłynęliśmy te miejscowe atrakcje. Polecamy cygara Cohiba i rum biały np. Legendario i oczywiście miejscowe soki i drinki np. Daiquiri, Pina Coladę (w której zakoczhałem sie po innych wycieczkach tego rejonu). Jak ktoś zainteresowany jak wyglądała to wycieczka, to tu filmik na YT (youtu.be/wybbbxMRU2w):https://www.youtube.com/watch?v=wybbbxMRU2ww opisie pod filmikiem hotele i ich lokalizacje
5.5/6
Bardzo dobrze skrojona wprawa, dla tych, którym odhaczenie rajskiej plaży nie wystarcza. Ostatnia szansa na zobaczenie Kuby Fidela zanim wielka cywilizacja wkroczy do niej ze swoimi zdobyczami. Od turytycznego zachodu po rzadziej odwiedzany, biedny ale przepiękny wschód. Piękna kolonialna architektura, cudowne stare samochody, dore jedzenie, przemili ludzie i wszędobylska, porywająca do tańca muzyka.
5.5/6
Na wycieczce Buenos Dias Cuba byliśmy w terminie od 17.05 do 1.06.2017r. Wycieczka bardzo dobrze zorganizowana, szczególnie dla osób, które cenią sobie aktywny wypoczynek. 2,5 dnia pod koniec wyjazdu przeznaczone wyłącznie na plażowanie i pływanie pozwala naładować baterie przed powrotem :) Warto zaznaczyć, że termin majowy jest terminem idealnym na podróż na Kubę z kilku względów: Pogoda – co prawda maj jest pierwszym miesiącem pory deszczowej, ale jeśli pada to popołudniami. Nam deszcz pokrzyżował plany jedynie w pierwszym dniu zwiedzania Hawany, w jeden dzień deszcz padał tylko jak jechaliśmy autokarem, a później – słonecznie i bez deszczu do samego końca wyjazdu :) Dodatkowo „pora sucha” na Kubie wcale nie oznacza, że NA PEWNO nie będzie padać Klimat – w maju temperatury na Kubie dochodzą do 35 stopni a wilgotność powietrza osiąga ok 75%. Jest to najbardziej uciążliwe na wschodzie wyspy – wilgotność sprawia, że temperatura odczuwalna jest nawet o 10 stopni wyższa! W czasie polskich wakacji wartości te rosną odpowiedni do ok. 40 stopni i 98%, co powoduje, że temperatura odczuwalna to nawet 50 stopni Celsjusza Turyści – wysoki sezon turystyczny kończy się na Kubie wraz z końcem kwietnia, co sprawia, że ilość turystów na wyspie w maju gwałtownie maleje – nie ma tłumów ani korków. Dzięki „niskiemu sezonowi” podczas objazdu aż 4 noce mieliśmy w hotelach All inclusive, mimo, że nie było tego w ofercie! Na Kubę zdecydowaliśmy się przypadkiem – razem z mężem chcieliśmy gdzieś wyjechać w drugiej połowie maja i szukaliśmy atrakcyjnej oferty – trafiła się Kuba :) Generalnie wycieczka bardzo się udała, warto odwiedzić to miejsce, póki jest jeszcze w fazie transformacji i zobaczyć jak żyją prawdziwy Kubańczycy i jak wygląda komunizm w ich wydaniu. Jeżeli chodzi o samą Kubę – cały kraj i wyspa jak najbardziej są warte zobaczenia. Nie tylko ze względu na piękną karaibską naturę, ale przede wszystkim przez historię, zabytkowe samochody i uśmiechniętych mieszkańców. Kuba dla turystów jest naprawdę droga. W dobrych cenach można kupić jedynie rum (Havana Club 0,7l 3-letnia kosztuje ok. 15 zł), cygara (pod warunkiem, że się wie gdzie należy kupić – o to należy pytać Panią Przewodnik :)) oraz względnie langusty (za ok. 60 zł można w niektórych miejscach dostać całą langustę wraz z dodatkami – warto spróbować!). Dla porównania – 1,5l butelka wody mineralnej kosztuje aż 6 zł. Zanim wyjechaliśmy na Kubę, niejednokrotnie słyszeliśmy o ciągle panującym tam komunizmie, o porównaniach obecnej Kuby do czasów