4.8/6 (21 opinii)
6.0/6
Do tej pory byłam zakochana w Afryce, a teraz jestem również zakochana w Ameryce Południowej. Straciłam głowę dla księżniczki Karaibów i chciałabym tam jeszcze pobyć. No cóż, dwa tygodnie szybko mijają. Życzę miłych wrażeń, fajnej i niezbyt dużej grupy i takiego pilota jak Przemek Zieliński i Luis. Z uwagi na odmienną florę bakteryjną, nie zapominajcie o rumie - medicamento.
6.0/6
Wycieczka pełna atrakcji. Niezapomniane przeżycia, wspaniałe widoki, ludzie i dreszcze emocji.
6.0/6
Przygoda pełna adrenaliny czyli nasz pierwszy, malutki kroczek w poznawaniu Ameryki Południowej". Musicie wiedzieć, że na liście moich podróżniczych marzeń nie było tej części świata, ale małżeństwo partnerskie czasami wymaga pójścia na kompromis - i następny wyjazd to już spełnienie jednego z moich podróżniczych marzeń . Dlaczego nie chciałam zwiedzić tej części świata ? Z prostej przyczyny - ważne jest dla mnie poczucie bezpieczeństwa, a to niestety nadal bardzo niebezpieczne rejony dla "białego człowieka" (przepraszam za te określenie - absolutnie nic rasistowskiego). Nasza przygoda to krótki pobyt w Brazylii. Przez chwilę mogliśmy poczuć rytmy brazylijskiej samby, zwiedzić Manaus - miasto w centrum dżungli amazońskiej, strategiczny punkt tego regionu, a także świetny punkt wypadowy do puszczy amazońskiej, mogliśmy podziwiać miejsce w którym łączy się Amazonka z Rio Negro - obie rzeki płyną ok 20 km w jednym korycie nie mieszając się, widzimy wyraźną granicę - dwa kolory wody o różnej temperaturze - widok zaskakuje. Wizyta w indiańskiej wiosce to szansa na spróbowanie pieczonej mrówki, niestety na żywego robaka ponoć o smaku kokosa nikt się nie skusił oraz taniec w indiańskich rytmach. Fajne doświadczenie to łowienie, a raczej karmienie ogromnych ryb arapaima w Rio Negro. Ich wielkość dochodzi do około 2 metrów długości a masa ciała ponad 120 kg. Kąpiel z żyjącymi na wolności w Rio Negro, słodkowodnymi, różowymi delfinami ( hm ... nie za ładne, choć uroda to kwestia gustu ) wielu z nas sprawiła dziecięcą frajdę. Wracamy do centrum Manaus aby w mieście, napić się carphirini i cachaça (happy hour tu też funkcjonuje) oraz zjeść zupę tacaca (wg. miejscowych przysmak, ale nas nie urzekła ). Zwiedzając miasto jako numer 1 mówimy - Teatro Amazonas, który jest najważniejszym teatrem Brazylii i główną atrakcją miasta Manaus. Zlokalizowany w Largo de São Sebastião, historycznym centrum miasta, swoją inaugurację miał w 1896 roku, aby sprostać pragnieniom ówczesnej elity Amazonii. Uważany jest powszechnie za jeden z najpiękniejszych teatrów na świecie. Jesteśmy akurat w okresie okołoświątecznym - prezydent ogłosił rozpoczęcie świąt 1 listopada, a także podczas święta patronki miasta i to właśnie w okolicach Theatro Amazonas odbywa się całonocna feta - oj ten brazylijski temperament - myślałam do tej pory, że temperamentu mi nie brakuje, a tu zderzenie z brazylijskim i pełna weryfikacja. Odwiedzamy również targ miejski - tutaj torebki, plecaki należy wyjątkowo "chronić", ale uwaga !!! nie kradną telefonów o wartości do 10 dolarów. Spacer w tym wszechobecnym chaosie, wśród ton mięsa, ryb i innych "specjałów" dla mnie wegetarianki był mocnym przeżyciem. Przed nami kolejny lot wewnętrzny i jazda taksówkami na granicę brazylijsko - wenezuelską. Przekroczenie granicy