5.6/6 (561 opinii)
6.0/6
Najwspanialsza z moich podróży. Super program, świetna realizacja, cudownie pilotka i przewodnicy! A ponadto niesamowita Japonia! Czułam się zaopiekowana od samego początku! Moja grupa miała szczęście podróżować z Damianem, który asekurował nas już w Dubaju. Na lotnisku czekali na nas Miki, japońska pilotka i Szymon, tryskający optymizmem, który dzielił się z nami swoją wiedzą. Wprowadzał też fajną atmosferę, doradzał w każdej kwestii, nawet wyboru kosmetyków. Nie straszna byla mu żadna sytuacja. Dbał o każdego uczestnika. Program wycieczki idealny na pierwszy raz w Japonii.
6.0/6
Znakomita wycieczka dla osób zdeterminowanych, by doświadczyć w szybkim tempie różnorodnych aspektów Japonii - jej kultury, historii, współczesności, przyrody. Świetny punkt startu, by dalej rozwijać fascynację tym krajem. Intensywny program zwiedzania obejmujący wiele zabytków historycznych, tym świątyń - nadal funkcjonujących w życiu codziennym Japończyków, ale także bardzo nowoczesne fragmenty wielkich miast, pozwala na doświadczenie - siłą rzeczy dość powierzchowne - niezwykłego splotu tradycji, zaawansowania technologicznego, specyficznych warunków przyrodniczych, uwarunkowań politycznych, ekonomicznych i społecznych składających się na dzisiejsza Japonię. Na to bardzo pozytywne wrażenie wycieczki, w której uczestniczyłam, składa się zarówno bogaty program zwiedzania, jak i doskonała, kompetentna, erudycyjna - i co bardzo ważne - komunikatywna opowieść o Japonii naszej maestry- pilotki, która fantastycznie łączyła w spójną całość mnogie i różnorodne doznania będące naszym udziałem. Dzięki tej opowieści, złożonej ze świetnych wykładów- prelekcji i komentarzy towarzyszących nam w czasie przejazdów autokarowych pomiędzy kolejnymi punktami zwiedzania, natłok wrażeń układał się w logiczne kontinuum. Niebagatelnym aspektem całej, dość skomplikowanej pod względem logistycznym wyprawy, jest poczucie bezpieczeństwa uczestników podróży po egzotycznym kraju. Znajomość języka, realiów codziennego życia, mentalności i obyczaju Japończyków, wsparte dobrą współpracą z miejscową kooperantką sprawiły, że nasza pilotka, Pani Magda w pełni panowała nad przebiegiem wycieczki, a jej wybitne zdolności interpersonalne pozwoliły na świetny kontakt ze sporą grupą uczestników bardzo różnych pod względem wieku, kondycji fizycznej, zainteresowań i temperamentu. Nawet jeśli założymy, że kwalifikacje merytoryczne są ujęte w standardach usług biura podróży, to osobowość Pani Magdy stanowiła niebagatelną wartość dodaną tej wycieczki.
6.0/6
Kolejna cudowna wyprawa z Rainbow za nami :) Pierwszy raz tak tęsknię po powrocie, no cóż pozostaje nadzieja, że jeszcze kiedyś znów tam zawitamy :) Przemierzyliśmy kawał Japonii, pięknego i fascynującego kraju, każda chwila zostanie w sercach naszych na zawsze. Do Tokio lecieliśmy lotem bezpośrednim naszymi liniami LOT-u Boeingiem 787-8 Dreamliner, który trwał 10,5 godziny. W Tokio wylądowaliśmy przed 9 rano, a mając na uwadze zmianę czasu, dla nas dochodziła 2 w nocy. Zwiedziliśmy wiele miast i miejsc: Tokio, Kamakura, Hakone i stacja przy świętej Górze Fuji, Kachi Kachi Yama, Owakudani, Atami, Shizuoka, Kioto, Nara, Arashiyama, Gion, Hiroshima, wyspa Miyajima, Kurashiki, Okayama, Most Seto do Marugame, Osaka i Kobe. Zobaczyliśmy futurystyczne dzielnice Tokio: Shibuya z pieskiem Hachiko, Shinjuku, Harajuku, Asakusa, Akihabara, wyspa Odaiba i Most Rainbow Bridge, czyli Tęczowy Most nad Zatoką Tokijską, Ginza, Shinagawa, Minato, Shiba i Ikebukuro. Jechaliśmy kilkakrotnie metrem tokijskim, kilka razy superszybkim pociągiem Shinkansenem, zaglądaliśmy do słynnych salonów Pachinko, do odjechanych hoteli miłości, szliśmy najruchliwszym skrzyżowaniem świata na Shibuya Crossing, uczestniczyliśmy w ceremonii parzenia herbaty Matcha, jedliśmy kolacje japońskie w tradycyjnych yukatach ja dodatkowo w sandałach geta, oczywiście pałeczkami, wykonywaliśmy ręcznie wachlarze bambusowe Uchiwa, piliśmy sake w Kobe oraz znane piwo Asahi, piliśmy też Umeshu wino śliwkowe zajadając się Okonomiyaki, spotkaliśmy Maiko w Gion, widzieliśmy Fuji, co w cale nie jest takie oczywiste, widzieliśmy przepiękne świątynie buddyjskie i shintoistyczne, spacerowaliśmy z danielami w Narze, jedliśmy z apetytem lody zielone z matchą, jedliśmy pyszne dorayaki z czerwoną fasolą, skosztowaliśmy czarne jajka, zupę miso, byłam w onsenie - łażni japońskiej goła, jak pan bóg przykazał, smakowaliśmy mnóstwo słodyczy japońskich, niczym dzieła sztuki szczególnie z matchą, samodzielnie przygotowywaliśmy kolację japońską Shabu - Shabu, byliśmy w domu samurajskim przywdziewając stosowne szaty, podziwialiśmy futurystyczną Osakę z 50 piętra Umeda Sky Building i wreszcie nasycaliśmy oczy magicznie kwitnącymi wiśniami :)W Tokio zamieszkaliśmy w hotelu The bikebukuro, skąd rozlegał się widok na ruchliwe ulice dzielnicy Ikebukuro. Pierwszego dnia udaliśmy się tokijskim metrem do Harajuku, to dzielnica Tokio pomiędzy Shinjuku i Shibuya przy linii Yamanote. Jeżeli szukacie tych słynnych japońskich „dziwadeł”, czyli przebierańców, rodem z kreskówek, mangi czy anime oraz Gothic Lolita, to właśnie w Harajuku będziecie mieli szansę ich zobaczyć. Dzielnicę tę można określić, jako centrum kultury młodzieżowej i mody w Japonii, a wszystko, co kawaii, czyli słodkie i lukrowane znajduje się przy Takeshita Dori, długiej na 400 metrów, wąskiej ulicy pełnej sklepików i kawiarni, które ukierunkowane są na japońskich nastolatków, oj czego to tam nie było :) Harajuku słynie również z zabytków, jak na przykład z jednego z najważniejszych chramów Tokio – Meiji Jingu, który znajduje się przy Parku Yoyogi. Tam też skierowaliśmy nasze kroki. Jest to kompleks ze świątynią poświęcony duszom cesarza Meiji oraz jego żony cesarzowej. Miejsce to powstało w 1920 roku.Dla mieszkańców Tokio Meiji Jingu jest nie tylko mistycznym miejscem oddawania czci zmarłemu cesarzowi, ale również oazą spokoju, do której chętnie przybywają. W parku znajdują się okazałe bramy Tori. Po drodze do samego serca parku, świątyni, widzieliśmy ogromne ilości beczek z sake dla przodków. Wychodząc ze świątyni zatrzymaliśmy się obok "wieszaków na modlitwy". Jest to rodzaj "modlitwy" związany z pieniędzmi. Trzeba kupić pustą tabliczkę z wieszakiem, napisać na niej czego się sobie życzy i zawiesić na wspomnianym wieszaku.Tego samego dnia pokusiliśmy się na samodzielną wyprawę metrem na Shibuya. Pojechaliśmy linią Yamanote Line. Doprawdy nie ma czego się bać, zakup biletów okazał się prostszy niż myśleliśmy ;) Będąca niczym trąba powietrzna w samym sercu Tokio Shibuya, koncentruje się wokół stacji kolejowej o tej samej nazwie, Shibuya Station. Tuż przy stacji ochoczo podążyliśmy pogłaskać Hachikō, prawie 100 lat temu Hachikō, pies rasy akita codziennie przychodził witać swojego pana wracającego z pracy na tej stacji metra. Po nagłej śmierci właściciela piesek nadal czekał na posterunku u szczytu schodów jeszcze przez dziewięć lat. Pomnik z brązu upamiętnia ten wyjątkowy przykład wierności, a japończycy wprost kochają tego pieska, nie ukrywam, że z ogromnym wzruszeniem go głaskałam, od czasu obejrzenia filmu z Gere "Mój przyjaciel Hachikō", bardzo chciałam zobaczyć go "na żywo". Na Shibuya znajduje się najbardziej niesamowite skrzyżowanie świata. 2,5 tys.osób przemierzających skrzyżowanie podczas jednej zmiany świateł? Tak, w godzinach szczytu przekracza je na zielonym świetle jednocześnie kilka tysięcy osób! To czołowa atrakcja turystyczna Tokio i największa dzielnica, która jest główną wizytówką miasta zamieszkałą przez około 200 tysięcy ludzi. Najlepszym punktem obserwacyjnym skrzyżowania jest pobliski Starbucks z którego wnętrza na pierwszym piętrze możemy podziwiać magię skrzyżowania w pełnej okazałości, tam też udaliśmy się by popatrzeć i porobić fotki.Tego dnia w dzielnicy Ikebukuro na 9 piętrze centrum handlowego w Harvest Buffet jedliśmy pierwszą kolację w postaci bufetu, ogrom potraw i przysmaków był oszałamiający, a wybór wymyślnych słodkości, które w zenowskim stylu układałam na talerzach bento powalał. Następnego dnia udaliśmy się pod Pałac Cesarski. To główna rezydencja cesarza Japonii. Znajduje się w dzielnicy Chiyoda, powierzchnia całego zespołu pałacowego z kompleksami budynków o różnym przeznaczeniu, równa jest powierzchni Parku Centralnego w Nowym Jorku i wynosi 341 hektarów. Pałac Cesarski jest ogólnie dostępny tylko dwa dni w roku: w urodziny cesarza (23 grudnia) oraz z okazji Nowego Roku (2 stycznia). Rodzina cesarska ukazuje się wówczas na oszklonym tarasie. Jako, że niegdyś jego rola obronna była bardziej widoczna, można zauważyć, że cała droga prowadzi wzdłuż murów - napastnik znajdował się wzdłuż całej trasy pod ogniem z górujących nad nim blanków, otoczonych dodatkową fosą. Pałac Cesarski pochodzący z lat 60. XX w. ukryty jest wewnątrz pierścienia zachowanych XVII-wiecznych "quasi-bastionów". Ogrody Cesarskie, to zielone serce Tokio, otoczone fosą i podwójnymi murami stanowiły niegdyś ogrody przylegające do gigantycznego Zamku Edo zbudowanego przez Shogunów Tokugawa. Zamek Edo już nie istnieje. Podobnie jak większość japońskich zamków, spłonął, ale choć te pozostałe wielokrotnie odbudowywano, przebudowywano i odrestaurowywano (niektóre dopiero teraz odbudowują), Zamku Edo nie odbudowano.W drodze do świątyni w Asakusa zatrzymaliśmy się w Akihabara, to dzielnica Tokio i centrum animowanej elektroniki i elektronicznej animacji. Przeniesiesz się tu do epicentrum otaku, wirtualnego placu zabaw dla fanów anime, mangi i komiksów, do niezliczonych kawiarni z przebranymi dziewczętami tzw. maid cafe. Tutejsze sklepy przekształciły się w ogromne pałace gier upstrzone wizerunkami rysunkowych bohaterów w akcji. W zwariowanej dzielnicy Akihibara masz wybór, czy wolisz przygodę w dwu czy trójwymiarze. To mekka elektroniki i miejsce odgrywania ról i zbierania figurek ukochanych postaci., to raj dla graczy. W Asakusa nad brzegiem rzeki Sumida dotarliśmy do zatłoczonej do granic świątyni Sensō-ji zachwycającej swą architekturą. Jest to sztandarowy przykład japońskiej buddyjskiej architektury sakralnej. Jest to najstarsza świątynia w Tokio, obok niej stoi pięciopiętrowa pagoda, w środku palą się kadzidła, szemrze fontanna i dzwonią dzwonki. Pierwsza, to zewnętrzna brama Kaminari-mon, czyli „Brama grzmotów”, za którą rozciąga się alejka ze sklepikami z pamiątkami i jedzeniem. Wewnętrz bramy wisi charakterystyczny ogromy 4 m lampion, który ma 3,5 m w obwodzie i waży 670 kg. Lampion, to chōchin, tradycyjnie wykonany z bambusa i obłożony papierem. Po lewej stronie wejścia strzeże Raijin, szintoistyczny bóg błyskawic, grzmotów i burzy. Z reguły przedstawiany jest w parze z bogiem wiatru, Fūjin i tak też jest w tym wypadku. Niestety ktoś wpadł na pomysł wstawienia tych dość przerażających posągów za siatki i wszelkie próby zrobienia zdjęcia kończyły się totalną klapą. Właśnie od tych dwóch bóstw brama bierze swoją oficjalną nazwę, która umieszczona jest na drugiej stronie ogromnego lampionu – Fūraijin-mon. Po przejściu przez bramę od razu uderzył nas zgiełk słynnej uliczki Nakamise-dōri długiej na prawie 250 metrów. Można tam znaleźć kilka sklepów specjalizujących się w wyrobach świetnej jakości, lecz choć ceny są wysokie, myślę że warto, ja właśnie tam zakupiłam piękną yukatę oraz jedwabny pas obi oraz sandały geta. Zainteresowały nas też stoiska ze słodkimi przysmakami oraz rewelacyjne zielone lody z herbatą matcha, pycha :) Podążamy do „Bramy Skarbów” której nazwa nie jest bynajmniej przypadkowa, na jej drugim piętrze przechowywane jest wiele z drogocennych sutr. Jakkolwiek w przypadku Kaminari-mon tekst na lampionie, to po prostu nazwa bramy, tak w przypadku Hōzō-mon jest to nazwa Kobunachō dzielnicy w tokijskim dystrykcie Chūō-ku, znaczącego dosłownie „dystrykt małych łódek”. Tym samym dochodzimy do głównego budynku świątyni, która przez wielu uważana jest za najważniejsze miejsce kultu buddyjskiego w Tokio. Historia Sensō-ji sięga