Opinie klientów o Kenia - Co w buszu piszczy

5.7 /6
13 
opinii
Intensywność programu
5.0
Obsługa hotelowa
6.0
Pilot
5.8
Plaża
5.5
Pokój
5.5
Położenie i okolica
5.5
Program wycieczki
5.5
Rezydent
6.0
Transport
5.3
Wyżywienie
5.6
Zakwaterowanie
5.3
Opinie pochodzą od naszych Klientów, którzy odwiedzili dany hotel lub uczestniczyli w wycieczce objazdowej.

Osoba dodająca opinię musi podać dane osobowe, takie jak imię i nazwisko oraz dane dotyczące wyjazdu, czyli datę i kierunek wyjazdu lub numer rezerwacji. Dzięki tym informacjom sprawdzamy, czy autor opinii faktycznie podróżował z nami. Jeżeli dane się nie zgadzają, wówczas nie publikujemy opinii.
Najlepiej oceniane
Wybierz

5.0/6

Robert Rafał, Łódź 11.10.2018

„Kenia – Co w buszu piszczy” 21.09–01.10.2018

Dzień 1 (21.09.2018 piątek) Zbiórkę na lotnisku w Warszawie wyznaczono nam tym razem na 12:25 (czyli dwie i pół godziny przed planowanym odlotem). Na lotnisku, po wcześniejszym odbiorze dokumentów na stanowisku Rainbow i zapoznaniu się z naszą pilotką Agnieszką, przeszedłem stosowne procedury związane z odprawą i oczekiwałem na wylot do Stambułu, który zaplanowano na godzinę 14:55. Nasz samolot oderwał się ostatecznie od ziemi o 15:31. Lot był rejsowy, lecieliśmy samolotem Airbus A321-200 (z układem siedzeń 3+3) należącym do linii Turkish Airlines. Podczas lotu podano nam jeden większy posiłek i napoje. O 17:28 czasu polskiego (czyli 18:28 czasu miejscowego) wylądowaliśmy na lotnisku w Stambule. Tam musieliśmy szybko się przemieścić do właściwej bramki, bo wylot ze Stambułu mieliśmy zaplanowany na 19:35 czasu miejscowego. Faktycznie nasz samolot oderwał się ostatecznie od ziemi o 20:11. Lecieliśmy tym razem samolotem Airbus A330-200 (z układem siedzeń 2+4+2) również należącym do linii Turkish Airlines. Dostaliśmy poduszki, koce, a także zestaw podróżny zawierający opaskę na oczy, stopery i skarpetki. Do dyspozycji mieliśmy również indywidualne centrum rozrywki z wyborem filmów, muzyki, gier, a także informacjami o locie. Przed północą podano nam jeszcze jeden większy posiłek i napoje. Dzień 2 (22.09.2018 sobota) Kontynuowaliśmy nasz lot. O 2:12 czasu miejscowego wylądowaliśmy na lotnisku w Nairobi. Ta musieliśmy najpierw przejść żmudne procedury wizowe. Trzeba było wypełnić 2 wnioski wizowe (jedna mała żółta kartka i druga duża biała), a potem swoje odstać w wolno posuwającej się kolejce. Przy okienku trzeba było wnieść opłatę za wizę (50 USD lub 40 EUR), umożliwić zrobienie sobie zdjęcia i zeskanować odciski palców. Po odbiorze bagażu mieliśmy jeszcze czas na wymianę waluty, z której to opcji ja również skorzystałem. Potem udaliśmy się całą grupą na parking, gdzie podjechały po nas trzy minibusy, którymi o 3:50 ruszyliśmy do hotelu na obrzeżach Nairobi. Po drodze mijaliśmy m.in. tereny Parku Narodowego Nairobi i udało mi się nawet wypatrzyć w ciemności stojące w pobliżu drogi żyrafy. O 4:19 dotarliśmy do hotelu „Troy”, w którym się następnie zakwaterowaliśmy. Przed udaniem się na spoczynek wpłaciliśmy jeszcze pilotce po 490 USD na wstępy