Opinie klientów o Bułgaria, Rumunia - Fale Dunaju i szczyty Karpat

4.6 /6
59 
opinii
Intensywność programu
4.0
Pilot
4.9
Program wycieczki
4.7
Transport
4.7
Wyżywienie
4.2
Zakwaterowanie
4.2
Opinie pochodzą od naszych Klientów, którzy odwiedzili dany hotel lub uczestniczyli w wycieczce objazdowej.

Osoba dodająca opinię musi podać dane osobowe, takie jak imię i nazwisko oraz dane dotyczące wyjazdu, czyli datę i kierunek wyjazdu lub numer rezerwacji. Dzięki tym informacjom sprawdzamy, czy autor opinii faktycznie podróżował z nami. Jeżeli dane się nie zgadzają, wówczas nie publikujemy opinii.
Najlepiej oceniane
Wybierz

6.0/6

Irka 30.09.2015

full wypas.

W dniach 18-25.09.2015 r. odbyliśmy wycieczkę do Rumunii przez Warnę. W programie takie perełki jak Delta Dunaju • Transywania .• domy „z oczami” w Sybinie • Bukareszt • Sighisoara - miejsce narodzin „Drakuli” • Horezu - serce rumuńskiego prawosławia • zamek Peles • Konstanca • Babadag, Mamaja. Teoretycznie o wszystkich tych miejscach coś wiemy ale wiedzieć a zobaczyć, powąchać, dotknąć poznać atmosferę miejsca to zupełnie co innego. Dzień 1. W planie kolejnej imprezy turystycznej dziś wylot do Bułgarii. Po przylocie do Warny transfer do hotelu "Czorne Morie". Czas wolny okrojony o dwie godz. bo samolot linii enter, jako jedyny odleciał z Warszawy z duuużym opóźnieniem. W końcu szczęśliwie dotarliśmy na miejsce. Dzięki sprawnej organizacji i informacjom pilota Pana Marka mieliśmy możliwość rzucić okiem na Warnę i morze Czarne o zmierzchu, co miało swój niezaprzeczalny urok. Smaczna i obfita kolacja oraz wygodny i spokojny nocleg dopełniły tego dnia. Dzień 2. Jak to na objazdówce, śniadanie o siódmej i o ósmej grupa w komplecie, przed czasem w autokarze. Zaczynamy. W planie na dziś przejazd do Bukaresztu, stolicy Rumunii. To trasa ok. 320 km Bukareszt z moich wspomnień to piękne i wspaniałe miasto, nazywane „Paryżem Wschodu”. Miasto łączą z Paryżem pozostałości XIX wiecznej architektury i Łuk Triumfalny wzorowany na francuskim. Niestety łuk teraz był w remoncie i mogliśmy zobaczyć jedynie jego ogólne imponujące gabaryty. W mieście widoczne są zniszczenia po trzęsieniu ziemi w 1977 roku, które są nadal usuwane. Na dokładkę destrukcyjne pomysły Nicolae Ceauşescu, który wykorzystując siły natury, doprowadził miasto do "świetności po swojemu" a de facto do ruiny i upadku. Snując plany własnych wizji zniszczył on strukturę przemyślanej zabudowy, w tym wiele zabytków, np 22 cerkwie stawiając na ich miejsce betonowe symbole „swojej władzy”. Moje wspomnienia wspaniałości Bukaresztu z roku 1970 nie znalazły odniesienia. Muszę je przenieść do historii bo jeśli nawet rozpoznałam jakiś konkretny obiekt to już jego otoczenia absolutnie nie. Dziś jak się przekonałam Bukareszt odżywa na nowo. Zwiedzanie miasta pełnego eklektycznej zabudowy oraz wielkomiejskich, szerokich bulwarów odbywamy spacerkiem przy pięknej, słonecznej pogodzie. Spacer po mieście pozwolił zauważyć, że mimo iż Bukareszt posiada wiele zabytków ginących między socrealistycznymi budowlami to miło jest je wyłuskiwać z drugiego planu i popadać w zachwycenia gdy znajdujemy wiele interesujących „perełek” – reprezentacyjne gmachy z drugiej połowy XIX wieku, śliczne cerkwie. Jest też wiele parków i ogrodów oraz pięknych eklektycznych i neoklasycystycznych budowli. Zanim dotarliśmy do centralnego punktu miasta czyli ogromnego placu Piata Unirii z gigantyczną fontanną pośrodku zatrzymaliśmy się na górnym placu. Było tu kilka ciekawostek, o których opowiedziała nam przewodniczka Marina. Między innymi brzydkie ale symboliczne monumenty punktu zerowego (wolnego od komunizmu) z dziurą po kuli w symbolu flagi oraz pomnik barda rumuńskiej rewolucji Cristiana Paturca Mnie osobiście zachwyciła surrealistyczna rzeźba "Pajace" i trochę obok, jakby zawstydzona postać autora. Potem pospacerowaliśmy na Plac Rewolucji - jedno z historycznych miejsc, na których rozegrały się sceny krwawego zrywu narodowego w 1989 roku, kiedy obalano rząd Nicolae Ceausescu. We wschodniej części placu znajduje się dawna siedziba partii komunistycznej. W centralnym miejscu placu postawiono wielki pomnik poświęcony tym, którzy zginęli w czasie rewolucji. Mieszkańcy nazywają go „ziemniakiem na kiju” lub bardziej dosadnie "dupą Causescu na pice" i to określenie chyba najlepiej oddaje wygląd monumentu. Na placu są też jakieś czasowe instalacje artystyczne - tym razem uszy z wbudowanymi zdezelowanymi głośnikami....... I jest jeszcze coś. Niewielki Kościół Cretulescu, znajdujący się tuż za placem oglądaliśmy z zewnątrz. Fasadę budowli zdobią kolorowe freski. Wnętrze ponoć pomalowano odcieniami złota i czerwieni z wizerunkami świętych w aureolach - obiekt niestety zamknięty więc robimy tylko zdjęcia z autobusem na pierwszym planie. W tym ogólnym rozgardiaszu architektonicznym po stronie północno-zachodniej stoi budynek wyglądający jak stary kozak doński ubrany nową w karakułową czapę a mogący stanowić pomnik bezguścia. Na dokładkę jest to siedziba związku architektów rumuńskich. Na północ, od Piata Uniiri stoi cerkiew grecka pod wezwaniem św. Mikołaja zbudowana w 1559 r., a naprzeciwko niej