Opinie klientów o Hakuna Matata!

5.7 /6
24 
opinie
Intensywność programu
5.3
Pilot
5.6
Program wycieczki
5.8
Transport
5.3
Wyżywienie
5.6
Zakwaterowanie
5.5
Opinie pochodzą od naszych Klientów, którzy odwiedzili dany hotel lub uczestniczyli w wycieczce objazdowej.

Osoba dodająca opinię musi podać dane osobowe, takie jak imię i nazwisko oraz dane dotyczące wyjazdu, czyli datę i kierunek wyjazdu lub numer rezerwacji. Dzięki tym informacjom sprawdzamy, czy autor opinii faktycznie podróżował z nami. Jeżeli dane się nie zgadzają, wówczas nie publikujemy opinii.
Najlepiej oceniane
Wybierz

6.0/6

Tomasz, Łódź 31.12.2023
Termin pobytu: grudzień 2023

Przygoda życia (póki co)

Na wycieczce byliśmy od 5 do 20go grudnia czyli zaraz na początku pory suchej. Dla mnie i żony była to póki co podróż życia (ale wszystko przed nami). Ta bliskość natury, zwierząt które wcześniej widzieliśmy tylko w zoo czy filmach daje odczucia zachwytu całkowicie inne niż te towarzyszące nam przy zwiedzaniu miast czy oglądaniu "ładnych widoków". Pod koniec każdego dnia safari byliśmy zmęczeni od emocji. Sam program, choć intensywny, był doskonale zrównoważony, a standard noclegów i jedzenia przewyższył nasze oczekiwania. Jako że w wielu pozostałych opiniach obszernie opisano poszczególne parki i elementy programu, nie chcę ich dublować. Postaram się jednak dokładniej opisać dwie kwestie, których nie znalazłem w opiniach przed naszym wyjazdem czyli wycieczki dodatkowo płatne i kwestię szczepień. Pochwalę się jedynie, że udało nam się zobaczyć całą wielką piątkę, a wiem że to nie często się zdarza bo lampart jest bardzo trudny do uchwycenia. Mięliśmy też szczęście widzieć 19 ze 100 nosorożców w parku Nakuru co ponoć było rekordem dla naszego kierowcy z 30 letnim stażem. Zdecydowanie warto wybrać się na rejs po jeziorze Nakuru. Nie wiem czy to stały element programu ale nasz sternik kiedy dostrzegał orła rzucał mu rybę do wody tak żebyśmy mogli zobaczyć orle "polowanie". Rejs pozwala też zobaczyć wiele ptaków i hipopotamy z bliskiej odległości. Nie polecamy za to wioski Masajów. Pytaliśmy się przed podjęciem decyzji o wybraniu tej wycieczki naszego przewodnika Marka czy na pewno jest to prawdziwa wioska, a nie swego rodzaju "skansen" dla turystów z Masajami którzy dojeżdżają tam na teatrzyk dla turystów. Zostaliśmy zapewnieni że warto, a to prawdziwi Masajowie którzy tam mieszkają. Cała miejscówka okazała się bardzo komercyjnym przedsięwzięciem, na nasze oko sama wioska jako taka była prawdziwa, ale po prostu opuszczona i pozostawiona dla turystów. Mijaliśmy wcześniej wiele wiosek masajskich, były znacznie większe, wszędzie byli ludzie, zwierzęta, a na krzakach porozkładane były ubrania, które suszyły się po praniu. W tej wiosce nie było śladu takich rzeczy. Wyszło po nas 20 Masajów, odtańczyli taniec, podczas którego i nas zaangażowano. Oczywiście nie było problemu z uwiecznieniem tych chwil, ponoć wódz wioski przejął od mojej żony telefon, nie dość że zrobił idealnie ostre zdjęcia to jeszcze sam sobie przełączył na tryb filmowania i nagrał film. No Masaj jak się patrzy który