to kolejna śmieszna/nie śmieszna sytuacja. Przekraczamy ją na piechotę i w punkcie granicznym dowiadujemy się, że nie wiedzą co z nami zrobić , bo jacy turyści ? - tu nie ma turystów tylko imigranci. Czekamy cierpliwie aż przedyskutują co zrobić czy czego nie zrobić czy jaką pieczątkę nam wbić do paszportu i czy dawać wizę czy nie i w ogóle czy mogą nas wypuścić z Brazylii . Są mili, ale bardzo skonfundowani i bezradni. Po ok. 2 h jesteśmy wreszcie w Wenezueli. No właśnie muszę nadmienić, że zarówno w centralnej Brazylii jak i w Wenezueli od 2017 roku nie ma ruchu turystycznego i w tym roku po długiej przerwie my przecieraliśmy szlaki turystyczne budząc duże zdziwienie i nie zawsze zdrowe zainteresowanie. Jest to nowe doznanie nie widzieć turystów z Chin, Japonii, Niemiec, Francji czy Anglii itd .. Przy wylocie jedynym samolotem zagranicznym odprawianym na lotnisku międzynarodowym jest nasz ... Po"dziwacznym" przekroczeniu granicy już za moment jedziemy bezkresnymi drogami Wenezueli, podziwiając uroki niezwykłej przyrody i tu zaczyna się prawdziwa przygoda. Kąpiele w wodospadach zapamiętamy na zawsze, bo to niepowtarzalne doznanie. Wenezuela to kraina tysiąca wodospadów. Jest ich tak dużo, że czasami nie nadąża się za odwróceniem głowy w ich stronę. Lecimy awionetką do Parku Narodowego Canaima - wpisanego na listę UNESCO. (region La Gran Sabana). Witają nas tu wodospady mniejsze i większe m.in. Kawi i Golondrina oraz wreszcie największy z nich - Santo Angel, który jest najwyższym wodospadem na świecie (16 razy wyższy od Niagary). Miałam ogromną frajdę podziwiać go, lecąc helikopterem, a dzięki nadzwyczajnym umiejętnościom pilota było mi dane "prawie go dotknąć". Leciałam nad Amazonią " nie tkniętą" stopą człowieka, podziwiając z zapartym tchem krajobraz jakby "wyjęty" z filmu Jurassic Park. Nigdy nie sądziłam, ze są na świecie tak bezkresne przestrzenie w których czas zatrzymał się setki lat temu. Tereny gdzie nie ma dróg, a jedyny środek transportu to awionetka, która ląduje w środku dżungli lub łódź. Przygoda trwa nadal i coraz więcej adrenaliny. Nasza podróż do delty Orinoko to zapierająca dosłownie i w przenośni podróż bardzo szybką łodzią ok 50 km/h, nocleg w środku dżungli i koniec wygód (jeju moment, kiedy od początku wycieczki w ogóle je mieliśmy. Jesteśmy zakwaterowani w prawdziwych domkach na palach. Ciekawostka - Delta Orinoko jest wielkości " średniego" województwa w Polsce. Brak światła czy szyb w oknach (tylko moskitiery) pozwolił nam słyszeć jak dżungla budzi się ze snu ... co tam się dzieje. Dżungla "śpiewa/krzyczy" wszystkimi tonami najpiękniejszej muzyki Natury. "Spacer" po dżungli w delcie Orinoko uświadomił nam, jak ogromny jest to wysiłek fizyczny (buty grzęznące w błocie - ja miałam 2 rozmiary za duże więc gubiłam je co krok ), wymagający niezwykłej uwagi/czujności, bo chwila nieuwagi i 5 igieł długości 10 cm, wyglądających jak z metalu jest wkłutych w dłoń. Oj szybko czujność wtedy wzrasta (ból robi swoje ), a takich "pułapek" jest mnóstwo. Dżungla broni swojej "prywatności". Hm... a my nie mieliśmy nawet krótkiego kursu przetrwania . Zacytuję mojego Pawła, który nasz pobyt w dżungli podsumował tak: "Są dwa najwspanialsze momenty gdy stykamy się z dżunglą - pierwszy gdy zafascynowani wchodzimy do niej, a drugi gdy wreszcie