PRL w Polsce. Byliśmy, widzieliśmy – nie jest to prawda! :) Ala naprawdę warto doświadczyć tego samemu. Prawdą jest, że praktycznie wszystkie ceny są urzędowe, że każdy Kubańczyk ma pracę (nawet jak chodzi po ulicy, czy siedzi pod drzewem – tak, on też jest w pracy), że funkcjonują „książeczki” (kubański odpowiednik polskich „kartek”, które wymieniało się na towary) i że wyrównana jest płaca dla każdego obywatela do poziomu 25-30 dolarów na miesiąc. Można jednak łatwo zauważyć, że nie jeden Kubańczyk ubrany jest lepiej niż turysta! Za 25 dolarów miesięcznie? Warto zaznaczyć, że na Kubie obowiązują dwie waluty – krajowa (peso kubańskie) oraz dla turystów (peso wymienialne), które można mniej więcej wymienić za euro w stosunku 1:1. Sklepy, w których można zakupić towary w walucie krajowej faktycznie wyglądają ubogo (widać to szczególnie na wschodzie kraju), natomiast dostęp Kubańczyków do waluty wymienialnej jest tak łatwy, że KAŻDY z nich (na zachodzie i w centrum) posługuje się nią jak turysta. Nie ma znaczenia miesięczna wypłata – Kubańczycy żyją z tego, co „zarobią” w ciągu dnia (np. toalety są teoretycznie bezpłatne, ale przed każdą z nich siedzi „babcia klozetowa” i jeśli nie dostanie 25 lub 50 centów to o papierze nie ma co marzyć i należy się liczyć z dokładnym „zeskanowaniem” niepłacącego delikwenta od stóp do głów przez taką "babcię" :)). Dodatkowo ponad połowa Kubańczyków co miesiąc dostaje pieniądze od swoich rodzin, które mieszkają w USA – i to nawet do 1200 dolarów. Na Kubie na pewno nie żyje się łatwo, dobra luksusowe są trudniej dostępne, ale na pewno nie należy porównywać obecnej Kuby do Polski z lat 80-tych. Dużo słyszy się też o osobach proszących o jakieś drobnostki przywiezione z kraju – mydełka, długopisy, czy cukierki. Prawda jest niestety taka, że osoby prawdziwie potrzebujące będą się wstydzić podejść i poprosić o pomoc. Część Kubańczyków niestety żyje z „żebractwa” – sami byliśmy świadkami jak w Trynidadzie starsza, niesłysząca Pani zebrała od wszystkich „prezenty” po czym za „kuki” przehandlowała je u kasjerek w muzeum. Dlatego należy dokładnie zastanowić się, z kim podzielić się przywiezionym przez nas prezentem – pokojówki czy taksówkarze będą zachwyceni tymi drobnostkami, a to dobry sposób aby podziękować im za ich pracę :) Warto zaznaczyć kilka ważnych aspektów, co do samej wycieczki i programu (Uwaga – poniższy tekst zdradza „niespodzianki”, których na wyjeździe było sporo :) - nie należy czytać, jeśli ktoś woli być miło zaskoczonym :)) Bezpośredni lot dreamlinerem z Warszawy na Kubę to naprawdę ogromna wygoda. Zaoszczędza się sporo czasu i nerwów. Sam samolot przestronny (po 9 miejsc w rzędzie), o standardzie międzynarodowym. Bogaty dostęp do indywidualnej rozrywki, jeśli chodzi o catering – 1 ciepłe danie i przed lądowaniem kanapka. Bezpłatne napoje ograniczały się do wody, kawy i herbaty – pozostałe rzeczy były dodatkowo płatne. Można wykupić miejsca w klasie „business” lub „premium”, natomiast standard samolotu jest na tyle odpowiedni, że podróż w klasie ekonomicznej jest dość wygodna :) Po przylocie do Varadero czekał nas jeszcze 2,5 godzinny transfer do Hawany. Zostaliśmy zakwaterowani w 4-gwiazdkowym hotelu, który lata świetności na pewno ma za sobą (byliśmy w części bungalowów). U nas w pokoju największym problemem była zagrzybiała