5.6/6 (949 opinii)
5.5/6
To był mój pierwszy wyjazd do Azji... Wybrałem Tajlandię pod wpływem rady osób zafascynowanych Azją. Kazali od Tajlandii zacząć, to się posłuchałem. To był dla mnie przełom. Nie przepadałem za bardzo ani za Azją, ani nawet za kuchnią azjatycką. Ale wycieczka była po coś... Raz dzięki niej nawet tą Azję polubiłem. Dwa przekonałem się do kuchni tajskiej. Bombowa... Tylko dla niej można tam pojechać i jeść, jeść, jeść. Owoce na każdym kroku (polecam mango, male ananasy i rambutany) i żarełko (pad thai, sajgonki, nawet zwykły ryż mają niestety lepszy niż ten, który do nas dociera i zupy - znakomite). Pogoda można się domyśleć.... Ciepło, ale przyjemniej nie było upalnie. Pot się z czoła nie lał. Doceniłem pogodę na jaką trafiłem chociaż dochodziło do 32 stopni. Generalnie ten wyjazd jak na "odkrywcę" Azji był akuratny. Nie za intensywny, ale pozwolił mi zobaczyć kraj, również tą cześć górzystą, a nie tylko plażowe-palemkowe oblicze z którym się kojarzy. Muszę przyznać, że moja grupa miała szczęście do pilotki - Zosi i jej miejscowej pomocnicy biegle mówiącej po angielsku "JJ" nie wiem jak to sie pisze :) Dzięki temu duetowi wyjazd był całkiem udany. Jakoż że nie kraj mi przyszło oceniać a ów wyjazd to postaram się na tym skupić. Zatem po kolei. Loty w obie strony klasyka, miło, w miarę szybko (bo bez międzylądowania) i wygodnie. Nawet nowości były wśród filmów do oglądania. Pierwsze wrażenie to autobus. Szok, niby chiński, a bardzo wygodny, dużo miejsca na nogi (jestem wysoki :)). Wymiana kasy. 35,9 za dolara. Pamiętajcie dolary! 10 batów to około 12 złotych. Najwyższy kurs w Bangkoku i potem w Pattaya. Zaczynamy od Bangkoku. Programu nie będę opisywał, bo tan kto chce się w niego wczyta. Dodam, że ostatnia świątynia drugiego dnia jest na początku dzielnicy chińskiej. Można tam zostać i się powłóczyć, a wieczorem przejechać (lub przejść na Khao San). Przede wszystkim polecam wjazd na Baiyoke Sky hotel. Przepiękny widok. Warto ruszyć kiedy jest jasno i posiedzieć tam o zachodzie słońca. Zmrok szybko zapada więc widzi się Bangkok w różnych odsłonach. Można też skorzystać z masaży stop. 200 batów 24 złote, a tajski 250 batów. Ja miałem opór. Zupełnie nie potrzebny. Doskonałe doświadczenie i jak się trafi, a panią rozumiejącą cokolwiek po angielsku (a nie udającą) to można wskazać np. udo, wtedy dłużej się nim zajmie. Kolejny dzień to sławna rzeka Qwe czyli Kwai z mostem (znanym ze starego filmu). Cóż, nie wypada wszystkiego zdradzać, ale bardzo mi się ten dzień podobał, szczególnie lunch :) podróż kolejką też. Szkoda tylko, że nie ma w programie tak, aby trafić na przejeżdżający przez most pociąg. Niestety rzadko jeździ. Kolejne dni to dni świątyń. Tu bywa problem z długimi spodniami. Za 12 złotych kupuję się ich wszechobecne na straganach i lubiane przez turystów, przewiewne spodnie ze słonikami. Raz dwa można naciągnąć lub nawet cały dzień łazić. Tego dnia miał mały żal, że więcej czasu nam nie dano na zwiedzanie świątyń. 