4.9/6 (356 opinii)
6.0/6
Polecam z całego serca wycieczkę. Przepiękne widoki Chorwacji, intensywny i bogaty program wycieczki, przesympatyczny pilot Borys, który dzielił się wiedzą i ciekawostkami na temat Chorwacji. 🙂
6.0/6
Wybór "Dalmatyńskiej Eskapada dla wygodnych"był rocznicowym "bonusem" na 15-lecie Naszego wspólnego życia ;)Nie mieliśmy wczesniejszych planów, wymarzonych miejsc, bajkowych scenariuszy mniej lub bardziej turystycznych atrakcji;chcieliśmy jedynie pobyć razem ,marzyliśmy o beztrosce a zarazem o wrażeniach z podróży do których będziemy mogli zawsze wrócić wspomnieniami...Wybór okazał się trafiony w przysłowiową dziesiątkę...począwszy od atmosfery jaka panowała w grupie po przez plan naszej 10 dniowej marszruty,miejsc które odwiedziliśmy (m.in Plitvickie Jeziora, Krka)w zderzeniu z kulturą, obyczajowością i historią(Dubrownik, Split,Mostar) jak i cudownymi chwilami na Korculi, które utkiły w pamięci kusząc smakiem wina i krewetek aż po ciepło słońca i bajeczny błękit wody:).Czas na wieczorny spacer urokliwymi uliczkami nadmorskiego kurortu (Riwiera Makarska)chwila na refleksję w Medjugorje ale tez świetna zabawa na pikniku rybnym czy tanecznym wieczorze w hotelu ;)Podsumowując...wyjątkowa podróż , wyjątkowe Nasze wspólne chwile, w wyjątkowej scenerii krajobrazów z wyjątkowymi ludźmi...naprawde było warto :-) Agnieszka i Tomasz
6.0/6
Wydaje mi się, że udało się zobaczyć więcej niż się oczekiwało. Pierwsze miasteczko w Słowenii – Maribor (nieplanowane do zwiedzania), nocleg w hotelu w samej starówce przy zamku. Więc łażenie nocne po urokliwym, dość wyludnionym miasteczku, łącznie z nadbrzeżem rzeki Drawy… Z rzeczki tryskały podświetlane fontanny. Miasto jest położone na różnych poziomach i chodziło się kamiennymi uliczkami to w dół, to w górę. Place i uliczki w centrum pozbawione całkiem motoryzacji. Nawet walizki musieliśmy taszczyć ze 400 m. jednak to był pozytyw. Z rana wyjazd w kierunku Parku Narodowego Plitvickie Jeziora. Tu można się zatracić na cały dzień. Turkusowe jeziorka na górzystym terenie połączone szumiącymi wodospadami. Spacery między nimi po drewnianych kładkach lub przemieszczanie się statkami musiały dać się ogarnąć w pół dnia. Kolor w nich wód jest niewiarygodny i dopiero tam się przekonałam, ze foldery nie są kłamstwem. Nocleg w Opatija, miejscowości kurortowej obok znanej Rijeki (to chyba jeszcze Półwysep Istria). Hotel mnie zaskoczył mocno. Ostatnie piętro Grand Hotel Adriatic z widokiem na morze, z uchwyceniem i zachodu i wschodu słońca. Po schodkach schodziło się na promenadkę i żwirową plażę, przy której niezawodne knajpeczki i palmy. Szybka kąpiel przy blasku gwiazd, winko i gapienie się w niebo. Miasteczko jest bardzo kolorowe, a budynki hotelowe i ukwiecenie przypomina Mote Carlo. Z rana kontynuacja spacerów pośród natury czyli w kanionie rzeki Krka. Tu kręcili 7 części Vinetou. Rzeczka wije się cudnie, a ten całkiem spory wodospad robi duże wrażenie. Nie omieszkałam się pod nim wykąpać, co jest dozwolone wyłącznie w tym miejscu. Po drodze wjazd do gospodarstwa, gdzie była degustacja win, nalewek, rakiji, oliwy i ajwaru. Dodatkowo z krzaczka przegryzało się winogronem. Więc zakołowało się pod czaszką. Znowu wędrówka na południe Dalmacji w kierunku noclegu, czyli do miasta Neum w Bośni i Hercegowinie. Malutki dostęp do morza dla tego kraju. I znowu cudny przypadek – ostatnie piętro w Hotelu Stella (dwupoziomowy pokój;-) z widokiem na Adriatyk, a w zasadzie zatokę Neum – Klek. Tu się baluje…. Z tym, że do promenady od hotelu jest zaledwie…160 schodków w dół. Piękny trening, zwłaszcza z powrotem, aby po łażeniu i popijaniu dostać się do spania. Tu się pospało 2 nocki. Wszystkie hotele przy zatoce położone są na zboczach wzniesień bośniackich, więc każdy, kto chciał poczuć