znajdują się ruiny dworu książąt wołoskich, zbudowanego na rozkaz słynnego Vlada Palownika (Drakuli) a przed nimi jego jedyny wizerunek uznany za prawdziwy - "głowy mężczyzny z wytrzeszczem oczu" . Ha,ha! A to ci diaboliczny Dracula! Przeszliśmy też pompatyczną dzielnicą bankową z przełomu XIX i XX w., na Plac Uniwersytecki pod pomnik Karola I i Palatul Regal (Pałac Królewski), który za rządów komunistycznych był siedzibą rady państwa, a dziś to Muzeul Naţional de Arta (Narodowe Muzeum Sztuki) z kolekcją ponad 100 tys. dzieł sztuki europejskiej. Po krótkim popasie na ciorbie w jednym z pobliskich lokali i drobnych zakupach dalsze zwiedzanie. Na zachód placu Piata Unirii przeszliśmy, dziś zamkniętą dla ruchu z powodu koncertu, szeroką aleją Bulevardul Unirii, tzw. bukaresztańskimi Polami Elizejskiemi z 42 fontannami, którą dochodzi się do Domu Ludu „Casa Poporului” - Pałac Parlamentu to doskonały przykład megalomanii i najbardziej ekstrawagancka pozostałość po reżimie Ceausescu. Obiekt ten według Księgi Rekordów Guinnessa, jest największy pod względem kubatury i najcięższy gmach na świecie po waszyngtońskim Pentagonie. Obecnie to siedziba rumuńskiego parlamentu. Dla zwiedzających otwarta jest tylko niewielka część pałacu, w którym jest aż 3100 pokoi i galerii. Olbrzymie sale balowe można wynająć jako pomieszczenia reprezentacyjne. Ale nie dla psa kiełbasa :). Patrząc z zewnątrz musieliśmy wyobrazić sobie kapiące przepychem klatki schodowe, wyszywane złotem zasłony i bogato zdobione dywany. Całość powstałą w latach 1983 – 1989 wykonano z rumuńskich materiałów, a w budowie wzięło udział 20 tysięcy ludzi. Pracowali nieustannie przez całą dobę. Wielu z nich zmarło podczas prac konstrukcyjnych, wobec czego architekt potajemnie uwzględnił w projekcie memoriał upamiętniający robotników. Poniżej głównego balkonu, z którego Ceausescu zwracał się do ludu, można zobaczyć dwa kamienne krzyże, umieszczone na balustradzie przy schodach. Obok uczelnia wzniesiona na cześć kochanki wodza. Przed Pałacem odbywał sie jakiś koncert więc przedpole było bardzo ograniczone. Po obfotografowaniu z odległości tego monumentu poszliśmy do autokaru, którym przejechaliśmy najbardziej reprezentacyjną ulicą Bukaresztu - Calea Victoriei, z zabudową w stylu architektury paryskiej. Znajduje się tutaj także wiele reprezentacyjnych secesyjnych budowli, cerkwi, teatrów, eleganckich sklepów i restauracji. W Bukareszcie są też miejsca gdzie można odpocząć. Przykładem może być park Cismigiu ze sztucznym jeziorem. Otwarto je w 1847 roku według planów niemieckiego architekta Karola Meyera. Przewodniczka Marina i pilot wzajemnie wspaniale się uzupełniali zapoznając nas z co ciekawszymi epizodami historii. Opowiadali ze swadą a to o hospodarze wołoskmi Władzie Cepeszu a to o Mirczy Czobanu, który miasto ufortyfikowano. O obaleniu monopolu tureckiego i stłumieniu rewolucji ale także o historii wspóczesnej. Po dniu pełnym wrażeń zmęczeni wracamy na nocleg. Tym razem mieszkamy w hotelu 4*, na pustych przedmieściach Bukaresztu z widokiem w oddali na majaczący we mgle dar Stalina dla Rumunii, obecnie Dom Wolnej Prasy - obiekt podobny do naszego pałacu kultury i nauki w Warszawie tylko mniejszy. Po obfitej kolacji, padamy zmęczeni do łóżek. Dzień 3. Niedziela. Po śniadaniu wykwaterowanie z hotelu i przejazd do Transylwanii. Pilot dba o postoje i nie trzeba się dopraszać. Grupa za to utrzymuje reżimy czasowe i jest dobrze. Przed nami najdłuższy przejazd ok. 380 km. Zaczynamy się rozkręcać. Dziś jeszcze poruszamy się głównie po rolniczej Wołoszczyźnie. Za szybami autobusu wypatrujemy stad owiec, kóz, krów oraz upraw kukurydzy i winorośli. Widać też mnóstwo pól przekwitającego słonecznika a przy zagrodach dopełnieniem krajobrazu są liczne kopce siana wyższe niejednokrotnie od chałup mieszkalnych. Po drodze zatrzymujemy się we wpisanym na Listę UNESCO Klasztorze Horezu. Idąc do i z klasztoru podziwiamy piękne, charakterystyczne dla tego regionu wyroby z ceramiki wciąż zdobionej tradycyjnymi metodami przy użyciu między innymi krowich rogów i gęsich piór a także inne wspaniałe wyroby lokalnego rękodzieła ludowego jak np. brama z drewna - nie do kupienia. Klasztor Horezu jest centrum życia duchowego Wołoszczyzny, więc przy niedzieli sporo modlących się wiernych. Położony na wzgórzu góruje nad okolicą. Jego masywne mury sprawiają z daleka wrażenie, że zbliżamy się do zamku obronnego i taką rolę w historii też pełnił. Kompleks świątynny stanowi obecnie jeden z największych i najwspanialszych monastyrów jakie spotkać można na terenie Oltenii (kraina historyczna w Rumunii stanowiąca zachodnią część Wołoszczyzny). Monastyr założony został w 1690 roku przez ówczesnego hospodara Wołoszczyzny i późniejszego świętego kościoła prawosławnego Konstantyna Brincoveanu (1654-1714). Architektura klasztoru reprezentuje szczytowe osiągnięcie (spotykanego głównie na Wołoszczyźnie) stylu Brâncovenesc. Zadziwia harmonią i zrównoważeniem proporcji. W ganku stojącej pośrodku obszernego podwórza przepięknej cerkwi pod wezwaniem św. Konstantyna oraz jego matki Heleny, serca całego kompleksu klasztornego, przykuwają naszą uwagę