żyje w chacie bez prądu i wody :P Potem był pokaz rozpalania ognia i gałązek które używają do leczenia, a syn wodza pokazał nam w środku dom który podobno należał do niego. Całość zajęła 15 min, potem jeszcze przez 15 minut próbowano nam sprzedać pamiątki, utrzymywano że są robione przez poszczególne rodziny na miejscu i że warto tam kupić bo w ten sposób wspomagamy konkretne osoby. Problem w tym, że u każdej rodziny te pamiątki wyglądały tak samo, a później wielokrotnie widzieliśmy takie same pamiątki w sklepach z pamiątkami. Cena, którą podali na końcu była z kosmosu, a targowanie było bardzo trudne (w porównaniu z targowaniem np w Turcji czy Egipcie). Generalnie nie mam nic przeciwko tego typu miejscu, i faktowi że ci konkretni Masajowie po prostu się dorobili na turystach dzięki temu teraz mogą już żyć inaczej, mieć smartfon itd., ale niech będzie to jasno powiedziane że to pokazowa wioska Masajów, swego rodzaju skansen, a Masajowie niech wyjaśnią ze oni tak kiedyś mieszkali, tak by wyglądał ich dom. I niech zrobią zwykły sklep z pamiątkami bez ściemy że ta konkretna Masajka zrobiła ten naszyjnik skoro 10 innych obok sprzedaje identyczny. Jeśli chodzi o szczepienia - my zrobiliśmy wszystkie zalecane szczepienia prócz wścieklizny. Dodatkowo przyjmowaliśmy leki przeciwmalaryczne. Teraz po powrocie wydaje się że było to trochę nad wyraz. Ze względu na porę w której byliśmy w Kenii, komarów było niewiele (znacznie mniej niż podczas typowego polskiego lata wieczorem), a standard noclegów i posiłków bardzo wysoki. Zatem osobiście leków na malarię bym nie brał (oczywiście stosując dobre repelenty), prawdopodobnie ilość szczepionek też bym zredukował do minimum. Po objazdówce zostaliśmy na 4 dni pobytu w hotelu Baobab który bardzo polecamy, jedzenie było przepyszne, sam obiekt bardzo duży i klimatyczny, obsługa też bardzo się starała na każdym kroku. Nie było też żadnych problemów z dalszego korzystania z restauracji, barów i basenów po wymeldowaniu (lot powrotny mięliśmy o 22), a takie problemy mieli goście np w hotelu Neptune Paradise. Jeszcze na koniec taka rada praktyczna jeśli chodzi o zakupy; targowanie w Kenii o inny level niż np w krajach arabskich. Sprzedawcy bardzo powoli schodzą z ceny, wolą sprzedać co jakiś czas z parku krotną przebitką komuś komu nie chce się targować niż sprzedać parę produktów z małym zyskiem. Ogólnie trzeba być twardym, znać wartość produktów przed zakupem bo sprzedawcy bardzo powoli schodzą z ceny, i być przygotowanym na to że wiele razy po zastosowaniu metody "albo tyle albo wychodzę" sprzedawca nie będzie nas gonić jeśli wyjdziemy. Ogólnie najniższe ceny pamiątek były w ... sklepach z pamiątkami! Polecam te przy Giraffe Center, muzeum Karen Blixen czy po prostu Carrefour w Mombasie - ceny są podane, zero targowana. Oczywiście nie dostaniemy tam bardziej wymyślnych figurek z drewna dostępnych w curio shopach, ale na pewno można przekonać się o faktycznej wartości sprzedawanych pamiątek i użyć tej wiedzy jako oręż podczas targowania :)

6.0/6

Noëlle i Jakub 05.03.2024
Termin pobytu: luty 2024

Podróż marzeń !

