Opinie pochodzą od naszych Klientów, którzy odwiedzili dany hotel lub uczestniczyli w wycieczce objazdowej.
Osoba dodająca opinię musi podać dane osobowe, takie jak imię i nazwisko oraz dane dotyczące wyjazdu, czyli datę i kierunek wyjazdu lub numer rezerwacji. Dzięki tym informacjom sprawdzamy, czy autor opinii faktycznie podróżował z nami. Jeżeli dane się nie zgadzają, wówczas nie publikujemy opinii.
6.0/6
Czy ta opinia była pomocna?
Bardzo dobrze zorganizowana impreza. Profesjonalny przewodnik, a tak naprawdę przewodniczka 👍. Do czasu wyjazdu byłem sceptycznie nastawiony do takiego rodzaju imprez. Ten wyjazd to zmienił. Polecam to biuro do poznania tego kraju. Mimo, iż jeździliśmy i zwiedzaliśmy sporo, to jeszcze znajdował się czas do indywidualnego wykorzystania. Było super.
6.0/6
Czy ta opinia była pomocna?
Polecam każdemu, kto chce poznać Maroko. Bogaty program, świetna pilotka p. Nina - o wysokiej kulkturze i bardzo rozległej wiedzy o tym kraju. Cóż jeszcze? Niezapomniane wrażenia ze zwiedzanych miast i znad Atlantyku. Dobre hotele, jedzenie dla każdego: kuchnia europejska i marokańska. Tę ostatnią warto poznać. Mieszkańcy Maroko uprzejmi, życzliwi i uśmiechnięci. Przejazdy autokarem urozmaicone opowieściami pani pilot o Maroku i filmami o marokańskiej kulturze, kuchni etc. Dobrze byłoby tam wrócić i przeżyć wszystko jeszcze raz :)
6.0/6
Czy ta opinia była pomocna?
Wycieczke była ciekawa, trochę męcząca.Pani przewodniczka Iza była bardzo profesjonalna.Gorąco polecam
6.0/6
Czy ta opinia była pomocna?
POLECIAŁAM, POBYŁAM, PRZYLECIAŁAM... Pozostały wrażenia, wspomnienia, fotografie i to co nie uchwycone w żaden sposób - zapachy gwar specyficzny i niektóre dźwięki. Tyle ostało się z Maroko. A to i tak dużo, baaaaaardzo dużo. Są tu dirhamy około 10 dir - 1 euro. Ceny europejskie. Dirhamów nie można wywozić z kraju, a i przywozić również nie można. Na lotnisku jest dość długa odprawa wjazdowa. Pierwszy kontakt z tym krajem wprowadził mnie w lekki niepokój. O godzinie 1 w nocy (po kilkugodzinnych opóźnieniach w podróży) znalazłam się sama w prawie wygaszonym ze świateł "Hotelu Omega" Agadir, z dziwną muzyką dobiegającą jakby z piwnic, w dodatku w ciasnej windzie z ciemnoskórym osobnikiem w turbanie i jakby szlafroku do ziemi, z kapturem. On, w sumie, grzecznie wskazał mi pokój na piątym piętrze. Zanim jakiś prysznic i zerknięcie jednym okiem na kolację przyniesioną do pokoju, trzeba było zachwycić się widokiem roztaczającym się na Agadir. Mocno oświetlone miasto i dlatego nawet o tak późnej porze widać było dużo budujących się hoteli wokół. Ale to że ocean Atlantycki był 7 minut od hotelu można było stwierdzić dopiero rano. Widać też z okna piękne wzgórza na horyzoncie Gór Atlas - Pasmo Antycznego. Dzień zapowiadał się słonecznie i bezchmurnie . I - pierwszym celem był przejazd z południowej części miasta na północ, mijając nadoceaniczne hotele m.in. znaną sieć Iberostar oraz plażę, niewielki port, było wzgórze z kasbą, z której roztaczał się cudny widok na okolicę. Mury obronne na wzgórzu są w zasadzie jedyną budowlą z XVI w.która pozostała po trzęsieniu ziemi z 