freski ze scenami Sądu Ostatecznego czyli przedstawienia dobra wiodącego do nieba i zła wiodącego do piekieł, wyobrażonych jako pyska smoka pożerającego życie. Nad tutejszymi bogatymi freskami pracował Grek Constantinos. Sama świątynia składa się z nawy, przednawia, trzech absyd oraz otwartego przedsionka. W jej wnętrzu przykuwa uwagę monumentalny ikonostas oraz malowidła ścienne przedstawiające nie tylko sceny religijne, ale i postacie członków rodziny Brincoveanu. Zwracają naszą uwagę także niewykorzystane nagrobki Brincoveanu i jego czterech synów, gdyż władca ostatecznie pochowany został w Bukareszcie. Do murów otaczających plac wokół cerkwi przylegają zabudowania klasztorne. Znajduje się tutaj też miejsce palenia świec w intencji żywych i odrębnie zmarłych. Ogień wyniesiono na zewnątrz aby uniemożliwić wrogom podpalenia cerkwi. W krużgankach ukryte są wejścia do pomieszczeń mieszkalnych i gospodarczych. Na wprost wejścia do cerkwi wznosi się kaplica, w przyziemiu której mieści się sala soborowa wspólnoty klasztornej, także ozdobiona freskami, choć już późniejszymi. W murach okalających klasztor odnaleźliśmy barokową wieżę obserwacyjna, kaplicę, dzwonnicę, refektarz oraz cele mniszek (dawniej mnichów) i co też na wycieczce istotne w.c. Pogoda dopisuje. Przed nami następny punkt programu - miasto Sybin w Transylwanii. Siedem miast, od których pochodzi jego nazwa, czyli Kluż-Napokę, Sybin, Braszów, Sighisoarę, Bystrzycę, Sebesz i Mediasz, założyli tu osadnicy sascy, tworząc wraz z miejscowymi Rumunami, Węgrami, Cyganami wielobarwny i wielokulturowy konglomerat. Siedmiogród, nazywany również Transylwanią, jest pełen obronnych kościołów, chłopskich twierdz, majestatycznych gór, kolorowych miast i pozostałości po najsłynniejszym wampirze świata więc jest wciąż jednym z najbardziej tajemniczych regionów turystycznych Europy. Dzisiaj jego pozostałością są niepowtarzalne, zabytkowe miasteczka wyglądające jakby przeniesione z bajki o czym mogliśmy się przekonać na własne oczy. I znów po drodze otrzymujemy porcję imponującej i atrakcyjnie przedstawionej historii regionu np., że ponieważ te ziemie od zawsze były narażone na ataki ze strony imperium osmańskiego, ludzie zapobiegawczo umacniali wszystko, co zbudowali. Stąd rzadko spotykane na świecie warowne kościoły i chłopskie zamki. Potężne kościoły zostały opasane kilkoma murami i fosami, wyposażone w baszty, dobrze zaopatrzone spichlerze i własne studnie, a wiejskie twierdze - w proste izby, spichlerze, stodoły i obory, które w razie ataku dawały schronienie okolicznym chłopom wraz z inwentarzem. Całości uroku Transylwanii dopełniały widoki pięknych gór oraz tajemniczy hrabia Drakula, legenda którego zainspirowała irlandzkiego pisarza Brama Stokera do stworzenia postaci wampira-arystokraty Drakuli, zamieszkującego posępne zamczysko w Transylwanii. Sybin leży nad rzeką Cibin i jest stolicą okręgu. Powstanie Sybin datuje się na XII wiek. Założycielami byli koloniści sascy, którzy osiedlili się w pobliżu opuszczonego posterunku rzymskiego. Podstawą rozwoju Sybina był handel. W XIV wieku miasto posiadało juz spore znaczenie handlowe w Europie. Osiedlali sie tu także rzemieślnicy, tworząc liczne gildie. Obok handlu Sybin słynął także z kultury a w XVII wieku uznawane było za najdalej wysunięty na wschód ośrodek kulturalny. Przebiegały tędy także ważne szlaki pocztowe. Sybin był jednym z najważniejszych miast warownych w Europie Środkowej. Liczne pierścienie wokół miasta zbudowano z glinianych cegieł. Południowo-wschodnie umocnienia jako trzy równoległe linie wciąż są widoczne. Pierwsza linia to ziemny nasyp, druga to 10-metrowej wysokości czerwony mur z cegły, a trzecia linia składa się z wież połączonych ścianą ok. 10-metrowej wysokości. Wszystkie poziomy są połączone poprzez labirynt tuneli i korytarzy, co miało na celu zapewnienia transportu między centrum miasta a liniami obrony. W XVI w. zostały dodane do fortyfikacji bastiony w kształcie liścia. Dwa z nich przetrwały do dziś, jak Haller Bastion i Soldisch Bastion. Z fortyfikacji do Dolnego Miasta prowadzą strome schody zwieńczone gdzieniegdzie arkadami. Stare miasto leży na prawym brzegu rzeki Cibin, na niewielkim 200-metrowym wzgórzu. Składa się z dwóch części: Dolnego i Górnego Miasta. W czasach świetności Górne Miasto służyło za siedzibę bogatej części społeczeństwa, a Dolne Miasto stanowiło miejsce produkcji. Ma to odzwierciedlenie w dzisiejszym rozkładzie zabytków, sytuując w Górnym Mieście te większe, w tym kościoły i cerkiew. Górne Miasto składa się z trzech skwerów i szeregu ulic wzdłuż wzgórza. W tym rejonie znajduje się najwięcej ciekawych obiektów zabytkowych, będących świadectwem dawnego życia mieszczan. Zwiedziliśmy zarówno Górne jak i Dolne miasto i dowiedzieliśmy sporo o jego historii i tym co widzą nasze oczy i oczy umieszczone na wysokości attyki podglądające nas z budynków. Podczas naszego pobytu na placu odbywały się pokazy strongmenów i był też polski akcent. Nazywał się Radzikowski i mając chwilę wytchnienia na wejście na wieżę, drobne zakupy i kawkę obserwowaliśmy co się dzieje na arenie. Potem mogliśmy mu pogratulować miejsca