nocnego życia przy wybrzeżu musiał się liczyć z wędrówką schodkową. Po śniadaniu podróż do Mostaru – muzułmańskiego miasta Bośni i Hercegowiny. Faktycznie miasto zupełnie różni się od tych chorwackich. Takie trochę tureckie. Widoczne są meczety i minarety, ale oczywiście wieża kościoła katolickiego też wysoka. Bardzo mnie poruszyła ta ich wojna i wręcz oburzyła, ze sąsiad sąsiada wybił, bo tamten inaczej Boga widział. Ślady strzelaniny z lat 90-tych są widoczne wszędzie. A już jak ten zabytkowy most na rzece Neretwa wysadzili, to mnie wkurzyli. Bezcelowa walka, która nic nie wniosła oprócz trupów. Dookoła miasta są góry, więc w mieście jest zawsze najwyższa temperatura na całych Bałkanach. Ogólnie wrażenie po pobycie tutaj miałam takie nieeuropejskie. Do tego spróbowałam jeszcze kawy po bośniacku – bardzo mocna, parzona, podana w miedzianych cyngielgach i zalewało się nią taką małą kostkę galaretki w cukrze pudrze. Może być! Zajechaliśmy również do słynnej wioski Medjugorie, w którym jest kamieniste wzgórze objawień Matki Boskiej. Miejsce pielgrzymek i kultu Maryji. 30 lat temu 6 dzieciom bawiącym się na wzgórzu jednocześnie objawiła się Matka Boska, rozmawiali z nią i modlili się. Do tej pory im się objawia, więc kościół nie może zatwierdzić jeszcze tego cudu. Nazajutrz już bliziutko była malownicza podróż wzdłuż morza do Dubrownika - fantastyczne widoki na góry i Adriatyk. Niezaprzeczalna perła Chorwacji, Dalmacji i wybrzeża Adriatyckiego. Miasto pięknie położone, zabytkowe, portowe..i można się rozpływać bez końca. Ma jedną wadę, która sprawia, że nie bardzo mi się chce tam wracać: ludź przy ludziu, a na człowieku człowiek - męczące. Stare miasto obeszło się z najstarszą apteką w Europie, mury obronne w skwarze też (warto było – widoki na morze i czerwone dachy cudne!). No i kulminacja dubrownicka – mniam! Kalmary z grilla na nadbrzeżu, przepijane białym winem - pychota! A teraz zaczęła się dla mnie właściwa chorwacka przygoda, wypoczynek i radość z całego pobytu. Półwyspem Peljaśać dojazd do wypoczynkowej, ślicznej miejscowości Oberić (po drodze mijaliśmy też ciekawe mury obronne w Stamie). Stąd promem na wyspę Korćula do miejscowości Korćula. Następnie godzinna podróż do cudnego miejsca Vela Luka. Nocleg w hotelu Posejdon z basenem nad brzegiem zatoki. Na fotelikach wiklinowych w zadaszeniu liści palmowych siedziało się przy trunku metr od plaży i 3 metry od wody. Chyba bliżej się nie dało ;-). Jeszcze tego dnia był spacer na drugi brzeg zatoki (około 3 km). Pokupiło się smaczne rzeczy – głównie do picia, bo wiadomo upał..) Między innymi zakup był dokonany w przywinnickim sklepiku, gdzie można było spróbować z kraniku różnych winek, a potem nabyć na litry lub hektolitry. Nam napełniono 3 litrowy baniaczek białego wina (lepiej się przyswaja niż czerwone w upały). Więc z powrotem z załadunkiem plecaka drałować na drugi brzeg było trochę ciężko. Pod nadbrzeże podpływa przyjemna łódeczka tzw. TAXI BOTS i w jedną minutę za 4 kuny jestem w hotelu. Cudna sprawa! Po obfitej kolacji z bufetem napoi (kranik piwa, wina czerwonego i białego) rozpoczęły się na tarasie tańce. Pan muzyk ze sprzętu serwował wszystkie letnie hity, więc wyskakało się kolację (w między czasie skok do wody morskiej przed hotelem). Od rana błogi czas wolny, więc wędrówka na koniec wyspy w kierunku pełnego morza. Ścieżką otoczona piniowcami i gajem oliwnym szło się w głośnym graniu cykad. Znaleźliśmy duże płaskie kamienie, gdzie można było się wygodnie rozłożyć. Miejsce plażowania było lekko wysunięte z wyspy, więc dość przyjemnie wiał wiaterek. Niestety dno morza w dzikich miejscach jest zajęte przez jeżowce, ale buty gumowe i przeźroczysta woda ustrzegły przed nadzianiem się na nie. Pływa się bezpiecznie, prądów nie ma, woda unosi ciało praktycznie