łazienka (kiepska wentylacja) i woda cieknąca z klimatyzacji. Ze względu na zmęczenie po podróży nie zmienialiśmy pokoju, chociaż w „niskim sezonie turystycznym” raczej nie ma z tym większego problemu. Warto zaznaczyć, że w Hawanie było dość sporo komarów – moskitiera zdecydowanie się przydała. Lokatorów „na gapę” (jaszczurek :)) nie warto przeganiać, gdyż sprawnie pozbywają się owadów w pokoju J:) W Hawanie spędziliśmy aż 4 noce. Jedzenie było całkiem znośne, choć daleko mu było do wykwintności :) ale taki urok Kuby. Pierwszego dnia zwiedziliśmy główną część Hawany (w tym Plac Rewolucji, starówkę, cmentarz Kolumba). Ciekawym przystankiem była fabryka rumu Havana Club – koniecznie należy spróbować na miejscu kawy z płonącym rumem! :) Warto też zaopatrzyć się tutaj w rum „na własne potrzeby” – ceny są ustalone państwowo, nie ma więc sensu już w tym miejscu kupować „pamiątek” i wozić ich ze sobą aż 2 tygodnie. Na Kubie rum należy traktować jako lekarstwo – osoby ze słabszymi żołądkami powinny pić rum (po troszkę) DOSŁOWNIE po każdym posiłku czy drinku. Nie ma większego znaczenia niejedzenie na początku surowych warzyw czy picie tylko butelkowanej wody – problemem jest LÓD dodawany do każdego drinka (a degustacji drinków na wycieczce jest sporo), który robiony jest z wody kranowej (jedynie filtrowanej). Na zemstę Fidela niestety nie działają żadne leki przywiezione z Polski (problemem jest też ból żołądka) – najlepszym sposobem na wyleczenie dolegliwości jest sukcesywne popijanie CZYSTEGO rumu (nie w drinkach). Po około 5 godzinach przechodzi „jak ręką odjął” :) Fabryka rumu jest świetnym miejscem, żeby słynną witaminę „R” zakupić (warto kupować w butelkach 0,35l – kosztują dokładnie połowę ceny 0,7l, a są wygodniejsze w transporcie). Podobno na problemy żołądkowe pomaga też prawdziwa Coca-cola (a nie kubański zamiennik), ale jest ona raczej trudno dostępna – nie wszędzie można ja kupić. Tego wieczoru byliśmy na koncercie zespołu Buena Vista Social Club. Wydarzenie przepiękne (koszt 35 euro), naprawdę warto. Stolik zarezerwowany dla naszej grupy był dosłownie zaraz przy scenie. Wrażenia mogą popsuć jedynie pozostali uczestnicy wycieczki, którzy nie do końca liczą się z komfortem pozostałych osób i dla zrobienia 100 takich samych zdjęć będą stali w pierwszym rzędzie i „cykali fotki”. Nie mniej jednak dla wrażeń muzycznych – warto się tam wybrać :) Polecamy :) Drugiego dnia troszkę plany naszej wycieczki zostały zmienione i pojechaliśmy do Pinar del Rio. Bardzo przyjemna, krajoznawcza wycieczka. Tego dnia odwiedziliśmy między innymi fabrykę cygar, gdzie w lepszych cenach (niż standardowe) można zakupić kubański tytoń. Przed tą wycieczką warto zapytać przewodniczki, czy w Trynidadzie będzie można zakupić cygara – jeśli tak, to zakupy w fabryce KOMPLETNIE się nie opłacają :) Warto chwilę poczekać do Trynidadu i zakupić pudełka cygar za kilkanaście procent ceny z fabryki :) Ze względu na spore ilości roślinności i przyrody tego dnia, warto mieć przy sobie repelenty na komary (dosyć mocno gryzą na prowincji) Wieczorem zostało dla nas zaplanowane wyjście na Rewię. Przed wyjazdem od wielu osób słyszeliśmy, że rewia Tropicana nie jest już tak „powalająca” jak dawniej – jakość jest nieadekwatna do ceny. Nam jednak Pani Kasia zaproponowała Rewię Parisien, w Hotelu Narodowym. Wyjście kosztowało 