na pudle. Już wspólnie przeszliśmy przez Mały Rynek, o nieco wydłużonym kształcie przechodzącym w łuk. Plac połączony jest z innymi mniejszymi placami za pomocą kilku różnych przejść. Podzielony na dwie części ulicą Ocnei, prowadzi do "mostu kłamców" z 1589 r. – pierwszego takiego odlanego z żelaza. Legendę każdy pozna kto uda się do Sibinu. Po obu stronach mostu stoją zabytkowe budynki, niektóre połączone łukowymi przyporami Dom Sztuki oraz Dom Luksemburski. Trzeci plac Starego Miasta to plac Huet. Stoi przy nim Ewangelicki Kościół Luterański. Tu znajdują się najstarsze fortyfikacje oraz wiele gotyckich budynków z ciekawymi elewacjami i wystawami. Ale to nie wszystko. Zobaczyliśmy też pal z ćwiekami i małżeński pokój zgody. Kto chce wiedzieć o co chodzi musi tu przyjechać lub poszukać w literaturze o metodach rozwiązywania problemów małżeńskich w dawnych czasach. trzysta do jednego to dobry wynik świadczący o skuteczności metody. Po obejrzeniu, posmakowaniu i poszorowaniu bruków Sibinu udajemy się do hotelu a tu ...... niespodzianka w hotelu trwa wesele. Ale ponoć tylko do 23,00. Póki co udajemy się na fakultatywną kolację. Podchodzę jak pies do jeża bo często tego typu imprezy są dęte, zalatują szmirką pod publiczkę. A tym razem miłe zaskoczenie. I dobre jedzonko i niezła muzyczka, tańce, hulanki swawola i wódeczność całkiem, całkiem. Wieczór się przeciągnął. W hotelu po weselu już ani śladu i co najważniejsze rano główka była tam gdzie powinna. Dzień 4. Po niespiesznym śniadaniu wykwaterowanie z hotelu i znów grupa w komplecie przed czasem. Super. Dziś czeka nas do pokonania trasa ok. 290 km. Na początek jedziemy w kierunku Medias, niegdyś jednego z głównych miast Siedmiogrodu czy jak kto woli Transylwanii. Mediaș – rumuńskie miasto przemysłowe usytuowane w okręgu Sybin, 190 km na południe od granicy z Ukrainą. To tutaj 16 lutego 1576, po ogłoszeniu go w Krakowie królem Polski, książę siedmiogrodzki Stefan Batory kosztem trudnego mariażu zaprzysiągł pacta conventa, m.in. przyrzekł odebrać dla Rzeczypospolitej ziemie zagrabione przez Iwana Groźnego co też już jako król uczynił. Historia tego związku to odrębna bajka ale my, dzięki opowieściom pilota, już ją z grubsza znamy. W Mediaș zachowało się wiele starych uliczek, a także gotycki kościół św. Małgorzaty z XIV wieku oraz fragmenty innych średniowiecznych budynków. Po obejrzeniu kościoła, czekając na gorgosz (taki pączek w kształcie pieroga) przysiadamy na Placu Ferdynanda i smakujemy miasto. Przyglądamy się mieszkańcom podziwiając ich różnorodność. Podglądamy grupę bossów cygańskich grubych i kapiących złotem. Fotografujemy uliczki i krzywą wieżę. Następnie udajemy się do miejscowości Biertan, które również znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO (w 1999 r. dołączono do Biertan sześć kolejnych wsi).To doskonały przykład obiektu obronnego zbudowanego przez Sasów siedmiogrodzkich w celu ochrony przed wrogimi najazdami. W przeszłości miejscowość zamieszkana głównie przez Sasów siedmiogrodzkich, którzy jednak wyemigrowali stąd w większości w II połowie XX w. (ich miejsce zajęli głównie Rumuni i Cyganie). W autokarze porcja historii w wydaniu Mariny a w Biertan pałeczkę przejmuje pilot i snuje opowieści historyczne o tym jak się tutaj żyło przed wiekami o bojach, o religiach ale i o wzajemnym szacunku dla innych. Po zwiedzeniu urokliwego Biertan przejazd do Sighisoary, miejsca narodzin ]Wlada Palownika, historycznego pierwowzoru hrabiego Drakuli. To piękne, zabytkowe, miasto rumuńskie, leżące nad rzeką Wielka Tyrnawa przyciąga turystów nie tylko pięknym położeniem na siedmiogrodzkich wzgórzach, ale także zabytkową zabudową i jedną z najlepiej zachowanych Starówek we wschodniej Europie. Miasto jest jedną z nielicznych zamieszkałych twierdz kontynentu, jednocześnie wpisaną na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Składa się z dwóch miast: dolnego i górnego ufortyfikowanego, za sprawą baszt i wieży zegarowej widocznej już z daleka. Jest to jedno z najlepiej zachowanych średniowiecznych miast w Europie, dawnym ośrodkiem rzemieślniczym, w którym w 1431 r. urodził się Wład Palownik. Zobaczyliśmy oczywiście dom, w którym w 1431 r. przyszedł na Świat Wlad – Drakula, zadaszone schody wiodące do gotyckiego Bergkirche, a także Wieżę Zegarową będącą symbolem miasta. Wieża ma 64 metry wysokości, z położonego mniej więcej w jej połowie tarasu roztacza się piękny widok na miasto i okolicę, a jej główną atrakcją jest XVII-wieczny zegar z ruchomymi figurami. Żółta kamienica na Placu Cytadeli, tuż za bramą Wieży Zegarowej, głównego symbolu miasta, po lewej stronie ulicy, jest najstarszym świeckim budynkiem w mieście, dzisiaj przerobionym na restaurację o wdzięcznej nazwie "Casa Vlad Dracul". To dom narodzin Drakuli (Casa Dracula). Nad wejściem do domu wisi smok wyrób warsztatu kowalstwa artystycznego. Na parterze znajduje się restauracja, a na pierwszym piętrze mieści się Muzeum Broni. Kościół na wzgórzu to najbardziej reprezentacyjny obiekt Sigishoary. Zbudowano go w stylu gotyckim na wysokości 1373m npm. Jego budowa trwała około 200 lat. Początkowo kościół katolicki, stał się głównym