5.3/6 (215 opinii)
6.0/6
Organizacja na wysokim poziomie.Wszystko przebiegało zgodnie z opisem .Przewodnik Pani Patrycja pełen profesjonalizm i niesamowita wiedza o Tajlandii.
6.0/6
W Esencji Tajlandii znalazłam to wszystko, co warte było zobaczenia. Bogato zdobione świątynie, egzotyczne wodospady, niesamowite miasto małp, most na rzece Kwai. Był czas na odpoczynek oraz czas na rozrywkę. Wszystko zorganizowane perfekcyjne. Żadnych opóźnień, awarii, nieprzewidzianych sytuacji i niemiłych niespodzianek. Długo i mile będę wspominała tę przygodę.
6.0/6
Byliśmy w Tajlandii od 12 stycznia do 27 stycznia .Termin wyjazdu idealny jeżeli chodzi o pogodę. Z objazdu jesteśmy bardzo zadowoleni.Przejazdy nie były wyczerpujące, dobry autokar i odpowiednie godziny wyjazdów.Bardzo sprawna obsługa w hotelach.Jedzenie na objeździe rewelacja.W Bangkoku jest sporo czasu wolnego i można samemu ruszyć w miasto.Bezpiecznie.Najlepszym punktem objazdu był pobyt przy wodospadach Erawan. Warto tam spędzić czas nawet cały dzień. Druga perełka wyjazdu to świątynia Prang Sam Yod z mieszkającym tam małpami. Każdy dzień objazdu zaskakiwał nas czymś innym.Pilot Szymon to przemiły człowiek.Organizacyjnie wszystko miał dopilnowane, wykazał się dużą wiedzą z historii Tajlandii .Jego rady i uwagi były dla nas bardzo pomocne.Niektóre osoby twierdziły że był chaotyczny w swoich komentarzach, jednak to w jaki sposób otoczył nas opieką podczas niespodziewanej wizyty w szpitalu w Pattaya zasługuje na najwyższe słowa uznania!!! Dziękujemy. Jeżeli chodzi o wypoczynek to hotel Emerald Cove możemy polecić każdemu turyście .Przepiękna plaża, cisza, przestrzeń i wspaniałe czyściutkie morze.Generalnie dla lubiących plażę,słońce i przyrodę znajdziecie na wyspie Koh Chang. Kto szuka innych wrażeń niech wybiera hotele w Pattaya.
6.0/6
Komentarz Naszą przygodę z Tajlandią zaczęliśmy trochę nietypowo, bo od wycieczki po Klongach czyli rejsu łodzią po kanałach. Po nocy w samolocie, po zderzeniu z nietypową dla Polaków, grudniową temperaturą (blisko 20 stopni różnicy bo w Tajlandii było wyjątkowo chłodno, czyli 26 stopni , a w Polsce wyjątkowo ciepło jak na ten miesiąc) otoczył nas magiczny świat Bangkoku. Zaczęliśmy przygodę niejako od końca dnia drugiego, następnego dnia była zaplanowana parada z udziałem króla Ramy X i kanały miały być zamknięte dla ruchu turystycznego. Kanały, które w przeszłości stanowiły alternatywny system komunikacyjny Bangkoku a dziś są również atrakcją dla turystów, okazały się świetną zapowiedzią tego co wydarzy się w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Bo z łodzi zobaczyliśmy naprawdę wiele. A dla tych, którzy pierwszy raz odwiedzili kontynent były to niejako wrota do Azji. Widzieliśmy, jak wygląda architektura, jak mieszkają lokalni mieszkańcy i jakie są ich priorytety (piękne domki dla duchów ozdobione świeżymi kwiatami, niesamowicie czyste, głównie azjatyckie samochody i może trochę mniej zadbane domostwa z praniem na wieszakach). No i oczywiście przyroda (świat roślin i zwierząt zachwycił bo i banany/kokosy na drzewach, wygrzewające się na kamieniach warany i wszędzie przepiękne storczyki). Kolejny