5.4/6 (14 opinii)
5.5/6
Australia jest krajem bardzo specyficznym, to jedyny kraj który zajmuje cały kontynent i ma powierzchnię niemal dwukrotnie większą od całej Unii Europejskiej. Czy więc dałoby się zwiedzić, choćby pobieżnie, kraje UE w ciągu 14 dni? Oczywiście to kompletnie nierealne, czyż więc 14 dni na Australię to nie dramatycznie za mało? No cóż, dla tych którzy chcą nieśpiesznie przemierzać wszystkie szlaki i zobaczyć wszystko co tylko możliwe, to istotnie mało, ale dla przeciętnego turysty prawdopodobnie to zupełnie wystarczy, żeby z grubsza zapoznać się z zasadniczymi atrakcjami tego kraju. A pomimo ogromnej wielkości państwa nie ma ich aż tak wiele, bowiem zdecydowana większość Australii to zupełnie odludne, pokryte rzadkim buszem puste i bezkresne równiny. Program wycieczki obejmuje właściwie niemal wszystkie najważniejsze miejsca: cztery największe zespoły miejskie Australii (a przy okazji i całej Oceanii), wspaniałą okolicę Kings Canyon w sercu kontynentu, magiczne masywy skalne Uluru oraz Kata Tjuta i piękne plaże wschodniego wybrzeża. Z ważniejszych atrakcji zabrakło tylko Wielkiej Rafy Koralowej (ale dla tych, którzy nie nurkują przejazd w ten rejon i tak by niewiele wniósł), lasów deszczowych na północno wschodnim wybrzeżu (Daintree) i malowniczych skałek zwanych 12 Apostołami (to najpopularniejsza wizytówka Great Ocean Road na południu). Podróżowaliśmy przez bardzo liczne kraje, i z doświadczenia wiemy, iż czasem rzeczywistość wygląda nawet lepiej i okazuje się ciekawsza niż w turystycznych folderach, a nieraz jest odwrotnie, wizyta w wymarzonym miejscu rozczarowuje. W Australii wszystko wygląda tak jak tego oczekujemy i jak widywaliśmy na licznych fotografiach. Miasta są imponujące, nowoczesne i bardzo zadbane, skały i ziemia interioru ceglasto czerwone jak na pocztówkach, niebo prawie zawsze błękitne, Uluru faktycznie „płonie” purpurą podczas zachodów i wschodów słońca, a ludzie są życzliwi, pomocni, uśmiechnięci i bardzo „wyluzowani”. Pierwszy dzień wycieczki to krótki pobyt w Dubaju ze zwiedzaniem tej „shoppingowej” metropolii. Jeśli ktoś jeszcze tam nie był, to zapewne ten punkt programu może być atrakcyjny. Dubaj wyrasta z piachów pustyni i strzela w niebo gigantycznymi wieżowcami, które na każdym muszą zrobić wrażenie. Wycieczka obejmuje właściwie przegląd wszystkich najciekawszych miejsc w Emiracie, jest też troszkę czasu wieczorem w okolicy Burdż Chalifa na ewentualne zakupy lub wjazd na taras widokowy (opcjonalnie). Oprowadza po Dubaju mieszkająca tam na stałe Polka, która robi to bardzo sprawnie. Zarówno Melbourne, Sydney jaki Brisbane muszą się podobać. Choć trudno w australijskich miastach szukać wielu zabytków, są tam liczne ślady architektury wiktoriańskiej z końca XIX i początku XX wieku warte dokładniejszego zwiedzania. Zwłaszcza Sydney robi duże wrażenie. Spektakularnie położona aglomeracja ze strzelistymi wieżowcami i pięknym wejściem do portu Jackson flankowanym jedynym w swoim rodzaju gmachem Opery i majestatycznym mostem Harbour Bridge- to miejsce które po prostu trzeba zobaczyć! Na bezkresnym terenie outbacku, jak Australijczycy nazywają swój interior, nie ma zbyt wielu miejsc wartych zwiedzania, ale dwa są z kategorii „must see”. Kings Canyon to piękny wąwóz wyrzeźbiony przez Kings Creek o zapierających dech pionowych ścianach i niezwykłej palecie barw. Warto wybrać się tam na dwa trekkingi: jeden wiedzie dnem kanionu, jest bajecznie łatwy i krótki (ok. 2 km). Ale prawdziwe oblicze kanion ujawnia dopiero z wysokości urwistych ścian. Spacer wzdłuż brzegów jest znacznie dłuższy (ok. 4 godzin) ale poza pierwszym odcinkiem (trzeba się wspiąć po skalnych schodach na wysokość ścian kanionu) całkiem łatwy i nie wymagający żadnych umiejętności. A wszelkie trudy wędrówki wynagradzają nieprawdopodobne krajobrazy. Równie niezwykłym miejscem jest oczywiście znacznie bardziej znany park Park Narodowy Uluru-Kata Tjuta. Niezwykłe ceglaste formacje skalne uważane przez Aborygenów za miejsce święte na pewno nikogo nie rozczarują. Nawet twardo stąpający po ziemi współczesny turysta nie wierzący w bajki i legendy Aborygenów musi poczuć dreszcz emocji wobec magii tego unikalnego miejsca. Jedyną „ofiarą” którą zresztą warto tam złożyć jest bardzo wczesne budzenie, by zobaczyć świt i spektakl barw opromienionego wschodzącym słońcem Uluru. Oczywiście wizyta w Australii byłaby niekompletna bez możliwości spotkania kangurów i koali. Niestety nie jest tak, że kangury czają się za każdym krzakiem a misie wcinają eukaliptusowe listki na każdym drzewku wypatrując okazji do przytulenia się do spragnionego czułości turysty. Szansa spotkania tych dzikich zwierząt w naturze jest w istocie mała, a już z pewnością zupełnie zerowa na ulicach Sydney czy Melbourne. Sposobność obcowania z tamtejszą fauną nadarza się podczas wizyty w ogrodzie zoologicznym w okolicy Sydney. Ogród jest nieduży, ale jest tam wiele charakterystycznych dla Australii i unikalnych zwierząt, w tym oczywiście i liczne misie (które zresztą nie są misiami a torbaczami) i kangury. Jeśli coś warto byłoby zmienić w programie, to wyjazd na wyspę Filipa w okolicach Melbourne. Na tamtejszej plaży co wieczór rozgrywa się spektakl natury- parada pingwinów wychodzący z morza i zmierzających do swych lądowych siedlisk. Niestety miejsce, w którym ten przemarsz pingwinów się odbywa zabudowano specjalnym amfiteatrem wypełnionym tłumem przybyłych turystów. Cała rzecz dzieje się po zmroku, w bardzo słabym już wieczornym świetle, na dodatek nie wolno tam robić zdjęć czego miejscowe służby bardzo pilnują. A na domiar złego pingwiny zupełnie nie liczą się z potrzebami turystów i gramolą się na brzeg o różnych porach (trzeba więc czekać), w ciemnościach (niewiele widać) i często w najmniej spodziewanym miejscu. Tak więc traci się mnóstwo czasu na dojazd (prawie 4 godziny), drugie tyle na powrót, a zamiast tłumu pingwinów widzi się jeszcze większy tłum z reguły zawiedzionych całym tym zamieszaniem turystów. Kilka rad praktycznych: • Po pierwsze w Australii chodzi się zupełnie normalnie, te opowieści o chodzeniu do góry nogami są mocno przesadzone. • Słońce w Australii pali niemiłosiernie, a indeks UV jest tam ekstremalnie wysoki, warto zaopatrzyć się w nakrycie głowy i odpowiednie kremy. • Do Australii nie wolno wwozić żadnej świeżej żywności czego lokalne służby skrupulatnie pilnują, zatem lepiej nie podróżować z walizką pełną kabanosów i korniszonów. • Gotówkę można