kościołem mieszkańców Sighisoary, przybierając charakter luterański. W Sighisoarze, spacerując uliczkami można się poczuć jakby za sprawą wehikułu czasu ktoś przeniósł nas o jakieś 100 lat wstecz. Kolejne kościoły, baszty, zabytkowe domy, a nawet zadaszone schody wyrastają tu na każdym kroku. My, pokonując bez zadyszki 175 schodów, zaglądamy do XVI wiecznego kościoła św. Mikołaja gdzie znajdują się m.in. freski z życia św. Jerzego i skrzynie na żywność oraz wota w postaci perskich dywanów świadczące o tym, że wyprawy kupieckie na Wschód były ryzykowne. Tu znajduje się również tryptyk wykonany ponoć przez Jana Stwosza jednego z synów Wita Stwosza, i zamek godny bankowego sejfu. I znów porcja historii począwszy od XII wieku, kiedy to król Węgier sprowadził na te ziemie Sasów po dzień dzisiejszy kiedy to my zdobywamy miasto. Oczekujemy, że po zwiedzaniu udamy się na poczęstunek transylwański do jakiejś restauracji a tu niespodzianka. Pilot opowiada nam o wiosce Viscri, która dzięki fundacji możnych tego świata zachowała swój XIX wieczny charakter. To tam byliśmy w gościnnym domu z 1895 r gdzie było jadło i napitek. Potem pochodziliśmy po wiosce i zobaczyliśmy miejscowy Biały Kościół z 1861 r. Obydwa obiekty zostały wyremontowane w 2011 r. Ponoć w którymś z niebieskich domków pomieszkuje latem książę Karol z Kamilą. Zaczyna padać więc z przyjemnością lądujemy w nagrzanym autokarze. Przejazd na nocleg w hotelu położonym na wysokości 1100 m, z którego rano oglądaliśmy iście Zakopiańskie widoki. Dzień 5. Po nieco skromniejszym śniadaniu wykwaterowanie z hotelu i na początek przejazd na zwiedzanie Braszowa. Dziś do pokonania trasa ok. 190 km więc wycieczkowy luzik. Braszów to około 300-tysięczne miasto w Rumunii, zarazem jedno z największych w tym kraju. Nazwa miasta pochodzi od cytadeli Brassovia, wybudowanej na wzgórzu Tampa. Samo słowo "baras" oznacza również twierdzę. Ciekawostką jest, że Braszów został założony przez Krzyżaków i przez wiele lat pełnił funkcję centrum wymiany pomiędzy regionami Mołdawii, Wołoszczyzny i Półwyspem Bałkańskim. W wyniku najazdu wojsk węgierskich pod dowództwem Józefa Bema został zdobyty i włączony w granice Węgier. W 1918 roku po zakończeniu I wojny światowej powrócił do Rumunii. Lata 50-te XX wieku to zarząd władz stalinowskich oraz przemianowanie Braszowa na Miasto Stalina!!!! Zaczęliśmy od położonej poza obrębem obwarowań miejskich rumuńskiej dzielnicy Scheii Brasovului z charakterystyczną zabudową, budynkiem dawnej szkoły i cerkwią w stylu brynkowiańskim. Tutaj przemiły człowiek, prawosławny mnich Stefan, poprowadził nas na lekcję historii i Polski. Oczywiście styl lekcji miał charakter miłej zabawy ale nauczyliśmy się też czegoś nowego. Wspaniały pasjonat bada bowiem starodruki odkryte przypadkiem w cerkwi wśród których pokazał nam też pierwszą w świecie książkę drukowaną w języku słowiańskim wydaną w 1491 r. w..... Krakowie. I nie tylko! Później wysłuchaliśmy w jego wykonaniu, a kapela starego i nowego hymnu Rumunii. Różnica istotna. Po lekcji historii zobaczyliśmy saskie centrum miasta z budynkami reprezentującymi różne style, a w nim Plac Sfatului z ratuszem miejskim, okolice gotyckiego „Czarnego Kościoła” z XV wieku, który już nie jest czarny, pomnik słynnego reformatora Johannesa Honterusa oraz arkady jak nasze sukiennice i kramy rumuńskie. Przeszliśmy najwęższą uliczką w Europie (1,3 m), na której nie ma zasięgu co było powodem jej zamknięcia w czasach reżimowych z powodu lęku wodza przed możliwym gromadzeniem się tutaj jego potencjalnych przeciwników. W wolnym czasie poszliśmy na wzgórze Tampa by podziwiać fragmenty zachowanych murów miejskich i pojechać kolejką na górę. Ale akurat w tym dniu kolejka była nieczynna więc zeszliśmy z powrotem do centrum miasta, by pod koniec dnia wracać do autobusu tą samą drogą. Przy pięknej pogodzie wypiliśmy na deptaku dobrą kawę, kupiliśmy kremy znanej rumuńskiej marki i kartki pocztowe bo jeszcze wysyłamy zamiast smsów. Problem jest z znaczkami. Dostępne tylko na poczcie a poczta generalnie poza centrum. Po sympatycznym i luźnym Braszowie udaliśmy się do miejscowości Sinaia, która leży w dolinie rzeki Prahova, u stóp gór Bucegi a gdzie znajduje się słynny pałac Peles. To XIX-wieczna rezydencja pierwszej rumuńskiej pary królewskiej - Karola I i Elżbiety o architekturze w stylu bawarskim prywatna własność byłego króla Michała I. Król zgodził się otworzyć pałac dla zwiedzających w zamian za odpowiednie wynagrodzenie dla rodziny królewskiej. W skład kompleksu wybudowanego dla rumuńskiej rodziny królewskiej wchodzi także pałac Pelişor. Urodzili się tu między innymi dwaj królowie Rumunii: Michał I i Karol II, a także książę Mikołaj Rumuński. Obiekt łączy w sobie niemiecką estetykę i włoską elegancję i określany jest często jako „Perła Karpat”. Mimo wyłączenia w tym dniu dla ruchu turystycznego jako jedyna grupa (chyba dzięki urokowi Pana Marka) mamy możliwość zwiedzenia tego imponującego obiektu. Potem spacerek po ogrodach i okręcanie głową dookoła w podziwie dla pięknej rezydencyjnej zabudowy otoczenia. Mieszczą się tu bajecznie wkomponowane w stoki ośrodki sportów zimowych