4.9/6 (356 opinii)
1.0/6
Dwa lata temu byłam z Rainbow Tours na wycieczce pobytowej i wszystko było ok.W tym roku pojechałam na wycieczkę objazdową Dalmatyńska eskapada dla wygodnych i totalne rozczarowanie. Po pierwsze z Gdyni do punktu przesiadkowego na południu Polski jechaliśmy autokarem, w którym siedzenia były ściśnięte jak w tanich liniach lotniczych, o braku klimatyzacji (sprawnej) nie wspomnę. Potem przesiadliśmy się do autobusu docelowego i tu dopiero zaczęła się jazda "bez trzymanki". Czy ktoś kiedyś jechał autobusem piętrowym bez klimatyzacji tylko z nawiewem? Według kierowców była to oczywiście klima szkoda tylko że prawie 80 osób miało inne odczucia. W trakcie wycieczki objazdowej gdy tyle czasu spędza się w autokarze klimatyzacja to podstawa....Kolejny podstawowy punkt - hotele. Cała grupa nie miała zastrzeżeń jedynie do hotelu w Słowenii, kolejne: Josipdod (na pln Chorwacji), Stella (Bośnia i Hercegowina) i Imperial (Vodice) to raczej schroniska niż hotele. Naprawdę nikt nie wymaga luksusów ale jeżeli jedzie się na wypoczynek (zazwyczaj raz w roku) to chciaiałoby się: miec w pokoju czysto, brak grzyba, brak wyrwanych kontaktów, posiadać lodówkę (wow! w XXI wieku to super ekstrawagancja !!!) , klimatyzację ( nawet płatną),miło byłoby gdyby po pokoju nie chodziły pająki i inne insekty, fajnie byłoby tez gdyby z materaca nie wystawały sprężyny itp.Czary goryczy dopełnił fakt gdy w drodze powrotnej spotkaliśmy identyczną jak nasza wycieczkę (jedynie bez opcji dla wygodnych), która spała w hotelach 4-gwiazdkowych ! czy Rainbow potrafi to wytłumaczyć!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! I na koniec BARDZO WAŻNY punkt -program wycieczki. zdecydowałam się na tą wycieczkę właśnie ze względu na program.Tymczasem na zwiedzanie poświęciliśmy naprawdę mało czasu (większość w autokarze) :Jaskinia Postojna - 1,5 godz., wodospady Krka ok 1 godz. Dubrownik -1 godz, Trogir ok.1. godz., Split ok.1 godz, Jeziora Plitwickie ok 3 godz.
1.0/6
Z czym kojarzy się słowo eskapada... Według słownika języka polskiego to: wesoła, swawolna wyprawa; wycieczka z przygodami... Kupując wycieczkę na to właśnie liczyliśmy. Na intensywne, pełne przeżyć, zwiedzania, smaków, widoków wakacje. Na poznanie nowych miejsc. W końcu sloganem Chorwacji jest: "Croatia full of life". Niestety eskapada bardzo nas rozczarowała. Daleko jej było do tego z czym to słowo się kojarzy! Jesteśmy ludźmi aktywnymi, kochającymi nowości, podróże, przygody. Wiele już zwiedziliśmy świata, ale jeszcze nigdy nie byliśmy na wycieczce objazdowej bardziej przypominającej wczasy niż objazdówkę!!! Jeśli jesteś ciekawy świata, kochasz zwiedzanie, ruch i aktywność, ta wycieczka nie jest dla Ciebie! Jeśli liczysz na informacje, historie, to nie dowiesz się niczego. Jeśli chcesz wypocząć, plażować i zobaczyć małe conieco... To tak, wtedy wybierz tą wycieczkę.Na tablicy informacyjnej w Parku Jezior Plitwickich przeczytałam ciekawe zdanie: "Jedyne rzeczy jakie możesz stąd zabrać to wspomnienia i zdjęcia". Wspomnień mamy niewiele, zdjęć już więcej... Jednak najwięcej mamy nowych znajomych. To dzięki nim nie załamaliśmy się kompletnie na tym objeździe i to oni pozostawiają miłe wspomnienia z tej eskapady. Serdecznie pozdrowienia dla pary z Kanady, Ostrowca Wlk, dla Damiana i Kasi, Zuzy, Asi oraz sympatycznej pary z Kielc;)
1.0/6