pierwszej połowy VII wieku i jak to w Japonii bywa z jej początkami powiązana jest legenda. „W 628 roku dwaj rybacy wyłowili z rzeki Sumida mały złoty posążek Kannon, buddyjskiej bogini miłosierdzia. Ich pan wzniósł kaplicę Kannon, a w 645 roku święty mąż Shokai wybudował świątynię ku czci bogini.” Świątynia ta jest zatem najstarszą świątynią w Tokio, ma prawie 1400 lat. Główny budynek, znany jako Kannon-dō, czyli „Sala Kannon”, który można podziwiać dzisiaj, został wybudowany dopiero w 1958 roku, ponieważ świątynia została prawie całkowicie zrównana z ziemią podczas amerykańskich nalotów w 1945 roku. Mimo, że udało się jej przetrwać między innymi ogromne trzęsienie ziemi z 1923 roku, niestety nie miała szans z niszczycielską mocą bomb. Tak samo położona obok pięciokondygnacyjna pagoda, która wygląda, jakby strzegła tego miejsca od wieków, ma tak naprawdę dopiero 40 lat.W drodze do Tokyo Tower odwiedziliśmy Zojoji buddyjską świątynię. W Japonii tych którzy odeszli wspomina się w świątyniach buddyjskich i tam modli o spokój ich dusz. W świątyni Zojoji spoczywają prochy ostatniego szoguna Japonii. Przekraczając czerwoną bramę wkracza się na specjalne terytorium, to miejsce kontemplacji i spokoju. Japończycy zostawiają tu swoje prośby i modlitwy zapisane na drewnianych tabliczkach. Buddyjskie świątynie, to miejsca spokoju i pokoju - pokój tym, którzy odeszli. Główną atrakcją tegoż miejsca jest czarny Budda. Oczywiście zakupiliśmy kolejne omamori, czyli amulety świątynne. Tuż obok światyni znajduje się wyjątkowe miejsce, to Aleja Wodnych Dzieci. Wodne Dzieci, to w Japonii dzieci z ciąż poronionych, dzieci usunięte przez aborcję, dzieci urodzone martwe oraz zmarłe tuż po porodzie. Te ubrane figurki, to posążki boga Jizo. Poubierane są w czerwone czapeczki zrobione na szydełku. Są też kolorowe wiatraczki i zabawki, figurek są setki. W Japonii wierzy się, że człowiek by trafił do raju, musi spełnić wiele dobrych uczynków, skoro zatem maleńkie dziecko nie miało szansy na ich spełnienie, obowiązek przejmują rodzice, a raczej częściej matki, wykupując miejsce w alejce, przyodziewając posążek w strój, zapewniają swojemu dziecku spokój na tamtym świecie, jest to też swoista terapia oraz podtrzymywanie więzi ze swoim dzieckiem. No i przybyliśmy do Tokyo Tower, to wieża telewizyjno-radiowa z punktem obserwacyjnym położona w parku Shiba, w dzielnicy Minato. Jest jednym z symboli Tokio. Została ukończona w 1958 roku i ma 333 metry wysokości. Jest wzorowana na wieży Eiffla. W Japonii budowla znana jest również jako Tōkyō-tō czyli Wieża Tokijska. Z prędkością shinkansena wjechaliśmy na okrągły taras widokowy. Niestety pogoda mglista i pochmurna popsuła szyki, ale widoki zaiste zapierały dech w piersiach. W podłodze znajdują się przeszklone punkty widokowe w dół, na jednym odważyliśmy się stanąć, nie powiem robiło wrażenie. Na wieży znajdują się dwie platformy obserwacyjne umieszczone na wysokości 150 oraz 250 metrów. Oczywiście na piętrach znajduje się masa sklepików i kawiarenek oraz restauracji. Na dole przy wejściu znajduje się największy, jak się później okazało wybór naleśników, to przysmak iście tokijski, zwinięty naleśnik z lodami, bitą śmietaną oraz owocami, polecamy niebo w gębie :) Tego wieczoru pojechaliśmy na kolację w dzielnicy, w której byliśmy, czyli Shiba do La Marea. Oczywiście bufet był wyborny i urozmaicony, a słodkości przyprawiały o zawrót głowy :) Tegoż wieczoru pojechaliśmy metrem do dzielnicy Shibuya, by rozkoszować się rytmem nocnego życia Shibuya, miejsca bez snu. Trafiliśmy akurat na sesję zdjęciową mającą miejsce na skrzyżowaniu, podpiełam się do fotografującego, by wykonać kilka ciekawych fotek modelom. W tym całym nocnym zgiełku i szaleństwie tylko piesek Hachiko tkwił w bezruchu wpatrzony w stację kolejową. Słynne skrzyżowanie faworyzuje ruch pieszy. Jest dość specyficzne z powodu tego, że w jednej chwili wszystkie światła są zaświecone na zielono, co sprawia, że można iść w każdym kierunku.Rano po wspaniałym japońsko - europejskim śniadaniu wyruszyliśmy pociągiem do Kamakury znajdującej się w odległości 50 km od Tokio.Jest otoczona górami oraz wodami zatoki Sagami. Posiada ładną plażę, pokrytą ciemnym piaskiem wulkanicznym. Kamakura była faktyczną stolicą Japonii od 1192 do 1333, kiedy była siedzibą siogunatu Kamakura. Najsłynniejszym zabytkiem Kamakury jest Kōtoku-in, świątynia buddyjska znana głównie z posągu Wielkiego Buddy Amidy wykonanego z brązu, wysokiego na 13,35 m i ważącego ok. 103 tony. Posąg pochodzi prawdopodobnie z 1252. Odlew jest pusty w środku i można wchodzić do wnętrza, co też ochoczo uczyniliśmy. Tego dnia popadywał deszcz i co rusz trza było przecierać obiektyw. Do XIX w. posąg stał wewnątrz świątyni, ale została ona zniszczona przez tsunami. Jest on drugim co do wielkości brązowym posągiem Buddy na terytorium Japonii po Wielkim Buddzie w świątyni Tōdai-ji w Narze. Następnie podążyliśmy do Świątyni buddyjskiej Hase - dera, świątyni przepięknie położonej na zboczu wzgórza wśród bujnej roślinności. Na dolnym poziomie rozpościera się piękny ogród zen z oczkami wodnymi, karpiami koi, bambusowymi fontannami i kamiennymi latarniami. Jest mnóstwo drzew wiśniowych, migdałków oraz kamelii i chortensji. Aby dostać się do głównych zabudowań świątynnych trzeba wejść na górę po schodach. Po drodze napotkamy setki małych posążków Jizō, reprezentujących dusze dzieci nienarodzonych, straconych w wyniku poronienia lub aborcji. Rodzice stawiają je tam, aby umożliwić duszom dzieci odrodzenie. Niektóre posążki są ubrane w śliniaczki, czapeczki i sweterki. Szacuje się, że około 50,000 Jizō znalazło już schronienie przy tej świątyni od czasu II wojny światowej. Aktualnie stoi tam około 1000 posążków, które pozostaną tam przez rok, po czym będą spalone lub zakopane, by ustąpić miejsca kolejnym. Jizō kupuje się na terenie świątyni. Hase - dera słynie z pięknego posągu bogini Kannon, bogini miłosierdzia, który znajduje się w głównym budynku Kannon-do. Kannon ukazana jest tu z jedenastoma dodatkowymi głowami (trzy na przodzie, trzy z lewej i z prawej strony i po jednej na czubku i z tyłu głowy).Każda z jej twarzy ma inny wyraz, co ma oznaczać, że bogini wysłuchuje wszystkich ludzi. Ponad 9 m rzeżba wykonana została z drzewa kamforowego i pokryta złotem, to jedna z największych rzeźb w Japonii. Obok budynku Kannon-do znajduje się Amida-do, w którym zobaczymy prawie trzymetrowy złoty posąg Buddy Amida – obiecał on odrodzenie wszystkim, którzy będą intonować jego imię w modlitwie. Figura powstała na zlecenie pierwszego szoguna Japonii Minamoto Yoritomo, w 1194 roku. Na prawo od Amida-do trafimy na masywny dzwon z brązu, postawiony tam w XX wieku. Zgodnie z buddyjską tradycją, uderza się w niego 108 razy o północy co roku 31 grudnia, aby odpędzić 108 cierpień ludzkości. Ten rytuał zwany jest joya no kane. Tuż obok znajduje się ciekawy budynek archiwum Kyozo, w którym na obrotowych regałach zwanych rinzo znajdują się ważne buddyjskie sutry. Mówi się, że obracając rinzo, można zyskać tyle samo, co przeczytawszy wszystkie sutry. Oczywiście obruciliśmy wszystkimi rinzo idąc zgodnie z ruchem zegara. Na dole warto zajrzeć jeszcze do jaskini, Benten kutsu, w której jest mnóstwo posążków bogini Benzaiten – jedynej kobiety wśród Siedmiu Bogów Szczęścia. W jaskini znajdują się posągi wyrzeźbione w skale. Świątynie i chramy Benten są zazwyczaj ulokowane w pobliżu morza, rzek czy stawu. Jest patronką muzyki, sztuk pięknych i pomyślności. Nabyliśmy dla siebie mały posążek bogini. Na terenie świątyni znajduje się sporo "wieszaków" na tabliczki wotywne zwane ema. Zapaliliśmy również kadzidełka przed wejściem do światyni kierując dym na siebie, co ma zapewnić nam zdrowie. Następnie spacerkiem udaliśmy się do Świątyni Tsurugaoka, do której przez miasto prowadzą liczne czerwone bramy Tori. To najważniejszy chram shintō w Kamakurze, który powstał w 1063r. Czczonym tutaj bóstwem jest Hachiman, bóstwo wojny i opiekun narodu japońskiego oraz patron rodziny Minamoto i samurajów.Główne budynki Hongu, czyli głównej światyni znajdują się na wzniesieniu, więc trzeba się jeszcze wspiąć po schodach, aby dotrzeć do celu. Widok ze wzgórza niesamowity. Przy dolnym placu znajduje się pień drzewa Ginko, które miało prawie 1000 lat, w 2010 roku powaliła go burza. Wokół stawu pysznią się kwitnące wiśnie i peonie. Napotykamy też całe "lasy" samurajskich flag. Można popływać łódką. Przy jeziorze znajduje się Most łukowy nazwany Akabashi (Czerwony Most) był zarezerwowany tylko dla shoguna. Zwykli ludzie musieli używać płaskiego. I wszędzie gołębie, które są świętymi posłańcami Tsurugaoka Hachiman-gū, może dlatego pozwala im się tutaj na więcej ;) Po przejściu głównej czerwonej bramy znajdujemy się w głównej hali i omikuji, gdzie wisi mnóstwo tabliczek wotywnych -ema-. Na dole wzdłóż drogi widzimy bardzo ciekawe i intrygujące straganiki z cudami na kiju, jak to się mówi. W budynku Maiden przed świątynią akurat trafiamy na ślub shintoistyczny, chwilkę uczestniczymy w obrzędzie, uwieczniamy na zdjęciach po czym udajemy się w stronę słynnej ulicy handlowej Komachi dōri, to uliczka rozpoczynająca się przy stacji kolejowej prowadząca w kierunku chramu Tsurugaoka. Znajdują się wzdłóż ulicy rozmaite sklepy z pamiątkami, sklepiki ze słodkościami i restauracyjki.Jednym z iście japońskich sposóbów na odkrywanie uroków Kamakury jest z pewnością ajimi. Słowo to w dosłownym tłumaczeniu oznacza próbowanie. Większość sklepów znajdujących się na Komachi dōri wystawia swoje towary, aby klienci mogli skosztować ich przed dokonaniem zakupu. Od tradycyjnych słodyczy po marynowane warzywa czy suszone ryby, odwiedzając Kamakurę nie sposób przejść obok takich specjałów obojętnie. Zakosztowaliśmy trochę specjałów i nabyliśmy słynne dorayaki ze słodką czerwoną fasolą. Pycha!!! To zasługa filmu japońskiego, obejrzanego na 3 tygodnie przed wyjazdem :) Osoby zainteresowane japońską literaturą odwiedzić mogą kawiarnię, w której zwykł przesiadywać Yasunari Kawabata, laureat literackiej Nagrody Nobla. W Kamakurze nabyliśmy smakowitości a mianowicie kulki orzechowe o smaku uwaga: miso i czarnego sezamu pycha! oraz zestaw małych suszonych rybek, jak na moje podniebienie, to zbyt hardcorowy przysmak, aleee posmakowałam :)Tego dnia wróciliśmy jeszcze do Tokio, by udać się na wyjątkową kolację w dzielnicy Ikebukuro, która mieściła się na 8 piętrze centrum gastronomiczno - handlowego.To bardzo ciekawe doznanie kulinarne, niby restauracja, a jednak ile inwencji i zabawy podczas przygotowania kolacji, tak tak przygotowuje się samemu.W gorącym kociołku z bulionem zanurza się kawałki marmurkowej wołowinki, grzyby shitake, grzyby enoki i mung, makaron sojowy, tofu, wodorosty, glony oraz egzotyczne warzywa, na co masz tylko ochotę, wszystko czeka uszykowane na stołach. W blaty stołów wbudowane są płyty indukcyjne z panelem sterowania dla każdego z gości. Trwa to chwil kilka i siup pałeczkami do miseczki z ryżem jaśminowym, trochę oleju sojowego oraz sezamowego i jemy :) Niewiarygodne ile razy tego wieczoru komponowaliśmy sobie zestaw shabu shabu w miseczkach, w nieskończoność można próbować nowych połączeń smakowych. Na koniec japońska zielona herbata z matchą i zadowolenie sięgnęło zenitu :) Koncept znany jest Azjatom od czasów dynastii Tang. Po tak niesamowitej przygodzie kulinarnej udaliśmy się póżnym wieczorem metrem na nocne Shinjuku, które nigdy nie śpi. To największa stacja metra na świecie, największe skupisko najwyższych wieżowców Japonii, najwięcej neonów (Nanjin Road w Szanghaju nawet się nie umywa, Vegas może i emituje więcej światła, ale ichnie neony na pewno nie są tak liczne i pstrokate! Tłumy, tłumy, tłumy! Ruch. Łatwo się zgubić. Łatwo dać się porwać fali, która poniesie nas i przeprowadzi w złym kierunku przez skrzyżowanie, a skrzyżowania są pokręcone: potrójne – po trójkącie, poczwórne – można jednocześnie iść w prawo, w lewo i na skos po obu przekątnych.Zgiełk, galimatias, migające światełka i uczucie, jakbyśmy byli wewnątrz karuzeli. Wieżowce w „biurowej” części Shinjuku są tak piękne, że zapierają dech. Mode Gakuen Cocoon Tower, który kształtem przypomina kokon jedwabnika najbardziej przyciąga wzrok. Tokyo Metropolitian Government Building, zaprojektowany przez architektonicznego geniusza Kenzo Tange, którego zainspirowała Katedra Notre Dame, generalnie Japończycy kochają to co francuskie i często widać inspiracje tym krajem. Z 250 m na tarasach widokowych można podziwiać bajeczną panoramę Tokio. 