1960 roku. Mnóstwo ofiar i wysiedleń. Odbudowa mediny trwa do tej pory. Wzgórze jest charakterystyczne z napisem w języku arabskim "Bóg, ojczyzna, król". Oświetlony po zmroku. Pałac króla znajduje się całkiem niedaleko Hotelu Omegi. Idąc plażą na południe, w pewnym momencie gościu ze spluwą każe gwiżdżąc zawracać. Wstęp zabroniony - bez względu na to, czy Król Hassan Mahomed VI jest w pałacu czy nie. Przy kasbie oprócz pięknego widoku przywitały nas kolorowo wystrojone wielbłądy, można było wsiąść, po ich uprzejmym ukucnięciu. I to cały Agadir. Plaża cudna, szeroka, ale tylko do wypoczynku, leniuchowania, popływania. Nie ma specjalnie, gdzie się wypuścić, a i te hotele w trakcie budowy burzą jeszcze estetykę krajobrazu, Zjeżdżamy w dół z kasby na północ, cały czas wzdłuż oceanu i krótki postój w, znanej z windsurfingu, wiosce Tarazud. Fale faktycznie duże, ale regularne. Po drodze mijaliśmy posiadłość saudyjską. Imponujący pałac wraz z zabudową i ogrodzeniem ciągnie się kilka kilometrów. Następny punkt to wioska z sadem drzew arganowych. Widok był zadziwiający: każde drzewo oblepione było...kozami. Kozy pasły się na kilkumetrowych drzewach wśród liści i kolców arganowych. Kolce tych drzew powodują, że owoców do tłoczenia oliwy nie zbiera się z drzew tylko spod drzew, jak spadną. Odwiedzona mała wytwórnia oliwy - zobaczyliśmy cały proces produkcji oliwy jadalnej i kosmetycznej metodą całkowicie manufakturową (złoto Berberów). Zapach prażonych orzeszków (do jadalnej) i olejków z kwiatu pomarańczy, gardenii i piżma (do kosmetycznej) unosił się dookoła. Degustacja chlebka z oliwą, miodem i amlu - ichniejsza nuttella - dopełniła cały pobyt w zakładzie produkcyjnym. Starsze Marokanki, siedząc po turecku, tłukły w moździerzach ziarna orzeszków arganowych. Ich dłonie okazały się niegdyś znacznie gładsze i młodsze i odkryto właściwości odmładzające i kosmetyczne arganu. Zajechaliśmy do pięknej, kurortowej miejscowości Essałira (Essaoira) nad oceanem. Mury otaczają medinę. Nazwa oznacza zorganizowanie, uporządkowanie i tak uliczki w medinie z XVIII wieku, jak rzadko, przecinają się pod kątem prostym, a nie jak w większości w labiryncie. Są ponadto znacznie szersze. Nad brzegiem oceanu oprócz niebieskich łódek po nocnych połowach roztaczał się zapach rybek i owoców morza. Knajpki na nadbrzeżu serwowały wszystko! Piękne kalmary, wielkie krewety z wąsami, kraby, ośmiorniczki, małe, duże rybki z grilla - wszystko świeże i na oczach smażone. SAFI - nadoceaniczna miejscowość przemysłowa - port, sardynki, bure hałdy, odpady po fosforydach. Znana z dzielnicy garncarzy z czerwonej gliny. Wypalają naczynia do tadżinu, zajadałem u bram mediny rosół ze ślimakami, które odchorowałam caaaałą noc. Nocleg w "Golden Tulip Farah" w Safi. Dużo palm i zieleni, bardzo blisko oceanu, z okna widać horyzont oceanu. To był bardzo długi dzień. II dzień. Poranek bardzo szybki i tempo, w błękicie nieba i oceanu, do Casablanki. Pierwszy postój na siorbnięcie ostrygi - Oudilia. Oj! co to były za zjawiska.... Surowe, proso z oceanu, ale poprzez koszyk wiklinowy, zakrapiane cytryną ostrygi, brzytwy