do parków narodowych, napiwki i inne koszty. Odpoczynek w pokoju hotelowym mieliśmy bardzo krótki, bo już na 6:35 wyznaczono śniadanie, a o 7:10 ruszyliśmy minibusami w dalszą drogę. Na pierwszym jej odcinku (biegnącym niezłą asfaltową drogą) widzieliśmy m.in. małpę gerezę. Ok. 8:20 mieliśmy postój w punkcie widokowym, z którego roztaczała się piękna panorama na Wielki Rów Afrykański. W tym miejscu zobaczyliśmy też kilka góralków (sympatycznych zwierzątek mierzących od 30 do 70 cm i ważących od 2 do 5 kg). Potem ruszyliśmy dalej. Ok. 10:20 mieliśmy postój na tankowanie (bez wysiadania). Podczas dalszej drogi widzieliśmy m.in. licznych Masajów, a także ich stada zwierząt. Kolejny postój mieliśmy ok. 11:00 przy sklepie z pamiątkami. Tam też wpłaciłem pilotce 450 USD na wycieczkę fakultatywną w postaci lotu balonem nad rezerwatem Masai Mara (zdecydowałem się na to, jako jedyna osoba z naszej grupy). Nasza dalsza jazda prowadziła przez tereny Masajów po bardzo kiepskich gruntowych drogach, więc nieźle nas wytrzęsło. Co jakiś czas trzeba się było zatrzymywać przy szlabanach ustawionych przez Masajów i domagających się opłat od kierowców za przepuszczenie samochodów. Choć jest to nielegalne, w praktyce nic nie można na to poradzić i trzeba płacić, jeśli chce się tam jeździć. W dalszym ciągu widzieliśmy też Masajów i ich zwierzęta na trasie przejazdu. Ok. 13:35 dojechaliśmy w końcu do lodgy namiotowych Ol-moran, w których się następnie zakwaterowaliśmy. Zaraz po przyjeździe zjedliśmy tam też obiad, a potem mieliśmy trochę czasu na odpoczynek. Ok. 16-stej wyruszyliśmy naszymi minibusami na nasze pierwsze safari po Parku Narodowym Masai Mara. Jest to najsłynniejszy rezerwat dzikich zwierząt w Afryce (utworzono go w 1974 r.), wraz z przyległym Serengeti (w Tanzanii) uważany jest za najpiękniejszy park narodowy na świecie. Leży na rozległym na płaskowyżu, na wysokości 1500 - 2000 m n.p.m. i zajmuje obszar 1510 km2. Jego nazwa pochodzi od zamieszkującego te tereny plemienia Masajów oraz od słowa mara (w języku maa – „sawanna z drzewami"). Masai Mara to głównie płaska sawanna z rzadkimi drzewami (głównie akacjami) i stadami antylop, gazeli, zebr, słoni, żyraf oraz polującymi na nie drapieżnikami takimi jak lwy, gepardy, hieny, szakale itd. Wspomnę w tym miejscu, że podczas tego i następnych safari w naszych minibusach były podniesione dachy, więc stojąc mogliśmy patrzeć na zwierzęta i krajobrazy nie mając widoków przesłoniętych szybą. Oczywiście podczas jazdy zazwyczaj siedzieliśmy, a wstawaliśmy, gdy pojazd się zatrzymywał, żebyśmy mogli się czemuś bliżej przyjrzeć. Podczas pierwszego safari w Masai Mara widzieliśmy wiele różnych zwierząt, m.in. antylopy gnu, sassebi, elandy, impale, dikdiki, gazele, bawoły, guźce, zebry, żyrafy, słonie, szakala, perliczki, koczkodany, sępy. Po safari wróciliśmy do lodgy. Dotarliśmy do niej ok. 18:35. Godzinę później mieliśmy kolację, a potem udaliśmy się na zasłużony odpoczynek. Dzień 3 (23.09.2018 niedziela) Tego dnia miałem bardzo wczesną pobudkę (budzik nastawiłem na 