5.4/6 (73 opinie)
5.5/6
Na wycieczce w Kenii i Tanzanii byliśmy na przełomie lutego i marca. Z kilku względów jest to rewelacyjna pora na wybranie takiego kierunku właśnie w tym terminie: - pogoda dopisywała – codziennie słonecznie, ciepło, ale upałów nie było - zaczynają się pierwsze oznaki pory deszczowej w Tanzanii – padało co noc, ale dzięki temu nie kurzyło się w czasie jazdy, było przyjemnie rześko a Land Cruisery spokojnie dawały radę na wertepach :) - mniejsza ilość turystów – nasza grupa liczyła 12 osób, parki też nie były przeładowane samochodami, bo to końcówka sezonu - w drodze z Serengeti do Ngorongoro trafiliśmy na Wielką migrację! - „baby boom” w parku Ngorongoro – setki świeżo urodzonych antylop gnu, młodziutkie zebry Warto zaznaczyć, że wycieczka nie jest dla każdego, choć nie trzeba być „super sprawnym”, żeby na safari pojechać :) Osoby, które lubią się wysypiać, potrzebują całkowitej ciszy w nocy, żeby spać, nie lubią spędzać wycieczki w samochodzie i oczekują zobaczenia KONKRETNYCH rzeczy – zdecydowanie powinny wybrać inny kierunek. Safari to wstawanie przed wschodem Słońca, to wiele intensywnych godzin spędzonych w samochodzie, to nieprzespane noce, podczas których nasłuchuje się wyjących hien i ryczącego lwa, to brak ciepłej wody na zawołanie i brak elektryczności, to przede wszystkim WYPATRYWANIE dzikich zwierząt w zaroślach, które wcale nie przychodzą na zawołanie i niekoniecznie portretowo ustawiają się do aparatu :) Safari to przede wszystkim emocje i dzikie zwierzęta, które odwiedzamy W ICH naturalnym środowisku. Tutaj nigdy nie jest nic „na pewno” :) Ale właśnie to daje też największą satysfakcję :) Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy od lotu liniami Enter Air. Wiele wcześniejszych opinii wskazuje, że ten lot trzeba po prostu przetrwać. Między lądowanie jest faktycznie bardzo uciążliwe i wydłuża czas lotu, nie mniej jednak lot przebiegł sprawnie i bez zakłóceń. Samolot, którym lecieliśmy miał nowe, dość wygodne siedzenia (miejsca na nogi nie było za dużo, ale spokojnie dało się wytrzymać). Catering na pokładzie jest tylko płatny (można płacić w złotówkach, w euro, dolarach lub kartą). Samolot niestety nie posiada rozrywki pokładowej – trzeba się wiec uzbroić w cierpliwość. Podczas lotu w samolocie było bardzo ciepło – koce i inne okrycia nie były więc potrzebne. Pod koniec lotu każdy z pasażerów otrzymał deklaracje do wypełnienia, którą należy oddać przy odprawie. Wiza, którą należy wykupić na lotnisku, kosztuje 50 USD. Wszystkie bagaże są "scanowane". Rezydenci i opiekunowie polecają wymienić przy wyjściu z lotniska około 20 dolarów na szylingi kenijskie na drobne wydatki. Generalnie w ciągu tych kilku godzin (przed wyjazdem do Tanzanii) nie będzie czasu wydać tych szylingów, nie mniej jednak później, w ciągu całego safari oraz pobytu w Mombasie nie będzie już możliwości wymienienia waluty po tak dobrym kursie (tutaj 1 USD = 98 KES, później 1USD = 85 KES – 95 KES). Do hotelu Reef dotarliśmy ok 23:00. Pomimo późnej godziny czekała na nas ciepła kolacja. Hotel faktycznie pozostawia wiele do życzenia, ale jego największym plusem jest bliskie położenie względem lotniska. Poza tym spędza się tutaj tylko kilka godzin, gdyż o 2:30 już jest pobudka na kawę :) Po kolacji warto przepakować się do mniejszych toreb/bagaży szczególnie, jeśli zostaje się na tydzień pobytowy. Jeepy i busiki, którymi się jeździ mają bardzo małe przestrzenie bagażowej. Jeżeli bagaże nie zmieszczą się w bagażniku, będą musiały one jechać między uczestnikami (między siedzeniami), co na pewno bardzo zmniejszy komfort wycieczki. Niepotrzebne rzeczy można zostawić (opisane) w hotelu Reef – będą one później czekały na swoich właścicieli w hotelach pobytowych :) Nasz pierwszy dzień safari rozpoczęliśmy od pobudki o 2:30, a przed 4:00 