4.8/6 (247 opinii)
6.0/6
,,Gruzińska uczta", myślę, że jeśli ktoś zasugerował się czytając tytuł wycieczki, kulinarnie , nie zrozumiał jego sensu . tak , Gruzini mają cudowna kuchnie, w której także mieliśmy okazję zasmakować, jednak uczta dla mnie było przedewszystkim to , co Gruzja i jeje mieszkańcy oferuja swoim gościom pokazując swoją przebogatą i przecudowną, wielowiekową kulturę oraz dary Wszechmocnego Stwórcy, czyli prawdziwie rajską przyrodę. Cóż zobaczyłam w tym niesamowicie pięknym kraju ? Cudowne dzieła Boga, którym jest niebotyczny Kaukaz z całym swoim nieopisanym pięknem , potęgą i siłą. Wspaniała roślinność, od maleńkich liliowych kwiatków, które barwią zbocza gór delikatnym fioletowym cieniem, po przepiękne palmy zdobiące gościnne Batumi. I granatych, których sok wyciskany w naszej obecności oczarował nasze podniebienia. Dzieła ludzkich rąk. Wielowiekowe cerkwie, zdobione freskami , których wielość , kolor , rozmaitość i wiek przyciągały oczy , któych nie można było od nich oderwać. Cudowne charakterystyczne dla tego rejony świata arabeski otaczające framugi okien i drzwi, płaskorzeżby na zewntrzych ścianach świątyń. Cudownie było dotykać czas w tych przedziwnych dziełach sztuki. Ale to doceni tylko człowiek wrażliwy na sztukę. jak poznać kraj, jeśli sztuka narodu odwiedzanego nudzi ??? Ja nie potrafię. Zadziwiła mnie Wardzia, skalne miasto , którego zwiedzanie wymaga jednak trochę fizycznego wysiłku. pogoda bywała trochę zmienne , jak to w górach , które raczą na s niespodziankami. Casem upal, czasem deszcz, czasem chłód. Trzeba więc być gotowym na wszystkie możliwości. Bardzo podobała mi się także nowoczesna architektura,bardzo orginalna i zaskakująca, czasem może dziwna, alei to zaciekawia. Przepiękna jest stolica Tbilisi, ze swoimi ślicznymi starymi domami, balkonami. Pięknie wygląda także nocą gdy oświetlone są nowoczesne budynki w bardzo orginalny sposób.Hotele , w których gościliśmy posiadały wysoki standard w moim uznaniu. Czyste, estetyczne, wygodne , z klimatyzacją. W Tbilisi hotel znajdował się w samym centrum miasta. Cudownym akcentem była uczta regionalna z cudownymi gruzińskimi tancami, wykonanymi bardzi profesjonalnie oraz śpiewem również wspaniałym. Widzieliśmy występ wspaniale, gdyż nasz opiekun gruziński Irakli załatwił nam stół przy samej scenie. O Gori i Muzeum Stalina nie wypowiadam się, ale uczestnikom, którzy nie chcieli zwiedzać tego miejsca, zwrócono pieniądze. A teraz organizacja . Nasz pilot-przewodnik. wspaniała osoba, żegnana na lotnisku w Warszawie przez uczestników wycieczki jak stara, dobra znajoma. Pani pilot to osoba wysokiej kultury, posługująca się piękną polszczyzną, mówiąca o Gruzji ze swadą, Podczas opowiadań cytowała nam także fragmenty ciekawej literatury o Gruzji. Z zaciekawieniem słuchała także i zapraszała do wypowiedzi uczetników wycieczki będących specjalistami w konktrtnych dziedzinach np.: architektury, historii sztuki, teologii, geologii. To osoba, która wciąż się rozwija. Otoczyła nas pani pilot opieką, zainteresowaniem i przyczyniła się ogromnie do stworzenia przemiłej atmosfery. Podobnie sympatyczną osobą jest pan Irakli, nasz gruziński opiekun, który nie tylko dzielił sie swoją wiedzą , ale zaśpiewał dla nas i zatańczył tradycyjne gruzińskie pieśni i tańce. Jedynym mankamentem wycieczki było to, że nie mogliśmy zobaczyć góry Kazbek z powodu chmur, ale to już nie zależy od ludzkich wysiłków. Jednak mieliśmy rekompensatę w postaci możliwości obserwowania pięknych nabożeństw prawosławnych, a nawet wysokich dostojników Prawosławnego Kośćioła Gruzji, gdyż trafiliśmy do niektórych miejsc w niedzielę , a także w prawosławne święta. Polecam, polecam,polecam !!! I dziekuję za cudowny tydzień !