360 stopni wspaniałych widoków. Będąc tam na górze, uświadamiamy sobie, jak gigantyczną metropolią jest "wschodnia stolica", czyli Tokio. Spoglądając z góry, możemy podziwiać największą chlubę miasta wieżę Tokyo Skytree, która mierzy 634 m, obecnie druga najwyższa konstrukcja na świecie, a jak popatrzymy w prawo, to ujrzymy jej poprzedniczkę Tokyo Tower 333 m, która wygląda jak czerwona wieża Eiffla, zresztą była na niej wzorowana. A jeśli spojrzymy na południowy zachód, to przy pięknej pogodzie można zobaczyć oddaloną o niecałe 100 km majestatyczną górę Fuji.Shinjuku znaczy „nowa karczma". Chodząc uliczkami natrafiliśmy na bardzo ciekawy budynek z godzillą na dachu, oczywiście na ulicy Godzilli. Porobiliśmy sobie fotki na kolanach robotów, zajrzeliśmy do hotelu miłości bez recepcji, odwiedziliśmy centrum animacji i robotyki oraz wjechaliśmy ruchomymi schodami do ogromnego kina, by popodziwiać życie nocne Shinjuku.Kolejnego dnia japońskiej przygody, wyruszyliśmy w drogę do majestatycznej Fuji :) Po około dwu godzinnej podróży z postojem na jakiś przysmak, dotarliśmy do stacji obserwacyjnej. Jakież zdziwienie nas ogarnęło, kiedy oczom naszym ukazały się hałdy śniegu, z ust wydobyła się para, a w nozdrza dostało rześkie górskie powietrze. Temperatura znacznie spadła, pomimo iż ubrałam wszystko co miałam w tym momencie dostępne, było mi trochę chłodno. Słów kilka o samej Fuji. Jest to czynny stratowulkan i zarazem najwyższy szczyt Japonii (3776 m n.p.m.). Leży na wyspie Honsiu, na południowy zachód od Tokio. W 2013 roku góra Fuji została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO, jako obiekt dziedzictwa kulturowego, święte miejsce i źródło artystycznej inspiracji.Zdaniem niektórych badaczy nazwa góry pochodzi z języka ajnuskiego, od imienia Fuchi ( czyt. Fuczi ), bogini ognia - kamuj - :)Średnica krateru wynosi 500 m, a głębokość 250 m. Ostatnia erupcja miała miejsce od października 1707 do stycznia 1708 w okresie Edo. Był to efekt silnego trzęsienia ziemi z października 1707. Oficjalny sezon wspinaczkowy to lipiec i sierpień. Wokół Fuji leży pięć jezior pod wspólną nazwą Fuji Goko: Kawaguchi, Yamanaka, Sai, Motosu oraz Shōji. Fuji jest częścią Parku Narodowego Fuji-Hakone-Izu, który jest najsłynniejszym i jednym z najstarszych parków w Japonii. Charakterystyczna sylwetka wulkanu, którego szczyt jest pokryty śniegiem przez większą część roku, była i jest bardzo lubianym motywem w sztuce. Słynne pejzaże góry w postaci drzeworytów z serii pt. „36 widoków góry Fuji”, są dziełem Hokusaia Katsushiki.Fuji jest też świętą górą dla wyznawców shintō, jako żeńskie bóstwo Konohana-no-sakuyahime-no-mikoto. Zbudowano na niej trzy bramy torii i dwie świątynie. Do 1868 obowiązywał zakaz wstępu na górę dla kobiet. Fuji, to jeden z symboli Kraju Kwitnącej Wiśni. Zatem, pierwsze kroki skierowaliśmy do Fujisan World Heritage Center, jest to miejsce "widokowe" na górę Fuji, gdzie porobiliśmy pierwsze fotki, następnie udaliśmy się do muzeum, gdzie wyświetlono nam film na temat powstania i ekologii Fuji. W tamtejszej galerii obejrzeliśmy wystawę słynnych prac Hokusaia Katsushiki „36 widoków góry Fuji”, które na żywo robią ogromne wrażenie. W bardzo przytulnym sklepiku z pamiątkami nabyliśmy album Hokusaia i dalej w drogę.Kolejnym postojem było piękne Jezioro Kawaguchiko, skąd udaliśmy się na stację kolejki linowej. Powitał nas ogromny baner z napisem Kachi Kachi Ropeway, obok którego znajdowały się kreskówkowe podobizny królika i tanuki, po polsku zwanego jenotem. Tanuki, mają bardzo istotną pozycję w mitologii japońskiej i są bohaterami wielu legend czy bajek. Podobno potrafią zmieniać swój kształt i przybierać formę nie tylko innych zwierząt, ale także ludzi. Figurki tanuki mają przynieść szczęście, a ich głównym atrybutem są ogromne jądra. Generalnie wszędzie na każdym kroku dosłownie, widoczne były owe dwa zwierzątka, co oczywiście nie było przypadkowe, otóż z Górą Kachi Kachi związana jest legenda o "Trzeszczącej Górze", od której też wzięła nazwę kolejka linowa.W " Tanuki-chaya ", czyli w Kawiarni u Jenota nabyliśmy regionalny przysmak, czyli kuleczki z mąki ryżowej na gorąco, oblane sosem karmelowo - sojowym. Można spróbować, ale wyjątkowe jakieś w smaku, to nie były :) Wjechaliśmy sprawnie na szczyt Kachi Kachi, cóż za widoki ukazały się oczom naszym z majestatyczną Fuji włącznie. Co prawda otuliła się troszku szalem z chmur, ale ponoć według Japończyków jest wstydliwa i bardzo często się chowa. Widok na Jezioro Kawaguchiko zapierało dech, a Fuji robiła przeogromne wrażenie. To magiczne miejsce, a ja poczułam się częścią tegoż miejsca, poczułam się zaszczycona i niewiarygodnie szczęśliwa, łzy popłynęły mi po policzkach. Wyobraziłam sobie pierwszych mieszkańców archipelagu japońskiego patrzących w jej stronę, to ją uważano za serce Japonii. Poczułam, jak oblewa mnie fala mocy tego miejsca i niewyobrażalna więź, odczułam wręcz dotyk minionych epok, jakby czas się zatrzymał. Zrobiliśmy spacer do lasu magmowego, lasu, który porasta zastygłą lawę, a który łączy się ze słynnym lasem samobójców Aokigahara. Podczas tej wyprawy mieliśmy dużo fartu, otóż okazało się, że dosłownie kilka godzin wcześniej udostępniono ponownie dla zwiedzających przełęcz Owakudani, słynącej z wyziewów siarki, gorących źródeł i czarnych jajek zwanych Kuro-tamago, no to w drogę :) Owakudani, to po japońsku "Dolina Wielkiego Wrzenia", to obszar wokół krateru utworzonego podczas ostatniej erupcji wulkanu Hakone, około 3000 lat temu. Jest to najbardziej aktywny sejsmicznie teren w Japonii, a siarkowe opary i gorące źródła są nieodzownym świadkiem minionej nadaktywności tego terenu. Owakudani nazywane jest też Doliną Piekła, ale owa Dolina jest jednocześnie jednym z magicznych miejsc, gdzie w wyjątkowy i łatwy sposób każdy może osiągnąć długowieczność. Otóż sprzedaje się tam czarne jajka, podobno zjedzenie jednego wydłuża życie o 7 lat :) W torebeczce nabyliśmy sztuk pięć :) Otóż owe jajka wjeżdżają na górną część krateru specjalną kolejką, tam są one spakowane w specjalne pojemniki wykonane ze stalowej siatki, a następnie zanurzane w wulkanicznej gorącej, zmineralizowanej wodzie. Dzięki zawartości żelaza oraz innych mikroelementów, skorupki jajek przybierają czarną barwę. W ten sposób uzyskujemy piękne, czarne jajka, które także są zdrowe, ponieważ są wysoko zmineralizowane. W Dolinie piekła jajka schodzą jak świeże bułeczki. Zawsze można je kupić ciepłe i świeżo ugotowane. Takie cieplutkie, wyjęte prosto z wulkanicznej wody są bardzo pyszne. Można by powiedzieć, że smakują bardziej jajkowo ze względu na to, że podczas procesu gotowania duża ilość minerałów i siarki pochodzącej z wulkanicznej wody przedostała się do jajka. Co do miejsca, to można poczuć się jak w prawdziwym piekle. Pierwsze co nas uderza, to widoki wiecznie wydobywających się z wnętrza ziemi toksycznych gazów o zapachu siarki, przypominające odór zgniłego jaja, następnie dźwięki gotującej i wydobywającej się z ziemi gorącej wody. Krajobraz wygląda na niesamowicie mistyczny i groźny przypominający nieco horror. Faktem jest, że takie widoki można podziwiać tu już od 3000 lat. Dobroczynne właściwości terenów wulkanicznych znane były mieszkańcom Kraju Kwitnącej Wiśni już od dawna, bowiem najstarsze tutejsze łaźnie pochodzą z IX wieku!Dolina piekła nie tylko wrze od gorącej wody i siarki, ale także od tłumów ludzi, którzy codziennie docierają na szczyt wulkanu umiejscowionego na ponad 1000 m n.p.m. w celu m.in. zapewnienia sobie długowieczności. W sklepach oczywiście mnóstwo pamiątek i słodyczy w postaci czarnych jajek, istne cuda na kiju. W takowych okolicznościach nawet nie zauważyłam zmarzniętych dłoni i czerwonego z zimna nosa :)Po tych wszystkich przygodach opuszczamy wulkaniczny kocioł i udajemy się w stronę Pacyfiku do przeuroczej miejscowości Atami.Kiedy zajechaliśmy do Atami, oczom naszym ukazał się Ocean Spokojny, czyli Pacyfik.To miasto w prefekturze Shizuoka w środkowym Honsiu na półwyspie Izu. Nazwa miasta w dosłownym tłumaczeniu znaczy "gorące morze", gdyż znajdują się tu znane od VIII w. gorące źródła. Onseny mają długą, ponad 1000-letnią tradycję. Odpoczywali tu shogunowie w epoce Edo, a słynni artyści inspirowali się do pisania dzieł.Miasto jest też częścią Parku Narodowego Fujii-Hakone-Izu.Ten znany kurort słynie z tradycyjnych japońskich łaźni zwanych onsenami oraz hoteli w stylu japońskim, czyli ryokan na matach tatami.Onsen i ryokan, to kwintesencja tradycyjnej starej Japonii. Po zakwaterowaniu w takimże hotelu, w naszym przypadku był to Hotel Sunmi Club, a że położony był niemal nad samym oceanem, udaliśmy się na romantyczny spacer. Samo miasteczko bardzo urocze, kiedyś oblegane przez nowożeńców, którzy wybierali się właśnie tu w swoją podróż poślubną, te czasy minęły, owszem jest oblegane przez turystów, ale młodzi japończycy wybierają inne kierunki podróży, najczęściej poza Japonię wogóle.Nasz pokój w hotelu w japońskim tradycyjnym stylu Ryokan, był bardzo przestronny z przesuwanymi ścianami i wyściełany matami tatami. Tegoż wieczora zaproszeni byliśmy na bardzo tradycyjną kolację japońską, na tą okoliczność w pokoju przygotowane były yukaty oraz klapki. Ja ubrałam na ową kolację własną yukatę zakupioną w Asakusie w Tokio, okazja ku temu była przednia :) Przygotowane nakrycia oraz specjały były oszałamiające, niestety dla mnie niektóre zbyt hardkorowe, by choćby spróbować, choć przyznam za namową Krzysia posmakowałam, przygotowanego dla mnie przez japonkę przegrzebka, który położon żywcem w kociołku nad ogniem, po polaniu masełkiem miał być wieczornym rarytasem. Pewnie i był wespół w zespół z innymi wąsatymi stworkami, ośmiorniczkami i małżami. Zadowoliłam się pyszną rybą oraz glonami, zupą miso, sushi, tofu i wodorostami, jedno przyznam, była to poezja wizualna. Wieczór okraszony był wspaniałą sesją zdjęciową w restauracji oraz hotelowym lobby.Jak wspomniałam, Atami słynie z łaźni japońskich zwanych onsenami, takowa łaźnia znajdowała się ku mojej uciesze również w naszym hotelu.Słów może kilka odnośnie samych onsenów, to naturalne japońskie gorące źródła, na których zbudowano kąpieliska publiczne, czyli łaźnie.Wiele źródeł ma właściwości lecznicze, zawierają pierwiastki i minerały. Podczas korzystania z onsenów obowiązują ścisłe zasady, czyli cały obrządek związany z wizytą w onsenie, otóż przed wejściem do gorącego żródła należy dokładnie wyszorować całe ciało mydłem i starannie opłukać się z mydlin, oczywiście jedynymzakryciem jest malutki ręczniczek, który służy do położenia na głowę, a nie przykrycia części intymnych, w onsenie zwykło się chodzić niczym Ewa w raju :)Onsen, to jedna z ulubionych form spędzania wolnego czasu przez Japończyków. W całym kraju jest ich ponad 2.500, są wyłącznie dla kobiet i wyłącznie dla mężczyzn.Bywają koedukacyjne, ale tam cudzoziemcom jest wstęp zabroniony.Od samego wejścia chodzimy boso, zostawiamy ubranie, bądż yukatę w szafce i jesteśmy nadzy, nie chodzi tu bynajmniej o seksualną nagość, a stawianie ludzi w tym samym świetle, bycie równymi, bez podziałów ze względu na zawód czy klasę społeczną. Siadamy na małym stołku przy stanowisku z prysznicem, przeważnie do wyboru są kosmetyki Shiseido albo Kanebo, to standard, po dokładnym umyciu polewamy się wodą nalaną do drewnianego wiaderka. Włosy należy związać. W onsenie się relaksujemy, odpoczywamy, wyciszamy, szanujemy prywatność i obecność innych towarzyszy. Do onsenu nie wejdzie osoba