morskie, jeżowce - dobre, ale bez odrobiny promila ciężko strawne. Fale cudne uderzały o skały i pieniły się. Zbierają też algi. Pokarbowane ciemnozielone wstążeczki suszyły się w wiklinowych koszykach. nie jedzą ich, wszystko jest eksportowane. Następna wysiadka w El Jadigda (Aldżadira). Nad oceanem twierdza z czterema basztami. Potem oglądamy przepiękne łuki z kolumnami, jakby w podziemiach, na posadzkach woda, a u góry regularny otwór na niebo. Podobno kupcy chcieli powiększyć sklep i odkopali właśnie to. Do końca nie powiedziano, co to było. Casablanca - góruje meczet z minaretem 200 m nad oceanem, najwyższy i największy w świecie. Zbudowany z pieniędzy ludzi zebrano 700 mln$, a wydano 500 mln$ (?). Tytanowe drzwi, żyrandole ważą 1 tonę i są z kryształu z Murano (Wenecja), marmury z Carraro, a różowe z okolic Agadiru, sufit z drewna cedrowego. Budowano go 6 lat dzień i noc. Minaret ma dwie windy. Włączany jest laser skierowany w stronę Mekki. Meczet pomieści 25 tys. wiernych - czyt.mężczyzn, dla kobiet jest balkon na 5 tys. Plac przed meczetem pomieści 80 tys. ludzi. MUŁEZIN nawołuje 5 raz dziennie do modlitwy. A IMAN prowadzi modlitwę śpiewając, tzn mówiąc śpiewająco koran. Iman jest wykształconym człowiekiem. Te nawoływania bardzo klimatycznie dają odczuć Maroko. Plac Mohameda V w Casablance jest jak rynek w Krakowie. Przychodzą ludzie i siedzą i siedzą i już. Gapią się i karmią gołębie. Nie spotka się w całym kraju ogródka z piwem. Są ogródki, ale wyłącznie piją w nich kawę, miętę, wodę. I oczywiście przesiadują tam sami faceci. Wędrówka z meczetu odbyła się bulwarem, gdzie lans afrykański ma miejsce. Tydzień wcześniej dziwięciometrowa fala zmiotła przyplażowe knajpki i parasole. Zgliszcza było widać.... Ale bulwar nadal miał swoją świetność. Odwiedziliśmy kościół katolicki. Piękne witraże, ale ogólnie bardzo ciemny i mroczny, choć żłóbek był zrobiony na zewnątrz jako grota skalna. W kraju 98% to muzułmanie, ale tolerancja wiary jest bardzo duża i nie ma oporu króla na inne wiary. Nocleg w Hotelu "Atlas ALMOHADES" Casablanca, całkiem blisko centrum. Na Plac Mohameda poszło się z buta, ciepło, miło, ale wszędzie kręcili się tylko mężczyźni. (Gdzie te kobiety?) Rundka, choć po zmroku, była bezpieczna. Nie dotarłyśmy do słynnego lokalu "Cafe u Ricka" - z filmu "Casablanca". Też ponoć gra tam Murzyn a'la Sam w białej marynarce. Okazuje się, że film ten był kręcony tylko i wyłącznie studiu filmowym w Los Angeles. III dzionek nadal na północ wzdłuż oceanu w kierunku stolicy państwa Rabatu. Nie jest to za duże miasto. Tu pracuje król w swoim kolejnym zamku. Mogliśmy się do niego zbliżyć na odległość 10 metrów, ale tylko dlatego, że króla tam nie było. Obstawa zamków i innych miejsc związanych z królem jest potrójna: policja (na granatowo), wojsko (na zielono) i straż królewska (na czerwono). Nie wolno robić im zdjęć. Wyjątkowym miejscem, gdzie można straży robić foty było mauzoleum króli. Robiliśmy fotki z przystojniakami na zewnątrz i w środku i z tymi na koniach. W mauzoleum leżą dziadek, ojciec i wujek króla. Podczas otwarcia przez cały czas czytany jest, a raczej