Wprawdzie z wycieczki wróciłam już ponad tydzień temu, ale dopiero teraz piszę tę recenzję, bo musiałam otrząsnąć się mentalnie i emocjonalnie z oparów absurdu, jakie ją spowijały. W wycieczce „Dalmatyńska Eskapada” brałam udział w dniach 25.07-03.08.2015 w wersji (O ironio!) „dla wygodnych”. Dla mnie był to koszmar, trauma i survival w turystyce zorganizowanej, dla biura „Rainbow Tours” WSTYD I KOMPROMITACJA. Zasadniczo, moje zastrzeżenia dotyczą zakwaterowania i pracy pilota. A było tak… Naszym pilotem był Pan Borys. Na początku ucieszyłam się, że pilotuje nas mężczyzna, bo może bardziej zdecydowany i konkretny, ale moja radość gasła z dnia na dzień, a potem to już nawet z godziny na godzinę, by w końcu ustąpić miejsca głębokiej frustracji. Na pierwszy nocleg w miasteczku Kranj w Słowenii podzieleni byliśmy na dwa hotele. Ja trafiłam do hotelu „Creina”. Hotel bez zarzutu, ale problemy zaczęły się rano. Zbiórka około 8.00, odjazd około 10.00. Dlaczego? Bo Pilot nie przewidział, że Kierowcy nie mogą ruszyć w trasę przed upływem określonego czasu od zakończenia jazdy poprzedniego dnia, a że na miejsce dotarliśmy po północy, wyjazd o ósmej był nierealny. A jak już się w tym połapał, to nie był uprzejmy zawiadomić grupy o zmianie godziny zbiórki, chociaż miał telefony do nas wszystkich. Tak więc dwie godziny snuliśmy się po recepcji i w okolicy hotelu – nie można było się oddalić i na przykład zobaczyć Kranj, bo godzina odjazdu była co chwilę przesuwana. Na drugi nocleg w miejscowości Josipdol w Chorwacji także zakwaterowani byliśmy w dwóch hotelach. Pechowcy (w tym ja) trafili do hotelu „Josipdol”, szczęściarze (w tym Pilot) do hotelu „Azul”. Pechowcy josipdolscy dostali brudne, śmierdzące pokoje i resztki poweselne na kolację, co dostali szczęściarze azulscy nie wiem, bo mnie tam nie było, ale relacjonowali dobre warunki lokalowe i żywieniowe. Poświęcę chwilę na opis wydarzeń w Josipdolu. Weszłam do mojej „jedynki” ciągnąc za sobą walizkę i ujrzałam 4 (słownie: cztery) ciasno stłoczone łóżka, bez dojścia do któregokolwiek z nich. Weszłam, ale już nie wyjdę, bo walizka mnie przy tej ciasnocie odcięła od drzwi. Co było robić? Walizkę „łuuup” na łóżko i droga wolna. Przy pomocy Współuczestniczki udało się przesunąć łóżka tak, że bokiem i „rozpłaszczając się” zdołałam dojść do jednego. Ale i tak nie było źle, bo u mnie śmierdziało tylko trochę, nie aż tak, jak u innych. Schodzę na kolację i widzę girlandy kwiatów i białe draperie na krzesłach. Chyba nie dla nas…? Nie, poprzedniego dnia było wesele. Wczoraj wesele, dziś nasza kolacja… skojarzenie pojawia się nieproszone. I, tak! Trafiony zatopiony! Dostajemy rosół z bułą, filety z kurczaka, na oko po wielokrotnej wizycie w mikrofalówce, odłowiony z zupy pomidorowej ryż i trzy plasterki pomidora na krzyż. Na deser – jabłka (z Polski?). Przy śniadaniu na stole trzy termosy. Jeden z herbatą owocową, drugi z kawą zbożową, trzeci z mlekiem. Termosy z wajchą przy naciśnięciu wydającą głośne stuknięcie. Jedni pompują długimi „stuuuk, stuuuk, stuuuk”, inni energicznymi „stuk, stuk, stuk” – wydajność ta sama – około 10 „stuków” na filiżankę – a kolejka rośnie… Nad wszystkim pieczę trzyma chmurna kelnerka. I nie wymieni ani nie dostawi Ona termosa, dopóki z tego poprzedniego da się wycisnąć choć kropelkę! Na zewnątrz honor Gospodarzy ratuje mały biały piesek, który żywiołowo cieszy się z naszej obecności. Przynajmniej on… W autobusie wymieniamy opinie i dowiadujemy się, że Azul to hotel czterogwiazdkowy, a oba posiłki pyszne w formie bufetu. A przecież dla pechowców i szczęściarzy cena była ta sama! Jedziemy zwiedzać Wodospady Krka. Wyposażeni w „radyjka” ze słuchawkami, przez które Pilot przekazuje informacje o zwiedzanym miejscu i podaje komunikaty