5.0/6 (99 opinii)
5.0/6
Kraj położony w niestabilnym politycznie rejonie. Muszę jednak przyznać , iż na miejscu nie odczuwaliśmy dyskomfortu związanego z aktualną sytuacją polityczną. Turyści są tam traktowani bardzo dobrze i są pod szczególną opieką. Duża zasługa w tym pilota Marcina , który potrafił dostosować program do zmiennych realiów politycznych , położenia hoteli a nawet pogody. Ma on gigantyczną wiedzę i chęci w pokazaniu nam jak najwięcej w tym pięknym kraju. Najwięcej uwag można mieć do biura , które od lat nie uaktualnia programu , do którego wpisuje punkty niemożliwe do realizacji jak wodospad czy wieczór libański. Przed wylotem wysyła też dezinformację dotyczącą warunków bagażu i cateringu. Obowiązują warunki konkretnego przewoźnika np. LOT-u. Mieliśmy liczną grupę co trochę utrudniało różne sprawy organizacyjne. Hotele były zróżnicowane od słabej 3 do mocnej 5. Jedzenie w sumie dobre . Najwygodniej niewykupowywać obiadokolacji . Można dopisywać się na miejscu według własnych potrzeb , a przy okazji wychodzi taniej. Z uwag praktycznych to ważną sprawą jest dopasować termin wyjazdu , gdyż bywają temperatury powyżej 40 stopni. Podczas mojego pobytu przekraczały minimalnie 30st. Kolejna sprawa to pieniądze . Najlepiej brać dolary jednak muszą być nowe , nieuszkodzone i niepopisane. Ważna też sprawa zdrowia . Sporo osób miało problemy żołądkowe . Osobiście przed wyjazdem i w trakcie brałem symbiotyki i miałem spokój. Najwygodniejszym terminem jest też czas , kiedy do Bejrutu lata LOT , nie ma wtedy wielogodzinnego koczowania na lotniskach. Warto mieć też stroje kąpielowy , gdyż jest możliwość kąpieli morskiej , lub w hotelowym basenie.
5.0/6
Wycieczka przypomina pielgrzymkę – od jednego świętego do drugiego. Ale sanktuaria są położone w ciekawych widokowo miejscach, a święci mało znani. Mnie zależało na zobaczeniu kompleksu świątyni Jowisza, ogromnych głazów w jej podstawie i w samej budowli oraz na ujrzeniu kamienia południa w Baalbek. Zobaczyłam i jestem usatysfakcjonowana. Krajobrazy górskie oglądane z okien autokaru niepowtarzalne. Dojście do wapiennych mostów wymagało trochę wysiłku, ale było warto. Wyjazd godny polecenia, kraj nie nawiedzany jeszcze przez hordy turystów. Ostatnia niepełna doba w hotelu do wykupienia na miejscu była nam potrzebna do samodzielnego "poczucia" kraju i do odpoczynku. Wszystkich rozsierdziła na koniec przewodniczka p. Ewa, która zawiozła nas na lotnisko na godzinę 23.30 a samolot wylatywał o 3.50. Staliśmy w środku nocy półtorej godziny czekając, aż do "naszych" stanowisk przyjdzie obsługa. Większość wycieczki stanowiły osoby starsze. .. Z opinii innych klientów wywnioskowałam, że to stała praktyka p.Ewy (skądinąd miłej i kompetentnej osoby).