50 euro (w cenie dojazd i drink). Spektakl był… spektakularny! Przepiękne stroje, świetna muzyka, rewelacyjni tancerze. W Europie za 200 – 250 zł można byłby najwyżej oglądnąć przeciętną burleskę, czy kabaret. Przedstawienie warte na pewno zdecydowanie więcej niż 50 euro. Stoliki zarezerwowane dla naszej grupy też były w miejscu o świetnej widoczności – WARTO! :) Kolejny dzień minął znowu z Hawaną :) I tu niespodzianka – do centrum dojechaliśmy nie autokarem, ale taksówkami! Pięknymi, starymi amerykańskim cabrioletami :) Trzeba przyznać – przeżycie niesamowite! Na targu San Jose warto się rozejrzeć, ale raczej nie warto robić zakupów – wszelkie wyroby rękodzielnicze w centrum i na wschodzie Kuby są zdecydowanie tańsze. Hawana jest wyjątkowo droga (szczególnie dla turystów). Tego dnia byliśmy również na wycieczce fakultatywnej „Śladami Hemingwaya”. Odwiedziliśmy jego rezydencję pod Hawaną oraz miejsca, w których bywał najczęściej. Godna uwagi jest Floridita – malutka knajpka w centrum Hawany, kolebka słynnego Daiquiri, którą Hemingway uwielbiał. Można się do niej udać we własnym zakresie (niekoniecznie podczas wycieczki fakultatywnej). Wycieczka przyjemna, ale biorąc pod uwagę cenę (35 euro) oraz porównanie do wcześniejszych propozycji fakultatywnych – ta wypada zdecydowanie najsłabiej. Wieczorem Pani Kasia zabrała nas do centrum Hawany, abyśmy mogli posmakować "nocnego życia" Hawańczyków :) Chociaż zmiana czasu dawała sie mocno we znaki i jeszcze nie wszyscy zdążyli się "przestawić" na czas kubański, to z wycieczki skorzystali prawie wszyscy :) Wieczór był piękny, nocą Hawana żyje. Warto się wówczas przespacerować po starówce, czy usiąść w małej kanjpce na drinku i posłuchać muzyki na żywo :) Następnego dnia pożegnaliśmy się z Hawaną i wyjechaliśmy na wschód. Po drodze – farma krokodyli :) Bardzo przyjemne miejsce, za 1 „kuka” można zrobić sobie zdjęcie z małym krokodylkiem (z takim „na oko” 40 cm lub takim całkiem malutkim, mieszczącym się na dłoni). Warto obejść całą farmę dookoła – przy odrobinie szczęścia trafi się na „karmienie” krokodyli, które polega na machaniu nad gadami wędką z zawieszonym na niej żywym krabem. Chociaż skorupiak się dzielnie broni swoimi szczypcami, raczej nie ma szans w starciu z wielkimi krokodylami. Ale wrażenia są :) Warto zaznaczyć, że choć wyroby z zębów krokodyla wydają się świetną pamiątką, to nie wolno takich rzeczy z Kuby wywozić (co w sumie wydaje się nieco dziwne, biorąc pod uwagę, że krokodylowi zęby odrastają i z części innych krajów nie ma problemu z przewiezieniem małych „zębowych” pamiątek). Tutaj też zostaliśmy miło zaskoczeni przez Panią Kasię - mieliśmy okazję podczas lunchu (wliczonego w cenę) spróbować mięsa z krokodyla. Było to co najmniej ciekawe doznania kulinarne :) Tego wieczoru zostaliśmy zakwaterowani w hotelu w Cienfuegos nad morzem karaibskim :) Naszą niespodzianką było All Inclusive :) Jeśli chodzi o wybrzeże – to zdecydowanie najmniej ciekawe, piękniejsza plaża i morze są w Trynidadzie. Tutaj – na dnie mnóstwo glonów, podobno też mogą zdarzyć się jeżowce. Nie mniej jednak – warto zobaczyć karaibski zachód Słońca :) Centrum Cienfuegos to pierwsze miejsce gdzie warto zacząć się zaopatrywać w pamiątki (wyroby z drewna, nasion, itp.). Nas to miasto szczególnie nie zachwyciło, natomiast Trynidad – który zwiedzaliśmy tego