3:40), gdyż już o 4 rano wyruszyłem minibusem z kierowcą, który po mnie przyjechał, aby zrealizować moje marzenie o locie balonem nad Masai Mara. O tej porze na terenie lodgy nie było jeszcze prądu i panowały ciemności, więc czy to się ubrać czy umyć czy przemaszerować do recepcji musiałem wspomagać się latarką. Ponieważ jak się okazało, byłem jedynym pasażerem minibusa (ponoć jakieś inne osoby w ostatniej chwili zrezygnowały z lotu balonem) i nie musieliśmy tracić czasu na odbieranie ludzi z innych lokalizacji, mogliśmy jechać powoli wypatrując w ciemności (miałem zatem dodatkowe „nocne safari”) zwierząt. I trochę się udało zobaczyć. Natknęliśmy się np. na śpiącą na drodze perliczkę, pojedynczego szakala i kilka hien (oczy tych drapieżników charakterystycznie świeciły w ciemności), z których jedna w pysku niosła jakiś kawał padliny dla swojego potomstwa. Widzieliśmy też kilka antylop i liczne króliki. W końcu dotarliśmy na miejsce startu balonów. Tam musiałem jeszcze trochę poczekać. Traktory przywiozły kosze balonów i zaczęło się ich nadmuchiwanie. Wsiadanie było trochę niewygodne, bo kosz był przechylony na bok i dopiero, gdy wszyscy zajęli pozycje (w postawie półleżącej) i czasza balonu została całkowicie wypełniona gazem kosz się wyprostował i uniósł w powietrze. Było po 6-stej rano i zaczął się już wcześniej wschód słońca. Oprócz mnie w balonie był pilot i 14 pasażerów (maksymalnie balon poza pilotem mógł zabrać 16 pasażerów), z tego, co się zorientowałem, to głównie Amerykanie. Po uniesieniu się w powietrze (niezbyt wysoko, aby móc lepiej widzieć to, co się dzieje na ziemi) rozpoczęliśmy fascynujący przelot nad sawanną. Mogliśmy podziwiać wspaniałe krajobrazy, liczne zwierzęta (m.in. zebry, żyrafy, różne gatunki antylop, guźce, strusie i różne ptaki drapieżne), a także inne balony unoszące się w powietrzu. Podczas lotu pilot robił liczne zdjęcia szerokokątnym aparatem umieszczonym wysoko pod czaszą balonu. Wylądowaliśmy ok 7:45. Następnie specjalnie podstawionymi jeepami przejechaliśmy do miejsca, gdzie na rozstawionych pośrodku sawanny (w oddali było stamtąd widać liczne stada zwierząt) stołach zjedliśmy ekskluzywne śniadanie (był serwowany m.in. szampan). Skorzystałem tam też z możliwości nabycia zdjęć z lotu balonem zrobionych przez pilota w cenie 40 USD. Na pendrivie, który dostałem, poza zdjęciami z mojego lotu, były też piękne zdjęcia z innych lotów oraz przedstawiające dzikie zwierzęta. W sumie blisko 400 zdjęć, więc był to udany zakup. Następnie znowu samotnie wsiadłem do minibusa z kierowcą, który przyjechał po mnie do lodgy i wyruszyłem na indywidualne safari po Masa Mara. Po drodze widzieliśmy liczne zwierzęta (m.in. zebry, żyrafy, gazele, różne antylopy, strusie), od czasu do czasu się zatrzymywaliśmy, żebym mógł zrobić zdjęcia. Tymczasem moja grupa z Rainbow po śniadaniu w lodgy też wyruszyła naszymi minibusami na safari po Masai Mara. Kierowcy byli w kontakcie i po 10-tej doszło do spotkania minibusów, opuściłem ten, którym pojechałem na lot balonem i przesiadłem się do