śpiewany koran. Wystrój jest bardzo okazały i bogaty. Wszystko w marmurach, złocie, kryształach i drzewie. Obok jest meczet, a minaret kilkadziesiąt metrów dalej. Król Maroka jako pierwszy ma jedną żonę i 2 dzieci z jedną kobietą. Po raz pierwszy swoją żonę pokazano światu. Jest bardzo ładna i mądra (skończyła informatykę w e Francji) i jest celebrytką w Maroku. Para królewska jest uwielbiana. Dziadek miał harem,a ojciec 2 żony. Do tej pory mogą mieć po dwie żony, ale każdej trzeba zapewnić ten sam poziom majątkowy i społeczny. W Rabacie medina jest najdroższą dzielnicą biało niebieska. Na drzwiach są mosiężne dłonie Fatimy mające odstraszyć blondynów z przerażającymi dla nich niebieskimi oczami. Z jednego tarasu kawiarni wśród zabudowań rozlegał się widok na zatokę i ocean. W Meknes złapał nas porządny deszcz. Wyjątkowo dużo było turystów. Nawet mam foto z 4 małoletnimi Marokankami. Ze mną też fotografowały się jak ze zjawiskiem. Okolice Meknes to centru rolnicze kraju: winnice, gaje oliwne, słoneczniki, kukurydza, jabłonie. Noclegi - dwa w Fezie "Hotel TGHAT" - najbardziej europejski 4*, w centrum miasta. Bardzo dużo palm jest na skwerach. Palmy rosną 1m na 10 lat i wykradają je z oaz i przehandlowują za grube pieniądze. Za tą dealerkę ścigają srogo. IV Fez od wczesnego rana zwiedzaliśmy baaaardzo wiele zakamarków. Zaczęło się od pałacu króla i podziwianie, co najwyżej zewnętrznych fasad, w tym, drzwi z brązu. Najwięcej różnorodności się mieści na medinie. Zaczęliśmy od synagogi żydowskiej. Mogliśmy obejrzeć wszystkie kąty - ja po raz pierwszy. Medina to jaśniutkie budynki na wzgórzach Atlasu, zakręcone ponad 9 tys.uliczek w labirynt. Zgubić się łatwo. Jakimś ciasnym przejściem przecisneliśmy się do synagogi - tu też są Żydzi. Odwiedziliśmy wiele pracowni: - brązu - paterę wykuwa artysta dłutem wg wzoru z głowy, a nie z projektu, a następnie kształt nadaje drewnianym młotem. Wyroby tam były jak z „Baśni tysiąca i jednej nocy” np. z lampą Alladyna; - tkackie kolejne baśnie kolorów tkanin mieniących się złotą, srebrną poświatą - poprzebierali nas w różne turbaniki ... co można zrobić z jednym cieniutkim szalem... okazuje się, że bardzo wiele, - mozaiki ceramiczne - widzieliśmy proces układania, wykuwania, zalewania, malowania, zapiekania... I to jest piękna, mozolna sztuka, którą podziwiamy na ścianach, posadzkach, fontannach, stołach, kościołach.... - garbiarnia - przy wejściu dawano nam bukiet mięty, jakby komuś zapach nie odpowiadał procesowi technologicznemu. Nie było źle, choć dla wrażliwszych... Wspinaliśmy się na ostatnie piętro, skąd doskonale widoczne było doskonale niecki z różnymi zabarwieniami płynów. I etap to białe jak mleko płyny do czyszczenia skór w odchodach gołębich z resztek włosia i innych organicznych elementów, następne niecki to kolorowe farby dla skór, które potem suszyły się na południowych murach. Wyroby były fantastyczne. - muzeum drewna z tarasem i widokiem na jasne budynki i wzgórza. Popołudniem wędrówka alejami Fezu, zahaczając ryneczek warzywny. Zakupiłam truskawki, które pachniały cudnie, ale w smaku nie bardzo truskawkowe. Potem