5.6/6 (417 opinii)
6.0/6
Dzień 1. Przelot. Info dla zainteresowanych warunkami 11/12-nasto-godzinnego lotu w kategorii przestrzeń dla pasażera klasy ekonomicznej drymlajnera (B787): proszę nie wierzyć, że taki luksus – przy dużych 747 i 777 jest niczym 126p przy garbusie, no w każdym razie bardzo ciasno dla osób powyżej 175 cm... Dzień 2. Lądujemy w Bangkoku (lokalnie jakoś 07.00, czy niewiele później). Nawykli do bezpośredniego transferu do hotelu, popełniamy zasadniczy błąd: nie mamy krótkich spodenek w podręcznym... ani pod spodniami. Wylatywaliśmy z PL zimą, więc pewnie szybciej kalesony, czy grube rajstopy mogłyby tam zagościć. Więc mamy ze sobą polary i zimowe kurtki (te bardzo lekkie, co to w mały worek się mieszczą – nie chcę uprawiać kryptoreklamy, bo brak mi motywu), i oczywiście solidne dżinsy na siedzeniach. Skucha. Jeszcze na lotnisku, przy odprawie wizowej daje się wytrzymać, mimo że wydaje się trwać w nieskończoność (lokalnym Azjatom karoshi nie grozi), bo zauważalne są resztki klimatyzacji. Wychodzimy, bo kurczę nikt nie robił nam problemów, ale lekki strach po Bridget Jones jest zawsze. Nie ma problemu ze znalezieniem właściwego pilota Rainbow. Jest za to inny problem. Ludzie przychodzą z odprawy w różnym czasie, a palić się chce już dawno... Stanowisko dla palaczy daleko po lewo, poza polem widzenia, a grupa może zebrać się w każdej chwili, i nikogo nie zachwyci czekanie w upale ponad 35 C w cieniu, na nałogowców... Więc z odprawy albo szybko, albo wcale, bo cenią taką pozastrefową przyjemność Tajowie na 2000 Bath (+/- 200 PLN). No może nie do końca wszędzie i zawsze bywają konsekwentni. Woleliśmy jednak nie sprawdzać czujności żwawej ochrony. Autobus luksusowy – w takim by było można nie tylko lecieć, ale i jechać do PL. Koszykarze też by dali radę. Było gdzie wyciągnąć nogi, jakkolwiek by to nie zabrzmiało. Ale radość komfortu zakłócił fakt, że najpierw jedziemy obejrzeć złotego cielca 5500 kg Buddy, a później do kantoru; a później jeszcze będziemy musieli czekać na pokoje... Było bardzo parno, do Buddy pod górę, do kantoru w dół i jeszcze półgodzinna kolejka, a w hotelu odprawa z Panią Magdą (powtórzenie planu wycieczki i zbiórka po 242 USD za osobę na opłaty obowiązkowe, co trwało i trwało, bo P. Magda każdy nominał setki sprawdzała bardzo profesjonalnie, aż do uzyskania pewności uczciwości mennicy, czy raczej papiernicy). Niby to nie dziwi przy polskiej pomysłowości, ale raczej w podobnych sytuacjach Rainbow powinien albo zaufać swoim klientom, bo WAP to kosztowo nie wyjazd do Pragi (w Warszawie), albo brać USD obowiązkowe wcześniej, albo dać chociaż tym biednym PILOTOM (fachowcom językowym, kulturoznawczym, historycznym i geopolitycznym, etnograficznym i socjologicznym, tudzież w wielu innych dziedzinach - jednocześnie; ale na pewno nie w księgowości – chociaż lampę ultrafioletową...). Nie byłoby frustracji, tak fatalnie działających w pierwszej fazie, po obu stronach, może? A później dostaliśmy pokój (krótko czekaliśmy na walizki) i pobiegliśmy po coś do picia... byliśmy tam sami i moje totalne zmęczenie, bo nie spałem w samolocie; i tłok, i hałas, i ruch uliczny... a wtedy baliśmy się bardzo, że to będzie najgorszy wyjazd w naszym życiu (a w perspektywie jeszcze straszna Kambodża i komunistyczny okrutny Wietnam), cofnęlibyśmy naszą wpłatę! Wróciliśmy do pokoju. Hotel Royal Bangkok @ Chinatown z basenem na 14 piętrze miał pewną niedogodność – nie można było palic na jego terenie, oprócz tej strefy basenowej, lub