tego, którym podróżowałem z innymi uczestnikami wycieczki Rainbow. Potem kontynuowaliśmy safari. Znowu widzieliśmy liczne zwierzęta m.in. bawoły, elandy, gnu, impale, bawolce (antylopy krowie), zebry, słonie, żyrafy, gazele Thomsona i Granta, guźce, strusie (widzieliśmy m.in. parę z liczną gromadką maleńkiego potomstwa), hipopotamy (stado zanurzone było w niewielkiej sadzawce), także różne gatunki ptaków, których nazw nie jestem w stanie wymienić. Udało nam się też zobaczyć lwy. W jednym z miejsc lwica konsumowała upolowanego bawoła. Potem wróciliśmy do lodgy (dotarliśmy do nich ok. 14:10), gdzie zjedliśmy obiad. Przy okazji obiadu widzieliśmy na terenie lodgy ogromnego marabuta. Po południu chętni mogli skorzystać z wycieczki do wioski Masajów. Ja po dwóch kolejnych nocach z bardzo niewielką ilością snu postanowiłem trochę odespać i odpocząć, aby nabrać sił przed kolejnymi atrakcjami. O 19:30 mieliśmy jeszcze w lodgy kolację. Dzień 4 (24.09.2018 poniedziałek) Pobudka tego dnia znowu była wczesna (o 5-tej rano). Śniadanie w lodgy mieliśmy o 5:30, a już ok. 6-stej wyruszyliśmy naszymi busami w dalszą drogą. Początkowo znowu jechaliśmy znaną nam już fatalną drogą przez tereny Masajów. W trakcie tej drogi udało nam się zobaczyć m.in. kolejne żyrafy. Potem dotarliśmy już do niezłej drogi asfaltowej i dalej nią kontynuowaliśmy naszą podróż. Po drodze mieliśmy (po 8-smej) jeden postój „toaletowy” przy sklepie. W trakcie dalszej jazdy mieliśmy m.in. widoki na jeden z miejscowych wulkanów. Ok. 11:20 dotarliśmy do przystani nad jeziorem Naivasha. Stamtąd wyruszyliśmy na rejs łodzią po jeziorze. Była to wycieczka fakultatywna w cenie 25 USD za osobę. Jezioro ma 170 km2 powierzchni i jest jednym z dwóch jezior słodkowodnych w Wielkim Rowie Wschodnim i najwyżej położonym (na wysokości 1890 m n.p.m.) w Rowie Afrykańskim. Nasz rejs trwał ok. godziny. Widzieliśmy sporo ptactwa wodnego, m.in. pelikany, kormorany oraz bieliki rybołowy. Największą atrakcją było tam dla nas jednak spore stado hipopotamów, część widzieliśmy w wodzie, a część wylegiwała się na brzegu. Na półwyspie w kształcie półksiężyca leżącym na jeziorze utworzono prywatny rezerwat. Na jego terenie z łodzi widzieliśmy m.in. zebry i żyrafy. Po powrocie na brzeg, ok. 12:50 ruszyliśmy w dalszą drogę. Mieliśmy jeszcze jedne postój na tankowanie. Po 14-stej dojechaliśmy do hotelu sieci Sentrim, pięknie położonego nad jeziorem Elmenteita (zwanym też Elementaita). Jest to piękne miejsce z kilkoma wygasłymi wulkanami w tle, przypominającymi leżącą postać ludzką. W języku Masajów Elmenteita oznacza zakurzone miejsce. Jezioro ma 18 km2 powierzchni i jest płytkim (ok. 1 m głębokości) alkalicznym zbiornikiem bezodpływowym, na którego brzegach można spotkać ponad 420 gatunków ptaków. Po zakwaterowaniu w lodgy zjedliśmy tam również obiad. O 15:15 wyruszyliśmy minibusami w kierunku jeziora Nakuru. Po 16-stej dotarliśmy do Parku Narodowego Lake Nakuru (położonego w ogromnej geologicznej niecce zwanej Rift Valley – Wielki Rów, założonego w 1961 r.) i po załatwieniu