wyruszyliśmy w stronę granicy tanzańskiej. Trasa jest długa, męcząca i BARDZO wyboista (drogi w Mombasie są bez przerwy w remoncie, w sumie to ciężko nazwać je drogami), ale warto choć trochę spróbować się zdrzemnąć w czasie tej jazdy. Około 7:00 zatrzymaliśmy się na stacji, aby zjeść nasze breakfast boxy :) W środku znajdowały się: jajko, 2 kiełbaski (o lekko radioaktywnym kolorze ;)), 2 rogaliki (na słodko), kawałek ciasta biszkoptowego, banan i soczek w kartonie :) Po śniadaniu przekroczyliśmy granicę (wiza tanzańska kosztuje 50 USD). Dalej ruszyliśmy na lunch do Arushy i o godzinie 16:00 wjechaliśmy do parku Lake Manyara na nasze pierwsze safari :) Tutaj spotkaliśmy słonie, które dosłownie weszły nam na drogę, bawoły, antylopy, zebry, flamingi (choć niewiele), małpy, szakale i wszelakie ptactwo :) Ze względu na to, że chwilę przed naszym przyjazdem obficie padał deszcz, było bardzo rześko, przyjemnie, a widoki były niesamowite. Pierwszą noc spędziliśmy w Octagon Lodge – uroczych domkach w otoczeniu dzikiej przyrody. Rano i wieczorem było bardzo chłodno, w nocy słychać mnóstwo insektów, nad ranem śpiewają ptaki :) Prąd był dostępny cały czas (w większości domków), ciepła woda była tylko wieczorem. Drugiego dnia z lodgy wyjechaliśmy po śniadaniu o 7:30. Najpierw zatrzymaliśmy się na punkcie widokowym, z którego przepięknie widać było krater Ngorongoro. Zdjęcia panoramiczne z tego miejsca wychodziły wręcz bajeczne :) Następnie udaliśmy się do wioski masajskiej – koszt uczestnictwa to 25 USD. U nas skorzystali z wycieczki wszyscy. Warto zaznaczyć, że Masajowie są plemieniem komercyjnym – chętnie przyjmują „białych” do swoich wiosek, żeby pokazać im jak żyją i sprzedać swoje wyroby. W żadnym wypadku nie jest to jednak „ustawka” – oni faktycznie tak żyją i mieszkają.Rzeczywiście mają zaplanowany pewien „program artystyczny”, który pokazują turystom i robią to po zapłacie odpowiedniej kwoty, ale zebrane w ten sposób pieniądze przeznaczają na zakup wody pitnej oraz na wysyłanie dzieci do 3-miesięcznej szkoły do miast. Nie jest więc prawdą, że żyją w blokach/na osiedlach, a do wioski przychodzą na „umówioną godzinę”. W czasie wycieczki pokazują nam swoje chaty, przedszkole, co robią, jak żyją. I jest to naprawdę autentyczne. Jeżeli ktoś przywiózł z Polski jakieś upominki dla dzieci – warto je zostawić właśnie w lokalnym przedszkolu. Dzieci są wdzięczne za każdy drobiazg. Jeżeli chodzi o zakup „rękodzieła” Masajów – to tutaj jest on kompletnie nieopłacalny. Zakupy można tutaj zrobić jedynie wtedy, kiedy faktycznie chce się wesprzeć lokalną społeczność (bo ani cena, ani jakość wykonanych przedmiotów nie zachęca do zakupów). Po wizycie w wiosce wjechaliśmy do Parku Serengeti. Na drodze wjazdowej można było zaobserwować ogromne ilości pasących się zebr. Następnie zatrzymaliśmy się na lunch – do skonsumowania były nasze pakiet boxy, które zawierały pieczoną nogę z kurczaka, jajko na twardo, orzeszki, popcorn, ciastko i soczek ;) Warto zaopatrzyć się w mokre chusteczki, ponieważ lunche często jemy na kolanach przy użyciu jedynie rąk ;) Ale o to właśnie tutaj chodzi! Po lunchu rozpoczęliśmy nasze pierwsze safari w parku Serengeti. Już na samym początku przy drodze spotkaliśmy 2 duże lwy, które odpoczywały po ledwo co skończonym obiedzie ;) Widzieliśmy też grupę lwic przy wodopoju z młodymi, geparda na sawannie (z daleka – lornetka jest niezbędna), oraz hieny i sępy konsumujące obiad (zapach padliny jest ciężki do zniesienia, ale „wartość dodana” wycieczki – jedyna w swoim rodzaju i niezapomniana ;)) Po safari udaliśmy się do naszej lodgy, która tym razem była w samym sercu parku Serengeti – niczym nieogrodzona. Mieszkaliśmy w namiotach wyposażonych w pełen węzeł sanitarny – była toaleta, prysznic i umywalka. Prąd – na podładowanie baterii – był tylko