przed hotelem, co nie było zbyt legalne... Tajlandia, choć ma tanie papierosy np. LM za ok. 10 PLN, to w sposób cichy zwalcza nałóg, poprzez zakaz palenia w miejscach publicznych, czy brak ekspozycji papierosów w sklepach. Byliśmy zaskoczeni, bo w sąsiednim 7-11 nie ma fajek – pewnie jakaś mała placówka. Idziemy do innego, tez brak. Po kąpieli i odkażeniu wewnętrznym, bo wszak to obca flora bakteryjna, a zemsty Ramy żadnego nie chcieliśmy, wyszliśmy ponownie zaatakować smoka/ga? Rozglądnąć się po okolicy i nawiedzić lokalne Tesco/Lotus, coby dokonać właściwych zakupów. Wychodziliśmy tak jeszcze ze 3 razy i za każdym wszystko było coraz bardziej swojskie, ale ta zemsta Ramy, ciągle tkwiła gdzieś w tyle umysłu. Więc pracowaliśmy z wytrwałością luminarzy bakteriologii nad wypracowaniem odpowiedniej odporności na lokalne szczepy. A za każdym wyjściem baliśmy się mniej i mniej, i mniej. Aż w końcu wieczorem ustaliliśmy, że wcale nie musi być to najgorszy wyjazd naszego życia.... A w tzw. międzyczasie kupiliśmy sobie parę fajnych spraw typu: sos rybny, colę, pieczone kasztany, naszą ulubioną herbatę jaśminową „no 2” listki (no 1 to gniazda), zieloną herbatę japońską Fuji w butelce (super, ale ostrzegamy – nie każdy polubi), rum tajski – bez sensu dla mnie (ale nie dla połowicy), bo za ok. 119 bath (zwanych przez nas dla uproszczenia batatami), mogłem już wtedy delektować się czymś, co uwielbiam, a żonie nie smakuje. Trunek ów posiada ok. 660 ml objętości w butelce podstawowej, kapsel z zawleczką jak nasze Tymbarki, co maja różne śmiesznostki wypisane na stronie wewnętrznej; ma błękitną etykietę tylko po tajsku, ma też określone 40 C na szczęście w międzynarodowej skali. Jest to dla mnie coś, co żywiołowo wspólnie pląsa z naszym dobrym bimberkiem, grappa i boukhą – dla mnie 3 w 1. W Tesco Lotusie nie kupiliśmy, bo cena wydała się menelska... A późne to, ale na szczęście jednak odkrycie, zawdzięczam sprytnym sąsiadkom! ...szczegóły w części hotelowej wyprawy. Dzień 3. Wstaje się o bardzo przyzwoitej porze, je śniadanko Aha, będąc z żoną tematu ping-pong show i inn. nocnych rozrywek, nie zgłębiałem. Dzień 4. „Poranny” wyjazd do Kambodży. Spokojnie można się wyspać, zjeść śniadanie, dopakować i zrobić ostanie zakupy w Seven-Eleven bramę obok. Dzień 5. Dzień 6. Dzień 7. Dzień 8. Dzień 9. Dzień 10. Dzień 11. Następne dni to już temat na następną opowieść - Novotel Rayong
6.0/6
Wycieczka genialna pod każdym względem, pozwala poznać inną kulturę, zwyczaje. Program bogaty ale mało męczący, każdy da radę . W Bangkoku po przylocie jest kilka godzin czasu wolnego, my wykorzystaliśmy go maksymalnie poznając Bangkok tuk-tukiem, byliśmy na Złotej Górze, w kompleksie Loha Prasat, a także na słynnej ulicy Khao San. W dniu zwiedzania samego Bangkoku mogliśmy poznać wiele pięknych świątyń, a także popływać po klongach czyli rzecznych kanałach tego wspaniałego miasta. W trakcie naszej wycieczki hucznie obchodzony Chiński Nowy Rok, na każdym kroku było widać dekoracje, czy rzesze Chińczyków. W Bangkoku polecam również nocny wjazd na Baiyoke Sky Tower skąd rozciąga się wspaniała panorama miasta. W kolejnych dniach zwiedzaliśmy Kambodżę, niesamowity Angkor, ale największe wrażenie wywołało u nas jezioro Tonle Sap i pływające wioski (opcja fakultatywna)-to każdy musi zobaczyć!!! Kambodża mimo, że biedna potrafi oczarować, chyba na każdym zrobi duże wrażenie. Dla odważnych jest także możliwość spróbowania pieczonej tarantuli lub innych "smakołyków" jak