formalności wjazdowych rozpoczęliśmy kolejne safari. Park Narodowy Lake Nakuru ma 184 km2 powierzchni, a samo jezioro zajmuje powierzchnię 50 km2 (choć bywają okresy, gdy tylko 7 km2). Jego wody są słone, alkaliczne, a ich głębokość nie przekracza metra (średnio 60 cm). Park jest w całości ogrodzony, aby zapewnić ścisłą ochronę 56 gatunkom ssaków i wielotysięcznym stadom flamingów. Sporą część obszaru chronionego porasta las akacjowy, ale nie brakuje też dużych otwartych przestrzeni, gdzie przebywają zwierzęta. Podczas naszego objazdu widzieliśmy m.in. perliczki, małpę werwetę, pawiany, żyrafy (zobaczyliśmy tu też inny podgatunek tego zwierzęcia zwany żyrafą Rothschilda), bawoły, zebry, gazele, antylopy sing sing (w Polsce znane pod nazwą kob), różne gatunki ptaków. Największą atrakcją były tam jednak dla nas nosorożce i flamingi. Udało się nam zobaczyć kilka osobników dwóch gatunków: nosorożca białego i czarnego. W wodach jeziora mogliśmy podziwiać ogromne stada żerujących flamingów różowych. Podobno w okresach największej koncentracji ich liczba może sięgnąć nawet 2 mln. Żywią się one algami, które w słonych i ciepłych wodach błyskawicznie się rozmnażają. Po safari ruszyliśmy w drogę powrotną do lodgy. Dotarliśmy do niej po 19-stej i tam zjedliśmy kolację. Dzień 5 (25.09.2018 wtorek) Pobudka tego dnia ponownie była o 5-tej rano. Śniadanie mieliśmy o 5:30, a ok. 6-stej wyruszyliśmy naszymi busami w dalszą drogą. Na trasie mieliśmy dwa postoje „toaletowe” przy stacjach benzynowych. W trakcie jazdy przejechaliśmy m.in. obrzeżami Nairobi (stolicy Kenii), z daleka widzieliśmy wysokie, nowoczesne budynki w centrum miasta. Ok. 13:20 dojechaliśmy do lodgy namiotowych Kibo Safari Camp usytuowanych na terenie Parku Narodowego Amboseli (jednego z najpiękniejszych w Afryce) u stóp najwyższej góry Afryki – Kilimandżaro (5895 m n.p.m.). Po zakwaterowaniu zjedliśmy tam obiad, a potem mieliśmy trochę czasu na odpoczynek. Ja wykorzystałem go m.in. na kąpiel w basenie i leżakowanie. O 16-stej wyruszyliśmy naszymi busami na safari po Parku Narodowym Amboseli. W języku Masajów nazwa parku oznacza „miejsce kurzu". Został on założony w 1973 r. Zajmuje powierzchnię 391 km2 i niemal w całości leży na rozległej otwartej równinie pokrytej sawanną, co zwiększa prawdopodobieństwo zobaczenia większych ssaków. Główną atrakcją, którą zobaczyliśmy tam podczas safari, były ogromne stada słoni. Widzieliśmy też m.in. żyrafy, zebry, bawoły, antylopy gnu, gazele, pawiany, różne gatunki ptaków (m.in. pelikany). Podczas jazdy mogliśmy tez podziwiać widoki na najwyższą górę Afryki – Kilimandżaro. Na koniec safari mogliśmy też podziwiać zachód słońca nad sawanną. Do lodgy powróciliśmy ok. 18:50. O 19:30 mieliśmy kolację. Dzień 6 (26.09.2018 środa) Pobudka tego dnia była nieco później, o 6:00. Śniadanie mieliśmy tym razem o 6:30, a trochę po 7-mej wyruszyliśmy naszymi busami w dalszą drogę. Po drodze znowu widzieliśmy różne zwierzęta, m.in. żyrafy. Zatrzymaliśmy się też na chwilę, aby zrobić sobie zdjęcia na tle Kilimandżaro (góra