4.7/6 (87 opinii)
Kategoria lokalna 3
6.0/6
Nasza niezapomniana i fascynująca przygoda z Gambią rozpoczęła się w chwili, kiedy nasze stopy dotknęły czerwonej, afrykańskiej ziemi po wyjściu z samolotu. Zaskoczyła nas uderzająca duchota, która szybko przerodziła się w ekscytację i chęć odkrywania tajemnic Czarnego Lądu. Przywitali nas niesamowicie otwarci, uśmiechnięci i przyjacielscy Gambijczycy, którzy byli gotowi pomóc we wszystkim i w każdej chwili, bo dla nich większość rzeczy jest „no problem… Gambia no problem, Africa no problem”… Nie raz zaskoczył nas widok tutejszych ulic, na których nie uniknie się spotkania z niezdyscyplinowanymi kierowcami. Nawet sporadycznie kierujący ruchem policjant zdawał się być ignorowany, a wygrywał ten, kto miał głośniejszy klakson. Dla Gambijczyków nie było ważne, jak się jeździ i czym; często kierowcy lokalnych taksówek bez ostrzeżenia gwałtownie zmieniali pasy, zatrzymywali się, zapraszali do środka auta, aby tylko móc zarobić. Taksówki były w opłakanym stanie, zrujnowane, z popękanymi przednimi szybami oraz reflektorami przyklejanymi na taśmę klejącą. Jazda też nie mogła być zbyt szybka z uwagi na pasące się na poboczu bydło i często przechadzające się w poprzek lub wzdłuż ulic. Jednak cały ten bałagan i hałas miał w sobie niebywały urok. Podczas objazdu oraz niezapomnianych rejsów wzdłuż rzeki Gambii zobaczyliśmy wiele niespotykanych i prawdziwych historii, które rozgrywały się na arenie codziennego, afrykańskiego życia; ludzkich problemów oraz wszędobylskiej biedy przeplatanej gdzieniegdzie szczekaniem bezpańskiej sfory psów. Widzieliśmy zmurszałe domy, baraki zbudowane z blachy falistej oraz wiejskie chaty, żmudnie uwite z palmowych liści. Gdzieniegdzie krajobraz nad rzeką Gambią malowały gliniane lub bambusowe domki rybaków, gotowych w każdej chwili wyruszyć na obfity połów w swoich tradycyjnych dłubankach. Nad brzegiem spotykaliśmy setki Gambijek, które codziennie odbywały swój rytuał prania wraz z przywiązanymi na plecach dziećmi. Poznaliśmy lokalne targi, w swojej okazałości pełne niespotykanego gdzie indziej klimatu: przepełnione kolorowymi tkaninami, wzorami, bogactwem rękodzieła oraz lokalnymi produktami takimi, jak krojone z wielkiego bloku słynne masło karite. Mieliśmy wyjątkową okazję poczuć lokalne zapachy gwarnych bazarów, nad którymi unosiła się charakterystyczna woń masła kokosowego oraz suszonych ryb. Byliśmy w zakątkach, gdzie nie widziano nigdy białego człowieka. Przechadzaliśmy się nieutartymi ścieżkami, a w oddali dało się słyszeć krzyki „tubabb! tubabb!” („biały! biały!). Poznaliśmy szkoły, na które stać nielicznych miejscowych; niezwykle grzeczne i ułożone dzieci, skupione na nauce języka angielskiego, pełne zapału i nadziei na lepszą przyszłość. Rozdaliśmy miliony cukierków, słodyczy, kredek, piłek, zeszytów, a wszystko po to, by móc zobaczyć radość tych wszystkich dzieci; by móc doświadczyć satysfakcji z każdej uśmiechniętej, dziecięcej buzi… Odkryliśmy fascynującą mieszankę różnych tradycji, folklor afrykański, pełne energii tańce plemienne przy akompaniamencie tam-tamów, barwne stroje, oryginalne i zaskakujące ozdoby. Nad miastami królowały niewielkie minarety pobliskich meczetów, a Islam w wydaniu light przeplatał się z mniejszością chrześcijańską i afrykańskimi wierzeniami. Doświadczyliśmy pełnej życia przyrody, która nie raz zapierała nam dech w piersiach. Widzieliśmy przepiękne baobaby, zielone palmy, gdzieniegdzie można było zafascynować się rosnącym drzewkiem bananowym lub eukaliptusem. W koronach tropikalnej roślinności malowały się postacie przepięknie ubarwionych ptaków, zajadle wołających swoich partnerów lub partnerki. Niekiedy długie i niekończące się spacery przerywały małpy dopominające się o jedzenie oraz złowrogie sępy lub orły. Skosztowaliśmy lokalnej kuchni, która szczyci się słynnym sosem z orzeszków ziemnych- domada. Przepyszne lokalne soki gasiły nasze pragnienie podczas plażowania nad oceanem, a głód zaspokajały ogromne talerze pełne świeżych owoców w postaci mango, kokosa, awokado, pomarańczy i papai oferowanych przez pobliskie przekupki. Cały pobyt umilały nam wieczorne spotkania z lokalnymi mieszkańcami. Byliśmy zapraszani na tradycyjne, dość ubogie gambijskie kolacje do pobliskich straganów, a także zabawy na żywo przy muzyce Boba Marley’a. Poznaliśmy Rastafarian, dzięki którym nie można było się nudzić… Teraz pozostały nam już tylko wspomnienia, parę kontaktów do gambijskich przyjaciół, kilka tysięcy zdjęć oraz pokreślona wzdłuż i wszerz mapa The Gambii… Wrażenia jednak są tak silne, że kuszą nas następną przygodą z Dziką Afryką. Każdego, kto chciałby doświadczyć czegoś innego, poczuć prawdziwy, afrykański klimat, namawiamy na niezapomnianą przygodę z Gambią. Uśmiechnięte Wybrzeże Afryki było dla nas czymś, czego nie da się opisać w kilku zdaniach. Gambia nie była państwem, była zjawiskiem. Aby móc tego doświadczyć trzeba tam być.
6.0/6
Pobyt bardzo udany. Bardzo dobre i urozmaicone jedzenie. Duży i czysty basen. Pokoje przestronne, czyste z bardzo miłą obsługą. Wieczorne animacje urozmaicają pobyt. W grudniu nie trzeba dokupować klimatyzacji - w nocy przyjemne 22-24 st.C - choć z drugiej strony klimatyzacja powinna być w cenie wycieczki (150 zł). Oferta wycieczek fakultatywnych ciekawa i zaprezentowana w sposób bardzo kulturalny. Polecam
6.0/6
Bardzo miło wspominam swój pobyt w bungalowie w Palma Rima Hotel. Czułam się bardzo bezpiecznie. Ochrona całą dobę czuwała nad naszymi domkami. Pokój czysty,duży z działającą klimatyzacją (za dodatkową opłatą). Bieżąca ciepła i zimna woda. Małpki biegające wśród domków dostarczały nam wiele radości.
6.0/6
Hotel Palma Rima pomimo tego, że jest słabszy standardem to ma świetną lokalizację obsługa bardzo miła, czysto, duży basen. W okolicy sporo barów, restauracji. Do plaży jakieś 4 minuty na nogach, okolica bezpieczna Nam nic nie brakowało. Gambia to wspaniały kraj na pewno tam jeszcze wrócę:)