wieczorne wyjście na pizze i w poszukiwaniu tadżina, ale niestety bez skutku. Skończyło się w europejskiej do bólu knajpce na naleśnikach różnej maści. O alkoholu można zapomnieć. Okres narodzin ichniejszego proroka zabrania na wiele dni spożywania i sprzedaży alkoholu. W marketach - kraty, w knajpkach - posucha... Do hotelu marsz grzecznie spać... V Wczesny wyjazd w kierunku Marakeszu górami Atlas Średni. Widoki były cudowne. Kluczyło się serpentynami. Były postoje przy punktach widokowych, aby oczy i aparat nacieszyć. Po drodze był spacer w kurorcie Ifrane. Nazwany Szwajcarią marokańską. Rzeczywiście miejscowość iście europejska, zadbana. Piękny widok był przy zbiorniku wodnym z tamą. Przez cały dzień niebo było chabrowe. W jednej wiosce był postój na tadżina. Sprzedający mówili 3 słowa po polsku: koza, krowa, królik. Pyszny był. Podobno jedzą też wiewiórki. Wielbłądzina smakuje jak wołowina, a pastija to wielki naleśnik smażony na wielkiej rozgrzanym "jaju-kuli", i nadziany mięsem z gołębia. Po drodze widzieliśmy Wysoki Atlas całkiem ośnieżony. Świetnie prezentowały się zielone palmy na tle śniegowych gór w oddali. Fotki z Marokańczykiem i osiołkiem były ostatnie z mojego aparatu po czym runął na kamienie..... Do czerwonego Marakeszu zajechaliśmy o zachodzie słońca, co było cudowne. kolor gliniano-czerwonych zabudowań oświetlane pomarańczowym słońcem. Plac Jamal el Fna był szumny, a jednocześnie nastrojowy. Różniasta muzyka i gwar dobiegały z każdej strony. Budynki w całym mieście są czerwone i mogą być wyższe od minaretu stojącego przy wylocie z Placu Jamal el Fna. Dlatego tak długo jest widoczne słońce jak zachodzi. Oświetla wówczas cały plac. Nocleg w najbardziej marokańskim hotelu, również prawie w centrum. Wystrój bardzo klimatyczny z rzeźbionymi łukami. Do restauracji przechodziło się przez dziedzińce i balkony. "Hotel OUDAYA" Marakesz VI dzionek to wędrówka po Marakeszu. Bardzo pucowali to miasto, a to tylko dlatego, że aktualnie był tam król. Zwiedzaliśmy Pałac Bahia z grobowcami, meczet Kutabija z XII wieku. Szkoła koraniczna zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Na dziedzińcu wokół fontanny, pod gołym niebem uczą się wspólnie koranu a potem w malutkich celach. Ozdoby szkoły były piękne: drzewo cedrowe stiuki z marmuru pokruszonego z gipsem i białkiem. Mediną szliśmy uliczkami: piękne lampiony, wyroby z metaloplastyki,skóry i cała reszta kolorowa konfekcja. Tam byliśmy na prezentacji ziół i kosmetyków - głównie z arganu. Duże zakupy zostały zrobione. Teraz będę zdrowa i młoda ;-) Popołudnie ostatnia prosta - wyjazd do Agadiru. Nocleg w tym samym Hotelu Omega. Zdążyliśmy na zachód słońca nad ocean. Plaża jest bardzo szeroka, wzdłuż niej bulwar i pas hoteli. Pięknie prezentowało się wzgórze z oświetlonym napisem "Allah Al-Watan Al-Malik". Piach był mocno ubity. Na plaży były tylko zakochane pary i jogging'owcy. Szum fal do tej pory słyszę. I o zamglonym świcie PA MAROCCO!! z wielkim opóźnieniem... Pilotka zaspała, autobus na lotnisko nie odpalił, zamglenia opóźniły lot o 4h. Myślałam, że już nie odlecimy.... Przepraszam za przekręcanie nazw.