larwy, świerszcze itp.. Ja spróbowałem...dało radę zjeść :) W Kambodży byliśmy również na kolacji z pokazem khmerskim, nie jest to coś co szczególnie bym polecił... Wietnam to najbardziej nowoczesne państwo na trasie, Ho Chi Minh ładne, zwłaszcza wieczorny spacer po udekorowanych ulicach miasta, Ha Long wspaniałe, 4-godzinny rejs pozwala poznać piękno tej zatoki, polecam również wycieczkę łódkami lub jak ktoś chce kajakiem, gdzie jest możliwość zobaczenia jaskiń i małych urodziwych zatoczek. Hanoi to bardziej komunistyczne miasto, ale na mnie wywołało większe wrażenie niż HCMC, położenie hoteli było niemal w centrach miast, w większości można było na piechotę pospacerować a tam gdzie trzeba było dojechać pod nosem czekały tuktuki, riksze czy taxi. Pobyt w Pattai mimo niezbyt przychylnej opinii o tym mieście uważam za bardzo udany, w naszej grupie nikt nie wybrał jako miejsce pobytu wyspy, ale nasza grupa była rewelacyjna, każdy chciał jak najwięcej wyciągnąć z wycieczki. W Pattai polecam wybrać się do Świątyni Prawdy, coś wspaniałego, zupełnie inny obiekt od zwiedzanych na trasie. Jako, że my nie jesteśmy zwolennikami leżenia plackiem na plaży, nasz pobyt był bardziej nastawiony na zwiedzanie, byliśmy ponadto na Pływającym Targu, ogrodach Nong Nooch, u Wielkiego Buddy, a także na niedalekim punkcie widokowym z którego roztacza się wspaniała panorama Pattai. Oczywiście będąc w Pattai nie można zapominać o rewii transwestytów, kapitalne przedstawienie, można również zrobić sobie zdjęcia z "paniami" ;).Ostatni dzień wycieczki postanowiliśmy poświęcić na pobliską wyspę Koh Larn, tutaj absolutnie należy wybrać się na własną rękę, wyspa jest cudowna, jest możliwość wypożyczenie skutera i objechania co ciekawszych zakątków...
6.0/6
Pocovidowe pustki, całe Indochiny mieliśmy prawie na wyłączność. Na trasie wycieczki, w hotelach brak Rosjan, Chińczyków i niemal jakichkolwiek turystów. Dobre lub bardzo dobre hotele, tu się nie oszczędza na powierzchni; duże pokoje, duże łazienki, wyposażone we wszystkie przybory toaletowe, łącznie z pastą i szczoteczką do zębów, w pantofle, szlafroki, suszarki. Zawsze jest też czajnik, kawa, herbata, codziennie uzupełniany zapas wody,(butelka na osobę). Pokoje czyste. Hotele zlokalizowane w centrum miast (jak mawiał nasz pilot, " bardziej w centrum już się nie dało"), co umożliwiało po powrocie z realizacji programu, wychodzenie na własną rękę i zapoznawanie się z klimatem tych niezwykłych miejsc, ich ofertą kulturalną, handlową i gastronomiczną. Większość z nas była w tej części świata po raz pierwszy i chciało się jak najwięcej zobaczyć. Kwaterowanie odbywało się szybko i sprawnie, podobnie jak transport bagaży do pokoju i autokaru. Kuchnia azjatycka, nawet jeśli ktoś nie jest jej wielkim miłośnikiem (jak ja), doceni różnorodność oferty, posmakuje owoców egzotycznych i owoców... morza. Komary nieobecne lub prawie nieobecne, dla spokoju można zabrać jakiś repelent, chociaż ja nie użyłam ani raz. Dostęp do wifi w każdym hotelu.
6.0/6
Jechałem na tą wycieczkę, bo nie wypaliły Chiny. Więc bez większego entuzjazmu. Jak bardzo się myliłem!Wspaniały, ciekawy, pełen pozytywnych emocji wyjazd. Trzy kraje, trzy ciekawe historie, doskonale opowiedziane i pokazane przez przewodnika. Leon(przewodnik) merytorycznie świetnie przygotowany, skupiony, bardzo dobrze znający teren, ludzi i lokalne zwyczaje, ze szczegółami wprowadza w lokalny świat. Dzieli się informacjami których nie znajdziecie w żadnym przewodniku. Gorąco polecam