szczęśliwie z niej wychodzimy" . Wizyta w wiosce Indian Warao to było dla większości z nas refleksyjne przeżycie. Niestety często szczęście, zadowolenie mierzymy swoją miarą więc ubóstwo dookoła czy nostalgia ?powaga ? na twarzach które tam widzieliśmy były w naszym odbiorze chwytające za serce. Nikt nas tam nie nagabywał, nie namawiał jakoś szczególnie do kupna rękodzieła, "nie wciskał" nic na siłę. Duma i spokój malowały się na twarzach zarówno dorosłych jak i dzieci u których jeszcze pojawiała się oczywiście dziecięca ciekawość. Bardzo szybko dzieci tam dorastają, zdane na siebie i nie budzi zdziwienia widok 4 latka noszącego 6 miesięcznego niemowlaka. Już 12 letnie dziewczynki wybierają sobie (na szczęście ) partnerów i zaczynają współżycie. Każde z nas kupiło u Indian "coś"chociażby po to by zostawić parę dolarów dumnym mieszkańcom wioski. Warto zaznaczyć, że są oni niezwykle utalentowani i robią niepowtarzalne, piękne rzeczy. Podróż szybką łodzią to miliony doznań wzrokowych zarówno tych, które dostarcza woda, jak i ląd oraz powietrze. Tego nie da się opowiedzieć czy pokazać, bo są to doznania tak emocjonalne, że trudno wyrazić je słowami czy utrwalić na fotce, a płynąc nagle dowiadujemy się, że żyją tam piranie, a ja z cudowną rozkoszą rozbryzguję wodę ręką w trakcie tej naszej wodnej podróży. Kolejny etap to wodospady La Liovizny, połączenie rzek Orinoko i Caroni oraz kąpiel w rzece Caroni. Przy nadbrzeżu widzimy opuszczony luksusowy hotel, funkcjonującą na granicy upadłości ogromną "barkę towarową gdzie przerabiana jest ruda żelaza i zadajemy sobie po raz kolejny pytanie - co z tym krajem się stało ??? Z krajem, który ma tak niewyobrażalne dobra naturalne, który mógłby być drugim Kuwejtem, a który "klepie biedę" na każdym kroku ??? Bieda to właściwe słowo - niestety wszechobecna. Kolejny etap naszej wędrówki to Caracas .... jedno z miast na świecie o największej przestępczości - jeju gdzie zgubiłam moją wrodzoną ostrożność ??? Poruszaliśmy się w asyście policji, ale niestety Ci bardzo młodzi ludzie, bez wykształcenia czy wyszkolenia to "figurki", które mają chyba robić na nas turystach wrażenie i nic więcej. Broń bez nabojów i zero respektu wśród miejscowych ... odczuliśmy na sobie czyhające nawet w miejscu publicznym, w biały dzień i będąc w grupie, niebezpieczeństwo - chwila, sekunda, młody człowiek na motocyklu chwyta za torebkę koleżanki, prawie ją przewracając i szczęście, że pękł łańcuszek, a torebka z paszportami upadła na ziemię... konsternacja i zdenerwowanie nas wszystkich jak i naszych opiekunów. Szybko zostaliśmy "zagonieni" do autokaru i tam czekaliśmy na przyjazd jeepów, aby wyruszyć na punkt widokowy z którego roztacza się piękny widok na Caracas. Jest tam malutka manufaktura prawdziwej wenezuelskiej czekolady, a ciut poniżej można napić się przepysznej czekolady i kawy w wiosce jak z bajki. Byłoby to nie tylko przesmaczne, ale i wyjątkowo "panoramiczne" przeżycie gdyby nie forma dojazdu . Jeepy hm... wątpliwej jakości (20 letnie, łyse opony) choć całe szczęście bardzo dobrzy kierowcy, ale przy moim lęku wysokości wjazd na szczyt na wysokość ???? to nawet trudno nazwać "wyjściem ze strefy komfortu" . Jechałam z zamkniętymi oczami, trzęsąc się jak "osika". Noooo, ale było warto , choć nie chcę już tego nigdy powtórzyć . Muszę wspomnieć