organizacyjne. Wycieczka liczy 73 osoby, Pilot nie ma żadnego znaku rozpoznawczego, oprócz trzymanej w ręce teczki ze znakiem firmowym „Rainbow Tours” (kompletnie niewidocznej w gęstym tłumie). W Ljubljanie miał żółty parasol, ale tam padał deszcz! Skutek: nikt nie wie, gdzie jest Pilot, a w słuchawce słyszę: „Tu, gdzie ja stoję, skręcamy w lewo.” Robi się nerwowo. Już nie szukam Pilota, pilnuję, żeby w zasięgu wzroku mieć kogoś, kto, tak jak ja, ma na szyi „radyjko” na tasiemce z logo firmy. Jednocześnie patrzę pod nogi na drewniane pomosty i staram się nie dać zepchnąć do wody i dbam o to, żeby w słuchawce nie pojawiły się szumy, bo to oznacza, że się „zanadto oddaliłam”. Momentami więc podbiegam, lawirując w tłumie. Na podziwianie widoków zostaje mi jakieś 5% uwagi. Ale jest sukces, sprawność zaliczona, dotarłam do miejsca zbiórki na czas! To samo dotyczy zwiedzania miast. Tam miejsce drewnianych pomostów zajmuje wyślizgany „na błysk” wapienny bruk, ale stres, tempo i dezorientacja te same. Lecz jest też miejsce na komentarz pozytywny. Wielkie brawa dla przewodniczki po Dubrowniku, Pani Karoliny! Ogromna wiedza, swada w jej przekazywaniu i, co najważniejsze, wyjątkowa charyzma – wyrazy najwyższego uznania dla Pani! Wieczorem docieramy na dwa noclegi do hotelu „Stella” w Bośni i Hercegowinie. Pokój niczego sobie (socrealizm, ale czysto i schludnie), ale kłopoty to przecież nasza specjalność, więc i tu są. Kłopotem jest winda. Recepcjonistka ją wskazuje, sprzątaczka własnym ciałem broni do niej dostępu; nie wpuści i już! Winda jest nieczynna, o czym informuje stosowna kartka na jej drzwiach. Ze względów zdrowotnych nie mogę niczego dźwigać, wracam więc na recepcję i, ku mojej uldze, recepcja „wydzwania” pomoc. Przywołany pracownik hotelu ze mną i kilkoma innymi Uczestnikami z naszymi bagażami wyjeżdża… „nieczynną” windą na górę. Już się boję pomyśleć, co będzie w dniu wyjazdu. I boję się słusznie. Bo w dniu wyjazdu jest awantura. Pilot w sprawie windy odsyła na recepcję (do tego nie potrzebuję Jego rady), recepcjonistka pokrzykuje. Nie wiem co, bo pokrzykuje po chorwacku, chyba coś o tym, że jest sama w hotelu. Znowu Pilot, który wreszcie rozsierdzony pyta: „Pomóc Pani z bagażem?” Moim zdaniem od tego należało zacząć, ale pewnie się nie znam, więc uśmiecham się słodko i mówię, że owszem, uprzejmie proszę. Pilot proponuje skorzystać z windy, a po drodze do niej strzela żartem: „To po co Pani brała tyle bagażu?” Boki zrywać. Udaje się skorzystać z „nieczynnej” windy, a na dole inni Uczestnicy z szeroko otwartymi oczami pytają: „To winda działa?” I nie wiadomo, śmiać się, czy płakać? I jeszcze jedno. Hotel „Stella” niewątpliwie położony jest nad morzem. To znaczy w linii poziomej, bo w pionie jest już trochę gorzej. Do morza prowadzą wąskie, strome, ukruszone schody bez poręczy. W liczbie… 238. W tej konkurencji wygrywa chyba tylko Wieża Mariacka – 239, tyle, że w górę. Ostatnie 4 noclegi to „wisienka na torcie”, albo może raczej „ostatni gwóźdź do trumny”, czyli hotel „Imperial” w Vodicach. Powiedziałam „Imperial”, gdzie fanfary? Boć przecież nazwa jest ich godna. I na nazwie splendor się kończy. W środku brud, smród i ubóstwo. Zniszczone i zepsute wszystko, co tylko zniszczone i zepsute być może, od urządzeń sanitarnych, przez lampy i kable, po meble i drzwi. Na ścianach, podłogach i sufitach zacieki i grzyb. Tu nie wytrzymujemy nerwowo, po kolacji grupa gromadzi się w lobby i zaczyna się otwarta wojna z Pilotem. Na moje uwagi o niesprawnej łazience odpowiada, że „tu nie ma luksusów”. Sprawna łazienka