mocno wytatuowana, ponieważ tatuaże kojarzą się w Japonii z Yakuzą, moje dwa małe mogłam zakamuflować plastrem. Długo nie wytrzymałam w tym wrzątku, ale spróbować trza było, a samo miejsce wielce urokliwe i klimatyczne. Wieczór dopełniła cudowna japońska zielona herbata w pokoju oraz zimne japońskie piwo Asahi ;Kolejny etap naszej przygody rozpoczęliśmy od podróży słynnym pociągiem Shinkansenem. Pierwej zajechaliśmy do Shizuoki, a następnie już w dłuższą podróż udaliśmy się do Kioto. Jest to ogólnojapońska sieć linii kolejowych, stworzona specjalnie dla superszybkich pociągów, osiągających prędkość maksymalną do 603 km/h.Nazwa „shinkansen” została użyta po raz pierwszy w latach 40. ubiegłego wieku dla planowanej linii kolejowej, która miała łączyć Tokio z Shimonoseki. W wyniku przegranej wojny, plany odrzucono. Powszechnie dziś znaną nazwę Shinkansen tłumaczy się dosłownie jako "Nową Główną Linię". Pociągi kursują co kilkanaście minut. Shinkansen jeździ z niezwykłą dokładnością, maksymalne opóźnienia to 36 sekund w skali roku. Mając w pamięci nasze rodzime koleje, pozostaje jeno się zadumać nad przepaścią, jaka dzieli Polskę i Japonię :) Jest to niecodzienne doświadczenie pędzić pociągiem, który wykorzystuje zjawisko lewitacji magnetycznej za sprawą specjalnej poduszki magnetycznej unoszącej go nawet o 10 centymetrów nad ziemią. Posiadają bardzo wygodne i nowoczesne wnętrze z siedzeniami jak w samolocie, ustawionymi tylko przodem do kierunku jazdy. Jeden skład pociągu może liczyć nawet 500 metrów. W pociągach znajdują się bardzo czyste toalety, "łazienki" służące odświeżeniu oraz palarnie, koło których przechodząc nie czuć wogóle dymu papierosowego. Ze stacji kolejowej udaliśmy się do antycznej Nary, starodawnej stolicy Japonii, by odwiedzić świątynię Todaiji oraz Kasuga. Todaiji, to buddyjski kompleks świątynny, a wchodzący w jego skład Pawilon Wielkiego Buddy jest największą drewnianą budowlą na świecie. Znajduje się w nim wielki czarny posąg Buddy Rushany ( Daibutsu) w sanskrycie Wajroczana o wysokości 15m. To Budda nauczyciel, ten który oświeca. Świątynia jest również główną siedzibą buddyjskiej szkoły kegon. Została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Główne wejście do klasztoru prowadzi przez Nandai-mon, czyli wielką bramę południową. Każdy z filarów, a jest ich 18, ma 20 metrów wysokości oraz sporo ponad metr średnicy. W zewnętrznych, zabudowanych nawach stoją dwa olbrzymie 8,4 metrowe posągi Kongo-rikishi, czyli Strażników świątynnych Niō. Na dziedzińcu przed Pawilonem Wielkiego Buddy stoi jeden z największych skarbów Todaiji, czyli słynna latarnia Hakkaku Toro uznana za skarb narodowy. Szczególnie pięknym elementem zdobień są fue-fuku tenyo, czyli grające na fletach aniołki, przykład wspaniałego kunsztu ośmiowiecznych artystów. W Pawilonie Wielkiego Buddy znajduje się największy posąg z brązu na świecie, ma 15 m wysokości. W 752 roku odbyła się ceremonia "otwarcia oczu" Wielkiego Buddy, w której uczestniczyło 10 tys.kapłanów i pielgrzymów. Polegała ona na symbolicznym domalowaniu źrenic. W ten sposób tchnięto w posąg życie. Liczne kataklizmy i katastrofy wielokrotnie niszczyły posąg, a ten oglądany obecnie pochodzi z 1628 r.Jego uniesiona dłoń mówi: "Nie bój się". W Pawilonie znajdują się również posągi Czterech Królów Nieba, obrońców buddyzmu, co prawda w całości stoją tylko dwa, ponieważ z pozostałych ostały jeno głowy. Ważną budowlą, bo pochodzi ona z 798 r. jest Pawilon Lotosu. To w nim śpiewa się Sutrę Lotosu. Głównym obiektem kultu jest tu Fukūkensaku Kannon, ta, która łowi wędką ludzi i przenosi ich na brzeg oświecenia. W Tōdaiji wszystko jest ogromne, imponująca architektura miała świadczyć o sile i potędze. Co jest bardzo charakterystyczne w tej świątyni, to spacerujące jelenie, ba całe ich stada. To jelenie wschodnie sika. Są kramiki nawet z ciasteczkami dla jelonków. Według shintoizmu, owe jelenie, to posłańcy bogów.Przed wejściem do Pawilonu Wielkiego Buddy znajduje się posąg z drewna, to Binzurusonja, trza go pogłaskać, by zapewnić sobie pomyślność, jest to jeden z wyznawców i naśladowców Buddy. Właściwie pochodzi z Indii. Siedzi sobie w pozycji lotosu, ubrany w fartuch i czepek :) Przed wejściem należy zapalić kadzidło i skierować jak zwykle dym na siebie. Po tych niezwykłych doznaniach kroki swe skierowaliśmy do Świątyni Kasuga, to jeden z bardzo starych i słynnych chramów shintoistycznych w Narze - Kasuga Taisha wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Droga, która wiedzie do świątyni prowadzi przez piękny i stary park z ponad 3 tysiącami bardzo starych kamiennych i porośniętych mchem latarni. Latarnie w sztuce japońskiej pełnią dwie funkcje, dekoracyjną oraz wskazującą drogę w ciemności. Nader cudny i magiczny musi być to widok, gdy wszystkie się palą. Ale trzeba mieć szczęście, by akurat tam się znaleźć, ponieważ palą się tylko dwa razy do roku w czasie święta Mantoro.Jednakże nawet za dnia wyglądały imponująco, tworząc urzekający klimat podczas naszego spaceru.Jak na Narę przystało, na terenie chramu mieszkają setki jelonków shika. Świątyń nigdy dość, zatem pojechaliśmy do Fushimi Inari Taisha, światyni z tysiącem bram Torii, czyli Senbon Torii, nie ukrywam, że to wyjątkowe miejsce na mapie naszej podróży.Świątynia poświęcona jest bogini ( kami ) Inari, patronce biznesu, bogini płodności, ryżu, rolnictwa, przemysłu, powodzenia. Ta shintoistyczna świątynia położona jest u podnóża góry Inari, a jej początki sięgają czasów sprzed przeniesienia stolicy do Kyoto, które miało miejsce w 794 roku. To symbol Japonii. Świątynia ta znana jest z tysiąca pomarańczowych bram Torii, które postawione są wzdłuż ścieżek. Wiją się one po wzgórzu prowadząc nas od jednej kapliczki do drugiej. Szlak biegnie przez piękny las, częściowo bambusowy. W świątyni oraz na całej górze napotykamy ogromną ilość posągów lisa. Są one uważane za posłańców bogini i są święte. Nazywają się Zenko i są zazwyczaj białe. Podążając pod bramami Torii czujemy magię tegoż miejsca, jest niesamowite, energetyczne i uduchowione. Religia Shinto, jest tradycyjną religią japońską, opartą na mitologii, oczywiście politeistyczną. Ma wiele odmian i kultów, ale nie ma wspólnej księgi czy kanonu. Zgodnie z japońską mitologią obecnie panujący cesarz jest 125 potomkiem bóstw w prostej linii. W kapliczkach widać dary dla bogini Inari oraz tabliczki wotywne z modlitwami. Jak w każdej światyni, tak i tu, wyciąga się karteczki z wróżbą, jeśli jest ona niepomyślna zostawia się światyni, by odwrócić wróżbę, przywiązując do krzaczków, płotów lub drzew. W światyni stoją całe kohorty białych lisów podarowanych bogini Inari, by zapewniła dobre życie. Bramy Tori snują się niczym wąż albo ogon smoka, tworząc korytarze oddzielające to co ludzkie, przyziemne, od tego, co na końcu drogi – boskiego sacrum. A wszystko w scenerii wiecznie zielonego lasu umiarkowanego. Gdzieniegdzie zauważyć można bambusy, smukłe, eteryczne, chwiejące się na lekkim wietrze. Promienie popołudniowego słońca przenikają przez szczeliny bram, ależ cudny to widok, czuje się jakbym była w innym świecie, albo w zaświatach, zawieszona między światem realnym,a światem marzeń i fantazji. Nie dziwota, w końcu brama torii symbolizuje przejście ze strefy profanum do sacrum, jest granicą świata ludzi i tego, kierowanego przez kami. Pamiętam scenę z ukochanego filmu "Wyznania Gejszy", w której Sayuri biegnie wśród bram Fushimi Inari, dziś byłam tu ja...Wieczór uprzyjemniła nam kolacja japońska na 10p. centrum handlowego w Kioto, bogatsi o kolejne doznania udaliśmy się do oddalonego od centrum Kioto hotelu Prince, położonego nad ogromnym jeziorem Biwa, wspomnę tylko, że zamieszkaliśmy na 22p. skąd rozciągał się cudowny widok na jezioro i okolice. Goszcząc w Kioto, pojechaliśmy zobaczyć jego perłę, świątynię zen Kinkakuji, czyli Złoty Pawilon. Oficjalna nazwa to Rokuon-ji, czyli Świątynia w Ogrodzie Jeleni. Pierwotny budynek Złotego Pawilonu powstał w 1397 r. jako willa szoguna Yoshimitsu Ashikagi. Świątynia spłonęła podczas wojny Ōnin. W 1950 r. została podpalona przez psychicznie chorego, młodego mnicha, który następnie próbował popełnić samobójstwo na wzgórzu Daimon-ji. Obecna budowla pochodzi z 1955 r., ściany zewnętrzne w całości pokryto płatkami złota. Świątynia jest położona nad stawem Kyōko-chi, jest jednym z zabytków Kioto znajdujących się na liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Na terenie ogrodów znajduje się pawilon do ceremonii herbacianej, paradują dumne czaple i jest kilka uroczych herbaciarni. Złoty Pawilon lśni w słońcu i odbija się w stawie, zaiste pocztówkowy to zakątek na mapie podróży, uznawany za jeden z symboli Japonii. Warto w miejscowych straganikach zakupić herbaty, amulety omamori oraz słodkości, my akurat nabyliśmy oprócz talizmanów herbatę senchę oraz ciasteczka z matchą.Nasyceni pięknymi widokami podążyliśmy do Buddyjskiej Świątyni Ryōan-ji, Świątyni Uspokojonego Smoka. Sława świątyni i jej popularność turystyczna wynika z utworzonego przy niej w połowie XV wieku kamiennego ogrodu Ryōan-ji służącego medytacji zen. Ogród, o wymiarach 30 m x 10 m, został utworzony w stylu "suchego krajobrazu", piętnaście głazów poukładanych w pięciu grupach, obłożonych mchem, pozostała przestrzeń wypełniona starannie wygrabionym, każdego dnia przez mnichów, drobnym żwirem. Ogrody kamienne w oryginalny sposób odzwierciedlały naturę w skali mikro. Dopatrzymy się w tych układach oceanów, morskich wybrzeży, ruchu morskich fal czy całych górskich pasm. Całość otoczona jest czerwonawym murem, spoza którego widać drzewa. Miejsce iście magiczne, wszędzie chodzimy boso, panuje cisza, śpiewają ptaki, można poczuć, jakby czas się zatrzymał, ta świątynia, to kwintesencja filozofii Zen. Jest najpopularniejszą świątynią Zen w kraju i kompleksem niezwykle cennym dla japońskiej kultury, o czym świadczy umieszczenie Ryōan-ji na światowej liście UNESCO. Ogród można podziwiac jedynie z werandy hojo, znajdującej się w pobliskim klasztorze. Po tak cudownym wyciszeniu pojechaliśmy do magicznej Arashiyamy, czyli oazy spokoju na „Górze Burz”. Znajduje się w okolicach Kioto w przepięknej górzystej scenerii. Obok lasu bambusowego i kilkunastu świątyń jedną z atrakcji Arashiyamy jest most Togetsukyō, który wyjątkowo malowniczo komponuje się ze zboczami góry Arashiyama podczas kwitnienia wiśni oraz jesienią. To najstarszy drewniany most w Japonii. Togetsukyō w wolnym tłumaczeniu znaczy „księżyc przechodzący przez most”. Nazwa wzięła się z opisu cesarza Kameyamy, który napisał, że kiedy księżyc porusza się po niebie wygląda jakby przechodził przez ten most. Most łączy brzegi rzeki Katsura-gawa, zbudowany pierwotnie w epoce Heian, dziś uważany jest za serce Arashiyamy. W jego pobliżu kursuje wiele łodzi oferujących rejsy po okolicy, można zjeść jakiś przysmak, napić się herbaty i napawać widokiem kwitnących wiśni, zaiste bajkowa to sceneria. To miejsce, w którym górska natura w niezwykle wdzięczny sposób współgra z elementami rodem z dawnej Japonii, gdzie bez wątpienia poczuć się można, jak na nieco sielankowej japońskiej prowincji, gdzie zachował się duch dawnych czasów. Spacerując uliczkami Arashiyamy widzieć można przemykające ryksze i młode japonki poubierane w kimona i yukaty. Odwiedziliśmy klasztor Tenryūji, czyli Niebiańskiego Smoka. Jest to duży kompleks świątynny, jedno z miejsc wpisanych na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Ośrodek buddyzmu zen założony w 1339 roku, otoczony jest okazałym baśniowym ogrodem, którego pierwotna wersja pochodzi jeszcze z okresu Heian. Panuje tu wszechogarniająca aura duchowego ukojenia, gdyż moc płynie z nie zakłócania przepływu energii. W czasach swej świetności był największym klasztorem zen w całej Japonii.Stąd kroki swe skierowaliśmy do Sagano, absolutnej atrakcji, jaką jest las bambusowy, to miejsce, w którym poczuć się można jak w innym świecie. Tysiące sięgających chmur drzew stanowi główną atrakcję tego rejonu Japonii. Jest