6.0/6
Gruzja to niewielki kraj leżący na pograniczu Europy i Azji, obmywany od zachodu przez spienione fale Morza Czarnego i wciśnięty między dwóch potężnych sąsiadów: Rosję i Turcję. Obok Azerbejdżanu i Armenii państwo to stanowi także część Zakaukazia – regionu, który w doniesieniach zagranicznych korespondentów znany jest głównie z licznych problemów i zawirowań typowych dla postradzieckiej peryferii, niezasługujących na to, aby je umieszczać na pierwszych stronach czołowych gazet. Przez wiele lat światowe media patrzyły na ten teren przede wszystkim przez pryzmat niezażegnanych konfliktów na tle etnicznym i częstych przewrotów politycznych, takich jak choćby wojny w Osetii i Abchazji, Rewolucja Róż, czy też najnowsza odsłona wieloletniego sporu o Górski Karabach. Jednocześnie Gruzja jest państwem, które w ostatnim czasie bardzo zyskało w oczach turystów z Polski – być może dlatego, że jawi się nam ona ciągle jako kraj egzotyczny i nie do końca odkryty. W masowej świadomości naszych rodaków nadal żywe są skojarzenia z herbacianymi polami Batumi, o których ponad pół wieku temu śpiewały ,,Filipinki”. Ponadto niemal wszyscy ci, którzy mieli już okazję odwiedzić to państwo, wspominają o niezwykłej gościnności i uprzejmości jego mieszkańców, podkreślają bogactwo i różnorodność krajobrazów, a także wychwalają pod niebiosa tamtejszą kuchnię. Targany tymi sprzecznościami, a z drugiej strony motywowany chęcią spełnienia swoich dziecięcych marzeń o podróżach w odległe, egzotyczne miejsca, postanowiłem poznać tą kaukaską republikę i zdecydowałem się na wycieczkę o bardzo zachęcającej i jednoznacznie brzmiącej nazwie ,,Gruzińska uczta”. Chciałem zobaczyć na własne oczy, na ile prawdziwe są opowieści wszystkich tych, którzy są pełni zachwytu nad tym niewielkim zakątkiem świata. Naszą wędrówkę po Gruzji rozpoczęliśmy od jej zachodniej części, która w czasach antycznych była kolebką legendarnego królestwa Kolchidy. To właśnie tutaj miał przybyć mityczny Jazon ze swoimi Argonautami w poszukiwaniu złotego runa. Centrum tej pagórkowatej i żyznej krainy o subtropikalnym klimacie stanowi Kutaisi. Jest to drugi co do wielkości ośrodek miejski w kraju, któremu jednak bardzo daleko do obecnych rozmiarów i splendoru Tbilisi. Mimo to miasto przez ostatnich kilka lat było siedzibą gruzińskiego parlamentu, który mieścił się w futurystycznej budowli w kształcie ludzkiego oka. Nie wszystkim budynek ten przypadł do gustu – złośliwi twierdzą, że wygląda jak żółw i w ten sposób symbolizuje tempo pracy parlamentarzystów. Panoramę Kutaisi zwieńcza monumentalna bryła katedry Bagrati, będąca modelowym przykładem tego, jak zostać skreślonym z Listy Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jednak największe wrażenie wywarł na mnie Zielony Bazar sięgający swymi korzeniami czasów sowieckiej świetności, w której wydaje się on być nadal zakonserwowany. Świadczą o tym gabloty, kalkulatory, wagi i inne akcesoria używane przez tutejszych handlarzy. Ten żywy skansen jest absolutnym ,,must see” dla wszystkich tych, którzy chcieliby poczuć atmosferę orientalnego bazaru, porozmawiać z bardzo przyjaźnie nastawionymi ludźmi, oglądać, wąchać i próbować kolorowe przyprawy, soczyste owoce, świeże warzywa, egzotyczne