W lutym pojechaliśmy na podróż poślubny do Kenii. Można powiedzieć że bardzo się udało ! Idealny program ( poniżej dokładny opis) Żywienie dobre, w każdych lodgach jest internet, prąd (warto mieć przedłużać/wtyczkę wielofunkcyjną/adaptator do prądu bo często jest tylko jedno gniazdo), woda ciepła i basen. Śniadanie, obiad i kolacja byłe w lodgach/restauracji ( nie mieliśmy na wynos). Zwierzętach dużo i codzienne nowe niespodzianki. Warto zmienić na lotnisku dolary na shillingów ( my wym. ok. 200$ ale najlepiej poprosić o mniejszych nominałów ) - w lodgach napoje są płatne, w drodze dużo sklepików, napiwki czasami lepiej w shillingach. Ludzi są bardzo mili, uprzejmi i pomocni. Nasza grupa się składała z 9 osób, więc mieliśmy 2 busiki. Mieliśmy jeden pilot polskojęzyczny - Borys, można tylko chwalić, tłumaczył, był przegotowany, dużo odpowiadał o zwierzętach, widać że bardzo lubi swoją pracę. Busik klimatyczny, bez klimatazji ale przy otwarte okna bez problemu, dał radę przez cały wyjazd, nasz kierowca miły ( angielskojęzyczne ) z chęcią odpowiedział na naszych pytań. Podczas safari z rana może być chłodno ( koło 14 stopni) po południu ciepło koło 30 stop., raz padało ( warto mieć bluzę / kurteczką puchową). Pierwszy dzień dojechaliśmy do hotelu Bamburi w Mombasie - pokój duży, woda ciepła, basen niewielki ale wystarczający, jedzenia pyszne i personele bardzo miłe. Spędziliśmy tam 1.5 dnia - dobrze zrobił ten odpoczynek po długim lotu. Tutaj nie zapomnieć się przepakować do miękkiej walizki, duża walizka później zostaje dostarczona kiedy wróci się z safari. Pierwszy dzień Safari - nie byliśmy rozczarowani dużo zwierząt słonie gazelki ptaki żyrafy etc. dojechaliśmy na obiad do pierwszej „lodge” w Tsavo, obiad dobry, napoje są dodatkowy płatne ( np. piwo 400 shilling ) , pokoje ładne z widokiem na parku ( wieczorem słonie chodzą warto mieć lornetkę), basen dostępne do 18. Po południu o 16h pojechaliśmy na późniejsze safari, trwało ok. 2h30 godziny - strusie wychodziły kiedy chłodno się zrobiło Następnego dnia wyjazd z rana 5h30 po drodze do drugiego parku spotkaliśmy z samego rana rodzina lwów. Dojechaliśmy potem na obiad do logde w Amboselli. Podczas przemieszczania z jednego parku do drugiego było wystarczająco postojów żeby z toalety korzystać oraz kupić jakiś pamiątki. Po południu znowu safari, i kolacja. Kolejnego dnia z samego rana kolejny safari w tym razem długi do ok. 13h30 piękny widoki z rana na Kilimandżaro. Po safari poszliśmy na wycieczkę nieobowiązkową w miasteczku masajski - wiadomo że na codzień tak się nie ubierają ale warto było zobaczyć jak mieszkają i żyją, można kupić rękodzieło, da się negocjować, jeżeli ktoś ma chęć im przenosić coś np. zeszyty/kredki etc. Oni chętnie to zbierają. Po południu mieliśmy czas wolny przy basenie. Z logda piękny widok na Kilimandżaro oraz piękny zachód słońcu. Następnego dnia dojechaliśmy do Nairobi, karmiliśmy żyrafy bardzo fajną atrakcją przez ok. 40 min i następnie niedaleko obiad w restauracji ( rano się wybrało co się chciało jeść : wegetariański, mięsne ( kurczak, wołowina, burger) ), po południu wycieczka nieobowiązkowa na jeziorze Elemantaita oraz wzdłuż wyspy gdzie był kręcony film « pożegnanie z Afryką », tam hipopotamy i dużo różnych ptaków. Wieczorem w hotelu ( jedyny takie typowe hotel w trakcje safari ). Następnego dnia pojechaliśmy po śniadaniu bez pośrednio na safari w parku Nakuru - tutaj zobaczyliśmy pierwsze nosorożce. Po długim safari do 13h30 ok. Pojechaliśmy do kolejne logde w stylu kolonialnym ( bardzo miła atmosfera, byliśmy ogólnie tam sami) i tam odpoczywaliśmy do następnego dnia. Podróż się skończyło na dwudniowym safari do Masai Mara oraz według nasz najlepsze lodge z przepięknym widokiem - słoni, gazele, żyrafy można zobaczyć z tarasy namiotu. Powrót samolotem - mieliśmy bagaż do 20 kg oraz jeden podręczny. Piękne widoki oraz wspomnienia zostają z nami na zawsze. Pomimo że na planie wyglądało to intensywnie, odpoczywaliśmy i bardzo przyjemnie było. Dziękujemy