samego dnia – powala na kolana. Przepiękna kolonialna zabudowa, brukowane uliczki – czas jakby płynął tam wolniej, spokojniej. I to właśnie tutaj czekał na nas Pan, który w dobrych cenach sprzedawał nam cygara :) Osoby, które są zainteresowane – warto przed wyjazdem sprawdzić, jak odróżnić oryginały od podróbek – na miejscu jest to niemożliwe. Pani Kasia zapewniała nas, że cygara są oryginalne (po powrocie do Polski sprawdziliśmy – faktycznie oryginały :) W oryginalnym cedrowym pudełeczku, z wszystkimi oryginalnymi etykietami). Uwaga – bez cła można wywieźć z Kuby maksymalnie 50 sztuk cygar na osobę. A nawet przy 50 sztukach należy uważać, bo mogą na lotnisku poprosić o paragon, a wiadomo, że Trynidadzie paragonu nikt nie wydaje :) Po południu znów zostaliśmy zakwaterowani w hotelu All Inclusive :) Bardzo przyzwoity hotel z piękną plażą. Woda cieplutka, jak w kąpieli :) Piasek dość czysty – buty do wody kompletnie nie są potrzebne. Zachód Słońca nad zatoką – bajka :) Kolejny dzień zaczęliśmy od zwiedzania Manaca Iznaga – a dokładniej wieży w tym miasteczku. Dobra rada dla kobiet – nie ubierać w tym dniu sukienek ani spódnic – zarówno długich jak i krótkich. Aby wejść na wieżę trzeba pokonać ponad 100 bardzo stromych stopni (prawie jak drabina) – długa spódnica będzie mocno ograniczała ruchy, krótka – gwarantuje widoki dla części wycieczki poniżej :) Nie mniej jednak panorama jest warta wejścia na górę :) W tym miejscu warto zakupić obrusy i serwety oraz naszyjniki z nasion i pestek. Warto zaznaczyć, że najlepiej zakupy te robić po zejściu z wieży – gwarantuje to niższą cenę niż początkowo wywołana nawet o 50% (najpierw 5 naszyjników kosztowało 1 CUC, nam udało się bez żadnego targowania kupić 10 sztuk za 1 CUC :)). Tego dnia naszą niespodzianką było dodatkowe (poza programem) zwiedzenie prowincji Santa Clara – miasta mocno związanego z postacią Che Guevary. Po południu zwiedziliśmy Sancti Spiritus i wieczorem dojechaliśmy do Camaguey. Zgodnie z programem tego dnia obiadokolacja jest dodatkowo płatna, natomiast nasza niezastąpiona Pani Kasia tak wszystko zorganizowała, że kolacja normalnie była (bez dopłaty). Hotel był 2-gwiazdkowy (teoretycznie najsłabszy na naszej trasie), ale oprócz kolejki do restauracji (w momencie gdy restauracja była pełna, jedna z kelnerek zamykała drzwi i wyjmowała klamkę, żeby nie dało się wejść do środka – ciekawe przeżycie, choć trzeba mieć to na uwadze rano, kiedy odjazd autokaru jest o planowanej godzinie a tu trzeba poczekać na wpuszczenie na śniadanie :)) nie było to kompletnie odczuwalne – schludnie, czysto, trochę głośno w nocy. Kolejnego dnia zwiedzaliśmy Camaguey – na rowerach! A dokładniej na rowerowych taksówkach! :) Super sprawa! Wrażenia niesamowite. Camaguey to miasto, gdzie co raz bardziej dotkliwie widać biedę mieszkańców. Mogliśmy zobaczyć „sklep na kartki”. Nie było w nim praktycznie nic poza wodą i dziwnymi płynami w butelkach. Kolejną naszą niespodzianką były zakupy na lokalnym targu. Ale nie byle jakim targu – był to targ dla Kubańczyków, na którym płacić można było jedynie w walucie krajowej. Każdy z nas otrzymał od Pani Kasi 20 CUPów (niecałe 1 CUC) i za te pieniążki miał zakupić wszystkie rzeczy potrzebne na obiad. Niesamowite przeżycie, na pewno na długo zapadające w pamięć. Nie dość, że sprzedawcy W OGÓLE nie mówili po