z widokami na szczyty Karpat. Następnie przejazd na nocleg do znanego nam już hotelu w Bukareszcie. Ciekawostką w tym hotelu są malowane farbą olejną deski sedesowe ze sklejki. Dzień 6. Jak co dzień po obfitym śniadaniu i wykwaterowaniu jedziemy w świat. Tym razem do miejscowości Tulcea czyli tam, gdzie Dunaj rozwidla się na trzy ramiona. To portowe miasteczko jest atrakcją samą w sobie. Założone ponad 2500 lat temu przez kupców greckich po wiekach istnienia przeszło pod panowanie wyjątkowo zaradnych kupców genueńskich. Jako że miejsce było strategiczne, kolejne lata przynosiły kolejnych panujących i wyjątkową mozaikę etniczną mieszkańców. Dziś o tamtych barwnych i zamożnych czasach przypominają ruiny twierdzy. W Tulczy odwiedziliśmy ciekawe muzeum delty Dunaju gdzie poznaliśmy atrakcje przyrodnicze regionu co było świetnym początkiem do odwiedzenia samej delty. Zobaczyliśmy jak i czym żyje delta i jak zmienia się w czasie. Poznaliśmy ptactwo, które tu się gnieździ i podziwialiśmy w akwarium wielkie ryby - marzenie każdego wędkarza. Miejsce, w którym jedną trzecią powierzchni stanowi woda, najlepiej oczywiście poznać z łodzi co też uczyniliśmy. Najpierw autokarem przejechaliśmy wzdłuż południowej odnogi Dunaju, o nazwie św. Jerzy, która słynie z meandrów i wysepek. Potem odbyliśmy kilkugodzinny rejs po delcie, unikalnym Rezerwacie Biosfery wpisanym na Listę UNESCO, największym terenie żerowania afrykańskiego i europejskiego ptactwa migrującego. Deltę Dunaju, zamieszkuje ok. 300 gatunków ptaków nie tylko z Europy, ale także z Azji, Afryki i Arktyki. Wypatrzyliśmy m.in. różne pelikany, kaczki, gęsi, czaple, kormorana, łabędzia, rybołowa i nie tylko. W Europie większa jest jedynie delta Wołgi, obejmująca dziesiątkami kanałów rosyjski Astrachań, tuż przed ujściem do Morza Kaspijskiego. Delta Dunaju jest wciąż dzika i niewiele zmieniona przez ludzi i jednym z najrzadziej zamieszkałych terenów Europy. Na wciąż powiększającym się za sprawą nanoszonych co roku osadów - terenie żyje zaledwie kilkanaście tysięcy osób. Większość z nich, tak jak przed laty, zajmuje się przede wszystkim rybołówstwem, choć część przerzuca się na obsługę ruchu turystycznego. Niezwykłą scenerię oprócz kanałów, jezior, bagiennych rozlewisk i wielu gatunków ptaków (wśród nich kormorany, pelikany, ibisy, czaple) odmalowało nam zachodzące o złotej godzinie słońce. Wieczorem, po pokonaniu trasy ok. 300 km w ramach propozycji fakultatywnej udaliśmy się na kolację ze słynną zupą rybną z delty Dunaju. I tu kolejne pozytywne zaskoczenie. Zupa gotowana na mieszanych rybach słodkowodnych - sumie, karpiu i linie. Do zupy podano osobno ugotowane kawałki ryb i głów oraz pszenny chleb, strączki średnio ostrej papryki i sos o posmaku czosnkowym. Sposób jedzenia podał nam pilot podchodząc do każdego stołu z osobna. Drugie danie również rybne - ryby pieczone z sosem własnym, ziemniakami i sałatą. Do tego białe dosyć specyficzne w smaku lokalne wino. Jedzenie smaczne w ilościach nie do przejedzenia, miła dla ucha muzyka, sympatyczna obsługa i smaczne alkohole dopełniły reszty. Jak dla mnie to wszystkiego za dużo. Zmęczeni ale zadowoleni jedziemy do hotelu. Dzień 7. Po dobrym śniadaniu przejazd w kierunku czarnomorskiej Konstancy, czyli starożytnego portu Tomis. Po drodze wstąpiliśmy do Babadag, rozsławionego w Polsce przez powieść Andrzeja Stasiuka, pokazanego jako symbol podróży do miejsc zapomnianych i mimo, że bez szczególnych turystycznych atrakcji, ale prawdziwych w swej naturalności. Miasto położone jest nad jeziorem o tej samej nazwie, w północnej części Dobrudży, w pobliżu delty Dunaju. Większość ludności miasta stanowią Rumuni, zamieszkuje tu jednak także liczna mniejszość turecka a także Lipowanie i widoczni na ulicy barwni Romowie. Nazwa miasta - "góra ojca" wiązana jest w legendzie z postacią Baba Sary Saltuka, który w XIII w. sprowadził w ten rejon licznych Turków - pierwszy raz miała pojawić się w pracach arabskiego podróżnika Ibn Battuty. W roku 1393 miasto zostało zdobyte przez wojska sułtana tureckiego Bajazyda I. Wzniesiono tu zamek, zniszczony przez Kozaków w 1587 r. W XVII w. odbudowane miasto przeżywało okres rozkwitu. Tutejsza forteca służyła m.in. jako zimowa kwatera wielkiego wezyra w czasie wojen turecko-rosyjskich. Miasto stanowiło też przez pewien czas stolicę paszałyku. Podczas wojny krymskiej miasto zostało zbombardowane przez artylerię rosyjską. W 1878 na mocy traktatu z San Stefano miasto znalazło się w granicach Rumunii. Miejscowość przypomina nasze podrzędne, zaniedbane miasteczko i nie stanowi dużej „atrakcji turystycznej” gdyż oprócz meczetu Ali Paszy z XVII w. nie ma w niej wiele do zwiedzania. Trochę z niedowierzaniem, że się tutaj znalazłam, podglądałam życie codzienne mieszkańców. Próbowałam kupić jakiś pierścionek ale się zniechęciłam ceną wywoławczą. Obserwowałam spokój życia ludzi załatwiających swoje sprawy i cyganki zadziwione czego szukamy w ich miejscowości i steraną trudami życia żebraczkę, która zwietrzyła możliwość zarobku i parę emerytów podglądającą jak my codzienność. Tego dnia poznaliśmy również zamieszkującą te tereny mniejszość – rosyjskich