też o rytmach w Caracas , które nas porwały do tańca, pod czujnym okiem miejscowych muzyków, przygrywających nam oraz bezpiecznie (chyba) pokazujących urok uliczek jednej z biednych dzielnic Caracas... Po kolejnym dniu pełnym wrażeń żegnamy Caracas. Kolejny lot wewnętrzny 7 czy 8 ??? I to 36 letnim Tupolewem . Na szczęście lecimy na przepiękną Margeritę, gdzie łapiemy oddech po trudach objazdu i przed wylotem do Polski. Piękne bezludne plaże, słońce i poczucie bezpieczeństwa (wreszcie) to jest nam teraz potrzebne. Zmęczeni, pogryzieni przez insekty, poranieni chcemy się wyspać, odpocząć bez adrenaliny i napięcia, które towarzyszyło nam przez wiele dni. Nie opowiedziałam nawet w połowie naszej przygody, bo tak trudno wszystko poskładać. Było tyle wrażeń, bodźców czy adrenaliny. Żadna opowieść nie odda tych myśli czy odczuć. Opowieść moja jest tak chaotyczna, poplątana jak i nasze przebodźcowane i zawalone myślami głowy . O tylu rzeczach nie wspomniałam - nasze podróże jeepami (ooo tu czasami zdziwko, że one jeszcze jeżdżą) po bezdrożach Wenezueli, gdy nagle psuje się samochód, a my gdzieś na odludziu ??? Spokój kierowców i spontaniczna sesja zdjęciowa i była świetna zabawa ... A nasze śpiewy (czasami wydzieranie się nie mające nic wspólnego ze śpiewem) podczas podróży jeepami czy łodzią ... było wszystko i "Stokrotka rosła polna ..." i "Gdybym miał gitarę .." i kolędy (te nam najlepiej wychodziły ) ..., Pewnie wiele rzeczy przypomnę sobie później, albo będę przypominała jeszcze długo .... może powstanie kolejna opowieść ? Kto to wie .... Czy było warto ??? Będąc teraz w Polsce, gdy wszystko dobrze się skończyło - mówię - ooo tak, było super, ale myślę czasami czy nie za dużo tej adrenaliny, napięcia ? Na pewno nie są to rejony do zwiedzania we dwoje czy na własną rękę i nie dla wszystkich. Wychodzenie ze swojej strefy komfortu to niezwykle delikatne określenie dla sytuacji z którymi stykaliśmy się każdego dnia. I dobrze, że ominęła mnie przyjemność spotkania z anakondą, bo wtedy ta opowieść mogłaby mieć jeszcze inny wymiar - "co za dużo to niezdrowo ...." .... Ale jeszcze coś bardzo ważnego - muszę wspomnieć o wyjątkowym team- ie MonYka (przewodniczka Rainbow) i Luis (nasz przewodnik Wenezuelczyk) - cudowni, wyjątkowi, niepowtarzalni. Dzięki nim udało nam się przeżyć nieprawdopodobną przygodę i było tak jakbyśmy znali się pół życia i z zaufaniem oddaliśmy w ich ręce nasze bezpieczeństwo i serca , a oni z uśmiechem, ogromnym zaangażowaniem, troską i szacunkiem pokazali nam więcej niż oczekiwaliśmy. Żegnaj Brazylio, Żegnaj Wenezuelo a toast Luis-a "Good times, Good friends, Good Memories ... Salud, Na zdrowie .. " pozostanie z nami na zawsze . Jeśli ktoś poczuje się przebodźcowany czytając ten post , oglądając zdjęcia lub wideo to z góry proszę wybaczcie, ale to Ameryka Płd.
6.0/6
Bardzo dobry program wycieczki, piękne krajobrazy, wyśmienita przewodnik Monika, oraz przewodnik z Wenezueli, pokazali i opowiedzieli wszystko co interesujące, hotele w bardzo dobrych miejscach, brawo dla Rainbow za wybór hoteli w centrum miast. Bezpiecznie, wenezeulczycy przesympatyczni. Przepiękne krajobrazy i wodospady, aż dziw bierze że taki biedny kraj po tych cudach natury, które posiadają. Polecam z całego serca. Pozdrowienia dla naszej wspaniałej P. pilot Moniki :)