5.4/6 (62 opinie)
6.0/6
Wbrew obiegowym opiniom, Iran jest bezpiecznym i interesującym miejscem do spędzenia urlopu. Irańczycy bardzo przyjaźnie nastawieni do turystów, podchodzą, zagadują, chętni do robienia wspólnychch fotografii. Sprzedawcy uczciwi, pomimo że trudno jest połapać się w cenach, podawanych w tomanach, a środkiem płatniczym są riale (mała woda mineralna 5 tysięcy riali, kebab 125 tysięcy riali). Wspaniałe ruiny Persepolis, bogato zdobione meczety i lśniące pałace szachów różnych dynastii. Pan Wojtek okazał się bardzo kompetetentnym pilotem, doskonale porozumiewajacym się po persku, z ogromną wiedzą o przeszłości i teraźniejszości Iranu, a przy tym kulturalnym i cierpliwie odpowiadającym na wszystkie pytania uczestników wycieczki. Również lokalna przewodniczka Marion wykazała się dużą wiedzą o zwiedzanych miejscach i chętnie odpowiadała na wszelkie pytania. Duże brawa dla kierowców, którzy na postojach częstowali nas herbatą i słodyczami.
6.0/6
Zacznę od tego, że wybierając się w tą podróż podskórnie oczekiwałam bajkowych plenerów z tysiąca i jednej nocy. Egzotycznie zrobiło się jeszcze w samolocie, kiedy wszystkie niewiasty założyły po wylądowaniu chusty na głowę. A następnie pierwszy kontakt z Iranem - rozczarowujący. Przylecieliśmy do Sziraz nocą, do hotelu zajechaliśmy koło 5 nad ranem obserwując otwarte o tej porze piekarnie uwijające się przy wypieku chleba. Szybkie zameldowanie, czasu starczyło akurat na dwugodzinną drzemkę, co i tak nie naładowało nas energią do końca dnia, ale umożliwiło względnie godne przetrwanie tego pełnego wrażeń dnia. A potem rozpoczęło się powolne zaprzyjaźnianie z tym „niebezpiecznym” w opinii wielu i wszystkich moich znajomych, krajem. Pierwszy dzień spędziliśmy w Sziraz zwiedzając mauzoleum Szach Czeraq tonącego w lusterkowym zdobnym szaleństwie. Przy wejściu kobiety zostały zapakowane w czadory, ale nie czarne tylko białe w kwiatki. Panowie dostali lekkiego oczopląsu, kiedy dziedziniec zaroił się kwiatkowanymi czadorami i przez moment nie mieli pewności, która jest ich, a która obca ;-) Po wyjściu z mauzoleum zaproszeni zostaliśmy na herbatkę (królowa napojów chłodzących) i pogawędkę o szyickim islamie. Stąd ruszyliśmy dalej do mauzoleum Hafeza położonego w ogrodach tonących w kwiatach, duszący zapach kwiatostanu atakuje nozdrza i upaja piękną wonią, na schodach siedzą studenci architektury i pilnie rysują i szkicują, z głośników sączy się muzyka i recytacja dzieła Hafeza. Sporo spacerujących rodzin, ale nie europejskich tylko irańskich, czyli dziadkowie każdej strony, małżonkowie, bracia i siostry dziadków, rodziców, małżonków, przyjaciele, między nogami biegające maluchy … Wzbudzamy w nich takie samo zainteresowanie jak oni w nas, uśmiechamy się do siebie i jesteśmy nieśmiało i bardzo przyjacielsko zagadywani. To pierwszy kontakt z tą otwartą ciekawością, która nie jest ani nachalna, ani wroga, ani wymuszona. Potem jest już tak wszędzie, ludzie podchodzą, pytają się o wrażenia, skąd jesteśmy, starają się pomóc widząc, że zbłądziliśmy, w sklepach pakują wody w siatki lub pomagają je potrzymać, kiedy szuka się portfela, ot drobne, przyjazne gesty. Początkowo łypiemy na to wszystko z dużą dozą podejrzliwości, no bo dlaczego ktoś jest bezinteresownie dla nas miły i jednocześnie nie chce nam niczego wcisnąć, sprzedać, albo nas oszukać … A potem łapię się na tym, że sama uśmiecham się