6.0/6

Danuta z córką 15.11.2019

W drodze przez kawałeczek Afryki!

Termin naszego objazdu to przełom października i listopada 2019 roku. Moim zdaniem bardzo dobrze zaplanowany przez biuro program imprezy. Pierwszy dzień po przylocie (dotarcie do hotelu w zasadzie nad ranem) przeznaczony na odpoczynek w hotelu Bamburi (w naszym przypadku) jest dobrym rozwiązaniem. Katolikom polecam mszę św. w kościele Sacred Heard w Shanzu. Warto wziąć udział w tak radosnym chwaleniu Boga! Ostatnia msza niedzielna o 10.00, 3km od hotelu, dojazd łatwy i tani. Kolejne 8 dni to safari po parkach wg programu i ......bycie w drodze. Jeżeli ktoś nie lubi długich przejazdów, to może ta droga trochę go zmęczyć, ale dla mnie ta podróż przez kawałek Kenii była wartością dodaną tej wycieczki. Jeżdżąc po parkach jest się trochę oderwanym od rzeczywistości, a jadąc drogami mamy tą rzeczywistość życia Kenijczyków wokół siebie. Organoleptyczne doświadczenie jak długo można szykować (z przesympatycznym uśmiechem na twarzy!) dwie kawy - bezcenne!! Nie będę opisywać po kolei naszej trasy, bo wszystko jest w programie i wszystko się ziściło!! Jedyna uwaga to fakt, że jadąc na przełomie października i listopada, trzeba się liczyć z tym, że w Masai Mara nie będzie bardzo dużo zwierząt, bo już jest po ich migracji do Serengeti (idą kopytne, a za nimi oczywiście drapieżniki). Ze strony Raibow wszystko było bez zarzutu!! Noclegi wygodne, w fajnych miejscach (szczególnie lodga w Masai Mara i w Tsavo). Jedynie nocleg nad jeziorem Naivasha trochę kulawy, ale dzięki temu dostarczył wszystkim tematu do żartów. Jedzenie bardzo dobre, żadnych pakietów lunchowych, zawsze w restauracji. Transport wygodny, kierowcy sympatyczni. Nasz pilot - pan Robert też bez zarzutu. Profesjonalny, uprzejmy, elokwentny i miły dla wszystkich. Właściwy człowiek na właściwym miejscu!! Na wypoczynek wybrałam hotel Papillon Lagoon Reef. Też polecam. Bardzo ładny basen (na tyle duży, ze spokojnie można popływać), piękne baobaby, dobre jedzenie, bardzo miła obsługa i oczywiście wszędobylskie małpy!! Ja dopłaciłam do pokoju z widokiem na ocean. Dostałyśmy pokój na przyziemiu. Przed tarasikiem trochę trawnika, plaża i Ocean Indyjski!! Bezcenne!! Zachęcam też do pojechania do Mombasy. Nie ma w niej niczego nadzwyczajnego, wejście do Fortu Jesus raczej nie warte swojej ceny, ale być tak blisko wielkiego afrykańskiego miasta i nie pochodzić po nim parę godzin, to tylko strata!!! Polecam wszystkim Afrykę, Kenię i wycieczkę Hakuna Matata!!!!!! p.s. Wielka Piątka zaliczona. Co prawda lampart tylko na podłodze u Karen Blixen, ale za to....... był baaaaardzo blisko.