sama. Po nie za długim smażalingu na kamieningu i pływaningu trzeba ruszyć się gdzieś dalej. Więc ulubiony TAXI BOTS, autobus sieciowy i za godzinkę jestem w Korćuli. Miniatura Dubrownika. A o ile piękniejsza dzięki mniejszemu zagęszczeniu turystów….Piękne stare miasto na wzgórzu, piękny widok z wieży kościelnej, na port, miasto, morze, góry.. W 3 godzinki obeszło się każdy zakamarek i wąskie uliczki starego miasta. Co drugi sklepik to punkt podróżniczy Marko Polo (miasto Korćula zawłaszczyło sobie kolebkę tego podróżnika, choć to nie jest potwierdzone). Powrót do sielankowej Veli Luki. Po kolacji niespodzianka – na dolnym tarasie grają chłopaki w kapeluszach na prawdziwych instrumentach, łącznie z trąbką. Bardzo milo sączyło się winko w takich kulturalnych warunkach. Nazajutrz raju ciąg dalszy. Stateczkiem rejs na wyspę Proizyd. Jest to niezamieszkała wysepka, gdzie jest jedna knajpa i przypływa się na nią wyłącznie w celu plażowania. Na łajbie podano przekąski rybne, rakiję i wino. Zagrała kapela po chorwacku. Pochodziło się po brzegu wyspy, pokąpało, posiedziało nad brzegiem morza pod słomkowym parasolem przy muzyce Amy Winehouse (znają ją tu?!) Ja tu chcę umrzeć….. No i podpłynął statek. Podano lunch smażone rybki z warzywami, no i wino donosili karafkami bez końca. Muzycy grali dalej. Po obiedzie kotwica poszła w dół na pięknej lagunie i rozpoczęły się skoki do wody. Nie omieszkałam pięciokrotnie doznać tej radości. Bajkowy dzień skończył się późno, późno, jeszcze po spacerze i penetracji bocznych uliczek Veli Luki. Po zmroku zaczynał się jakiś miejscowy festyn na drugim brzegu, ale perspektywa pobudki o 4 na prom do Splitu, jakoś nie pozwoliła balować bez grama snu. No i faktycznie wypływ o świcie do Splitu, co trwało ponad 3 godziny. Bardzo przyjemnie mijało się wyspy Hvar, Brać, Śolta. I tu tradycyjnie jak w dużych nadmorskich miejscowościach rozpoczął się tłum ludzi. Miasto Split bardzo ładne, zwiedzany był pałac cesarza rzymskiego Djoklecjana, wędrówka po uliczkach starego miasta i trochę w porcie. Następny rzut to miasto Trogir, znacznie mniejsze i przez to jakby przyjemniejsze. Kawa, piwo w jakimś zaułku, dziedzińcu, wejście na wieżę... Stamtąd najlepiej widać miasto. Po Trogirze to już gnanie na północ Chorwacji do miejscowości Marija Bistrica tuż przy Zagrzebiu, sanktuarium Maryjnym i golgotą. Bardzo ładne górzyste miasteczko, już klimat i roślinność zupełnie inne. Nie ma skał i pomarańczy na drzewach, tylko coś jak Beskidy i jabłka. Jest to miejsce pielgrzymkowe, ale my nie nocowaliśmy w domu pielgrzyma, lecz w hotelu spa Sun... Także nie dano nam się nawet tu poumartwiać. Obeszło się całe sanktuarium z bardzo ładnym placem-rynkiem i widokiem na całość ze wzgórza kalwarii. To był ostatni punkt chorwacki. Następnie to już Słowenia, która również nie zawiodła. Podróż wagonikami i na pieszo w wielkiej, cudnej Jaskini Postojna. Dzieło natury nie do opisania. Kształt wielkość stalagmitów i stalaktytów i tych razem złączonych - przecudne. To było jedyne miejsce, dla którego trzeba było taszczyć polar. Po jaskini podróż do stolicy Słowenii Ljubljana. Nie za duże miasto, porośnięte platanami, z zamkiem na wzgórzu i kanałem zbliżonym do amsterdamskiego. Wielkie wrażenie zrobił na mnie Most Rzeźników z rzeźbami pokazującymi wnętrze ludzkiego ciała. Tradycyjnie piwo i tortilla nad kanałem i …do domu. Takiego to raju doznałam w tym cudnym sierpniu roku pańskiego 2013…
6.0/6
Byliśmy na początku sierpnia 2016 na wspaniałej eskapadzie. Gdzie dzięki przede wszystkim Pani Ani (pilotce) poznaliśmy bogatą historie regionu po której podróżowaliśmy. Historie, obyczaje i kulturę regionu Dalnmacji i nie tylko a także Bośni i Hercegowiny. Pani Pilot przygotowana bardzo dobrze merytorycznie i organizacyjnie- BARDZO DZIĘKUJEMY.