szeroko do mijających mnie osób i w odpowiedzi otrzymuję równie serdeczny uśmiech. Wszędzie jest grzecznie i przyjacielsko, zero poczucia zagrożenia czy nadchodzącego niebezpieczeństwa, czy to o świcie czy też po zmroku. A Sziraz jest ładnym i leniwym miasteczkiem z częścią starą wokół cytadeli, gdzie w zakamarkach ulic kryje się piękny meczet Wakil i kręte bazarowe uliczki, oraz pulsującą nieskoordynowanym ruchem częścią nową. Dzień kończymy w ogrodach Narandżestan –mimo zmęczenia nie sposób być obojętnym wobec orientalnego piękna pałacyku w środku pachnącego ogrodu kojącego szumem fontanny. Następnego ranka spieszymy się jeszcze do różowego meczetu czyli Nasr ol-Molk, aby zobaczyć jak wspinające się słońce zabawia się z kolorowymi szybkami w meczetowych okiennicach. Wszędzie przepych mozaik z kruszonych lusterek na ścianach, piękne i wzorzyste kafle, surowe kamienne bloki i mnóstwo kwiatów, krzaków i drzew okalających fontanny prowadzące do pałaców i meczetów. Rozmiarowo nie są to połacie wielkie tylko skupione wokół głównego budynku będącego atrakcją samą w sobie, ale poprzez to można je wzrokiem ogarnąć i skupić się na przepięknych detalach. Z Sziraz jedziemy dotknąć starożytności. Wpierw wykute w skalnych blokach grobowce Perskich Panów antycznego świata – Dariusza i Kserksesa, a potem Persepolis, które spłonęło na rozkaz Aleksandra Wielkiego i zostało odkopane tylko w warstwie kamiennych fundamentów. Trzeba użyć wyobraźni, aby zobaczyć ten olbrzymi kompleks oczyma starożytnych, gdzie na kamiennych blokach opierała się drewniana zabudowa, przyozdobiona złotem, szlachetnymi kamieniami i wszystkim, co w słońcu świeci i błyszczy. Patrząc na grubość bloków czy też kamiennych „futryn” ciarki idą po plecach, bo wszystko jest grube, wielkie i agresywnie potężne. Nie odpuszczamy sobie i pniemy się kamienistymi i stromymi ścieżynkami do grobowca Artakserkesa3 skąd rozpościera się panorama na ruiny miasta i drogę, którą zmierzały procesje chcące złożyć Persom dary i wyrazy lojalności w imieniu podbitych narodów. Resztki sali audiencyjnej z przepięknymi płaskorzeźbami orszaku 23 narodów świata tu i ówdzie noszą jeszcze ślady polerowanego czarnego kamienia, niedaleko dumnie ku niebu sterczą kamienne bloki będące niegdyś pałacowymi komnatami. Niby ruiny, ale widać ogrom i pychę tego przedsięwzięcia, wyobraźnia podsuwa co rusz barwne wizje. Rozczarowują zaś Pasargady z grobowcem Cyrusa Wielkiego. Pilot zapewnia nas, że to miejsce czeka jeszcze na swoją kolej, bo polityka archeologiczna jest taka, że się kopie i odkrywa, ale niezbyt pospiesznie, aby pozostawić następnym pokoleniom coś w ziemi do odkrycia :-) Opuszczając starożytne zakątki jedziemy do Isfahanu, które okaże się Tym Miastem, pięknym, dumnym i fascynującym. Isfahan to przede wszystkim WIELKIE miasto, pełne gwaru i życia, ulice zakorkowane, chodniki zakorkowane, o każdej porze dnia, wieczoru i nocy. I w tym tyglu co rusz spotyka się ciekawskie osoby, które nieśmiało podchodzą aby zagadnąć po angielsku, albo śmiało i ze śmiechem bo angielskiego nie znają … Poranek spędzamy na isfahańskim moście – jakże innym niż nam znane. Jest to kamienna konstrukcja, dwupoziomowa, dołem można iść wśród zadaszonych naw, albo bezpośrednio nad wodą tnącą kamienne bloki, albo też i górą patrząc na wydarzenia z wysokości 1 piętra. Wszędzie pełno Isfahańczyków siedzących sobie przed pracą i odpoczywających, spotykających