6.0/6

Elzbieta Czajkowska 01.11.2021

Powiedziałabym podróż życia, ale...

Podróż życia byłaby, gdyby nie to, że: po pierwsze ciągle wierzę, iż taka jeszcze przede mną, a po drugie niewiele brakowało aby była to ostatnia podróż mojego życia...No ale wszystko po kolei... Lot do Kenii: niby lot czarterowy, samolot nieco leciwy wiekiem, ale sprawny, za to obsługa jakiej dawno nie spotkałam: bardzo profesjonalna, a przy tym uprzejma i troskliwa. Catering płatny, ale dużo tańsze jedzonko i napoje niż na lotnisku. Menu jakiego się chyba nikt nie spodziewał: napoje zimne i gorące, kanapki 3 rodzaje, dania na ciepło chyba z 6 do wyboru, między innymi 2 rodzaje pierogów, lazania, kurczak z zieloną fasolką i ziemniakami... ja się skusiłam na naleśniki z serem i brzoskwinią polane kilkoma zygzakami gorącej czekolady - kolokwialnie mówiąc niebo w jamie ustnej... Alkohole też w dużym wyborze...jak dla mnie to prawdziwy odlot kulinarny...proszę sobie wyobrazić, że pachniało jak w babcinej kuchni w najlepszym znaczeniu tego określenia. Sam lot spokojny, tylko międzyladowanie w Hurgadzie i czas spędzony w samolocie podczas tankowania przy otwartych drzwiach... no trochę ciepło nam było (temperatura na zewnatrz plus 39 stopni). Do Mombasy przylecieliśmy około 20 czasu miejscowego (w Polsce to była 19), formalności graniczno - covidowe poszły całkiem sprawnie, a potem do autokaru i około 40 minut jazdy do hotelu. Jeden dzień odpoczynku w hotelu Bamburi Beach (obiekt w stylu afrykańskim, pokój ma ok 30 m kw. plus balkon z widokiem na basen i tropikalny ogród, a za szpalerem palm szumi sobie cichutko ocean) to w sam raz aby zebrać siły przed kilkudniowym safari. Wieczorem w hotelu była dyskoteka, nie kumam tylko jak to się ma do obostrzeń covidowych... tu od 19 była godzina policyjna i zamykane są wszelkie lokale itp. Rygorystycznie przestrzega się noszenia maseczek, nawet na plaży i robią to wszyscy bez wyjątku. Wczesnym rankiem zebrało mi się na filmowanie. Później przestałam się wygłupiać i zaczęłam fotografować, na początku florę, która jest tu wyjatkowo obfita. Po południu przyszedł czas na faunę. Małpki, chyba makaki się nazywają, świetnie pozowały...ale tylko czasami, niektóre biegały i skakały po czym się dało... jak już się oswoiły z obiektywem, to współpraca była bardziej efektywna. Miałam też szczęście sfotografować niewielką agamę. Bardzo się ucieszyłam z tego faktu, bo ta mała spryciula o długości ok 30 cm jest wyjątkowo ruchliwa. No i jeszcze news dnia... około 15 doświadczyłam uroku topikalnej ulewy...trwalo to może z 7 minut, ale obfitość ciepłego deszczu byla tak przyjemna, że zaliczyłam prysznic słodkowodny z przepierką kiecki... wrażenie bezcenne w tutejszych warunkach hotelowych, bo z kranów leci słona woda. Kolejny dzień to podróz i pierwsze safari w PN Tsavo East, pierwsze zachwyty nad każdym czworonożnym zwierzakiem, który wyłonił się z zarośli. zamieszkaliśmy w lodgy namiotowej Tsavo Centrim (prąd tylko 2 godz. wieczorem i 2 od 6 rano, za to namiot miałam z widokiem na wodopój, a przy nim duże stado słonic i małych słoniątek, które grzecznie czekały na swoją kolejkę do picia...aż przyszedł nobliwy samiec i zakłócił ten