była akurat bardzo dobrze widoczna). Pierwszy postój „toaletowy” mieliśmy o 9:10 przy bramie wjazdowej do Parku Narodowego Tsavo West (jest to najstarszy park narodowy w Kenii, założony został w 1948 r.). Kolejny krótki postój o charakterze widokowym mieliśmy o 9:45 już na terenie parku. Zatrzymaliśmy się na zdjęcia przy polu lawowym, podziwialiśmy też wulkaniczne krajobrazy ze Wzgórzami Chyulu w tle. Podczas dalszego przejazdu udało nam się zobaczyć trzy nowe gatunki zwierząt. Był to żółw lamparci, antylopa małe kudu oraz stado oryksów z charakterystycznymi długimi rogami. Widzieliśmy też licznych przedstawicieli znanych nam już gatunków, m.in. słonie, żyrafy, zebry i impale. Ok. 10:30 mieliśmy kolejny, tym razem dłuższy, postój przy Źródłach Mzima. Źródła tworzą tam niewielkie jeziorka z krystalicznie czystą wodą. Miejsce to jest m.in. siedliskiem krokodyli i hipopotamów. Niestety podczas naszego spaceru w tym miejscu w towarzystwie uzbrojonego rangersa udało się nam zobaczyć tylko jednego hipopotama (prawie całego zanurzonego w wodzie) i jednego krokodyla wylegującego się przy brzegu. Więcej udało nam się zobaczyć ryb (można je było oglądać przez szyby bunkra specjalnie zbudowanego do obserwacji podwodnego świata) i gadów. Widzieliśmy warany i ładnie ubarwione agamy (jaszczurki), natknęliśmy się też na jednego węża. Po 11:20 ruszyliśmy w dalszą podróż. Po drodze widzieliśmy kolejne zwierzęta, m.in. urocze dikdiki (najmniejsze antylopy świata, wielkości królika), słonie, pawiany. O 12:35 dotarliśmy do lodgy Ngulia Safari Lodge położonych na terenie Parku Narodowego Tsavo West. Po zakwaterowaniu (wspomnę, że z okien pokoju oraz tarasu przy restauracji widziałem małpy, słonie i bawoły) zjedliśmy tam obiad. Potem mieliśmy czas na relaks. Wykorzystałem go na kąpiel w basenie i spacer po terenie obiektu, w którym byliśmy zakwaterowani. Na jego terenie można było spotkać góralki, różne jaszczurki (m.in. agamy) oraz mangusty (zwierzęta przypominające nieco naszą wiewiórkę, wydające dźwięki przypominające ćwierkanie ptaków). Niestety było tam też sporo owadów, w tym komary i nieprzyjemne muchy tse-tse. W obiekcie były też punkty widokowe, z których można było podziwiać rozległe tereny Parku Narodowego Tsavo West (park obejmuje powierzchnię 9065 km2). Na 16:00 mieliśmy zaplanowany wyjazd na kolejne safari. Trochę się on opóźnił, gdyż rozładował się akumulator w naszym busie i kierowca musiał korzystać z pomocy, żeby uruchomić pojazd. W końcu się udało i wyruszyliśmy na safari po Parku Narodowym Tsavo West. Na trasie przejazdu po parku widzieliśmy znane nam już zwierzęta, m.in. słonie (słynące w tym rejonie z ogromnych rozmiarów, i często pokryte czerwoną ziemią), bawoły, pawiany, gazele, antylopy, żyrafy, dikdiki, różne ptaki (m.in. orła i perliczki). W końcu udało nam się dotrzeć do zarośli, za którymi odpoczywał lampart (widzieliśmy go niestety niezbyt dokładnie, jedynie fragmenty centkowane ciała). Podczas tego dłuższego postoju na przyglądanie się lampartowi po raz kolejny posłuszeństwa odmówił