zioła, słodycze, bakalie i całe mnóstwo innych rzeczy. Warto tu przyjść, aby skosztować lokalnych serów, zachłysnąć się mocą wysokoprocentowej czaczy i kupić pyszne smakołyki. Dużym plusem Zielonego Bazaru jest również jego autentyczność. Nie został on zaprojektowany z myślą o turystach, lecz przede wszystkim na potrzeby okolicznych mieszkańców. Dlatego próżno tu szukać popularnych pamiątek, plastikowych zabawek, całej tej chińskiej tandety i wszelkiego badziewia, które jest wszechobecne w tego typu miejscach. Opuściliśmy krainę starożytnej Kolchidy i udaliśmy się w kierunku Tbilisi. Po drodze podziwialiśmy spalone słońcem krajobrazy równin i płaskowyżów przeciskających się pomiędzy pasmami Wielkiego i Małego Kaukazu majaczącymi po obu stronach horyzontu. Stolica Gruzji przywitała nas upałem. Była pełnia lata i czuliśmy się trochę jak ziarenka kawy wsypane do mosiężnego tygielka i gotowane na piasku. Gorące i parne powietrze zdawało się doskwierać nie tylko turystom, lecz również mieszkańcom miasta. Na szczęście Tbilisi to nie tylko betonowa pustynia socrealistycznych blokowisk, ale również zacienione oazy pełne zieleni, strumyków i niewielkich wodospadów dających ochłodę i przywracających spokój. Pomiędzy nimi snuje się leniwie nurt rzeki Mtkwari, wzdłuż której rozbudowała się urokliwa starówka, będąca prawdziwym mauzoleum architektury świeckiej i sakralnej. Można ją podziwiać z okolicznych wzgórz, z których wyrastają wizytówki miasta, takie jak średniowieczna forteca Narikala, poradziecki pomnik Matki Gruzji, czy też największa na Kaukazie cerkiew Cminda Sameba, o której niektórzy mówią, że góruje nad miastem niczym Tadż Mahal. Moje szczególne zaciekawienie wzbudziła orientalna część Tbilisi, pełna zacisznych zaułków, kameralnych kafejek, warsztatów rzemieślniczych i niewielkich restauracyjek. Jej najbardziej charakterystycznym punktem jest ceglany, czerwony meczet, otoczony kopułami łaźni siarkowych. Miejsce to jest zamieszkiwane przez Ormian, Azerów i Żydów i stanowi przykład tego, że możliwa jest pokojowa koegzystencja skłóconych ze sobą narodów. Gruzińska stolica nie bez powodu nazywana jest ,,Perłą Kaukazu”. Miasto stanowi niepowtarzalną mieszankę wszelkich możliwych stylów, kultur, epok, barw, smaków, dźwięków, języków i zapachów, dzięki czemu staje się ono coraz bardziej widocznym punktem na turystycznej mapie świata. Tbilisi jest także pełne kontrastów. Obok nadgryzionej zębem czasu zabudowy Starego Miasta urzeczywistniły się tu bardzo śmiałe i nowatorskie wizje powstałe w głowach ekscentrycznych architektów, takie jak tubalne bryły filharmonii, czy Most Pokoju zwany przez miejscowych Always Ultra. Mimo, że niektóre z nich nie cieszą się popularnością i niekoniecznie wydają się być udane, to jednak urozmaicają tkankę urbanistyczną. Sprawiają również, że stolica Gruzji jest miastem nie tylko mocno zakorzenionym w swej wielowiekowej tradycji, lecz próbuje stać się też nowoczesną metropolią optymistycznie patrzącą w przyszłość. Kolejnym celem na naszym szlaku była Stepantsminda – niewielka, niemal odcięta od świata osada leżąca u podnóża wznoszącego się na ponad pięć tysięcy metrów nad poziomem morza masywu Kazbek. Aby się tam dostać, musieliśmy pokonać wijący się