porządek wpychając się bez kolejki, a potem kolejny pan słoń i zrobiła się awantura...słonie samce krzyczały na siebie, aby w końcu stoczyć walkę na ciosy. Był wynik remisowy, kłów, tzn. ciosów żaden nie uszkodził i wody też starczyło dla obu. Jak już wszystkie słonie zaspokoiły pragnienie, to do wodopoju podeszły 3 dostojne żyrafy , kilka zebr i jakieś małpy. Cały ten spektakl można było obserwować z restauracji lub z tarasu mojego namiotu...no bajka... W nocy to było trochę dziwnie...ciągle jakieś szurania, czasem wrzaski małp, a około 6 rano jeden ze słoni - chyba miał dyżur - obudził nas donośnym dźwiękiem. Po śniadaniu kolejne safari, zwierząt co raz więcej, a do tego piękne poranne światło...migawki aparatów rozgrzane do czerwoności...aby tylko nic nie uronić z objawionego naszym oczom bogactwa. Następne godziny tego dnia to przejazd w kierunku PN Amboseli. Droga z Tsawo do Amboseli była długa - około 300 km, a na odcinku 70 km wyboista i szutrowa...no takie safari drogowe w stylu odcinka specjalnego rajdu Dakar w wersji afrykańskiej. Nasz kierowca Sami powiedział, że to był taki masajski masaż za free...aż się dziwię, ale przestał mnie boleć kręgosłup, co z domu jest prawie nieosiągalne...Po obiedzie wyruszyliśmy na na kolejne safari w poszukiwaniu zwierząt, pani pilot Marta obstalowała nam spotkanie z kolejnymi przedstawicielami wielkiej piątki. Następny dzień to długie kilkugodzinne safari w parku Amboseli, no i wrażeń od liku. Amboseli to jest raj na ziemi, chociaż dotrzeć było do niego trudno. Ale safari wynagrodziło wszystkie niedogodności: były zwierzęta duże i małe, ptaki i ptaszki, a wśród największych zdobyczy rodzina lwów spożywająca późne śniadanie, a może był to już lunch, z upolowanej antylopy. Byliśmy dość daleko od ich restauracji, ale przez teleobiektyw można było sporo zaobserwować...małe lwiątka baraszkowały pod czujnym okiem mamy i jeszcze jednej lwicy...za daleko by nagrać film komórką, ale co widziałam to moje... Stado bawołów dostrzegłam osobiście, z czego bardzo się uradowałam, bo to znak, że chyba wzrok mi się poprawił. Była to liczna gromada z młodymi, pasły się w towarzystwie ptaków (czapla biała i coś kolorowego, ale znacznie mniejszego); ptaszki odbywały spacery na grzbietach bawołów niczym w lektyce...Były też słonie na tle Kilimadżaro, taplające się w wodzie, mnóstwo pelikanów i flamingów, innych ptaków nie zapamiętałam z nazw. Żyrafy, zebry i kilka odmian antylop stały się dla nas czymś bardzo powszednim. Z rzadziej spotykanych na tym terenie zwierząt udało się zobaczyć hienę centkowaną i hienę pasiastą oraz dwa likaony. Na koniec pobytu w Amboseli zawitaliśmy do wioski masajskiej...wrażenia mam mieszane... Następny dzień to długa podróż z Amboseli do Nairobi. Tu trochę inne wrażenia, szczególnie podczas wizyty w muzem Domu Karen Blixen, potem lunch w jakiejś nieprzyzwoicie luksusowej restauracji w przepięknym ogrodzie...to naprawdę ogromny kontrast w stosunku do tego, co obserwowaliśmy po drodze jadąc przez kenijskie wsie i miasta pełne swoistego klimatu...zabudowania w stylu "co się nawinie" z patyków, gliny, kawałków blachy i Bóg raczy wiedzieć czego jeszcze. Stragany i sklepiki w jakichś