45 minut w przypadku jednego kompleksu to był na koniec obejścia wręcz język wywieszony na brodzie. Dnia siódmego zobaczyliśmy połacia herbaty - fajne miejsce przyznam i most graniczny na rzece z Birmą. Przejść nie mogliśmy. Było półtorej godziny czasu na stragany z Buddami i bransoletkami. Jak ktoś w coś takiego celuje, to tam największy wybór. Jednak można też wejść na wzgórze widokowe. Na nim filoletowe posągi i świątynia, a za 400 batów dostępny jet spacer na tarasie szklanym z którego ogląda się wzgórza birmańskiej strony rzeki. Ale i bez tego jest kilka punktów widokowych. Warto w ten sposób spożytkować czas wolny tym bardziej, że wejście po schodach zajmuje 7-10 minut. (Trafia się na schody pierwszą dużą ulicą ze straganami odchodzącą od głównej widać z oddali buddę na początku schodów. Ulica jest po lewej stronie patrzac na most graniczny). Kolejne dni to Chiang Mai. To moje ulubione miejsce na trasie. Super resort z basenikiem. Pyszne żarcia w knajpach za murami starego miasta. Do tego mieliśmy szczęście - byliśmy tam podczas trzydniowego święta Lea Kratong. Tysiace tajów puszczało wianki po wodzie i lampiony w powietrze (my też). Drugiego dnia była gigatyczna wielogodzinna para lokalnych platform i artystów. Nietypowy i niespodziewany widok. Piękne momenty. Dodam, że bez problemu łapie się zawsze Songthaew czyli wieloosobową taksówkę. Ustalcie tylko cenę. Wychodziło na osobę około 4-6 złotych w zależności czy jechało się w 5 czy 10 osób. Czy tuktuki w Bangkoku czy potem te Songthaew są bardzo tanie i praktyczne. Taksówki nieco droższe jak słyszałem Ale nie co to pewnie 1 zł na osobę. Piękny też był trekking z Rainbowem po przyjemnej dżungli i wzdłuż pól ryżowych (ale sandały wystarczą to nie Himalaje :) Osoby na Słonikach też były szczęśliwe więc, co kto lubi. Na koniec Chiang Mai jest wizyta w masarni :) to znaczy na masażu. Coś wspaniałego. I podejście i muzyka i radość mięśni! Dalej już tylko piękny dworzec (ale mało tam restauracji więc lepiej pomyśleć o czymś do jedzenia jak ktoś jest głodomorem). My zajadaliśmy naleśniki od obwoźnego sprzedawcy. Był super z bananami i nutellą :) Wreszcie pociąg. Bez obaw. Wygodne i bezpieczny. Walizki wracały autokarem, a podręczne klamoty ze sobą. Leżanki są bardzo długie bo mają 1,90 metra, obsługa je rozkłada i daje poduszki z poszewkami. Zabierzcie bluzy bo przez pierwszą godzinę klimatyzacja ostro chodziła. Dostaje się też lunch box kurczak owoce, kanapka, ryż i woda. Na kolację wystarczy. Rano jest po wyjściu z pociągu szybki przejazd na śniadanie. Tu wręcz stoły się uginały od wyboru najróżniejszych potraw. Najlepsze śniadanie na trasie. Potem kierunek Pattaya. Każdy robi to co lubi. Ja mogę polecić 1. masaże (tak samo tanie, a nawet z uwagi na ilość tańsze niż wszędzie) 2. targowisko pod samolotem (stoi taki w centrum) z super żarciem robionym na bieżaco (nie bójcie się jeść na ulicach, ciągle jedliśmy i nikomu nic się nie działo) i rybkami (cudownie ogryzały stopy z naskórka - trzy razy byłem). 3. wyjazd na wyspę koh larn. Super wyspa. Wsiada się na prom co godzinę wypława z portu (dojazd 1 złotówka i się nie pomyliłem) i płynie 40 minut. Jak plaża nie pasuje (oni zastawiają plaże ciągami parasoli, dziwne z uwagi na nasze przywyczajenia) to wsiada się w Songthaew i jedzie na następną plażę (koszt 4 złote). 4. świątynia prawdy - tu nie dotarłem, a żałuję, bo pozostali towarzysze byli zachwyceni 5. Alcazar - niesamowita rewia, region pokazany w takiej odsłonie zadziwia. 