krętymi, stromymi serpentynami prawie dwustukilometrowy odcinek Gruzińskiej Drogi Wojennej. Stanowi ona najważniejszą atrakcję Wielkiego Kaukazu i uchodzi za jedną z najpiękniejszych i najbardziej widowiskowych tras świata. Jej groźnie brzmiąca nazwa wiąże się z tym, że trakt ten od zarania dziejów służył różnym ordom, barbarzyńcom, carom i awanturnikom, którzy przedzierali się tędy z północy, aby podbić i ujarzmić ziemie leżące po drugiej stronie kaukaskich górotworów. Dzisiaj droga ta wykorzystywana jest głównie w celach handlowych i turystycznych i obfituje w liczne atrakcje, takie jak jezioro Żinwali, twierdza Ananuri, ośrodek narciarski Gudauri oraz punkt widokowy przy pomniku przyjaźni gruzińsko-rosyjskiej. Już sam przejazd tą trasą był dla mnie epicką przygodą i dostarczył mi niezapomnianych wrażeń. Albowiem jeszcze nigdy nie miałem okazji podziwiać tak niebosiężnych gór, których ogrom i wysokość były momentami wręcz przerażające. Po kilku godzinach jazdy w końcu dotarliśmy do Stepantsminda. Samo miasteczko wydawało się wymarłe. Budynki były zaniedbane, ulice roiły się od dziur i prawie nikogo na nich nie było. Spotkaliśmy się tu jednak z niezwykłą serdecznością i gościnnością miejscowych górali, którzy zdawali się uniknąć zepsucia nizin i nie byli jeszcze niewolnikami kultury social mediów i elektronicznych gadżetów. Kiedy stanęliśmy na wzgórzu u stóp monastyru Gergeti, naszym oczom ukazał się obłędny widok. Przed nami rozciągała się niebotyczna ściana gór – ciemnych jak smoła z szybującymi obłokami kłębiących się chmur. Ten zakątek był niczym zaginiony tajemniczy świat: wokół nas rozpościerały się przepiękne zielone zbocza i łąki pokrywające ziemię tak grubym dywanem, że ledwie śmiałem po nim stąpać. To tutaj można było radować oczy największą atrakcją tego miejsca – spektakularnym widokiem na Kazbek, którego masyw ostro rysował się przed nami. Góra zdawała się wystarczająco bliska, by ją dotknąć, jednak ku naszemu lekkiemu rozczarowaniu, jej śnieżna, stożkowata kopuła nie objawiła nam się w swej pełnej okazałości. Kazbek od zawsze uważano za miejsce święte. Kiedy jakiś czas temu radośnie postanowiono zbudować kolejkę na jego stoku, miejscowa ludność zbuntowała się i rozebrała konstrukcję. Jej pozostałości są nadal widoczne. Być może to właśnie skały Kazbeku były miejscem kaźni Prometeusza – mitycznego tytana, który podarował ludziom ogień, dzięki czemu mogli oni wytapiać metale, wykroczyć poza swoją zwierzęcą naturę i wyzwolić się z ograniczeń epoki kamienia. Następnego dnia powróciliśmy na pożółkłe, trawiaste równiny i udaliśmy się do Gori położonego w pobliżu gruzińskiej stolicy. Jeszcze kilkanaście lat temu to socrealistyczne, podupadłe miasto było plądrowane przez rosyjskich najemników, którzy nieśli na swych sztandarach wolność i pokój. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie ma tu nic godnego uwagi i można się dziwić, dlaczego ten skansen ponurych, rozpadających się blokowisk znalazł się na naszej trasie. A jednak niepozorne Gori zajmuje ważne miejsce w historii poprzedniego stulecia. Albowiem to właśnie tu narodził się niejaki Josif Issarionowicz Dżugaszwili – syn ubogiego szewca, który ruszył z posad bryłę świata. Urządzono tu muzeum, a właściwie sanktuarium poświęcone temu prorokowi wszechświatowej rewolucji, do którego prowadzi Stalin Avenue. Cały kompleks składa się nie tylko z muzealnego budynku. Obejmuje on również wagon kolejowy, którym Stalin wyruszył do Jałty, aby decydować o losach planety, a także rozległy ogród, gdzie można oddać się medytacyjnym rozważaniom nad dziełami Marksa i Engelsa. Przesiadują w nim również handlarze, u których można kupić rozmaite pamiątki i dewocjonalia z dostojnym wizerunkiem batiuszki. Moją szczególną uwagę przykuł znajdujący się nieopodal dom poczęcia sowieckiego mesjasza, który otoczony jest klatką neoklasycystycznych kolumn. Przed wejściem do samego muzeum ustawiono spiżowy pomnik Stalina, dumnie witającego przybyłych pielgrzymów. Kiedy przekroczyliśmy progi tego przybytku, dało się wyczuć surową powagę komunistycznej świątyni. Ściany wypełniały rzędy ikon przedstawiających młodość, edukację, zasługi i cuda dokonywane przez zbawiciela radzieckiej ludzkości. W gablotach zgromadzono liczne eksponaty, relikwie i dary złożone przez światowych przywódców, pragnących ujrzeć oblicze komunistycznego boga. W jednym ze skrzydeł budynku znajduje się niewielka kapliczka. W jej centrum ustawiono okrągły ołtarz wyścielony suknem z czerwonego aksamitu, na którym spoczywa pośmiertna maska wielkiego wodza. Wprawdzie Stalin umarł, to jednak w Gori jest on wiecznie żywy. Ostatnim etapem naszej podróży było pogranicze Gruzji i Turcji. Oba kraje oddzielone są od siebie naturalną barierą Gór Adżarskich i Kaukazu Małego, którego najwyższe szczyty sięgają trzech tysięcy metrów. Włóczyliśmy się po przepastnych, pustynnych kanionach, a jedynym towarzyszem naszej wędrówki była geologia. Pomimo niedostępności tej krainy, odkryliśmy tu kilka bardzo ciekawych miejsc, takich jak uzdrowisko Borjomi, współczesna twierdza w Achalciche, czy skalne miasto Wardzia. Szczególnie ten ostatni obiekt wywarł na mnie ogromne wrażenie. Mógłby on służyć jako doskonała sceneria kolejnej części sagi o ,,Gwiezdnych Wojnach”. Ten ważny dla Gruzinów zabytek stanowiłby również świetną pożywkę dla pseudonaukowych teorii lansowanych przez twórców programu ,,Starożytni Kosmici”. Albowiem jest wprost nie do uwierzenia, aby ten niesamowity labirynt wykutych w skale korytarzy, komór, tarasów i przejść mógł powstać jedynie dzięki pracy ludzkich rąk. Końcowym przystankiem naszej wyprawy było Batumi, stolica autonomicznego regionu Adżaria, który długo nie mógł pogodzić się z faktem, że stanowi jednak integralną część państwa gruzińskiego. Rozczarowani będą wszyscy ci, którzy mają nadzieję ujrzeć tu owe słynne herbaciane pola, będące obiektem nostalgicznych westchnień i synonimem wyimaginowanej egzotyki. Większość dawnych plantacji porośnięta jest ugorem a ich niewielkie, przydomowe resztki porozrzucane są na peryferiach miasta. Batumi oferuje za to mnóstwo innych atrakcji, skrojonych na miarę masowego turysty, który przyjeżdża tu po to, aby poszaleć w nocnych klubach, zabawić się w kasynach i czerpać pełną garścią ze swojego all-inclusive na kamienistej plaży. Nie oznacza to jednak, że miasto całkowicie straciło swój niepowtarzalny klimat. Aby go poczuć, należy zejść z gwarnego, nadmorskiego bulwaru i zapuścić się do ścisłego