to jeden z najpiękniejszych lasów bambusowych w Japonii.Magii dodaje delikatny wiatr, który kołysze łodygami. Szum drzew połączony z wyjątkowo soczystą zielenią wprowadzają człowieka w stan głębokiego relaksu. Co ciekawe, drzewa z lasu bambusowego są nadal używane do produkcji lokalnych wyrobów jak np. kosze, pudełka, bambusowe maty, czy naczynia. Kultura Japonii ma długą tradycję życia w harmonii z otaczającym krajobrazem. Dla Japończyków natura jest postrzegana przez pryzmat filozofii, traktuje się ją z należytym podziwem i szacunkiem. Mimo znacznego uprzemysłowienia i nieustannego rozwoju aglomeracji, tereny zieleni są objęte należytą ochroną prawną, co podyktowane jest względami zdrowotnymi. Bambus jest postrzegany jako symbol siły, którą czerpie ze swoich naturalnych cech, długowieczności i wytrzymałości. Badania potwierdzają, że jest on najszybciej rozwijającą się rośliną na Ziemi, bambus może odbudować swoją pełną masę w zaledwie 6 miesięcy od momentu ścięcia. Przejście 300 metrowym szlakiem dostarcza niezapomnianych doznań, miejsce sprzyja kontemplacji, poczuciu równowagi i uczuciu spokoju. Bambusy osiągają wysokość do 50m. Piękno szlaku tkwi również w prostocie i detalu, naturalne kamienie łączą się z ciągiem poręczy z suszonego bambusa.Ciekawostką jest fakt, że dźwięk bambusowego lasu został dodany przez Ministerstwo Środowiska do listy „100 dźwięków Japonii”. W Kioto wielce intrygującym miejscem okazał się targ Nishiki, Nishiki Ichiba, czyli „brokatowy targ”. Nishiki uważany jest za „Kuchnię Kioto” oraz za jeden z najsłynniejszych targów na świecie. Będąc w Kioto nie mogliśmy przepuścić takiej okazji. Asortyment tegoż miejsca jest bardzo specyficzny i oscyluje wokół tematyki kuchennej. Nishiki powstał w XIV wieku i początkowo wykorzystywany był jako targ rybny. Historia niektórych sklepików sięga tamtych czasów i bywają prowadzone od kilku pokoleń przez tę samą rodzinę. Nishiki to jedna z wizytówek Kioto, choć w natłoku pięknych miejsc w mieście zdaje się, że schodzi na drugi plan. Można tu kupić wszystko, co związane jest w jakikolwiek sposób z japońską kuchnią – od czajników, przez pałeczki, a skończywszy na sushi, skamieniałym tuńczyku bonito, wszelakich przekąskach i słynnych w Japonii piklach. Jest to miejsce niezwykle barwne, w którym można dostać prawdziwego oczopląsu. Na straganach są oczywiście i takie cuda na kiju, które pierwszy raz w życiu widziałam :) Sprzedawcy częstują rozmaitymi przysmakami i wykrzykują przy tym coś po japońsku. Proponują posmakować malutkich, słodko-pikantnych krabów w glazurze. Nie posmakowałam :) Nie odważyliśmy się wszystkiego próbować. Zasmakowały mi za to marynowane glony. Warzywa kiszone są w otrębach ryżowych, albo w paście miso. Moc wrażeń i aromatów docierających do naszych nozdrzy bezcenna. Po pysznej kolacji bufetowej w The Buffet Style SARA w Kioto, pobuszowaliśmy jeszcze po sklepach przy hotelu, zakupiwszy słynny olejek kameliowy sztuk 5, po czym spacerkowo podążyliśmy na wieczorno - nocny wypad nad jezioro Biwa :)Będąc w Kioto lepiej niż gdziekolwiek indziej, można poczuć klimat dawnej Japonii. Kilka lat temu zdobyło tytuł najpiękniejszego miasta świata.Kioto przez ponad 1000 lat było stolicą Japonii. Formalnie przestało nią być nie tak dawno, bo w 1868 roku. W okresie kiedy miasto było ośrodkiem politycznym, pełniło też funkcję ośrodka kultury, przez co rozwijały się tam lepiej niż w innych miastach różne rodzaje sztuk. Budowano niezliczone ilości świątyń. Większość zabytków możemy oglądać do dziś, dlatego, że Kioto jako jedno z nielicznych japońskich miast, niemal zupełnie uniknęło bombardowań podczas II wojny światowej. Podobno Stany Zjednoczone rozważały zrzucenie bomby atomowej na Kioto, ale ostatecznie miasto zostało usunięte z listy celów.Kioto otoczone jest z trzech stron górami, a większość zabytków położona jest u ich podnóży. Kioto to jedyne miasto w całej Japonii, gdzie wciąż można spotkać gejsze, a raczej geiko i maiko, bo takiego terminu używa się w Kioto. Kolejnym miejscem do którego przybyliśmy była świątynia sintoistyczna Heian jingu, czyli Świątynia Spokoju i Pokoju. Połączone krużgankami pawilony świątynne otacza zespół czterech ogrodów krajobrazowych o łącznej powierzchni 33 tys.m2. Już sama nazwa nastraja pozytywnie, tym bardziej że wyrażona jest znakami, które często stosuje się w zapisie imion, w Japonii można samemu stworzyć imię dla dziecka z samych "szczęśliwych" ideogramów. Kompleks świątynny składa się z siedmiu głównych pawilonów. Ogrody przy Świątyni Spokoju i Pokoju emanują wysublimowaną prostotą i wszechogarniającym spokojem. Działają kojąco, wyciszają. Chętnie przychodzą tu młode pary, aby zrobić sobie okolicznościowe zdjęcia. Podobno zawierane tu małżeństwa są wyjątkowo harmonijne i trwałe. Świątynia pochodzi z 1894, kiedy to została wybudowana dla upamiętnienia 1100 rocznicy założenia Kioto. Wszędzie piękne drzewa typu bonsai i kwitnące wiśnie. Sintoistyczne świątynie to chramy, do których prowadzi brama torii, do Heian jingu prowadzi jedna z największych bram torii w Japonii. Następnie udaliśmy się do Muzeum Hosomi, by uczestniczyć w ceremonii parzenia herbaty, czyli Chanoyu. Herbata do Japonii dotarła z Chin, gdzie w okresie dynastii Tang (618-907) picie jej było już obyczajem. Zapewne przywieźli ją w okresie Nara dyplomaci lub buddyjscy mnisi. Pierwsza japońska wzmianka o piciu herbaty pochodzi z 729 roku, kiedy to cesarz Shomu podejmował stu mnichów herbatą. Herbata była zbawiennym napojem dla medytujących mnichów, gdyż powstrzymywała senność. Pojawili się wówczas esteci, którzy zaczęli stwarzać pierwsze zasady etykiety i oprawy artystycznej ceremonii herbaty, wywyższając ją do "oczyszczającego przeżycia duchowego". Siedząc na matach podziwialiśmy misterium parzenia herbaty w wykonaniu przemiłej japonki. Wykonywała czynności powoli i z namaszczeniem. Oczywiście korzystając z zaproszenia odwarzyliśmy się samodzielnie pod okiem mistrzyni poczynić ten ceremoniał. Był to wyjątkowy czas, a w powietrzu unosił się czar i magia, sprzyjający medytacji i wyciszeniu. Sztukę herbaty nazywa się też w Japonii chadō, drogą herbaty. Kiedy zaczynamy uczyć się herbaty, wstępujemy na drogę samodoskonalenia, drogę, która nie ma końca i zawsze prowadzi w górę. Po ceremonii kroki swe skierowaliśmy do Kyoto Museum of Traditional Crafts, czyli centrum sztuki rękodzieła. Bardzo ciekawe miejsce z bogatymi zbiorami japońskiej sztuki ludowej. Pojechaliśmy następnie do zamku Nijō. Wpływowy klan Tokugawa pozostawił po sobie głęboki ślad w historii Japonii. Oprócz wojennych dokonań i osiągnięć politycznych, świadectwem potęgi tej dynastii jest też niewątpliwie majestatyczna rezydencja siogunów, Zamek Nijō. Monumentalna twierdza składająca się z kilku pałaców i ogrodów, wykorzystywana była przez siogunów z klanu Tokugawa jedynie podczas wizyt w Kioto. Jednakże, to właśnie w Zamku Nijō w XVII i XIX wieku miały miejsce dwa najważniejsze wydarzenia historyczne, którym dane było stać się początkiem i końcem okresu Edo. Obecnie Zamek Nijō jest obiektem zajmującym honorowe miejsce na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO, а najbardziej majestatyczna budowla kompleksu zamkowego, czyli zabytkowy Pałac Ninomaru posiada status Narodowego Zabytku Japonii. Autentyczne budynki zamkowego kompleksu, czyli pałace Ninomaru i Honmaru, kilka bram i baszty narożne posiadają ogromną historyczną i kulturową wartość. Do tego zamek ten otoczony jest kilkoma ogrodami i stawami. Boazerie na ścianach, ramy okienne oraz otwierane drzwi pałacu obfitują w kunsztowne rzeźbienia i złocenia. Wiele sal przyozdobionych jest naściennymi i sufitowymi malowidłami wykonanymi przez mistrzów szkoły malarskiej Kanō. Kolejną cechą Pałacu Ninomaru są tak zwane Słowicze Podłogi, konstrukcja których nie pozwalała podkraść się w sposób niezauważony do sioguna, podczas przechodzenia podłoga taka wydaje odgłos skrzypienia, przypominający szczebiot wierzbówki japońskiej. Obok pałacu znajduje się ogród Ninomaru, słynący ze swego piękna daleko poza granicami Kioto. Twórcą tego spacerowego ogrodu ze stawem był Kobori Enshū, utalentowany krajobrazowy ogrodnik i mistrz ceremonii herbacianej. Według legendy, początkowo piękny ogród pozbawiony został liściastych gatunków drzew, aby więdnące i opadające liście nie zasmucały myśli sioguna Iemitsu Tokugawy. Obecnie na terytorium zamku mieści się kilka ogrodów, w których podziwiać można kwitnące wiśnie i śliwy, а także jaskrawe kamelie, delikatne azalie oraz pachnące jaśminy. Na teren zamkowy prowadzi piękna brama Karamon. Budynek Ninomaru wyróżnia dach pokryty korą hinoki, zbudowany jest w typowym samurajskim stylu shoin-zukuri. Zamek Nijō długo pozostawał siedzibą rodu cesarskiego. To nie koniec atrakcji, czekała na nas bowiem świątynia Kiyomizu-dera, to buddyjski kompleks świątynny usytuowany nad miastem na górze Otowa.Pełna nazwa kompleksu składającego się z wielu pawilonów brzmi Otowa-san Kiyomizu-dera, co oznacza „świątynię czystej wody góry Otowa”. Pochodzi ona od pobliskiego wodospadu, który powstał na strumieniu wypływającym z zalesionych zboczy Higashiyama. Poczuliśmy posmak Japonii sprzed wieków. Pierwszą świątynię w tym miejscu założył około 794 r. buddyjski mnich Enchin pod wpływem wizji, w której otrzymał polecenie odszukania źródła czystej wody. Główny pawilon, czyli Hondō poświęcony jest bogini Kannon. Malownicze usytuowanie budynku oraz taras wsparty przez sześciopiętrową konstrukcję stanowią główną atrakcję dla turystów i zapewniają piękny widok na miasto i okolicę. U stóp głównego pawilonu świątyni znajduje się wodospad Otowa no taki. Jego spadająca woda jest podzielona na trzy strumienie. Uważa się, że picie wody z każdego z nich przynosi inną korzyść: długowieczność, sukcesy w nauce, szczęście w miłości. Pić jednak można tylko z jednego, gdyż inaczej pijący będzie uważany za zachłannego, chciwego. Świątynia Czystej wody, to przybytek buddyjskiej sekty hosso-shu w Kioto, czyli Przejawy Zasad, jest jedną z najstarszych sekt w Japonii stworzoną przez mnicha Dosho w 661 roku. Doktryna sekty zawiera pojęcie absolutnej świadomości wyłaniającej się z samej siebie, która to świadomość jest jedyna prawdziwą rzeczywistością, natomiast wszelkie realia naprawdę są iluzją. Najważniejszym przedmiotem kultu jest posąg Tysiącrękiej Kannon powstały w okresie Heian. Posąg ten należy jednak do grupy posągów ukrytych, niedostępnych dla zwiedzających. Główny pawilon Hondo jest umieszczony nad krawędzią stoku. Galerie widokowe wychodzą ponad krawędź, wspierane są przez sześciopiętrową konstrukcję wykonaną z drewna. Piękno Kiyomizu-dery polega przede wszystkim na wpasowaniu tworów człowieka w piękną przyrodę gór, co dało przeurocze połączenie. Ciekawostką jest, że do budowy świątyni, nie użyto ani jednego gwoździa!Z tamtąd udaliśmy się do wyczekiwanej Gion, czyli Dzielnicy Gejsz. To miejsce po stokroć magiczne, które budzi się po zmierzchu. Mimo, że tamta Japonia już nie istnieje, łatwo daliśmy się ponieść iluzji przebywania w dawnych czasach w Kioto. To najstarsza dzielnica rozrywki w tym mieście. Wąskie i wiekowe uliczki Gion wabią licznymi herbaciarniami, to tu przemykają gejsze i maiko, udając się na przedstawienie do teatru lub jako osoba towarzysząca do jednej z herbaciarni lub restauracji. Gejsza w dosłownym tłumaczeniu to „człowiek sztuki”. Ubrane w kolorowe, jedwabne stroje gejsze mają charakterystyczną fryzurę oraz makijaż. Ich rysunki oraz zdjęcia na trwałe wpisały się w kulturę Kraju Kwitnącej Wiśni. Rola jaką pełnią od ponad 300 lat jest jednak o wiele bardziej złożona niż mogłoby się wydawać. Jak sama nazwa wskazuje, gejsza to osoba której zawód ściśle związany jest z szeroko pojętą sztuką. To nie są zwykłe damy mające umilać czas politykom i bogatym przedsiębiorcom spotykającym się w ekskluzywnych restauracjach “ryotei”, czy w tradycyjnych herbaciarniach “ochaya”. Ich zadanie polega na utrzymaniu doskonałej atmosfery przy stole, prowadzeniu