5.0/6
LIBAN zadziwił mnie bardzo! In plus! Nie spodziewałem się aż tak bardzo zielonego kraju w tej części świata. Wiedziałem, że jest to kraj częściowo górzysty, ale że góry schodzą wprost do morza, że sama aglomeracja Bejrutu położona jest na licznych wzgórzach poprzecinanych głębokimi dolinami, tego się nie spodziewałem. Że kolejka linowa gondolowa staruje blisko plaży i wspina się od razu kilkaset metrów do góry, też się nie spodziewałem. Ale ciekawych odkryć było znacznie więcej. Trasa zwiedzania jest bardzo interesująca i urozmaicona. Zabytki przeszłości sprzed 6 tys lat, świetnie zachowane ruiny w stanowiskach archeologicznych, zamki, karawanseraje, suki, meczety i kościoły, monasytry w górach. Do tego piękne krajobrazy, góry i doliny, klify i plaże, pięknie kwitnące o tej porze roku (maj) oleandry i bugenwilie oraz majestatyczne cedry. Po prostu było pięknie. Do tego ciekawe jedzenie w restauracjach na mieście (mezze na zimno i ciepło). Rewelacyjny przewodnik lokalny George, nieocenione źródło informacji. Sprawny kierowca, dobry autokar, opieka pilota. Fantastyczna ekipa innych turystów, odkrywców ciekawych świata i gotowych na pozaprogramowe eksploracje by night. No i cudna, słoneczna pogoda. Warto odwiedzić Liban. Na prawdę warto! Ceny na miejscu podobne do naszych w Polsce. Dlatego sam wyjazd oceniam na 6. Dlaczego zatem oceniłem go na 5? bo pierwsze 4 noce spędziliśmy na totalnym zadupiu na przedmieściach Bejrutu w brudnym hotelu około 2*, który nie był sprzątany od dawna. Zaś w okolicach nie było ani jednej knajpki, ani sklepu, czyli mieliśmy do wyboru albo przejść 2,5 km po ciemnej nieoświetlonej drodze bez chodnika, albo zamawianie taksówki. Pozostałe hotele na trasie były bardzo dobre w standardzie 4*, tym bardziej dziwi mnie zakwaterowanie w takim syfie na samym początku programu. Na ogół nie dopuszcza się do tak dużej rozbieżności w standardzie oferowanych obiektów hotelowych w ramach jednej imprezy turystycznej. Druga rzecz która obniża ocenę libańskich wakacji to problemy żołądkowe, które dopadły chyba połowę grupy. Czy to wina hotelu, wody w kranie, czy lokalnych knajpek - nie ma różnicy. Jedno jest pewne, w Libanie warto być przygotowanym na ew. problemy gastryczne. Więc poza czapką i olejkiem do opalania warto zabrać 2 pudełka węgla, nifuroksazyd, i ew. gorzką żołądkową w ramach profilaktyki.
4.5/6
...odrobinę chaotycznie i złośliwie, ale mam nadzieję, że opinia będzie przydatna. O tym jaki to Liban piękny i ciekawy można mówić bez końca, a mówię to z perspektywy człowieka, który ogarnął kawał Azji, Europy i niezły połeć Afryki, więc nie jest tak, że zadowalam się byle czym i byle co mnie powala na kolana. Polecam zapoznanie z Internetowymi wpisami dotyczącymi tego miejsca, najlepiej takimi, które nie są umieszczone na tych dziadowskich portalach informacyjnych głównego nurtu, które karmią się ludzkim strachem i ociekają nienawiścią do wszystkiego co nie reprezentuje sponsorujących je kapitałów. Bez odwiedzania tych kloak można sobie doczytać w Internetach na temat Libanu wiele, znaleźć opisy na blogach i fotki na Fejsie, więc szkoda tracić na to miejsce. Z pewnością warto dobitnie podkreślić, że jest to kraj bardzo odmienny od tego czego można się spodziewać po innych miejscach basenu Morza Śródziemnego, gdzie Islam stoi siłą, a kultura arabska jest wszechobecna. Tutaj ludzie mają klasę, wykształcenie, nie zaczepiają, nie nagabują, są otwarci, przyjaźni i inteligentni. Gdyby komuś zechciało się przejść nago o północy ulicami Libanu, prawdopodobnie prędzej spotkałoby go współczucie i oferta przyjęcia jakiegoś okrycia, celem uniknięcia przeziębienia niż konsekwencje jakich można oczekiwać po jakże cywilizowanych zaułkach Francji, Niemiec, czy innych pereł Europy. Krótko mówiąc: spokój. Wszechobecny spokój i luz. Nawet trąbienie jest tu rzadkością, psy nie szczekają, a ludzie uśmiechają się zamiast krzyczeć. Owszem, położenie tego maleńkiego państwa jest niefortunne - z każdej strony wrogowie. Owszem, krajem wstrząsa aktualnie seria przemian ekonomicznych (wartość dolara rośnie, zmiana rządów), co wywołuje fale protestów i demonstracje. Owszem, naród