centrum stolicy Adżarii, które może pochwalić się wspaniałą, eklektyczną architekturą i mnóstwem tropikalnej zieleni. Tkankę tej części Batumi wypełniają pięknie zdobione kamieniczki i secesyjne wille, które w otoczeniu palm kokosowych przywodzą na myśl karaibskie, portowe miasteczka. Wszystko to tworzy dość spójną i oryginalną całość, która sprawia, że jest tu bardzo urokliwie. Dlatego warto pospacerować uliczkami i zaułkami starego Batumi, zanim pochłoną je kolejne budowlane kurioza, dzielnice bezdusznych hoteli i cały ten ocean kiczu, szkła i stali, coraz bardziej zalewający różne costy i riwiery. Każda podróż stanowi doskonałą okazję do poszerzenia swojej wiedzy, do przeżycia niezapomnianej przygody, a także do zweryfikowania swoich wyobrażeń na temat odwiedzanych miejsc i zamieszkujących je ludzi. Taką możliwość dała mi również wycieczka do Gruzji, która okazała się prawdziwą ucztą dla duszy i ciała. Dzięki niej przekonałem się, że pomimo niestabilnej sytuacji sąsiednich krajów Zakaukazia, Gruzja jest bezpiecznym państwem a jej mieszkańcy bardzo dbają o to, aby turystom nie spadł włos z głowy. Podczas tej wyprawy mogłem wędrować pośród majestatycznych górskich masywów, średniowiecznych warowni i monastyrów, fascynujących labiryntów skalnych osiedli, orientalnych miasteczek pełnych przesympatycznych ludzi oraz pośród wielu innych ciekawych miejsc, których nie sposób wymienić. Wszystko to odbywało się w niesamowitej scenerii barw, smaków, zapachów i aromatów, które nie były mi do tej pory znane. Nie dziwi mnie zatem coraz większy napływ gości przyjeżdżających tu ze wszystkich kontynentów. Odwiedzają oni Gruzję nie tylko dla przepięknych i zapierających dech w piersi krajobrazów, lecz również dla niepowtarzalnej kuchni, cudownego wina i dla ogólnej wyjątkowości tego kraju. Gruzini wspaniale zareagowali na tę sytuację – cieszą się tym nowym kosmopolityzmem i rozkwitają w jego atmosferze. Budowane są nowoczesne drogi, działają nowe lotniska, otwierane są restauracje i pensjonaty, które świetnie prosperują i witają każdego przybysza z sercem na dłoni. W Gruzji nie brakuje również zakątków, w których można poczuć ekscytację dawnych podróżników rozbudzoną przez niedostępne góry, odległe wioski i prastare obyczaje. Pomimo względnego ucywilizowania tych miejsc, jest w nich bardzo piękne i nadal ma się tam poczucie oddalenia i przebywania w zupełnie innej rzeczywistości. Trzeba również wspomnieć o tym, że Gruzini mogą pochwalić się swoją wspaniałą i namacalną kulturą, z którą miałem okazję przez te kilka dni obcować. Chrześcijaństwo, architektura i samo istnienie narodu gruzińskiego sięgają o wiele głębiej w przeszłość niż osiągnięcia społeczeństw uważanych dzisiaj za wysoko rozwinięte. Poza tym kulturę tego kraju łączą silne więzy zarówno ze starożytną Grecją, jak i z dawnymi imperiami Osmanów, Rosjan i Persów, co dało się wyraźnie odczuć i co sprawia, że jest ona unikatowa na skalę światową. Dlatego uważam, że warto przyjechać do Gruzji i mam cichą nadzieję na to, że niniejsza relacja będzie inspiracją do odwiedzenia opisanych przeze mnie miejsc, do zobaczenia wszystkiego tego, co ja widziałem i do powrotu z nowymi opowieściami z tego cudownego zakątka naszej niezwykłej planety.