się z rodziną i przyjaciółmi, albo po prostu przystających na szybkiego papierosa przed wejściem do biura. My slalomujemy, aby zobaczyć każdy fragment i nagle wpadamy na kocykowy piknik – po powitalnych uśmiechach lądujemy na kocyku z filiżanką wrzącej i słodkiej jak ulepek herbaty, podjadając gaz (cukierkowa pianka z pistacjami) i chrupiąc skarmelizowany cukier z korzennymi przyprawami. Rozmowa toczy się klasycznie – nadajemy sobie imiona, pokazujemy mężów i żony, oni braci, siostry i przyjaciół, z dumą przedstawiamy się naszym krajem Lechistan, oni wiedzą gdzie to jest, robimy sobie zdjęcia, my na pamiątkę, oni szybko na fejsa lub instagram, bo tam media socjalne królują. Nad brzegiem gromadzą się również grupki studentów skupionych wokół „wykładowcy” – coś rysują, czegoś z zainteresowaniem słuchają, jest też kółko fotograficzne, które rozbiega się z aparatami i statywami na plener fotograficzny. Chodnikiem pędzą motocykle, no bo co to za frajda jechać ulicą ;-) A potem idziemy na plac Imama – wielki i majestatyczny, otoczony sukiennicami bazarowymi i przetkany meczetem Lotfollah, przeogromnym meczetem Imama i pałacowym kompleksem Ali Qapu. Wszędzie towarzyszą nam wycieczki szkolne, rozwrzeszczane nastki robiące sobie selfie i fotografujące nas z tą samą zaciętością, co my je, podbiegający chłopcy proszący o zdjęcie, nauczycielki w rozwianych czadorach zgarniające niesforne pociechy do kupy, wokół placu kursują dorożki sprawiając radochę rodzinom i dzieciakom, w środku placu niekończąca się połać trawy, na której na kocykach w najlepsze toczy się życie rodzinne i towarzyskie. Aż miło się zatrzymać i nasycić wzrok tym radosnym harmidrem. Na plac wróciliśmy też wieczorem, pięknie oświetlony, nadal pulsujący radością i życiem. Innym wieczorem po kolacji i zmroku poszliśmy jeszcze na most 36 przęseł – tłok jeszcze większy niż za dnia, gwar radosnych spotkań, w nieckach przesiadują grupy rówieśników, żołnierze, tu i ówdzie nieśmiała para patrząca sobie w oczy. Z tego zatłoczonego i przyjaznego miasta wyruszamy na irańską prowincję do wsi Warzane położonej na skraju pustyni. Wieś urzeka rozleniwionym rytmem, ciekawym wnętrzem wież gołębich i ubogo surowym meczetu „piątkowego” z XV wieku. Po drodze mijamy liczne wieże wiatrów, zaglądamy do studni, z której woda zaopatrująca sąsiedztwo wydobywana jest przez muła, który w takt piosenki swego opiekuna idzie w dół wyciągając wiadro z wodą ze studni, aby następnie wspiąć się opuszczając je po następną porcję … i tak cały boży dzień. Na pustyni rusza przemysł turystyczny. Można wjechać na wydmy samochodem, można zjechać z nich na desce, albo w siodełku na linie. Na dole wielki namiot wokół którego przechadzają się wielbłądy obładowane turystami. Takie małe wesołe miasteczko z karuzelami, tylko waty cukrowej brak. W drodze „do domu” czyli Isfahanu zatrzymujemy się jeszcze w cytadeli Kurtan zbudowanej z suszonej gliny. Część to ruiny opuszczone przez mieszkańców, część jest nadal zamieszkała. Klucząc uliczkami części opuszczonej wdrapujemy się do pustostanów wizytując salony z kominkiem, małe izdebki z bielonymi ścianami i malunkami, świszczący wiatr towarzyszy naszemu intruzowaniu, spotkany 12 letni chłopak na wielkim motocyklu kiwa do naszej grupki ręką i prowadzi do starego meczetu, a potem zaglądamy do nowego meczetu, klimatyzowanego i wyłożonego mięciutkimi dywanami. Miasto duchów