ten został zmuszony do przyjęcia hord uchodźców, którym najwyraźniej lepiej mieszkać na obczyźnie, niż odbudowywać własny kraj. Należy jednak zrozumieć, że to są rzeczy, które absolutnie nie dotyczą turysty. Te sprawy są jakby w tle, z boku, poza naszym horyzontem zainteresowania i postrzegania. Religia? Polityka? Czy wolno mi to i tamto? To rzeczy nieistotne. Rzeczy, którymi należy się przejmować to ostrożność przy przechodzeniu przez ulicę (sporo samochodów, minimum przepisów ruchu drogowego), czy negatywne efekty przejedzenia się wyjątkową kuchnią (Maroko, Tunezja, Egipt, Turcja, Syria, Izrael, Jordania czy inne kraje leżące na brzegu Morza lub w okolicach Libanu mogą się schować, tu nawet prosta "Sfiha" czyli ciasteczka mięsne smakują wyjątkowo dobrze), przepicia się (do wyboru, do koloru: wynalazki takie jak słodkie czerwone wino czekoladowe, porter, który potrafi położyć na ziemię małą buteleczką, czy bogata oferta mocnych trunków, łatwo dostępnych w większych miastach) oraz niestety, różnica cenowa (typowe produkty kosztują tyle co u nas + jakieś 30%-50% więcej, a targowanie się jest zarezerwowane raczej dla pamiątek). Tyle wstępu. Z konkretów: nie bać się. To bardzo, ale to bardzo ważne, aby odrzucić jakiekolwiek lęki o tym, że człowieka pobiją, przerobią na paprykarz albo porwą, zakują w kajdany i wyślą do kamieniołomów. To nie ten kraj, nie ci ludzie, nie to podejście. Przed wyjazdem należy koniecznie skonsultować się z Internetem i sprawdzić średnie temperatury panujące w danym okresie w odwiedzanych miejscach. Ze względu na to, że Liban jest malutki, ale bardzo zróżnicowany geograficznie i klimatycznie, jednego dnia można się zetknąć z pogodą rzędu 20+ stopni, drugiego brodzić po kolana w śniegu. Niezbędne jest zatem przygotowanie odzieży na tak zmienne warunki. Z walut, najlepiej sprawdzają się dolary, i to o kilkadziesiąt więcej niż się początkowo planuje (tak na "zaś", żeby nie trzeba było rezygnować z atrakcji dla oszczędności oraz na zapełnienie ostatniego dnia podróży, o czym będzie mowa później). Wymiany na lotnisku nie polecamy, najlepiej ustalić to z przewodnikami (będą mieli najświeższe wiadomości, aktualnie był to rozstrzał 1700-2200 lokalnych funtów w zależności od miejsca i dnia), ewentualnie płacić w samych dolarach, co poza kilkoma miejscami jest oficjalnie akceptowalne. Euro, czy inna waluta sprawdzają się słabo. Handel złotymi zębami jest zbyt długotrwały, a przelicznik niezadowalający. Zakupy najlepiej robić w miejscach związanych z samym produktem (srebrna biżuteria u Armeńczyków, drewniane wyroby w okolicach gdzie rosną Cedry, wina w winiarniach w rodzaju Ksary itp). Napiwki są akceptowalne i oczekiwane (rząd 5-10% ceny produktu czy usługi) zwłaszcza w knajpkach, ale jak się ich nie zostawi nikt nie zostanie oskalpowany. Ot po prostu pracuje się na lokalną opinię o Polakach, która zdeterminuje podejście lokalnych do przyszłych wycieczek i turystów. Póki co wygląda na to, że cieszymy się w Libanie bardzo dobrą opinią. Odnośnie programu wycieczki: jeżdżenia mało, godzinka do trzech pomiędzy obiektami, drogi raczej w dobrym stanie, a pilot ma wiele ciekawego do powiedzenia, nie trzeba więc przeciążać się lekturą czy kombinować z jakimiś rozrywkami "na drogę". Jest sporo chodzenia, dziennie robiliśmy w okolicach 10 km, ale to jest częściowo wymuszone faktem, że zwiedzane miejsca (głównie starożytności takie jak Baalbek) są koszmarnie rozległe. Czasu wolnego jest zdecydowanie za mało o ok. godzinę na każdą lokalizację, przynajmniej dla tych, którzy lubią pochodzić, porobić zdjęcia, rozejrzeć się tu i tam. W związku z powyższym, warto mieć przy sobie jakieś przekąski, albo zakupić w Ojczyźnie jakieś batoniki energetyczne, czy już na miejscu coś niedużego a smakowitego w rodzaju wspomnianej Sfihy, aby przegryźć sobie pomiędzy zwiedzaniem jednego, a drugiego obiektu. Turystyka na pusty żołądek jest zdecydowanie niewskazana. Rozsądnie jest wykupić wyjazdy fakultatywne oferowane przez biuro, są ciekawe, dobrze zorganizowane i warte tych kilkudziesięciu dolarków na osobę. Tu warto wspomnieć o największym zgrzycie, czyli ostatnim dniu pobytu. Nachodzi