6.0/6
Gruzja cudowna , warto odwiedzić przynajmniej raz Batumi rewelacja.pogoda Pilot Łukasz opowiada bardzo interesujące rzeczy o Gruzji i okolicach . Na pewno wrócimy 👋👋😂😂😂👍👍👍👍
6.0/6
Wycieczka do Gruzji była na pewno udana. Urzekła nas przyroda Gruzji. W Batumi podziwialiśmy bogatą podzwrotnikową roślinność i ciemne chmury wiszące nisko nad miastem. Następnie przemieszczając się w głąb kraju, przecięliśmy żyzną Nizinę Kolchidzką rozciągającą się wzdłuż rzeki Rioni, następnie Góry Lithijskie porośnięte lasami liściastymi i znaleźliśmy się w dolinie Mtkwari z krajobrazem bardziej stepowym. Najpiękniejsze są jednak wspaniałe, majestatyczne góry Wielkiego Kaukazu, wobec których człowiek czuje się naprawdę malutki. Przejazd do Stepantsmindy Gruzińską Drogą Wojenną z krótkim postojem przy „gruzińskim Pammukale”, pełna emocji jazda terenowymi samochodami do klasztoru Cminta Sameba, smakowita uczta pod gołym niebem u gościnnych gospodarzy i powrót ze zwiedzaniem twierdzy Ananuri nad Jeziorem Żinwalskim – to jeden z najpiękniejszych dni na objeździe. Kolejny przebój to przejazd przez Mały Kaukaz w górę rzeki Mtkwari do skalnego miasta Wardzia. Serdeczne podziękowania dla pani Beaty za bonus w formie postoju w Khertvisi! My skorzystaliśmy i w szalonym tempie zwiedziliśmy twierdzę górującą nad miejscowością J. Bardzo interesujący był również drugi dzień, podczas którego dane nam było zobaczyć ślady dinozaurów w okolicach Jaskini Sataplia, zwiedzić samą jaskinię, a następnie poczuć szczególną atmosferę, która panuje w klasztorze Gelati nieopodal Kutaisi. W obrębie murów klasztornych znajdują się dwie przepiękne cerkwie, kilka domków, w których wiodą swe skromne życie mnisi, dzwonnica i budynek dawnej akademii. Klasztor ten za czasów Dawida Budowniczego był bowiem centrum intelektualnym Gruzji. Trzeba również wspomnieć o tbiliskiej starówce, która urzekła nas pięknem swej charakterystycznej zabudowy, w którą wkomponowane są świątynie różnych wyznań. Zwiedzanie urozmaicone jest 5-minutową jazdą kolejką wagonikową na Narikalę, możliwością spojrzenia na stolicę z góry, a następnie zejściem wąską ścieżką do dzielnicy muzułmańskiej. Wodospad z wodami siarkowymi w tej części miasta - to kolejna niespodzianka! Relacja nie byłaby kompletna, gdyby nie wspomnieć o słabszych punktach programu. Dla nas było to Gori, gdzie w planie było zwiedzanie Muzeum Stalina. My zrezygnowaliśmy z tego punktu i w wolnym czasie zdobyliśmy ciekawą twierdzę, która góruje nad miastem, a widoki z niej są wspaniałe! Dojście zajęło nam tylko 15 minut w jedną stronę. Można pwiedzieć, że poznaliśmy z grubsza ten piękny kraj o skomplikowanej historii, również tej najnowszej, której piętno widać jeszcze dzisiaj. Po drodze mijaliśmy wsie i miasteczka naprawdę zaniedbane z domostwami niekiedy opuszczonymi i sklepami jak „za PRLu”. Ruch uliczny odbywa się wedle nikomu nieznanych zasad! Wałęsające się krowy i świnie – to kolejny obrazek, który zapada w pamięć! Przydrożne stragany z owocami, wyrobami garncarskimi czy wikliniarskimi. Pobudzające wyobraźnię ruiny twierdz czy pojedynczych wież obronnych na trasie. Cerkiewki i monastery na szczytach gór, a w nich bogactwo fresków i ikon, które podziwialiśmy w blasku i cieple świec wotywnych i przy muzyce cerkiewnych pieśni. Tak – z pewnością była to uczta dla oczu, dla ucha i dla ducha!