Starowierców, którzy od pokoleń trudnią się głównie rybołówstwem. Lipowanie, (tacy lokalni Amisze) jak mówi się o nich w Rumunii, opuścili Rosję w roku XVIII w. przed prześladowaniami religijnymi. Odwiedziliśmy ich sympatyczną wioskę i pracownię pisania ikon pana Stefana, gdzie właściciel w ramach promocji objaśniał nam podstawy wiedzy i koniecznych umiejętności w pisaniu ikon. Wioska podobnie jak Viscri zabudowana szczelnie po obydwu stronach drogi - brama, dom odwrócony szczytem, brama dom, brama. Znów zaskoczył nas deszcz więc zmykaliśmy do autokaru i w dalszą drogę. W Konstancy udaliśmy się na spacer po znajdującej się na cyplu starówce. Na terenach dzisiejszej Konstancy już w VI wieku przed nasza erą powstała niewielka osada o nazwie Tomis. Jej założycielami byli greccy koloniści, którzy zamieszkiwali tu ponad 1000 lat, rozwijając to miasto bizantyjskiego centrum handlu czarnomorskiego. Miasto Tomis posiadało dzielnicę Constantiana, od której przejęło później swoją obecną nazwę. Po okresie władztwa tureckiego Konstanca została włączona w skład Rumunii i pozostaje w jej granicach do dziś, jako ważny ośrodek przemysłowy oraz turystyczny. Zaczęliśmy zwiedzanie od nadmorskiej promenady, na której niezwykle atrakcyjnym budynkiem było kiedyś Cazinoul, czyli secesyjne kasyno. Okolice budynku stanowią nadmorską promenadę, a sam obiekt stoi tuż nad morzem, dzięki czemu można by z niego podziwiać piękną panoramę. Aktualnie budynek wymaga remontu i nie jest użytkowany. Na schodach casino siedział samotny skrzypek i na dźwięk polskiej mowy zagrał pięknie mazurka Chopina. Szczerze się wzruszyłam. Od promenady poszliśmy w górę w kierunku Placu Owidiusza mijając kolejno świątynie czterech wyznań. W prawosławnej cerkwi pw. Piotra i Pawła, w grecko-rzymskim stylu po odbudowana po wojennych zniszczeniach w 1951 roku z neobizantyjskich pozostałości podziwialiśmy ikonostas, ławki, żyrandole i świeczniki z brązu. Zauważyliśmy kopię przedstawienia nieba i piekła z monastyru Horezu. Kościół katolicki był niedostępny, prawdopodobnie z powodu wykwaterowania dzikich lokatorów z okolicznych domów. Widok otoczenia jak scenografia do wojennego filmu. Zachwycił nas meczet z początków XX wieku, który stanowi siedzibę Mufti – duchowego przywódcy muzułmanów tureckiego i tatarskiego pochodzenia mieszkających w rejonie Dobrudży. Centralnym punktem wnętrza jest duży turecki dywan, dar sułtana Abdul Hamida. Jest to jeden z największych dywanów w Europie, a jego waga osiąga 1080 kg. Główną atrakcją jest 50 metrowy minaret, wieża z której chętni zobaczyli wspaniały widok na centrum starego miasta i portu. Obejrzeliśmy też Casa cu Lei – dom z Lions, zdobiony czterema kolumnami i rzeźbionymi głowami lwów. Edificul Mozaic cu Roman to rozległy kompleks trzypiętrowy, z którego dziś do zwiedzania udostępniona jest jedynie trzecia część budowli o powierzchni, z której 9150 m2 stanowią kolorowe ale zaniedbane mozaiki. Obiekt był centrum handlowym do VII wieku naszej ery. Na Placu Owidiusza podziwialiśmy XIX-wieczny pomnik rzymskiego poety Publiusa Ovidiusa Naso. Stare miasto charakteryzuje orientalna mieszanka stylów i wszechobecność morza, o którym przypominają hałaśliwe mewy i rybitwy oraz widoczne wszędzie portowe dźwigi. Przed opuszczeniem Konstancy usiedliśmy w kawiarence na placu Owidiusza i zrobiliśmy sobie sjestę w stylu irlandzkim przy Guinesie i irisch coffi. Następny i ostatni punkt to Mamaja – jeden z najbardziej znanych kurortów nadmorskich Rumunii. Tu już wyraźnie dało się odczuć jesień i zakończenie sezonu. Trudno było znaleźć nawet otwartą toaletę. Za to udało mi się zgubić telefon, który ktoś przytomny z naszej grupy przyniósł do autokaru za co jestem mu serdecznie wdzięczna. Przejazd przez Mangalię na nocleg i kolację w znanym nam już hotelu w Warnie Dzisiejsza trasa to ok. 290 km. Wycieczka zakończona, czas pożegnań. Dzień 8. Po śniadaniu wykwaterowani z hotelu. Walizki lądują w przechowalni i mamy jeszcze kilka godzin na pobycie w Warnie. Korzystamy z tego skwapliwie. Odlatujemy wieczorkiem i docieramy na miejsce bez kłopotów. Więcej przygód nie pamiętam. Co ważne po tej imprezie nie odczułam niedosytu. Było coś dla oczu, dla uszu, dla ciała i dla ducha. Pełnia. Rumunia od mojego ostatniego pobytu zmieniła się bardzo. O ile rozczarował Bukareszt o tyle zachwyciła Konstanca. Wiele miejsc zaskoczyło urodą przyrody. Delta Dunaju w złotej godzinie przywołała wspomnienia i nie zawiodła. Było cudnie. Po drodze wiele akcentów Polskich co zawsze leje miód na serce. Nie spotkałam nigdzie nachalnych żebrzących choć byłam na taką ewentualność przygotowana. Nasi miejscy kierowcy mogli by czerpać od Rumunów wzory zachowań wobec pieszych. Również powszechne udostępnianie toalet godne podpatrzenia. Mimo bariery językowej nie było problemu z porozumiewaniem się. Dziękuję wspaniałym ludziom, uczestnikom tej wycieczki z którymi można było radośnie podróżować. Polecam tą wycieczkę, która dla mnie była nie tylko podróżą sentymentalną ale dzięki wspaniałej obsłudze i dużej wiedzy pilota oraz lokalnej przewodniczki również poznawczą. Wszystkie zamieszczone zdjęcia są własnego autorstwa.