dziwnych miejscach...aż trudno uwierzyć, że tak mogą żyć ludzie w 21 wieku. Poźnym popołudniem dojechaliśmy nad Jezioro Naivasha, a pierwszym punktem programu był rejs łódkami po jeziorze wśród leniuchujących w niej hipopotamów (przyznaję miałam pietra, bo wiem, co one potrafią zrobić jak się zdenerwują...) oraz wielu gatunków ptactwa. Orzeł zaliczony wzrokiem, w gnieździe z młodym oraz w locie - fotograficznie też. Koleny dzień naszej afrykańskie przygody to PN Lake Nakuru.Nakuru - eksplorowaliśmy ten park całe przedpołudnie. To był zdecydowanie dzień nosorożca. Na spotkanie z nami wyszło ich kilka. Najpierw czarny samiec, potem biały, a jeszcze póżniej rodzinka czterech czarnych. Ja za bardzo nie ogarniam różnic pomiędzy nimi, bo one wszystkie w zasadzie są szare...To podobno wielka gratka spotkać te dwie odmiany jednego dnia, a my mieliśmy okazję zobaczyć 4 osobową rodzinkę czarnych i jednego, bardzo konkretnego białego - spacerował sobie ustawiony równolegle do naszego samachodu i zajadał się trawą...było słychać jak ją chrupie...nie będzie odrobiny przesady jeśli powiem, że był w zasięgu ręki. Oczywiście nikt nie ważył się go tknąć, a obserwowaliśmy go z otwartymi ustami...Udało mi się nagrać z tego zdarzenia film, od dziś zamiast klepać głupoty w stylu "fiordy jadły mi z ręki" będę szpanować powiedzeniem, że nosorożec to dopiero je...Było oczywiście mnóstwo innych stworów, w tym dużo ptactwa. I tu znowu trafiła się nielada gratka. Taki trochę podobny do indyka okaz (ktoś powiedział, że to dzioborożec kafryjski) na naszych oczach skonsumował węża...byłam więc świadkiem morderstwa w Nakuru. Nastęne dwa dni to wizyta w rezerwcie Masai Mara. Masai Mara. Byliśmy tam półtora dnia i dwie noce. Mieszkaliśmy w środku obszaru chronionego - lodgy La Mezon Royal. Ośrodek nie jest ogrodzony, więc nad bezpieczeństwem każdego turysty czuwali ubrani w oryginalne stroje Masajowie, byli uzbrojeni w solidnie oświetlające teren latarnie, odprowadzali nas spod drzwi namiotów (pełen luksus w nich) na posiłki, do recepcji, gdzie od czasu do czasu wpadał z wizytą internet, oraz towarzyszyli w drodze powrotnej do namiotu. Mój stróż przedstawił się jako Sowa... Co do safari, to były dwa - jedno popołudniowe pierwszego dnia i drugie długie w dniu następnym. I to właśnie był dzień lwa...spotkanie z lwami...najpierw tak nieco posągowo, a później wpadliśmy na śniadanie z zebry. Lwica się posilała, pan lew odpoczywający obok, a wokół pokaźne stadko sępów i kilka marabutów czekających na swoją porcję padliny. Ledwo ptaki się dobrały do jedzenia, a zaraz pojawiły się dwie hieny... no i zaczęła się walka na całego... Drugi hit dnia to rodzina gepardów. Były jeszcze inne zwierzęta oczywiście i to w ilościach niezliczonych. Kolejnego dnia ponownie zawitaliśmy na kilka godzin do stolicy Kenii Nairobi, gdzie na krótko wpadliśmy do takiego ośrodka, w którym można karmić żyrafy, a po obiedzie udaliśmy się na lotnisko, skąd pofrunęliśmy do Mombasy. Podczas tego krótkiego lotu jeszcze jedna miła rzecz nas spotkała...widzieliśmy w zachodzącym słońcu Kilimandżaro. Droga z lotniska w Mombasie do hoteli w Diani to też ekstremalne doznania: nie dość, że wyboista, to