z wciąż żyjącymi w nim mieszkańcami … Inny klimat czeka na nas we wsi Abjane, którą odwiedzamy w drodze do Teheranu. To taka wioska skansen z tą różnicą, że ludzie wciąż tu żyją, pracują i się modlą, a tłumy zwiedzających są jedynie okazją do sprzedania domowych wyrobów. Kobiety w kwiecistych chustach kucają sobie na murkach i wystawiają słodycze, czyli galaretkę z granatów lub winogron z zatopionymi orzechami, w pobliskiej piekarni piekarz wypieka chleb przylepiając plaster ciasta do kamiennego wnętrza pieca, obok kilka straganików ze świecidełkami i ciuszkami przeżywa nalot uczennic w szale zakupowym. Nasz pilot i irański przewodnik czekają na nas przy autobusie z termosem gorącej herbaty – wiadomo bez herbaty ani rusz. Po drodze do stolicy zaglądamy jeszcze do miasteczka Kaszan, a w nim do łaźni i rezydencji Tabatabaich, czyli zamożnej rodziny kupieckiej. Łaźnie stylowe, chłodzące w upalny dzień, inspirujące do odpoczynku, kuszące do bezruchu, a z dachu sympatyczne widoki na okalające je miasto. Ale za to rezydencja Tabatabaich to istny pałac podzielony na część zimową, część letnią z własną wieżą wiatrów (super działająca klimatyzacja naturalna), z pięknym iwanem przystrojonym lusterkami, balkonikami i niespodziewanymi schodkami wiodącymi to na górę, to na dół, środek wewnętrznego dziedzińca przecina fontanna, a pomieszczenia okalające patio jasne i przestronne, wpuszczają przez kolorowe szybki rozigrane światło. To jest już bajka, pomimo bardzo zdobnego iwanu mieniącego się tysiącem ukruszonych lusterek pozostałe pomieszczenia są kamiennie ascetyczne, ale też i bardzo gościnne. Tu odnajduję moją baśń tysiąca i jednej nocy, a uczucie rozczarowania z dnia pierwszego jest już zapomnianą i dla mnie samej zupełnie niezrozumiałą reakcją! Odjeżdżając z Kaszan, jako bonus od naszego pilota, wpadamy jeszcze do meczetu „Wielkiego Pana”, bryła ciut inna, piętrowa, na dole działająca medresa, na górze mało zdobne obleczone namalowanym kwiecistym bluszczem kamienne ściany. Wokół cisza i spokój, cień i ochłoda, szum wiatru i szept historii …. No i ostatni punkt na mapie naszej irańskiej przygody – Teheran. Do miasta wjeżdżamy późno, krótko przed zmrokiem. Mijamy lekko przygnębiające przedmieścia, w oddali błyskają złotem minarety meczetu postawionego ku czci Allatolacha Chomeiniego. Miasto robi się coraz gęstsze od zabudowy, bloki i budynki, mnóstwo malowideł ściennych upamiętniających bojowników o wolność (konfliktu, a właściwie agresji Iraku Saddama Husseina), ulice są 3 i 4 pasmowe, tłoczno. Trochę przytłacza mnie ten urbanistyczny chaos, ale wchodząc do pokoju hotelowego zauważam drzwi na balkonik pełne kolorowych szybek, wzdycham do zapamiętanego widoku z kupieckiej willi, a rano napawam się kolorowymi światełkami wpełzającymi do pokoju. Teheran zwiedzamy w piątek, dzień modlitw w muzułmańskim kraju, w którym życie zastyga i czuć to na ulicach, które są bardziej przejezdne. Dzień rozpoczynamy w kompleksie pałacowym Golestan podziwiając przepych i minioną świetność świata rządzonego przez szachów – marmurowe trony, królewskie komnaty wysadzane lustrzanymi mozaikami połyskującymi w świetle lamp jak diamenty – cały ten blichtr i przepych przyprawia wręcz o ból głowy i przede wszystkim oczu. W niespodziance od Pilota otrzymujemy możliwość zajrzenia na polski cmentarz, który nie jest ujęty w programie. Spędzamy tam trochę czasu błądząc pomiędzy