rozmów i zabawiania gości wysublimowanym dowcipem. Gejsze są bardzo gruntownie wykształcone, uprawiają tradycyjne formy tańca oraz muzyki, mają bogatą wiedzę na temat literatury i poezji. Nieodłącznym elementem ich edukacji jest również umiejętność przeprowadzenia ceremonii picia oraz parzenia herbaty, w której każdy gest oraz każde słowo mają swoje znaczenie. Są zmysłowe i pokorne. Obecnie w Japonii tą formą sztuki zajmują się wyłącznie kobiety, choć początkowo był to typowo męski zawód. W XVII wieku na festyny oraz bankiety zapraszano mężczyzn, którzy oprócz tańca zabawiali bogatą arystokrację śpiewem oraz dbali o dobry nastrój zgromadzonych gości. W drugiej połowie XVIII wieku zaczęły pojawiać się pierwsze kobiety wykonujące zawód gejszy. Z czasem, wobec coraz większego zapotrzebowania na towarzystwo kobiet, zupełnie go zdominowały, wypierając tym samym mężczyzn. Kiedy w 1617 roku szogun Tokugawa zalegalizował prostytucję w całej Japonii, bardzo szybko powstawały nowe domy publiczne i przybytki uciech cielesnych. Z kolei zawód gejszy cały czas ewoluował. W związku z tym obie profesje często przeplatały się ze sobą, pomimo iż już wkrótce zakazano gejszom świadczenia usług seksualnych. Z biegiem czasu zawód gejszy stał się zawodem ekskluzywnym, do którego dostęp miały jedynie kandydatki spełniające bardzo wysoko postawione wymagania. W większych miastach Cesarstwa, takich jak Tokio czy Kioto powstawały hanamachi “dzielnice kwiatów”, w których szybko rozwijały się wspomniane wcześniej herbaciarnie lub okiya domy gejsz. Japończycy mają niebywały szacunek do swej tradycji i kultury. Również zawód gejszy cieszy się obecnie wielką estymą, pomimo iż do dziś, zwłaszcza w kulturze masowej, jest on często postrzegany przez pryzmat prostytucji. Współcześnie zdobycie zawodu gejszy wymaga wiele wysiłku i poświęcenia. Gejsza musi umieć odnaleźć się w każdej sytuacji. Musi też zachować elegancję i dyskrecję, gdyż gejsze to strażniczki tajemnic, które pod żadnym pozorem nie mogą ujrzeć światła dziennego. Niezwykle ważny jest idealny wygląd, którego wyrazem jest ubiór, stosowny do okazji i pór roku oraz makijaż podkreślający piękno japońskich kanonów urody. Każdy element ma tutaj znaczenie, wskazuje na wiek oraz stopień nauki gejszy. Przykładowo najmłodsze praktykantki – maiko – mogą pomalować jedynie niewielki zarys dolnej wargi, podczas gdy starsze, doświadczone gejsze – tak, aby przypominały już pączek róży. Ciekawostką jest to, że w Japonii małe usta od zawsze uważane były za zmysłowe. Oprócz urody, usta malowane w ten sposób symbolizowały umiejętność zachowania dyskrecji, jaką od wieków szczycą się gejsze. Rodzice, którzy decydują się wykształcić swe córki na gejsze, muszą najpierw przejść skomplikowaną procedurę akceptacji. Dopiero wówczas , gdy okasan (“matka”, właścicielka) zdecyduje się przyjąć na naukę kandydatkę na gejszę, zamieszkuje ona w okiya. Panują tam bardzo surowe zasady, których nieprzestrzeganie skutkuje wykluczeniem poza środowisko gejsz. Trwająca kilka lat edukacja składa się z wielu etapów, których przejście otwiera drogę do zawodu. Kalendarze najlepszych gejsz są zapełnione po brzegi, a te które odnoszą największe sukcesy mogą same, w przyszłości, zostać okasan i założyć swój własny okiya. To właśnie w Gion rozświetlone wieczorem latarnie przywołują czasy, gdy po ulicach Kioto przechadzały się gejsze. Z racji tego, iż jest to zawód elitarny, skierowany jest on więc jedynie do japońskich elit. Co ciekawe, jedynie w Gion gejsze określane są mianem “geiko” – “kobieta sztuki” i wręcz nie do pomyślenia jest iż można byłoby je nazwać inaczej. Jakkolwiek historia zawodu gejsz jest trudna i burzliwa, Gion jest wspaniałym jej świadectwem. To niezwykłe miejsce przenosi nas do innej, często niezrozumiałej, ale jakże barwnej, egzotycznej rzeczywistości, która pomimo dynamicznego rozwoju gospodarczego, jest ostoją japońskiej tradycji i kultury. Tam kręcono "Wyznania gejszy" mój ukochany film, jakże to było wzruszające, być tam, spacerować tymi uliczkami, spotkać geiko i maiko, dziękuję za te doznania, to bezcenne.Kolejnego dnia japońskiej przygody, z Kioto udaliśmy się pociągiem shinkansenem do Hiroshimy, ale zanim zaczęliśmy zwiedzać, to piękne miasto,pojechaliśmy do Miyajimy na statek. Ów statek zabrał nas na wyspę do świątyni szintoistycznej Itsukushima-jinja w miasteczku Hatsukaichi.Miyajima, zwana inaczej Itsukushima w dosłownym tłumaczeniu oznacza „Wyspę Sanktuarium”, która znajduje się na Wewnętrznym Morzu Japońskim, na zachód od Hiroshimy. Dobijając do brzegu zobaczyliśmy ogromne wyłaniające się z morskich fal najsłynniejsze wrota Japonii, tzw. "pływające torii", czyli portal z czerwonego drewna kamforowego, będący jednocześnie bramą do świątyni. Torii symbolizuje przejście ze świata ziemskiego, a więc „świata skończonego” do „świata nieskończonego”, w którym zamieszkują kami (bogowie). Torii stojące w wodach zatoczki opływających wyspę Miyajima to największe wrota Japonii, które osiągają wysokość 16 m, a dwa filary podpierają zakrzywione nadproże o szerokości ok. 23 m. Brama została zbudowana w 1875 r., lecz świątynia (chram Shintō) Itsukushima pochodzi z VI wieku. Chram został wpisany w 1996 r. na listę światowego dziedzictwa UNESCO. W ciągu wieków świątynia była wielokrotnie przebudowywana, lecz w obecnej formie istnieje od 1168 r. Poświęcona jest trzem morskim boginiom, Tagiri, Tagitsu i Ichikishima lub Benten, córkom sintoistycznego boga burzy i mórz o imieniu Susanoo. Światynia posadowiona jest na palach, bezpośrednio nad powierzchnią morza i podobnie jak torii, w czasie przypływu zdaje się unosić na wodzie. Taka konstrukcja wynika stąd, iż wyspa przez stulecia uważana była za świętą. Do tej pory nie ma na niej cmentarza, ponieważ ze względu na uświęcony charakter Miyajimy, żaden ze zwykłych śmiertelników nie miał prawa ani się urodzić ani umrzeć na wyspie. Osoby schorowane, kobiety spodziewające się potomstwa oraz ludzie starsi byli przewożeni na stały ląd, by tam spotkać się ze swoim przeznaczeniem. Czerwone budynki tworzące sanktuarium pokryte są dachami ze słomy oraz otoczone są krytymi przejściami. Całość tworzy przepiękny widok, zwłaszcza gdy rozświetlone są brązowe latarnie zwisające z okapów lub stojące wzdłuż brzegu latarnie kamienne. My dodatkowo zaznaliśmy uroku kwitnących wiśni. Na terenie chramu znajduje się skarbiec, w którym zgromadzono ok. 4.000 eksponatów, w tym zabytkowe wachlarze, miecze, zbroje i maski. Część budynków znajdujących się na terenie sanktuarium oraz przedmiotów zgromadzonych w świątyniach została uznana przez rząd japoński za skarby narodowe. Krajobraz Miyajimy jest bardzo urozmaicony.Centrum sakralne otoczone jest parkiem Momijidani, w którym żyją oswojone sarny. Można do nich swobodnie podejść i je pogłaskać lub zrobić zdjęcie.Trzeba jednak zachować czujność, bo przymilne sarny są sprytne i nieraz pozbawiają nieuważnych turystów jedzenia, które np. trzymają w ręku. Na terenie góruje przepiękna zbudowana w 1523 r. pagoda Tahōtō. Miyajima, to jeden z trzech najpiękniejszych widoków Japonii. Nad tym cudownie malowniczym miejscem góruje święta góra Misen. Ku mojej radości byliśmy świadkami ślubu szintoistycznego, co z resztą przytrafiło nam się już parokrotnie. Na wyspie znajdują się 32 świątynie. Wieczorkiem następuje przypływ, wówczas brama torii oraz kompleks świątynny Itsukushima zdaje się pływać w morzu. Świątynia jak i brama są pokryte farbą w intensywnym cynobrowym kolorze, który ma odstraszać złe duchy. Świątynia stoi tu już od ładnych paru wieków, podczas których tylko dwa razy zdążyła spłonąć i raz zostać zniszczoną przez tajfun, więc magia cynobrowej farby chyba działa. Najbardziej charakterystycznym wyrobem na Miyajimie są momiji-manju ciasteczka w kształcie listków klonu. Pierwotnie nadziewane były tylko pastą z czerwonej fasoli i takie też skosztowaliśmy, były przepyszne. Do tego na Miyajimie koniecznie trzeba skusić się na ostrygi – ponad połowa ostryg w całej Japonii pochodzi właśnie z tych regionów. My jednak zamówiliśmy regionalne szaszłyki, dziękując tym samym ostrygom :) Wróciliśmy statkiem do Hiroshimy, japońskiego miasta aniołów. Padał deszcz, jakby niebiosa płakały nad tragedią tedoż miasta. Hiroshima leży na wyspie Honsiu nad zatoką Hiroshima, dla mnie, to miasto symbol, symbol niewyobrażalnej tragedii, kiedy to pamiętnego 6 sierpnia 1945 r. lotnictwo USA zrzuciło na miasto 4-tonową uranową bombę atomową Little Boy. W chwili ataku w Hiroszimie mieszkało 275 tys. ludzi. Bombę zrzucono na centrum miasta, celem był most Aioi najbardziej charakterystyczny punkt w mieście, w który załodze bombowca było łatwiej celować. Epicentrum wybuchu znajdowało się tuż przy wspomnianym moście. Wybuchła z 248 dB hukiem o godzinie 8:16 na wysokości 580 m z siłą około 15 kiloton trotylu, zabijając natychmiast 78 100 mieszkańców i ciężko raniąc 37 424. Za zaginione uznano 13 983 osoby. Był to pierwszy w historii atak z użyciem broni nuklearnej. Drugi miał miejsce trzy dni później na Nagasaki. Miasto zostało ogłoszone w 1949 r. przez japoński parlament Miastem Pokoju. Nie mniej jednak trzeba pamiętać, że Japonia w czasie II wojny światowej mordowała Azjatów z Korei, Chin, Wietnamu, Malezji i innych krajów równo, bez względu na wiek i płeć. Liczba ofiar była równie wysoka jak w Europie. Stąd też tyle nienawiści i napięć między Japonią a krajami sąsiadującymi. Wówczas bohaterowie Amerykanie postanowili uwolnić świat od tej masakry. Tych, co przeżyli, czekała znacznie trudniejsza i boleśniejsza droga. Po wybuchu bomby nadchodził czarny deszcz, powstały w wyniku skraplania się grzybów atomowych. W jednej z gablot w Muzeum Bomby Atomowej ( Hiroshima Peace Memorial Museum) stoi fragment ściany, pokrytej czarnymi smugami. Kolejnym etapem były skutki napromieniowania, od białaczek, które załatwiały człowieka w parę tygodni, nowotwory, jaskra oczu powodująca zmianę koloru oka na całkowicie żółty i mutacje chromosomowe powodujące np. wyrastanie paznokci od połowy palca, rozrost języka do uduszenia i inne, o których lepiej nie mówić. Wybuch był tak silny, że gigantyczne, stalowe konstrukcje gięły się jak papier, a skóra ludzka topiła się jak wosk. Ludzie ratowali się skacząc do rzeki, jednak ta zaczęła się w tym czasie gotować. W Muzeum Bomby, w którym byliśmy jest gablota, w której znajduje się fragment schodów, na której siedział człowiek. Miał wyjątkowego pecha, a może i największe szczęście?, ponieważ promień trafił prosto w niego. To co po nim zostało, to plama i pęknięcie na schodach. Ten człowiek po prostu rozpłynął się w powietrzu, stopił się i wkomponował w schody. Widzieć to na własne oczy, to co innego niż oglądanie zdjeć czy filmów, to porażające i przygnębiające. Jest to muzeum, które na zawsze już zostanie w mojej pamięci. Autentyczną historią, która urosła do rangi symbolu walki o pokój jest historia dziewczynki imieniem Sadako, która zmarła na białaczkę 26 października 1955 roku. Pozbawiona rodziców i brata po wybuchu, zachorowała na białaczkę. Kiedy jej stan się pogorszył trafiła do szpitala, a lekarze nie mieli żadnych złudzeń. Sadako wpadła na pomysł, leżąc samotnie w swoim szpitalnym łóżku, że jeśli uda jej się przed śmiercią zrobić 1000 żurawi z origami, już na zawsze będzie pokój na świecie, a że żurawie, są symbolem długowieczności i szczęścia, wierzyła, że pomogą jej wyzdrowieć. Koleżanka, która również była ciężko chora, zaangażowała się w składanie papierowych żurawi razem z Sadako. Niestety Sadako słabła i było jej coraz trudniej. Lekarze, dowiedziawszy się o jej pomyśle, zdecydowali się pomóc zrealizować jej ostatnie marzenie. Inne dzieci zaczęły jej przynosić gotowe żurawie. Udało skompletować się tysiąc żurawi, ale nie długo potem Sadako umarła. Historia Sadako poruszyła wiele serc, przez co papierowy żuraw stał się symbolem pokoju. Na placu przed muzeum stoi pomnik Sadako Children’s Peace Monument trzymającej żurawia nad głową. Do dziś, aby oddać hołd, zamiast