jeszcze autokar, którym jechaliśmy miał szyby, które nie dawały się skutecznie zasunąć...wiało jak w kieleckiem, mówiąc delikatnie. Ale co tam, jakiś minusik musi być, ba cała reszta: program, sposób realizacji, pani pilot Marta, kierowcy na safari, zakweterowanie...to same plusy, no i sporo szczęścia, dzięki któremu zobaczyliśmy tak wiele różnych gatunków zwierząt:) Kilka dni odpoczynku w Diani, to dla mnie nadto...Ponieważ na wybrzeżu klimat mało mi sprzyjał, więc zdecydowałam się na jeszcze jedno dwudniowe safari do parku Tsawo. Miałam tam jeszcze do załatwienia jedną sprawę...licząc na to, że uda się zobaczyć lamparta i wtedy cała wielka piątka będzie moja... A poza tym tamtejsze zwierzęta chciały bardzo jeszcze raz mnie zobaczyć, więc nie mogłam nie skorzystać z ich zaproszenia:) Lamparta nie widziałam, ale i tak nie żałuję tej eskapady...park chociaż ten sam, co na początku, okazał się nie taki sam...fotograficznie też byłam usatysfakcjonowana. No i nadszedł czas powrotu do Polski... i to było to, czego nikomu nie życzę przeżywać. W piątek około 21 mieliśmy wylecieć z Mombasy do Warszawy. Gdy wchodziliśmy na pokład coś się zaczęło palić w samolocie. Zdążono nas ewakuować na płytę lotniska, a potem w terminalu około 3 godzin czekaliśmy na decyzję co dalej. Po północy zapadła decyzja o wylocie do Polski. Kapitan samolotu zapewnił nas, ze samolot jest sprawny, tylko bagaże nie mogą polecieć z niezrozumiałych dla nas przyczyn. Po prostu kapitan plątał się w tym, co mówił. Wyglądało jakby działał pod presją i za wszelką cenę mamy lecieć. Zrobiła się awantura, postraszono nas policją i w końcu około 0.30 wystartowaliśmy. Po 1,5 godz.lotu zostaliśmy powiadomieni o tym, że straciliśmy prawy silnik i będzie ladowanie awaryjne. Steward poinstruował nas jak mamy się zachowywać podczas procedury lądowania awaryjnego. Wszyscy zamarliśmy, ale poddaliśmy się poleceniom personelu pokładowego i po ok. 40 minutach szczęśliwie wylądowaliśmy na lotnisku w Adis Abebie. To było ok. 3.30 czasu miejscowego. Bardzo się ucieszyliśmy, że żyjemy, jeteśmy cali i zdrowi. Opuściliśmy samolot z zapewnieniem, że jest dla nas hotel, a w sobotę po południu przyleci po nas inny samolot. Ale tak nie było...na kilka godzin utknęliśmy w strefie tranzytowej lotniska, której nie mogliśmy opuścić z powodu braku wiz i testów covidowych. Długo nie mieliśmy żadnych informacji, co z nami będzie dalej, nie mówiąc już o takich luksusach jak woda do picia, czy skromny posiłek. Dopiero interwencja polskiego konsulatu sprawiła, że dostaliśmy wodę i małą przekąskę, no i załatwiono nam wizy...mogliśmy więc udać się na kilka godzin odpoczynku w hotelach. Już po północy wystartowaliśmy w dalszą drogę do kraju samolotem, który przyleciał po nas z Polski. W Warszawie wylądowaliśmy około 9 rano w niedzielę...co było dalej, to długo by pisać, ale są to już sprawy pomiędzy pasażerami i przewoźnikiem, który delikatnie mówiąc wypiął się na nas... No i dlatego pozostaję w nadziei, że skoro przeżyłam ten koszmar, to podróż życia jeszcze przede mną
telefon

Pobierz aplikację mobilną Rainbow

i ciesz się łatwym dostępem do ofert i rezerwacji wymarzonych wakacji!

pani-z-meteracem