mnie taka wizja: biuro pewnej firmy turystycznej. Spotkanie osób odpowiedzialnych za kierunek Liban. Szef po kolei odpytuje zebranych o propozycje organizacji ostatniego dnia. Jakieś niedoświadczone dziewczę świeżo po turystyce zabiera nieśmiało głos i sugeruje dobry hotel na zakończenie, wypad po okolicznych atrakcjach czy podobne działania, które pozwoliłyby turystom pożegnać kraj samymi ciepłymi wspomnieniami. Odpowiada jej gromki śmiech zarówno głównodowodzącego, jak i jej bardziej doświadczonych kolegów. Gospodarz zebrania, obwiązany czerwonym krawatem pamiętającym spotkania partii komunistycznej zeszłej epoki, które bez wątpienia wyrzeźbiły mentalność jego nosiciela, wstaje z trudem i typowo komuszym tonem zaczyna "TOWARZYSZE..." Tu reflektuje się, chrząka i zmienia stylistykę na bardziej nowoczesną: "Drodzy zebrani, gdy spojrzy się na piramidę potrzeb Maslowa, doda trzecią prędkość kosmiczną do ilości parasoli posiadanych przez mieszkańców Paryża, oraz odniesie to wszystko do krzywej Laffera, widać jasno, że to czego oczekują klienci to bycie niezadowolonym ostatniego dnia. Takie są fakty, a my tu wierzymy faktom. Jakie macie pomysły?" Tu spogląda z politowaniem na niedoświadczoną koleżankę, która spąsowiała ze wstydu chowa się w fotelu. Z sali pada propozycja: "dajmy im słaby hotel". Z sali padają brawa. Ktoś inny woła "tym, którzy dopłacili do obiadokolacji odmówmy jej na zakończenie!" Sala wpada w ekstazę. Głos zabiera gospodarz (ten od krawata i komunistycznej mentalności) "towarzysze, znaczy się zebrani drodzy, to są dobre propozycje, ale mało ambitne" tu robi znaczącą przerwę i ciągnie tonem, jakiego nie powstydziłby się diabeł podsuwający jakiemuś naiwniakowi cyrograf "zamiast podwyższyć koszt wycieczki o te 50 dolków i zorganizować fajne kilka godzin atrakcji, zostawmy to jako fakultet, tym sposobem ludzie, którzy przeliczyli się z kosztami nie będą w stanie sobie na to pozwolić i będą mieli kilkanaście godzin wypełnionych pustką". Sala eksploduje zachwytem, w suficie otwiera się dziura, przez którą zstępuje do wnętrza sali święty Homobon, patron pieniędzy i biznesmenów i unosi ze sobą gospodarza wprost do Nieba. Tyle jeśli chodzi o wizje. Nie twierdzę, że tak właśnie wyglądało konstruowanie planu ostatniego dnia, oraz wcale nie sugeruję, że dotyczy on tego konkretnego biura i tego konkretnego kierunku, ale nie zdziwiłbym się, gdyby powyższa wizja przedstawiała faktyczne wydarzenia. A zatem, jeśli o ostatni dzień chodzi: warto się skrzyknąć całą grupą i zdecydować na fakultet przewidziany przez biuro - im więcej osób się decyduje, tym większa zniżka, choć i tak przyjdzie zapłacić po kilkadziesiąt dolarów za uczestnika. Mimo to, taki wydatek się opłaca, bo alternatywą jest koczowanie w hotelu, lub piesze wędrówki na własną rękę. O ile to ostatnie jest zdecydowanie ciekawym i wartym polecenia przeżyciem (Beirut ma naprawdę wiele do zaoferowania czy to w południe, czy o północy), o tyle po ponad tygodniowym wypadzie wypełnionym długimi spacerami i to na kilkanaście godzin przed wylotem jest to bardziej udręka niż rozrywka. Finalnie, dwa słowa o postaci pana Marcina, czyli pilota ogarniającego te okolice z ramienia biura Rainbow: nietuzinkowa postać, skrzyżowanie greckiego mocarza i samotnej skały dzielnie opierającej się wszelakim falom i huraganom. Tryskający humorem i entuzjazmem do swojej pracy, którą traktuje z profesjonalizmem godnym pochwały, nie tracąc przy tym nic z wrodzonej rubaszności. Zna miejsca, o których zapomnieli już lokalni, widział rzeczy, które nigdy nie trafią na karty historii, chociaż powinny. Potrafi dogadać się w bodajże ośmiu językach żywych i dwóch wymarłych, na migi, a także telepatycznie i to praktycznie z każdym, od bojownika Hamasu po duchy rzymskich legionistów z epoki Cesarza Augusta, którym zdarzyłoby się przyplątać w okolice hotelu. Multum pomysłów, celne spostrzeżenia, skarbnica wiedzy o lokalnym kolorycie i ciekawostkach, koneser poezji, amator sztuki jak i znawca najbardziej prozaicznych aspektów bytowania. Gdyby nie on, ten wyjazd byłby być może udany, ale zdecydowanie nie tak barwny i ciekawy. Zdecydowanie polecam, 10/10.