grobami i wyczytując nazwiska nieszczęśników, którzy spoczęli w obcej ziemi. Całość pomimo wysokich traw zarastających groby jest zadbana i pielęgnowana, a pamięć o tych smutnych latach i zdarzeniach nie przemija. Stąd ruszamy w świat perskich dywanów do muzeum, które dumnie prezentuje okazy z różnych epok i w różnych stylach, ale najciekawsze czeka na nas na platformie widokowej z wieżą Milad. U stóp Teheran, wielki i gęsto zaludniony moloch, bloki i zabudowania, serpentyny ulic i pasma szybkiego ruchu, a tuż za tym urbanistycznym chaosem majestatyczna wielkość gór z ośnieżonymi czubkami. Zatrzymujemy się obowiązkowo przy Wieży Wolności robiąc sobie selfie przy pomniku „Selfiarza”. Dzień w Teheranie kończymy nadprogramowo w parku Wody i Ognia, tyle że ten park to wielki szmat zielonej ziemi z przerzuconym nad idącymi dołem ruchliwymi ulicami mostem, który jest wielopoziomowy. A w parku na kocykach piknikujący Teherańczycy, na moście tłok, wszyscy mieszkańcy chyba wyszli na wieczorny spacer. A w nocy już tylko zbiórka i wylot do kraju.
6.0/6
Iran zaskakuje i zachwyca odmiennością kulturową, przepięknymi surowymi górami, niezwykłymi starożytnościami. Kraj bezpieczny, a Irańczycy bardzo taktowni, mili. Widać jednak, jak bardzo doskwiera im izolacja od świata (podobnie jak onegdaj nam za żelazną kurtyną). Wzruszające chwile przeżyliśmy na polskiej części wojennego cmentarza w Teheranie. Do pozytywów wycieczki wliczyć trzeba dwójkę świetnych pilotów - Łukasza Augustowskiego i lokalną pilotkę Parto: nietuzinkowa wiedza, życzliwość, uśmiech, spokój. Kierowca i jego pomocnik raczyli nas natomiast na trasie dobrą herbatą i niezwykłymi orientalnymi słodkościami. Medialny obraz Iranu jest w ogromnej części przekłamany, ten kraj trzeba zobaczyć własnymi oczami.
6.0/6
Byliśmy w Iranie w pierwszej połowie marca 2022. Wycieczkę uważamy za bardzo udaną, nie tylko z jej programu ale przede wszystkim jest to zasługa naszego pilota p. Alberta K. Pan Albert zaznajomił nas nie tylko z wielowiekową historią Persji-Iranu ale też okazał się człowiekiem z wielką empatią. Odczuliśmy zachwyt p. Alberta poezją, literaturą i muzyką tego kraju. W trakcie podróży autokarem czytał wiersze i krótkie opowiadania literatów irańskich. Pan Albert zna język irański. Starał się pokazać nam jak najwięcej Iranu, oprowadzał nas po miejscach które były poza programem. Przewodnik irański p.Ali był bardzo zaangażowany i merytorycznie przygotowany co umożliwiło nam poznanie nie tylko historii i zabytków ale też aktualnych warunków życia w Iranie. Zabytki Iranu warto zobaczyć – zostawiły w naszej pamięci piękne „obrazy” i wrażenia. Na pewno będziemy ten wyjazd wspominać jako udany. Ze swej strony dziękujemy również wszystkim uczestnikom za stworzenie miłej atmosfery. Informacje praktyczne Irański kontrahent dał nam do dyspozycji b. wygodny autokar a przewodnik irański p.Ali starał się złagodzić zmęczenie na dłuższych trasach robiąc przerwy oraz organizując kawę, herbatę i małą przekąskę. Woda mineralna bez ograniczeń w autokarze. Mieliśmy dwa posiłki w ciągu dnia (śniadanie i obiadokolacja) a dzięki „stolikowi kawowemu” nie zachodziła potrzeba dodatkowego posiłku. Hotele były przyzwoite (** lub ***) . Posiłki wystarczające. -śniadania: bufet szwedzki, -obiad: kebab lub gulasz lub ryba, ryż, sałatka warzywna. Zakupy: w dużych miastach można płacić dolarami lub euro lub rialami.