akumulator w naszym minibusie. Tym razem problem był poważniejszy, gdyż z uwagi na bliskość lamparta pomoc innego kierowcy była utrudniona, ponieważ był on narażony na atak tego dzikiego zwierzęcia. Udało się jakoś jednak tak wymanewrować innymi minibusami, żeby osłonić wybrane miejsce przed lampartem, a potem z pomocą innego kierowcy uruchomić akumulator. Potem ruszyliśmy już bez dalszych postojów w drogę powrotną do lodgy. Dotarliśmy do nich ok. 18:40. Z tarasu nad wodopojem mogliśmy podziwiać (już po zapadnięciu zmroku) liczne stada słoni i bawołów pijące wodę i czekające w kolejce na tę możliwość. W pobliżu było też specjalne rusztowanie, na którym zawieszano duży kawał mięsa, aby przyciągnąć drapieżniki. Po pewnym czasie pojawił się tam lampart, którego mogliśmy z bliska podziwiać podczas konsumpcji mięsa. Robiliśmy to także podczas naszej kolacji, która była od 19:30. Wieczorem z okna pokoju mogłem jeszcze ponownie obserwować wędrujące (czy też żerujące) w ciemnościach słonie i bawoły. Dzień 7 (27.09.2018 czwartek) Pobudkę tego dnia mieliśmy o 5:15. Śniadanie wyznaczono na 5:45, a o 6:15 ruszyliśmy w drogę do Mombasy. Ok. 7:30 mieliśmy postój „toaletowy” przy bramie Parku Narodowego Tsavo West. W dalszej drodze mieliśmy jeszcze 2 kolejne postoje przy sklepach. Przed groblą prowadzącą na położone na wyspie miasto Mombasa utknęliśmy w korku. W końcu udało się ją przejechać i kontynuowaliśmy przejazd przez miasto. Jechaliśmy m.in. główną arterią miasta z charakterystyczną rzeźbą (symbolem miasta) w postaci kłów słoniowych. Po drodze widzieliśmy też meczety i jakiś kościół chrześcijański. Następnie dojechaliśmy do przystani promowej i przeprawiliśmy się promem na stały ląd. Potem kontynuowaliśmy jazdę lądem (mijaliśmy różne wioski, na trasie widzieliśmy m.in. wiele meczetów) i w końcu ok. 14-stej dotarliśmy do hotelu Amani Tiwi Beach, w którym się następnie zakwaterowaliśmy. Hotel położony jest przy plaży Tiwi Beach nad Oceanem Indyjskim. W hotelu zjedliśmy obiad, a potem mieliśmy już czas na relaks. Skorzystałem z możliwości kąpieli w basenie, pozwiedzałem teren hotelu, zajrzałem też na porośniętą palmami plażę przy hotelu. W pewnej porze (tak było też w kolejnych dniach) na terenie hotelu pojawiło się stado koczkodanów. O 19:30 w hotelu zjadłem kolację. Wieczorem wybrałem się jeszcze na hotelowe animacje, zespół animacyjny zaprezentował różne tańce. Dzień 8 – 9 (28-29.09.2018 piątek – sobota) Te dwa dni całkowicie przeznaczyłem na wypoczynek (nie skorzystałem z żadnej z oferowanych wycieczek fakultatywnych). Codziennie mieliśmy w cenie 3 posiłki (śniadania, obiady i kolacje), a także podwieczorek (kawa, herbata, ciasteczka). Poza kąpielami w basenie i leżakowaniem przy basenie albo na plaży, pomoczyłem też nogi w oceanie przy odpływie i wykąpałem się w nim przy przypływie. Odbyłem też długi spacer wzdłuż plaż Tiwi Beach i Diani Beach. Podczas tego spaceru dotarłem m.in. do hotelu Jacaranda Indian Ocean (który też jest w ofercie Rainbow) i trochę go pozwiedzałem. Na jego terenie (oraz w