kwiatów, składa się żurawia, tak też uczyniliśmy, a deszcz dalej padał. Na pomniku Sadako widnieje napis: " To jest nasz płacz, to jest nasza modlitwa. O pokój na świecie ". Stanęliśmy przed znanym na całym świecie Pomniku Pokoju, kopułą bomby atomowej, budynku ocalałego po wybuchu bomby Genbaku Dome, pierwotnie prefekturalnej sali wystawowej. Hiroshima Peace Memorial Park, wpisany jest na listę dziedzictwa światowego Unesco, w zadumie kroczyliśmy po Parku Pamięci i Pokoju patrząc na most Aioi. O Hiroshimie mówi się, że to miasto, gdzie „słońce wzeszło dwa razy”. Stanęliśmy również przy Płomieniu Pokoju, który ma płonąć dopóki, dopóty wszystkie bomby nuklearne na świecie nie zostaną zniszczone. Pomnik ten połaczony jest z najwazniejszym miejscem w parku, czyli Memorial Cenotaph, symbolicznym grobowcem, na którym znajdują się imiona i nazwiska osób, które były ofiarami ataku nuklearnego. Hiroshima, to dziś piękne tętniące życiem miasto. W Hiroshimie sieć tramwajową nazywa się "ruchomym muzeum". Z czterech tramwajów, które przetrwały wojnę, dwa nadal jeżdżą. Ot taka ciekawostka :)Wieczorem pojechaliśmy do baru Iseya na tradycyjną regionalną kolację na okonomiyaki. Okonomiyaki, to niezwykła potrawa, która często określana jest w dużym uproszczeniu jako japoński naleśnik. Okonomiyaki, podobnie jak pizza, a również naleśniki, może zawierać takie dodatki, jakie tylko sobie zamarzymy. Jednak tym, co różni tę japońską potrawę od pozostałych tu wspomnianych, z pewnością będzie ciasto, które na zewnątrz jest chrupiące, a w środku miękkie i delikatne oraz specjalny sos dodawany do niej, nadający specyficzny, słodki smak, którego nie uświadczymy nigdzie indziej. Ów sos robiony jest na bazie tradycyjnego wina śliwkowego Umeshu. Oczywiście żeby rozpusta większa była, zamówiliśmy sobie wspomniane wino Umeshu z lodem, och pysznie było :)Nocny spacer po Hiroshimie zakończyliśmy w uroczym sklepiku blisko hotelu nabywając ciasteczka z matchą oraz kitkaty z matchą. Kolejny dzień japan przygody rozpoczęliśmy od przyjazdu do Kurashiki. Miasteczko leży na wyspie Honsiu nad Morzem Wewnętrznym, które jest połączone z Morzem Japońskim i Pacyfikiem wąskimi kanałami wodnymi. To bajeczna miejscowość położona nad licznymi kanałami z karpiami Koi, jest niczym japońska Wenecja. Rządzone było przez bogatą i wpływową rodzinę Ohashi i stanowiło centralny punkt dystrybucji ryżu. Do tej pory istnieją tutaj budynki, w których go przechowywano. Tutaj można naprawdę cofnąć się w czasie i poprzechadzać uliczkami rodem z XVII w.na tym polega magia Kurashiki. Udaliśmy się z wizytą do zabytkowego domu samurajskiego rodu Ohashi. I cofnęłam się jakieś 300 lat, kiedy to panie przyodziały mnie w kimono, a nie jest to takie proste, wręczyły wachlarz i parasolkę. Krzysiu zaś dostąpił zaszczytu wzięcia w oburącz oryginalnego miecza samurajskiego sprzed 400 lat, którym ongiś ścinano głowy. Chwile te upamiętniliśmy sesją zdjęciową ku potomnosti. Było to niezwykłe przeżycie móc być w tym miejscu. Następnie udaliśmy się spacerkiem do Bikan chiku, dawnej historycznej dzielnicy samurajów, podziwiając drewnianą, bardzo dobrze zachowaną architekturę, napawając oczy krajobrazem z pływającymi łódeczkami i kanałami z karpiami Koi. Według legendy był sobie karp, który chciał płynąć w górę rzeki, przeskakując wodospad. Starał się bardzo mocno, ale nie mógł sobie poradzić. W końcu bogowie zlitowali się nad karpiem i zamienili go w smoka, który nie tylko wspiął się na wodospad, ale również poleciał do nieba. Karp stał się symbolem siły i zdolności pokonywania przeszkód, daje wyrażenie, iż nie ma rzeczy niemożliwych.Następnie udaliśmy się autobusem do Okayamy, która jest jednym z niewielu japońskich miast, które utrzymują sieć tramwajową. Tu też znajduje się jeden z najpiękniejszych zamków japońskich Okayama jo. Zamek Czarnego Kruka, nazywany również Zamkiem Wrony jest o tyle wyjątkowy, że jego fasada jest w kolorze czarnym ze złotymi wypustkami w postaci narożnych groźnych ryb, a w zasadzie to pół tygrysy, pół karpie, wieńczącymi elementy zadaszenia zamku. Jego historia sięga XVI w. Leży nad rzeką Asahi praktycznie w centrum miasta. Ów zamek okalają jedne z piękniejszych, japońskie ogrody Koraku-en, urządzone w tradycyjnym japonskim stylu. Prefektura Okayama, była jedną z najbardziej znanych prowincji w kraju kwitnącej wiśni, tam właśnie powstawały słynne miecze samurajskie – Bizen. Historia zamku w Okayama jest bardzo burzliwa, zresztą jak całej Japonii. Nas może zainteresować to, że w XIX w. Rząd Japoński poszukiwał oszczędności. Uznano, że należy rozebrać większą część tego zamku. Pozostawiono główną wieżę tenshu, dwie boczne oraz wrota Ishiyama. W latach 30-tych poprzedniego wieku wiatr histori, powiał dla zamku w drugą stronę, uznano, że ta reszta zamku jest skarbem narodowym. Końcówka II wojny światowej i naloty US Air Force dokonywane na Japonię spowodowały kolejne zniszczenia. Dopiero w latach sześćdziesiątych dokonano restauracji całego obiektu. We wnętrzach zamku mieści się muzeum kultury japońskiej, gdzie znajduje się kolekcja palankinów, samurajskich hełmów, mieczy i innych sprzętów z epoki. Budowla jest niesamowicie piękna, wielkość wieży także robi wrażenie, ma sześć poziomów oraz trzy dachy. Parter jest nieregularnym pięciokątem, pierwsze piętro prostokątem, natomiast wyższe także prostokątem, tyle, że węższym, który niezwykle fantazyjnie łączy się z dachami budowli. Tworzy to nie tylko świetny efekt wizualny, ale w przeszłości miało całkiem racjonalny powód, otóż owe nieregularności utrudniały napastnikom analizę słabych i silnych stron zamku. Trudniej było policzyć wieże, trudniej określić optymalne miejsce do ataku. Obecnie, kiedy funkcja militarna zamków nie ma większego znaczenia, okazuje się, że posiadają także niezwykłą urodę. Wspomniane ogrody Koraku-en powstały w 1687r. jako miejsce rozrywki rodziny panującej. Korakuen posiada piękny staw, strumienie, ścieżki spacerowe oraz wzgórza, które stanowią idealny punkty widokowe. Przestronne trawniki są urozmaicone gajami śliwki, wiśni, klonu, herbaty oraz polami ryżowymi, a także wolierami z żurawiami. W czasie kiedy byliśmy cudnie kwitły kwiaty wiśni, cóż za widoki, i to jest właśnie magia Japonii, którą wdychałam pełną piersią i patrzyłam z podziwem. Wieczór zakończyliśmy smakowitą japońską kolacją oraz spacerkiem po Okayamie, zajrzeliśmy też do ogromnego centrum handlowego Aeon mall, gdzie natrafiliśmy na punkt sprzedaży małych psiaczków, które wyeksponowane były za wielkimi szybami, przyznam, iż taką formę sprzedaży czworonogów widzieliśmy po raz pierwszy. Tradycyjnie w drodze do hotelu nabyliśmy kolejne przysmaki z herbatą matchą, od których zaczynałam czuć powoli uzależnienie :)) Podróżując po Honsiu dotarliśmy z Okayamy do słynnego Wielkiego Mostu Seto jadąc do Marugame. Jest to system mostów wiszących ponad cieśninami Japońskiego Morza Wewnętrznego. Mosty łączą wyspy Honsiu i Sikoku, miasto Kurashiki z miastem Sakaide, przechodząc przez 5 wysepek. W ich skład wchodzi 11 mostów o łącznej długości ponad 13 km. Koszt budowy wyniósł ponad 7 mld USD. Most ma dwa poziomy: dolny dla kolei i górny drogowy. Na poziomie drogowym biegnie autostrada. W skład Wielkiego Mostu Seto wchodzą min.: trzy mosty wiszące, dwa linowe (są to 2 najdłuższe mosty tego typu na świecie, każdy o długości 792 m), jeden kratowy i pięć wiaduktów. Z racji tego, że jest on w rejonie nękanym przez trzęsienia ziemi, ma specjalną konstrukcję, która potrafi wytrzymać trzęsienie o sile 8,5 stopnia w skali Richtera.Most Akashi Kaikyo, którym podążyliśmy do Osaki, aktualnie jest najdłuższym wiszącym mostem na świecie, zanim przejechaliśmy po tym wiszącym gigancie, zatrzymaliśmy się na parkingu, by przyjrzeć się dokładnie temu arcydziełu techniki. Podziwiamy również wyspy wyłaniające się ponad powierzchnią Morza Wewnętrznego. W tym rejonie nader często występują zamglenia, nas również przywitały, co dodało magicznej tajemniczosci dla otaczającej nas wyjątkowej scenerii :) Zajechaliśmy do wytwórni wachlarzy Uchiwa, znajdującej się w muzeum wachlarzy w Marugame tuż przy miejskim porcie. Jak wiele ciekawostek tamtego okresu, wachlarze uchiwa trafiły do Japonii w VI w. z cesarskich Chin. Gdy zaczęto je wytwarzać z bambusa i papieru posiadała je tylko rodzina cesarska i najwyżsi kapłani, bowiem przedmiot ten był jedną z oznak godności i najwyższej pozycji społecznej. Potem wachlarze pojawiły się także jako oznaka rangi oficerskiej i groźna broń. Niżsi oficerowie nosili składane wachlarze tetsu-sen, które w postaci złożonej mogły służyć jako krótka pałka, natomiast wyżsi - wachlarze gunbai-uchiwa będące zwykle ozdobną metalową płytką na trzonku. Oprócz funkcji ceremonialnych nadawały się do ochrony przed słońcem, nadlatującymi strzałami, a także do sygnalizacji. Istniała nawet specjalna forma sztuki walki wachlarzem tessen-jutsu, w której nauczano technik bloków i zadawania uderzeń we wrażliwe punkty na ciele człowieka. Wachlarz składany typu sensu był atrybutem męskim, natomiast typowym wachlarzem kobiecym był właśnie uchiwa. Tu w Marugame wachlarze uchiwa pojawiły się w XVIII wieku jako pamiątka dla pielgrzymów odwiedzających świątynię Konpira na wyspie Shikoku. Odkąd ich produkcję zaczął wspierać miejscowy pan feudalny stały się bardzo popularne wśród niższych rangą samurajów. Dzisiaj Marugame jest prawdziwym potentatem w ich produkcji i szacuje się, że 90% wszystkich uchiwa sprzedawanych w Japonii pochodzi właśnie stąd. Odwiedziny w miejscowym zakładzie były wyjątkowym doświadczeniem, bo mieliśmy okazję, pod okiem miejscowych mistrzów, przejść cały proces produkcji i własnoręcznie wykonać wachlarz, który ze szczególną troską zabraliśmy do domu. I tak bambusowy szkielet, który mistrz wykonuje w minutę, obficie i równomiernie pod okiem mistrzyni pokryłam klejem, następnie trzeba delikatnie pokryć klejem ozdobną papierową tarczę wachlarza i umieścić ją precyzyjnie na szkielecie. Tę samą operację powtórzyłam z tylną białą ścianką, obie powierzchnie delikatnie wygładziłam specjalną szczotką. Kiedy półprodukt powędrował do suszenia, my zwiedziliśmy muzeum i zakupiliśmy oryginalny wachlarz uchiwa z wypisaną sutrą ku dobrodziejstwu. Następnie specjalnie wyprofilowanym przycinakiem nadać trza ostateczny kształt jednym uderzeniem młotka, ostateczne wykończenie stanowić będzie ozdobna taśma, którą okleić musiałam brzegi wachlarza i tu troszku mistrz mi dopomógł :)Zaopatrzeni w wielce urokliwe wachlarze podążyliśmy do Takamatsu, które leży na wyspie Shikoku, kiedyś nazywane „Bramą do Shikoku”. Celem naszym był Ogród Ritsurin Koen, został zbudowany przez miejscowych feudałów we wczesnym okresie Edo i jest uważany za jeden z najpiękniejszych historycznych ogrodów Japonii. Ogród posiada elementy ogrodu herbacianego. Jego budowę rozpoczął w roku 1625 Ikoma Takatoshi władca domeny Takamatsu. Z nieznanych przyczyn pod groźbą oskarżenia o plamę na honorze w roku 1640 został przeniesiony do znacznie mniejszej domeny Yashima, ale zachował życie. Jego miejsce zajął Matsudaira Yorishige i od roku 1642 kontynuował prace nad ogrodem. Prace nad ogrodem zakończył Yoritaka w roku 1745, a ogród pozostawał w rękach rodu Matsudaira do roku 1870. W okresie Meiji został przejęty przez państwo i 16 marca 1875 roku udostępniony publiczności. Podczas naszej podróży, wiele już przyszło nam ku uciesze oglądać ogródów i przyznam, że najpiękniej ogrody japońskie wyglądają podczas deszczu lub zaraz po, nabierają szlachetności, emanują tajemnicą i czarem zeszłych czasów, no ba przede wszystkim są niewiarygodnie piękne. Przechadzając się po licznych mostkach wśród stawów z karpiami koi poczułam ducha istoty tych ogródów, kontemplować przyrodę, poczuć jedność i harmonię ze światem, ot co serce me poczuło, chciałabym tu zostać.W Osace mieszkaliśmy w pięknym hotelu Plaza Osaka, praktycznie w centrum miasta, jeszcze przed kolacją odbyliśmy fajoski spacer po okolicznych słynnych hotelach miłości ;) Często gęsto nie