angielsku, to jeszcze część rzeczy wcale nie jest tym czym nam się na pierwszy rzut oka wydaje (i nie jest jadalna). Od razu zaznaczam, że nic z zakupionych rzeczy się nie zmarnowało – wykorzystaliśmy wszystko 2 dni później, o czym napiszę poniżej. Po południu zwiedziliśmy jeszcze prowincję Holguin i – ze względu na to, że wschód Kuby (w tym Baracoa) dalej nie pozbierał się po listopadowym huraganie – zostaliśmy zakwaterowani w ślicznym hotelu w Guardalavaca i to tutaj odbył się nasz całodzienny wypoczynek (było już pewne że do Baracoi nie dojedziemy). Wieczorem na basenie był pokaz baletowy – rewelacja! Koniecznie należy zobaczyć :) Tutaj również zostaliśmy zaskoczeni opcją All Inclusive :) Warto spróbować kawy po hiszpańsku – pycha :) Guardalavaca znajduje się po stronie oceanu atlantyckiego – generalnie wybrzeża po tej stronie są zdecydowanie piękniejsze niż po stronie morza karaibskiego (największe zaskoczenie dla osób, które były już na innych karaibskich wyspach, np. na Dominikanie). Dzień udał nam się niesamowicie – niebo praktycznie bezchmurne, gorąco, turystów naprawdę stosunkowo niewiele. Piasek biały, woda przyjemnie orzeźwiająca :) Idealne miejsce na wypoczynek po trudach zwiedzania :) I – co wyjątkowe jak na Kubę – jedzenie naprawdę smaczne :) Następny dzień rozpoczęliśmy od kolejnej niespodzianki – wizyty w domu kubańskiego chłopa. Wiąże się z tym ciekawa historia poznania się Pani Kasi z tymże chłopem, którą zapewne poznacie podczas wyjazdu :) Nie mniej jednak zostaliśmy poczęstowani świeżym mlekiem kokosowym, pyszną kubańska kawą i kubańskimi przysmakami. Mogliśmy zobaczyć jak żyją i mieszkają prawdziwi Kubańczycy. I to właśnie dla nich przywieźliśmy wszystkie zakupy z targu. Jeżeli ktoś z Polski przywiezie jakieś drobnostki, prezenty – to właśnie tutaj warto się nimi podzielić :) Radość jest nieoceniona (oprócz chłopa i jego żony, w domu mieszka bardzo wiekowa babcia a także 2 córki chłopa – ok. 22 letnia ze swoją ok. 2-letnią córką oraz około 13-letnia dziewczynka – jeżeli ktoś przywiezie ze sobą jakieś niepotrzebne ubrania do rozdania to właśnie tutaj chyba najbardziej warto :)) Naszym kolejnym przystankiem było Biran i posiadłość Fidela Castro – udało nam się ja zwiedzić jako rekompensatę za to, że nie byliśmy w stanie dojechać do wschodniej części Kuby. Podczas zwiedzania towarzyszyła nam Pani Minister – posiadłość nie jest podobno tak „normalnie” otwarta dla zwiedzających (trzeba to odpowiednio wcześniej załatwić). Ważna uwaga – koszt pozwolenia na fotografowanie to 10 CUC. Około południa dojechaliśmy do Guantanamo – tutaj upał był już ciężki do zniesienia. Niestety przez decyzję władz nawet z punktu widokowego nie ma żadnych szans na zobaczenie chociaż części strefy zmilitaryzowanej USA. Ostatni dzień zwiedzania przeznaczony był na Santiago de Cuba. Oczywiście obowiązkowo Plac Rewolucji, a następnie centrum miasta. Na cmentarzu Świętej Ifigenii w Santiago pochowani są najwięksi bohaterowie Kuby, w tym Fidel Castro i Jose Marti. Ważna informacja dla Pań – aby wejść na cmentarz konieczne jest aby mieć zakryte ramiona i kolana. Dobrze jest mieć ze sobą chusty do narzucenia, ponieważ upał wschodnich krańców Kuby jest ciężki do zniesienia. Warto jest mieć też ze sobą parasol do ochrony przed Słońcem – aby dotrzeć do samego grobowca Fidela trzeba odstać swoje w