6.0/6

Helena 09.07.2017

Stereotypom stanowcze nie

Czytałam poprzednie opinie i jestem zaskoczona. Nie wiem, może w poprzednich latach ta wycieczka była całkiem inna, bo moja, a właśnie w piątek (07/07/2017) z niej wróciłam, była fantastyczna. Przede wszystkim bardzo ciekawy program zwiedzania - można było obejrzeć naprawdę ciekawe zabytki, których nie spodziewałam się po niszczycielskiej dla nich epoce Ceausescu. "Czarny Kościół" w Braszowie - to perełka gotyku, zwiedzanie pierwszej szkoły Rumuńskiej i oglądanie zabytkowych rękopisów, w tym polskich - z zamierzchłych wieków, urokliwe uliczki Sibiu, Sinisoara z jej domkami. Nie będę wyliczać po kolei wszystkich zabytków ale jest na co popatrzeć. Zamek Peles i zwiedzanie jego komnat - przecież to niesamowita rzecz. Wycieczka nie polegała tylko na zwiedzaniu zabytków i czasie wolnym, gdy we własnym zakresie można było pochodzić po odwiedzanych miasteczkach, coś zjeść, kupić pamiątki, przetestować rumuńskie piwo lub skosztować gogoszy. Klasztor w Horezu - to też piękna atrakcja, no i można nabyć niepowtarzalnie piękne, ręcznie malowane gliniane talerze, kubeczki, miseczki. Prześliczne i można spokojnie je przewieźć w podręcznym bagażu. Cudeeńka. :) Dodatkową atrakcją był fakultatywny wieczorek folklorystyczny, podczas którego nie tylko w nadmiarze podawano smaczne jedzonko ale i cujkę i wino bez ograniczeń. Z cujką ostrożnie - ten drakulowy napitek zawiera chyba 60 proc. alkoholu, jest smaczny ale jak się przecholuje podczas zabawy, to jutro ciężko wstać. ;) A już zachwyciła mnie kolacja rybna (też fakultatywnie) po pływaniu po Delcie Dunaju i oglądaniu wszelakiego ptactwa i roślin Delty. Nie przepadam za rybami ale akurat te dania tak mi smakowały, że chętnie bym poprosiła o dokładkę. Zupa rybna - takiej nigdzie nie jadłam (!) - poezja, grillowany sum pod lekkim sosem - gdyby mi wcześniej nie powiedziano, że to rybne danie, to zgadywałabym, jakie to delikatne mięsko, no i placek z serem. Nie zjadłam całego, więc poprosiłam na wynos i następnego dnia smakował równie dobrze. Widoki niesamowite, barwne, wesołe. Program na każdy gust jednym słowem. Hotele - czyste, normalne, pościel też czysta i normalna, czasem coś tam w tych hotelach nawala - to brakowało komuś ręczników (zawiadomiona recepcja dostarczyła), to komuś coś ciekło spod wanny w innym hotelu (dano inny pokój) ale to moim zdaniem może zdarzyć się wszędzie. W Warnie w pierwszy i ostatni dzień wycieczki byliśmy zakwaterowani blisko deptaka i plaży, więc był czas popływać. W części hoteli był basen i sauna - można było korzystać. Ja jestem zadowolona. :) A w szczególności chcę podziekować pilotce naszej grupy Pani Marii Czub za świetną organizację, profesjonalizm i dbanie o nas oraz opowiadanie w trakcie przejazdów o życiu Rumunii, pokazaniu nam ciekawych filmów rumuńskich. Duża wiedza na temat kraju i przekazywanie jej w sposób interesujący i wcale nie nudny. No i ogromne brawa dla naszej przewodniczki Mariny - też ogrom wiedzy, ciekawe historie w zanadrzu i świetne posługiwanie się językiem polskim. Ja wróciłam bardzo zadowolona i nie rozumiem, czemu wystawiono tak niskie opinie tej wycieczce. A, to, co dotyczy tytułu - nikt mnie okradł, nie oszukał, nikt mnie nie napastował o jałmużnę. Ludzie normalni, życzliwi, bo prawdziwy Rumun - to nie Cygan Rumuński, z którym mieliśmy kiedyś do czynienia. Rumuni to tacy sami ludzie jak my. :) Fantastyczna wycieczka! :)

6.0/6

Łukasz, Bydgoszcz 05.08.2014

Wspaniała zabawa!

Ogólnie klawo jak cholera.

6.0/6

ANITA, 27.07.2014

Rumunia - wycieczka obalająca stereotypy

Wspaniała wycieczka po jeszcze nie docenionym turystycznie kraju. Sympatyczni ludzie, dobre drogi, urokliwe miasta i bajkowe widoki Transylwanii. Nie ma nastawienia komercyjnego. Bezpiecznie i sielsko.
telefon

Pobierz aplikację mobilną Rainbow

i ciesz się łatwym dostępem do ofert i rezerwacji wymarzonych wakacji!

pani-z-meteracem