posiadają one recepcji, jeno automat do uiszczenia opłaty za godzinę lub więcej. Odwiedziliśmy również hotel kapsułkowy, jedyny w swoim rodzaju hotel na świecie, posiada on kapsuły mikro wielkości, praktycznie by udać się na spoczynek niemal w poziomie trza wpełznąć doń, położyć się i tyle. W kapsłule znajduje się oczywiście plazma i mini szafeczka na rzeczy osobiste. Większość japończyków śpi w takich hotelach cały tydzień po pracy, nie opłaca się po prostu wracać codziennie do domu, by być późnym wieczorem. Kolacja w rastauracji hotelowej czekała na nas wyborna i wielce ciekawa, a to za sprawą tego, iż samodzielnie po naukach szefa kuchni sami robiliśmy po raz pierwszy sushi.Ależ to było wyzwanie, no przynajmniej dla mnie :) Tegoż wieczora udaliśmy się musowo pokonując olbrzymi most na rzece Yodo w kierunku Umeda Sky Building.Tego nie można było wieczorną porą nie uczynić, to niezwykła ciekawostka Osaki, wjechać na 50 piętro i podziwiać panoramę miasta z wysokości 173 m. Dwie wieże Umeda Sky Building górują nad wielomilionową Osaką. Architektonicznie przypomina stację kosmiczną. Architekt zastosował specjalnie nachylone szkło odbijające niebo, co wzmacnia wrażenia wynikające z kontrastu z niższymi częściami budynki. Docelowo ma to sprawiać wrażenie "płynięcia" budynku po niebie. Ze szczytu podziwiać można niezwykłą panoramę miejskiej dżungli. Wjechaliśmy na taras widokowy, zwany Floating Garden Observatory. Jego okrągły kształt umożliwia podziwianie panoramy miasta z każdej strony. Jest też bardzo wyjątkowe miejsce dla zakochanych, otóż na tarasie postawione jest duże serce wewnątrz którego można sobie zrobić pamiątkową fotkę, co też uczyniliśmy oczywiście :) Nazywa się to Lumi Deck, można uruchomić świetlne "miłosne" iluminacje siedząc na specjalnej ławce. Można również przejść się po Lumi Sky Walk, specjalnej ścieżce, która po zmroku zaczyna mienić się i odwzorowywać fluoroscencyjnie gwieździste niebo. Nie powiem, było magicznie. Wyprawa była fantastyczna, szczególnie kiedy zgubiliśmy się w zaułkach w drodze do hotelu :) Wróciliśmy późną nocą, ale zaręczam było warto ;)Kontunuując naszą wyprawę po Kraju Kwitnącej Wiśni udaliśmy się do Kobe. Położone jest na wzgórzu opadającym delikatnie w stronę morza na wyspie Honsiu. Kobe od najdawniejszych czasów było bramą regionu Kansai na resztę świata - zagraniczni kupcy uczynili to miasto jednym z bardziej kosmopolitycznych w Japonii i tak zostało do dziś. Japończycy chętnie odwiedzają je, żeby poczuć zachodni klimat bez opuszczania kraju. Miasto słynie najbardziej z wołowiny z Kobe oraz wytwórni sake. Wołowina z Kobe to najbardziej znany typ japońskiej wołowiny wagyu - o wyjątkowej jakości i bardzo wysokiej cenie. To marka regionalna, podobnie jak francuski szampan. Wagyu charakteryzuje się intensywną marmurkowatością, im siateczka tłuszczu drobniejsza, tym mięso droższe, a przez to niezwykłą soczystością i delikatnością. Słynne są opowieści o tym, jak hoduje się bydło wagyu, otóż skórę krów, zrelaksowanych słuchaniem muzyki klasycznej, opryskuje się codziennie sake i wciera ją specjalnymi rękawicami, stąd też historie o „masowanych krowach". Ważnym elementem ich diety jest piwo, które sprawia, że tłuszcz rozprowadza się równomiernie w tkance mięśniowej. To wszystko powoduje, że kilogram wołowiny z Kobe kosztuje majątek. Kobe słynie także z wytwórni sake, co w tłumaczeniu znaczy dosł. „japoński alkohol”, to ogólna nazwa na japoński napój alkoholowy, produkowany ze sfermentowanego ryżu. Sake bywa nazywana winem ryżowym, chociaż jej produkcja bardziej przypomina produkcję piwa. W Polsce spotykane jest mylne przekonanie, że sake to japońska wódka. Zdarzają się co prawda wersje sake z dodatkiem mocnego alkoholu, jednak sama sake nie jest destylatem, jak np. wódka, brandy, whisky, lecz napojem alkoholowym produkowanym bez procesu destylacji. Proces produkcyjny jest podobny do warzenia piwa z wykorzystaniem drożdży. Początki sake nie są dobrze udokumentowane. Uważa się jednak, że napój alkoholowy z ryżu wytwarzano już w okresie Yayoi (300 p.n.e. – 250 n.e.), kiedy uprawa ryżu dotarła z Chin do Japonii. W okresie Heian (794–1185) sake była już produkowana w świątyniach buddyjskich i chramach shintō, ale jej wytwarzanie przyjęło się także wśród poddanych. Przy piciu sake obowiązuje ścisła etykieta, zwłaszcza w czasie przyjęć i spotkań ceremonialnych, oficjalnych – dotycząca sposobów nalewania, podawania naczyń, podziękowań itp. Nalewając, trzyma się tokkuri w prawym ręku, podtrzymując naczynie od spodu lewą ręką, samemu sobie się nie nalewa. Nalewając z butelki, nie należy zasłaniać nalepki. W Japonii podaje się i odbiera przedmioty, czy prezenty wyłącznie dwoma rękoma. Nie wypija się jednym łykiem, pije się powoli sącząc trunek. Wznosząc toast, podnosi się o-choko jedną ręką na wysokość oczu i mówi: "Kanpai! :) My wybraliśmy wytwórnię Kiku-Masamune Sake Brewery, która w dawnej hali produkcyjnej prowadzi muzeum sake. Zadbany, drewniany budynek przenosi nas do czasów, gdy cała produkcja odbywała się ręcznie, wymagała ogromnego doświadczenia i zajmowała mnóstwo czasu. Krótkie filmy w języku angielskim przybliżają poszczególne etapy obróbki ryżu i prowadzą przez ekspozycję, aż do okazałego tasting room, gdzie możemy spróbować wszystkich produktów Kiku-Masamune (sake niepasteryzowanej, tradycyjnej, smakowej, likierów ryżowych i wina śliwkowego Umeshu). Koło Kobe znajdują się przepiekne Góry Rokko, skrywające wartkie czyste strumienie, woda ta używana jest do produkcji Sake. Manufaktura Kiki-Masamune prowadzi również sprzedaż niezwykłych kosmetyków pielęgnacyjnych na bazie sake i ryżu, są one drogie, ale z pewnością warte swojej ceny. Zaopatrzeni w sake i Umeshu pojechaliśmy do Osaki, do samurajskiego zamku Ōsaka-jō, zwanego złotym lub brokatowym. Został zbudowany na dwóch nasypach z ziemi i ciosanych kamieni oraz otoczony fosą. Główny budynek ma osiem pięter, z czego tylko pięć jest widocznych z zewnątrz, dodatkowo posiada wysoki fundament z kamienia, który miał bronić mieszkańców przed atakami uzbrojonych w miecze najeźdźców. Zamek powstał na miejscu ruin dawnej świątyni-twierdzy Ishiyama Hongan-ji, w której bronili się buddyjscy mnisi-wojownicy i chłopi zbuntowani przeciwko szogunowi. Zamek położony jest w samym sercu ogromnej metropolii, w otoczeniu cienistego parku i po brzegi wypełnionych wodą rowów, to symbol miasta i jeden z największych japońskich obiektów fortyfikacyjnych typu hiradziro („na środku równiny”). Gruntownie odrestaurowany Zamek Ōsaka daje współczesnym możliwość podziwiania go w tej samej postaci, w której zachwycał on w epoce Edo. W niezwykle malowniczym parku zniewalają swym pięknem drzewa kwitnących wiśni. Na samej górze znajduje się taras widokowy, z którego rozpościera się panorama futurystycznej Osaki. Ciekawym jest fakt, iż kamienie tworzące mury ułożone są bez jakiejkolwiek zaprawy i to w taki sposób, że obiekt był w stanie przetrwać nawet trzęsienie ziemi. Zamek sam w sobie jest bardzo charakterystyczny, bo jego dach ma zielony kolor, a na brzegach kalenicy i dachu kolejnych kondygnacji znajdują się złote shachi, czyli pół smoki, pół karpie. Zamek odegrał ważną rolę podczas jednoczenia kraju w XVI wieku. Ta niezwykle cenna kulturowo warownia składa się aż z 13 budynków o łącznej powierzchni 60 000 m2. Imponujące :)Zwiedzając Osakę udaliśmy się do nowoczesnej dzielnicy teatrów, kabaretów, restauracji z lokalnymi potrawami, klubów karaoke, kasyn i salonów gier, czyli Dotonbori. Znajduje się tu jedno z największych na świecie podziemnych centrów handlowo-usługowych i labirynty krytych pasaży handlowych. W Dōtonbori fasady budynków ozdobione są fantastycznymi reklamami mechanicznymi, a wejścia restauracji, klubów i salonów gier otoczone gigantycznymi, podświetlanymi maskami i rzeźbami. Dzięki olbrzymim telebimom, bilbordom na ścianach budynków, świetlnym szyldom i neonom odbijającym się w wodach kanału, Dōtonbori stało się jedną z inspiracji dla Ridleya Scotta w stworzeniu futurystycznej metropolii w filmie Łowca androidów. Może jeszcze słów kilka o samym mieście, otóż Osaka, to ogromna portowa metropolia, która wyraźnie odróżnia się od innych miast japońskich. Jest dużo bardziej kolorowa, otwarta, niektórzy mówią nawet że frywolna, niż np. „urzędowe” Tokyo, czy „tradycjonalne” Kyoto. Leży nad zatoką Osaka na styku Morza Wewnętrznego i Oceanu Spokojnego, u ujścia rzeki Yodo. To jedno z najszybciej rozwijających się miast Japonii. Jest drugą co do wielkości metropolią tego kraju, w której zamieszkuje ponad 2,5 mln ludności. Ponoć mieszkańcy Osaki chodzą najszybciej w całym kraju. Osaka w okresie Edo była głównym ośrodkiem teatru kabuki. Do dziś jest ośrodkiem unikalnej, lalkarskiej sztuki teatralnej bunraku. Miasto jest jednym z najdroższych, lecz zarazem jednym z najbogatszych na świecie, a jego mieszkańcy prowadzą życie o wysokim standardzie. Pierwsze kroki skierowaliśmy na słynny Targ Kuromon Ichiba. To targ, gdzie nabyć i skosztować można świeże ryby, owoce morza z cudacznymi stworkami morskimi włącznie i to wszystko z górnej półki. Ponoć Japończycy obserwując piękne okazy pływające w akwariach, wyrażają swój zachwyt słowami: „jakie pyszne rybki!” Shinsaibashi, to elegancka dzielnica ekskluzywnych kawiarni, herbaciarni z gejszami, domów towarowych, butików, drogerii, sklepów z kimonami, porcelaną, biżuterią i lokalnymi produktami rzemieślniczymi oraz najlepszych w całym kraju hoteli miłości. W Osace znajduje się Tobita Shinchi, dzielnica sex-shopów, salonów masażu, domów publicznych i łaźni w tradycyjnym stylu. Choć w Japonii prostytucja od 1958 roku jest formalnie zabroniona, przepisy antyprostytucyjne są martwe, społeczne przyzwolenie na prostytucję duże, a widok sprzedaży usług seksualnych w Tobicie jest bardziej rażący, niż w pozostałych dzielnicach rozkoszy innych miast japońskich. Skąpo odziane dziewczęta kuszą w oknach wystawowych domów publicznych lub bezpardonowo spacerują głównymi ulicami dzielnicy zachęcając przechodniów do skorzystania z ich usług. Spacerując po Dōtonbori, nabyliśmy tako-yaki tradycyjne kuleczki z ośmiornicy. Nie muszę dodawać, że owładnął nami oczopląs, co tam się dzieje, to po prostu mega czad, momentami ulegasz złudzeniu, że jesteś na innej planecie. Taka jest właśnie Osaka :) Z Osaki shinkansenem w zawrotnym tempie pokonaliśmy drogę do Tokyo, doświadczając po drodze kaprysów pogody, która potrafi zmieniać się w kosmicznym tempie, myślałam, że ujrzymy jeszcze Górę Fuji, ale była burza i tak lało, że zza szyb pociągu nie widać było niestety nic, o boskiej Fuji nie wspomnę :)Będąc w Tokyo pojechaliśmy przez dzielnicę Shinagawa na wyspę Odaiba do restauracji. Oczywiście przejechaliśmy po słynnym Moście Rainbow Bridge, by następnie móc go podziwiać oświetlonego w całej krasie z tarasu restauracji "Ocean Club Buffet" wraz z panoramą Tokyo, w przeogromnym centrum handlowo-usługowym Aqua City Odaiba. Most ma długość 798 m. Odaiba, to duża wyspa w Zatoce Tokijskiej połączona Tęczowym Mostem z centrum Tokio. Zbudowana w 1853 roku jako pozycja obronna.Gdy w latach 50. XIX wieku zachód zaczął wywierać presję w kwestii otwarcia kraju dla zagranicznego handlu, szogunat zbudował w tokijskim porcie serię zapór (daiba), aby uniemożliwić żeglugę cudzoziemskim statkom. Od tych zapór pochodzi właśnie nazwa wyspy, która niemal całkowicie blokuje wejście do Zatoki Tokijskiej. Na Odaibie czuć ducha przyszłości, ba znajduje się tam nawet Muzeum Przyszłości, w którym można porozmawiać z humanoidem. Tej nocy już przed jutrzejszym odlotem do Polski spaliśmy w Radisson Hotel Narita. Nasza wycieczka była 13 dniowa, i taką też polecamy, niby jeden dzień, a różnica ogromna, gdyż zobaczyliśmy z pięć dodatkowych atrakcji i to jest bezcenne. Pokochałam Japonię całym sercem, dziękuję za magiczną i pełną wzruszeń wyprawę!!!
6.0/6
Wycieczkę oceniam bardzo pozytywnie, ze szczególnym uwzględnieniem Pani Klaudii. Jedyny mankament tej wycieczki to zbyt duża ilość osób w grupie.