kolejce w pełnym Słońcu (podobnie czekając na zmianę warty przy grobowcu Jose Martiego). Do Koszar Moncada niestety nie udało nam się wejść, ze względu na to, ze były one przygotowywane na przyjęcie jakiegoś ważnego polityka. Udało nam się jedynie zrobić kilka zdjęć przed budynkiem. Kolejny przystanek, czyli Fort San Pedro de la Roca gwarantuje przepiękne widoki na zatokę i wspaniałe zdjęcia :) Tego dnia naszą niespodzianka był ostatni wspólny obiad na tarasie nad zatoką – przeżycia niezapomniane. Wiele osób pisało już we wcześniejszych opiniach, ze punktem newralgicznym całej wycieczki jest przelot wewnętrzny. Nie wiadomo kiedy będzie, jak to będzie wyglądało i czy lot się w ogóle odbędzie. Z reguły loty te są ogromnie opóźnione i jakiekolwiek ustalenia nie mają za wiele wspólnego z rzeczywistością. U nas grupa została podzielona na 2 części – okazało się, że ok. 2/3 grupy ma zaplanowany lot kolejnego dnia na 8:30 rano. Pozostała część lot miała mieć również kolejnego dnia, ale o 22:40 i już góry wiadomo było, że lot do Hawany opóźniony będzie o CO NAJMNIEJ 4 godziny. Podział był prosty – decydowała kolejność wykupienia wycieczki. My niestety dostaliśmy przydział na lot nocny. Biorąc pod uwagę, że sam lot trwa prawie 2 godziny i transfer z Hawany do Varadero ok. 2,5 godziny (nie mówiąc już o opóźnieniach samolotu, które czasem wynoszą nawet KILKANAŚCIE godzin) – szansa że dotrzemy na ŚNIADANIE była bardzo mała – czyli jeden dzień wypoczynku w Varadero miał być stracony. W związku z tym Pani Kasia zaproponowała pośrednie rozwiązanie – część grupy, mająca lecieć w nocy podpisała, że rezygnuje z transportu lotniczego na rzecz autokarowego – i tak do Varadero dotarliśmy autokarem przemierzając całą Kubę jeszcze raz. Grupa, która leciała samolotem miała dużo szczęścia, bo nie leciała samolotem kubańskim, ale meksykańskim – dzięki temu w Varadero byli już o 15:00. My wyjechaliśmy z Santiago o 6:30 i z 3 krótkimi przystankami nasz transport zajął 14 godzin. Podróż bardzo męcząca, ale dzięki takiemu rozwiązaniu w hotelach byliśmy ok. 21:00 zamiast o 12:00 dnia następnego. Nie mniej jednak, cały dzień przeznaczony był tylko i wyłącznie na transfer. Po męczącej podróży przyszedł czas na wypoczynek :) My wybraliśmy hotel Iberostar Laguna Azul – i był to strzał w dziesiątkę. Hotel przepiękny, przy wspaniałej plaży z jasnym piaskiem, rewelacyjne animacje (głównie wieczorne) i przepyszne jedzenie (szczególnie to przygotowywane „na żywo” przez kucharzy). W ramach all inclusive dostępne były rowerki wodne, katamarany i wiele innych atrakcji. Również podczas tej części wyjazdu skorzystaliśmy z wycieczki fakultatywnej – rejs katamaranem na wyspę Cayo Blanco i pływanie z delfinami. Cena wycieczki była w promocji – 85 CUC zamiast 109 CUC. Wycieczka całodzienna, bardzo przyjemna :) Rejs katamaranem (około 100 osobowym – u nas było ok. 70 osób ze względu na „niski” sezon) do basenu na oceanie z delfinami trwał około 2,5 godziny. Pływanie z delfinami polegało na interakcji z nimi – należało ustawić się w basenie w rzędzie (około 20 osób) i następowało głaskanie, przytulanie, całowanie i chlapanie z delfinem (niezwykłe stworzenia :)) Wykupując te wycieczkę dostaliśmy informację od rezydentki, że istnieje szansa PRZEPŁYNIECIA się na delfinie, jeżeli odpowiednio zagada się do instruktora i zostawi