dzień do już zwiedzanie Bangkoku. Magia kolorów, magia architektoniczna, w otoczeniu przepiękniej i różnorodnej roślinności. I wszędzie różnokolorowe storczyki zwisające z drzew. Zobaczyliśmy m.in. Świątynię Złotego Buddy, Pałac Królewski, na terenie którego znajduje się również Wat Pra Kaeo czyli świątynia gdzie przechowywany jest najsłynniejszy tajski posąg Buddy - niewielki Budda Szmaragdowy. I rynek kwiatowy w Chinatown, otoczyła nas olbrzymia ilość kwiatów tworzących magiczne kompozycje oraz lokalne owoce. A wieczorem pokaz artystyczny. Na olbrzymiej scenie tańce w strojach narodowych, i zwierzęta, i przyroda (łącznie z wodą lejącą się z „nieba”). A wszystko wplecione w wydarzenia historyczne dla Tajlandii najistotniejsze. Kolejny dzień to pływający targ w Damnoen Saduak. Pełnia pamiątek, gadżetów, lokalnych przysmaków. I wszędzie uśmiechnięci mieszkańcy. Następny etap programu to Muzeum Budowniczych Mostu na Rzece Kwai, garść wiadomości na temat kolei tajsko-birmańskiej, cmentarz jeniecki oraz przejazd tzw. Koleją Śmierci. I już przemieszczamy się do Ayutthayi, dawnej stolicy Tajlandii. Ale jeszcze po drodze Park Narodowy Erawan. Poranek w towarzystwie przepiękniejszych wodospadów, dodatkową atrakcją była niewątpliwie możliwość kąpieli w wodospadach i rybki dbające o stopy odważnych i spragnionych przygód turystów. A w Ayutthayi przywitały nas z liczne ruiny i kompleksy świątyń, między innymi świątynia Wat Phra Si Sanphet przy dawnym Pałacu Królewskim. I już po przejeździe kolejna atrakcja, miasteczko Lop Buri. Krótki postój przy świątyni Prang Sam Yod, główną atrakcją są licznie zamieszkujące ją małpy, które zawładnęły tym miejscem. Małpy są dosłownie wszędzie i jest ich więcej niż lokalnych mieszkańców. I już dalej na wschód, w kierunku Nakhon Ratchasima, aby zobaczyć jedno z najważniejszych miejsc pielgrzymkowych w Tajlandii, Wat Praputthabat, w którym czczony jest odcisk stopy Buddy. Kolejny dzień to Prasat Hin Phimai i zwiedzenie khmerskiej świątyni z okresu angkorskiego. Zachód słońca pokazujący magię tego miejsca z pewnością zachęcił nas do odwiedzenia kolejnego, azjatyckiego kraju i wpisał na listę przyszłych podróży Kambodżę. A w czasie wolnym dodatkowe atrakcje. Można zobaczyć rewę transwestytów, która odbywa się w postaci show teatralnego. W końcu jesteśmy w kraju ladyboys. A w Pattaya koniecznie trzeba zobaczyć Sanctuary of Truth. Magiczna, świątynia z drewna tekowego, cały czas w budowie, w której zobaczymy kilkudziesięciu budowniczych i rzeźbiarzy w trakcie pracy. Przepiękny widok z dala, a obok słonie i pokaz lokalnych tańców z kokosem w tle. I jeszcze kilka słów o kuchni, dla każdego coś miłego. Zupy, zwłaszcza ta z krewetkami, owoce morza, ryż, ale przede wszystkim Pad Thai- mój faworyt. W różnych miejscach smakujący lekko różnie, ale niewątpliwie dla mnie magicznie. No i owoce…. Smoczy owoc, papaja, ananas, arbuz, mangostan, rambutan, longan, banany niejako z „drzewa”, i oczywiście owiany legendą durian. Wszystkich trzeba spróbować i wybrać swojego faworyta. Jemy na ulicy, bo wszędzie coś do zjedzenia jest. Coś małego, coś większego w zależności od czasu, potrzeb i budżetu.