6. Nocny Market - centrum podróbek koszulek, torebek ale też miejsce gdzie można nabyć lokalne szmaty i koszulki. (Pamiątek typu buddy za dużo nie ma jakby ktoś na koniec szukał). Podsumowując, jechałem z pewną taką nieśmiałością, a wróciłem zadowolony do tego stopnia, że tydzień później jadłem padthai w tajskiej knajpie koło mojego domu, w której nigdy nie byłem :) Z rzeczy praktycznych: 1. Baty jak pisałem najwyższy kurs w Bangkoku i w Pattaya 2. Piwo i alkohole droższe niż w u nas - ale bez przesady; cola tańsza jak i wszystko pozostałe :) 3. Na przełomie listopada i grudnia mugga nie była potrzebna (w innych porach podobno w górach tak) 4. Trekking przyjemny - sandałki wystarczą 5. Tuk tuki i Songthaew bardzo tanie ale ustalajcie cene pokazując na komórce 6. Tajowie często udają że znają angielski - wiec za bardzo im nie ufajcie, powiedza "Yes" co nie znaczy że mówią to co myślicie 7. Googlemaps w miastach niestety bywają nie dostosowane - łatwo się zgubić bez włączonej nawigacji. Oni nie mają tam tabliczek z ulicami, a ulice (o tej samej nazwie) miewają odnogi 8. Karty z netem mozna kupic na lotnisku i w sieci 7-eleven po 30 batów za 15 m. 9. Jak wam cena nie pasuje odjedzcie, pobiegną za wami. Mało który sprzedawca przesadzał strzelając np. 300 batów za coś co warte 100 10. Obiad bez napoju to około 100-200 batów, 300 to już bardzo konkretny 11. Uważajcie na ostrośc - zupy są ostre same w sobie ale jeszcze kuszą przyparwy. 12. Do makaronów nie bójcie się używać wystawionego cukru trzycinowego z suszoną papryką. Cudne uzupełnienie Dobrej zabawy!
5.5/6
wycieczka objazdowa fantastyczna, Alan i Ola zrobili fantastyczną robotę. Mają dużą wiedzę i widać że robią to z pasji, a nie z przymusu
5.5/6
Tajlandię odwiedziliśmy z biurem w grudniu. Okres jak dla nas idealny, wysokie temperatury (ok. 35 stopni) na miejscu kiedy w kraju ludzie odśnieżają swoje podwórka. Przelot z firmą LOT Dreamliner'em. Tutaj jedna uwaga - na przelocie "takiej klasy" można było pokusić się o lepszy katering, a przynajmniej o darmową herbatę. Na miejscu przewodnik z Polski i przewodnik z Tajlandii. Obojgu nie można było zarzucić przygotowania do oprowadzania wycieczki pod względem wiedzy historycznej kraju, czy też znajomości lokalnych obyczajów. Olbrzymi ukłon dla naszej przewodniczki Minnie, bardzo pozytywna osoba, chętnie zagadana odpowie na wszystkie pytania i pomoże w przypadku problemów. Podczas przejazdów widać było bardzo dobrą organizację jeżeli chodzi o transport. Czas w niektórych miejscach mógłby być trochę dłuższy w niektórych zwiedzanie jest po prostu zbyt długie, ale są różne osoby więc ciężko wszystkim było dogodzić. Grupa na wycieczce zróżnicowana wiekowo, na naszej dominował jednak przedział wiekowy 45+. Podczas wycieczki najbardziej podobały nam się jednak wycieczki fakultatywne. Szczególnie polecamy sanktuarium słoni. Jeżeli jest ktoś nastawiony na zwiedzanie i chce poznać tradycję, a także lubi historię to idealna wycieczka dla niego - Tajlandia w pigułce!
5.5/6
Organizacja na 10,opieka pilota na 10( Ola najlepszy pilot na świecie,dzięki niej wracamy za rok), wszystko dopięte i dopracowane w najmniejszym szczególe. Pełen profesjonalizm ze strony Rainbow. Jedynym chyba mankamentem objazdu jest zbyt duża ilość świątyń,ostatnie 2 grupa oglądała bo musiała. Megaaaa.