wymienić zarówno jeszcze w Polsce jaki i na miejscu, różnice kursowe nie są znaczące, trzeba to jednak zrobić jeszcze w Melbourne, bo potem, w sercu interioru kantorów może już nie być. Nie ma natomiast nigdzie problemów z używaniem kart płatniczych. • Ceny w Australii są bardzo wysokie, zarówno w sklepach jak i zwłaszcza w restauracjach. Stosunkowo najniższe ceny spotkamy w dużych marketach: Woolworths, Coles. Ceny w restauracjach są z kolei mocno zróżnicowane, nieraz bardzo wysokie, ale przy odrobinie szczęścia można też znaleźć lokale oferujące posiłek za zupełnie przyzwoite pieniądze. • W Melbourne wszystkie tramwaje są darmowe, to miasto jest niczym senne marzenie gapowicza, który wiecznie zapomina skasować biletu. Ale najciekawsza część metropolii jest na tyle zwarta, że właściwie można ją zwiedzać na piechotę. • Z kolei w Sydney warto poruszać się metrem. Sieć jest dobrze skonfigurowana, a stacje świetnie oznakowane. Pociągi nie jeżdżą może bardzo często, ale przystanki zlokalizowane są we wszystkich najważniejszych punktach miasta. Turyści dostają załadowaną kartę, która umożliwia wiele przejazdów z przesiadkami pomiędzy metrem, autobusami i tramwajami.
5.5/6
Polecam wycieckę wszystkim, którzy zamierzają odwiedzić ten wspaniały kontynent. Wycieczka spełniła moje oczekiwania. Zobaczyłam wszystko, co w zasadzie powinno się zobaczyć w Australii. Wspaniałe miasta oraz fascynujący środek kontynentu. Urzekające widoki oraz odmienna fauna i flora. Zapewniam, że każdy, kto wybierze tę ofertę będzie zachwycony.
5.0/6
Wycieczka super, program zgodny z opisem. Przewodnik pani Katarzyna profesjonalna, zaangażowana,dobry organizator. Wycieczka warta polecenia.
5.0/6
Ogólnie wycieczka bardzo udana. Jestem zadowolona. Dwie uwagi tylko. Zwiedzanie Dubaju powinno odbyć się moim zdaniem na końcu. Dla Rainbow to bez różnicy, bo i tak było tam międzylądowanie. Za to dla nas uczestników byłoby to super udogodnienie z uwagi na możliwość zakupu np. przypraw., których nie było możliwości wwieźć na terytorium Australii z powodu na obostrzeń. Wśród punktów programu zwiedzania Dubaju była m.in. wizyta na targu, gdzie handluje się złotem, pamiątkami oraz właśnie przyprawami. Chętnie zakupiłabym. Jednak z uwagi na powyższe było to niemożliwe. Druga uwaga to absuradalny wyjazd na paradę pingwinów. Czas przejazdu w jedną stronę to ok 3 godziny. Drugie tyle trwała droga powrotna w kompletnych ciemnościach, brak możliwości obserwacji krajobrazu za oknem. Organizator obiecuje obserwację "stada" pingwinów, które okazało się być kilkoma sztukami tych ptaków wyłaniających się z wody o zmroku po ponad godzinnym oczekiwaniu na ławkach. Razem ptaków wyszło nie więcej niż 20, zmierzch sprawił, że nie byliśmy pewni, czy to mewy stojące na plaży czy pingwiny. Znaczna odleglość wzmagała efekt niepewności w kwestii gatunku Nie wolno robić zdjęć. Pracownicy bardzo tego pilnowali. Było ich tylu, że nie dało się zrobić żadnej fotki. Krzyczeli na nas jeśli się nie zastosowaliśmy do zakazu. Wyłączenie lampy błyskowej nie rozwiązało problemu. Wystarczyło wyciągnąć telefon by paść ofiarą gorliwego pracownika. Byliśmy rozczarowani i zmęczeni. Atrakcja bardzo słabo przemyślana i nieudana. Poza tym nie mam uwag.