jego pobliżu) rośnie kilka imponujących baobabów. Minusem spacerów wzdłuż plaży są niestety nachalni beach boys, którzy usiłują nakłonić przechadzających się turystów do zakupów towarów i usług czy też po prostu do jakichś darowizn. Wieczorami oglądałem też kolejne pokazy animacyjne. Raz był to efektowny występ grupy akrobatów, za drugim razem występ Masajów, którzy prezentowali swoje tańce i śpiewy. Przy okazji wspomnę, że na terenie hotelu można też było dokonać rozmaitych zakupów czy to w kilku sklepach czy to od Masajów rozkładających różne wyroby na terenie hotelu. Dzień 10 (30.09.2018 niedziela) Po śniadaniu w hotelu (był to ostatni zagwarantowany nam posiłek podczas pobytu w hotelu) ponownie relaksowałem się przy basenie kąpiąc się i leżakując. Odbyłem też kolejny spacer wzdłuż plaży. Na obiad (tym razem już dodatkowo płatny) wybrałem się do włoskiej restauracji na terenie hotelu. Potem przyszedł już czas na spakowanie się i wykwaterowanie. Przyjechał po nas tym razem jeden większy bus (nasze bagaże umieszczono na jego dachu), którym o 18:10 ruszyliśmy w drogę na lotnisko w Mombasie. Ponownie zaliczyliśmy przeprawę promową i przejazd przez groblę nad oceanem. Na lotnisko w Mombasie dotarliśmy ostatecznie ok. 19:50. Już przy wejściu na lotnisko była pierwsza kontrola. Prześwietlono nas i nasze bagaże. Potem była odprawa i kolejna kontrola bagażu podręcznego. Dalej czekaliśmy na wylot, który zaplanowano na 22:25. Faktycznie oderwaliśmy się od ziemi o 22:33. Lecieliśmy samolotem Embraer 190 (z układem siedzeń 2+2) należącym do linii lotniczych Kenya Airways. Podczas lotu podawano orzeszki i napoje. O 23:17 wylądowaliśmy na lotnisku w Nairobi. Tam musieliśmy odebrać nasze bagaże główne i czekać na kolejny lot. Dzień 11 (01.10.2018 poniedziałek) W oczekiwaniu na wylot udaliśmy się do restauracji przy lotnisku, gdzie była okazja do spożycia posiłku. Potem weszliśmy na lotnisko. Przy wejściu ponownie prześwietlono nas i nasze bagaże. Odbyliśmy odprawę i kontrolę paszportową (ze skanowaniem odcisków palców), a potem czekaliśmy na wylot zaplanowany na 4:45. Oderwaliśmy się od ziemi punktualnie. Lecieliśmy tym razem samolotem Airbus A330-200 (z układem siedzeń 2+4+2) należącym do linii Turkish Airlines. Ponownie dostaliśmy poduszkę, koc i zestaw składający się z opaski na oczy, stoperów i skarpetek. W początkowej części lotu podano większy posiłek, a pod koniec jeszcze śniadanie (w postaci kanapki). O 10:42 wylądowaliśmy na lotnisku w Stambule. Planowy wylot ze Stambułu miał nastąpić o 12:35. Ostatecznie nasz samolot oderwał się od ziemi dopiero o 13:06. Lecieliśmy samolotem Airbus A321-200 (z układem siedzeń 3+3) również należącym do linii lotniczych Turkish Airlines. Podczas lotu podano jeden większy posiłek. O 13:55 czasu polskiego (czyli 14:55 czasu kenijskiego/tureckiego) wylądowaliśmy na lotnisku w Warszawie i tak się zakończyła moja kolejna zagraniczna podróż.
telefon

Pobierz aplikację mobilną Rainbow

i ciesz się łatwym dostępem do ofert i rezerwacji wymarzonych wakacji!

pani-z-meteracem