napiwek :) Tak też zrobiliśmy – za 10 CUC od osoby delfin przewiózł nas po basenie i dodatkowo podczas zabawy z nim byliśmy jedynie w 6 osób (a nie w 20 jak wcześniejsze grupy :)). Po pływaniu z delfinami był czas na snorkeling. Sprzętu nie trzeba mieć swojego – w cenie wycieczki jest wypożyczenie rurki i maski (rurki nawet rozdawane są na pamiątki :)). Jeżeli ktoś już snorkelingował np. w Morzu Czerwonym, to wielkich atrakcji tutaj nie znajdzie – raf raczej nie ma, jedynie glony, pojedyncze koralowce i rybki. Ale ochłoda w oceanie bardzo przyjemna. Kolejnym przystankiem była wyspa Cayo Blanco – najpierw obiad (bufet – do wyboru, do koloru, napoje również w cenie). Warto spróbować tutaj langusty, jeżeli jeszcze ktoś nie jadł. Oprócz tego oczywiście do wyboru kurczak, wołowina, ryba, krewetki, przeróżne dodatki i warzywa. Po obiedzie – relaks na niebiańskiej plaży z wodą turkusową jak w filmach. Warto troszkę oddalić się od miejsca zbiórki – gwarantuje to spokój i dużo mniejszą ilość ludzi :) Powrót katamaranem do Varadero to oczywiście impreza :) Tańce, głośna muzyka i drinki – rewelacyjne na zakończenie udanej wycieczki. W hotelu byliśmy ok. 17:00. W dniu wylotu zbiórka w hotelach była zapowiedziana ok. godziny 17:00 (w zależności od hotelu między 16:30 a 17:30). Z pokoju należy się wykwaterować do godziny 12:00 (po 12:00 przestają działać karty i nie ma możliwości wejścia do pokoju), natomiast z serwisu all inclusive można korzystać do samego momentu wyjazdu. Przedłużenie doby hotelowej kosztuje ok. 10 CUC za godzinę – niestety mało opłacalne. Bezpłatna jest natomiast przechowalnia bagażu oraz można umówić się na recepcji na konkretna godzinę i przed wylotem wziąć szybki prysznic w przeznaczonym do tego pokoju (również nieodpłatnie). My mieliśmy ogromne szczęście i okazało się, że przy kwaterowaniu recepcjonistka zrobiła błąd i pokój mieliśmy wynajęty do dnia następnego :) Miła niespodzianka na koniec – aż szkoda, że lot był tylko tego jednego konkretnego dnia :) Dzięki tej „pomyłce” mogliśmy korzystać z uroków plaży i basenu do samego końca (tym bardziej, że 33 stopnie zachęcały do spędzenia czasu w wodzie). Odprawa na lotnisku jest długa i mozolna, ale taki już urok Kubańczyków. Jeżeli chodzi o nadbagaż, to słyszeliśmy 2 skrajne opinie – Pani Kasia mówiła, że trzeba BARDZO uważać na nadprogramowe kilogramy, ponieważ nawet niewielkie przekroczenie 20kg bagażu głównego spowoduje naliczenie dodatkowej opłaty w wysokości ponad 20 CUC. Z kolei Pani Ola (rezydentka) mówiła, że problemem jest dopiero spory nadbagaż (ponad 3kg), a na mniejszy uwagi nie zwracają. Jak jest naprawdę – nie udało nam się tego ustalić. Warto jednak pamiętać, że przy wyjeździe z Kuby bagaże są cięższe nawet o około 2kg niż w Polsce, ze względu na wilgotność powietrza (wszystkie ubrania i nawet sama walizka chłoną wodę). Lepiej się zatem nie pakować na wyjazd równo 20 kg :) Na lotnisku w strefie bezcłowej można kupić wiele pamiątek (jest trochę drożej niż w sklepach na wyspie – ok. 15 – 25%, ale przynajmniej unika się wożenia pamiątek ze sobą przez całą wycieczkę). Lot do Polski jest troszkę krótszy niż na Kubę. W Warszawie wylądowaliśmy o godzinie 14:00. Powrót do rzeczywistości nie był zbyt łatwy, ale piękne wspomnienia zrekompensowały trudy związane ze zmianą czasu i zakończenia wakacji :) Kasia i Błażej