to luksus? W katalogu napisano, że wszystkie pokoje z łazienkami, ale nie napisano, że sprawnymi, to prawda. Ale idąc tym tropem można dojść do wniosku, że informacja o wyżywieniu jest, ale nie ma obietnicy, że będzie świeże i tak dalej. Pilot odmawia podania listy pokoi, w których zakwaterowana jest nasza grupa (chcemy poinformować Uczestników o planowanym na następny dzień zebraniu), odmawia podania numeru telefonu głównego biura „Rainbow Tours” i to dzieli nas ostatecznie. Myślę, że gdybyśmy widzieli, że Pilot bardzo się stara i robi, co może, żeby nam pomóc, grupa wiele byłaby w stanie Mu wybaczyć, nawet, jeśliby Jego wysiłki nie były uwieńczone sukcesem. Jednak brak starań i powtarzanie: „Nie wiem,” „Tu tak jest” i „Ja nic nie mogę” przepełniły czarę goryczy. Po wieczornej naradzie angażuję się w działanie: uczestniczę w przygotowaniu zebrania, pisaniu reklamacji itd. – wolę to niż bierne doczekiwanie końca koszmaru. Nie będę bezczynnie pozwalać „Rainbow Tours” się lekceważyć i upokarzać. Na uwagę zasługuje fakt, że Pilot podaje wzajemnie wykluczające się informacje: przed dotarciem do „Imperialu” twierdził, że nie wie na przykład, jak daleko jest z hotelu do plaży, w konfliktowej sytuacji natomiast powiedział, że był już w tym hotelu z inną grupą i o panujących tu zatrważających warunkach informował Biuro. To był w „Imperialu”, czy nie? Jeśli to prawda i biuro „Rainbow Tours” wiedziało o skandalicznych warunkach w tym hotelu, pytam, jak wytłumaczy ono ponowne kwaterowanie tam swoich Klientów? Nadchodzi ostatni dzień. Na ten dzień Pilot przewidział zwiedzanie Jezior Plitwickich. Dojeżdżamy na parking, „radyjka” gotowe, stoję w autokarze przemieszczając się ku wyjściu w kolejce, a w słuchawce słyszę najpierw trzaski – przecież się nie oddaliłam, nie zdążyłam jeszcze wysiąść, to Pilot pognał w siną dal! A zaraz potem znajome: „Tu, gdzie ja stoję…” Ratunku! Po trzygodzinnym zwiedzaniu Plitwic, spoceni i zmęczeni „pakujemy się” do autokaru i ruszamy do Polski, bez jakiejkolwiek możliwości odświeżenia się. Przecież przed niektórymi (są Goście z różnych części Polski) jest ponad 24 godziny podróży! Czy taka organizacja (taniej za wszelką cenę, bo przecież Plitwice są „po drodze” do Polski) i przesunięcia w programie (miały być na początku) to ze strony Pilota naiwna bezmyślność, czy bezczelna arogancja? Czy nic mi się w mojej Dalmatyńskiej Eskapadzie nie podobało? Ależ wręcz przeciwnie! Były dwa podstawowe aspekty pozytywne, szkoda tylko, że żaden z nich nie jest zasługą „Rainbow Tours”… Po pierwsze oszałamiająco piękne pejzaże, zapadają w serce i pamięć. Po drugie, i to już jest aspekt „ludzki”, to znakomici Kierowcy, Panowie Zygmunt i Artur. Zawodowe mistrzostwo, po prostu klasa S, do tego duży urok osobisty. Brawo Panowie i dziękuję – czułam się z Wami bezpiecznie. Ale Panowie jeżdżą pod znakiem „Sindbad”, a nie „Rainbow Tours”. Czy jeszcze kiedyś pojadę dokądś z „Rainbow Tours”? Czy dam Im drugą szansę? Najpierw poczekam, jak Biuro to odniesie się do naszej zbiorowej i mojej indywidualnej reklamacji i zawartych w nich żądań rekompensaty finansowej. Co zrobi, żeby zachować twarz i ratować honor. A potem się zastanowię. A na razie opowiadam Znajomym i Przyjaciołom, o tym, co przeżyłam. A mam ich wielu… Na koniec serdecznie pozdrawiam Wszystkich Współuczestników Eskapady – obyśmy na przyszłość trafiali lepiej!
1.0/6
To moja ostatnia wycieczka z Rainbow Tours - a miało być wspólne odkrywanie Chorwacji z nastoletnimi dziećmi... Dołączam kilka zdjęć - zapraszam prezesów Rainbow Tours do łazienki