między 17:00 a 22:00, ciepła woda dostępna była tylko godzinę, między 18:00 a 19:00. O 19:30 była kolacja – ze względu na to, że posiłek był po zachodzie Słońca, na kolację z namiotów odprowadzali pracownicy (wyposażeni w latarki i broń białą). Po kolacji do namiotów również przechodziło się w asyście Masajów :) Noc spędza się w otoczeniu zawodzących szakali, wyjących hien i ryczących lwów – wrażenia niezapomniane :) Kolejnego dnia mieliśmy do wyboru – albo 2 krótkie safari (jedno rano i jedno popołudniu) albo jedno dłuższe. Praktycznie jednogłośnie grupa zdecydowała się na opcję drugą. Na safari wyjechaliśmy o 7:00 (rano było bardzo chłodno, przy otwartych dachach polary i kurtki bardzo się przydały) i trwało ono aż do 13:00. Plusy takiego rozwiązania: - czas trwania safari – zamiast 2 gamedrive’ów po 2h mieliśmy jedno 6-godzinne, - nie marnowaliśmy czasu na wyjazdy i powroty - mogliśmy się „zapuścić” głębiej na sawannę - popołudniu ok. 16:00 jest bardzo gorąco i mniej zwierzyny (jeśli zdecydowalibyśmy się na popołudniowe safari) Po drodze spotkaliśmy rodzinę pawianów, która szła szosą, mangusty, żyrafy przy samej drodze, lwice z młodymi, które przeszły przed samym naszym samochodem, hipopotamy i krokodyle, gepardzicę z młodymi, które dosłownie chowały się w cieniach naszych pojazdów (kociaki były „na wyciagnięcie ręki” ;)), a w drodze powrotnej natrafiliśmy na stado słoni, które przechodziło przez drogę :) Po powrocie do lodgy był czas wolny do wieczora. W ciągu dnia w namiotach jest bardzo gorąco i duszno, ale przyjemnie spędza się czas na tarasie :) Następnego dnia rano opuściliśmy Serengeti i udaliśmy się w kierunku parku Ngorongoro. Na drodze wyjazdowej, na której 2 dni wcześniej spotkaliśmy stada zebr – teraz dołączyły do nich stada gnu. Wielka Migracja dotarła do Serengeti! :) Mieliśmy ogromne szczęście zobaczenia tysięcy zwierząt, które otaczały nas z każdej strony aż po horyzont. Między nimi dostrzec można było różne drapieżniki. Krater Ngorongoro to przepiękna zielona dolina, na której można spotkać wiele wspaniałych zwierząt. Ponieważ w Tanzanii były już pierwsze deszcze, park był przepięknie zazieleniony, pełen wszelakiej roślinności. Przy samej drodze leżały antylopy gnu z młodymi, które wg naszego rangera – były dopiero co urodzone. Udało nam się tez dostrzec aż 4 nosorożce, które są najważniejszym „eksponatem” tego parku narodowego. W trakcie Safari zatrzymaliśmy się na lunch (pakiet boxy). Nasza przewodniczka ostrzegła nas, aby lunche zjeść w samochodzie, ze względu na łapczywe jastrzębie, które krążą nad samochodami i wypatrują czegoś do jedzenia (potrafią wyrwać jedzenie z dłoni). Wieczorem wróciliśmy do Octagon Lodge – lodgy, w której spędzaliśmy pierwszą noc w Tanzanii. Kolejnego dnia wyruszyliśmy do Arushy. Naszym pierwszym punktem był ogromny sklep z pamiątkami. Zgodnie z informacją od naszej pilotki – ceny jak najbardziej podlegają negocjacjom (oprócz cen T-shirtów, magnesów, kawy i herbaty), ale i tak było tam bardzo drogo. Jeżeli ktoś zostaje na wypoczynku – zdecydowanie bardziej warto odłożyć zakupy pamiątek na później. Po zakupach udaliśmy się na granicę. Tutaj pożegnaliśmy się z naszymi kierowcami Dulą i Kisharim oraz z naszymi Land Cruiserami i przesiedliśmy się do mikrobusów. Przy przekroczeniu granicy niezbędne było posiadanie przy sobie żółtej książeczki, wizy nie trzeba było opłacać drugi raz (ważna była wiza, którą zakupiło się na lotnisku po przylocie). Obowiązkowe było scanowanie bagażu, niektórym (na wyrywki) bagaż kazano otworzyć w celu sprawdzenia. Z granicy przejechaliśmy w kierunku parku Amboseli. Drogi po stronie kenijskiej są praktycznie w 100% szutrowe – ciężko jest więc jechać z otwartym oknem (dach podczas transferów musi być zamknięty), ale jednocześnie ciężko jest wytrzymać w upale bez klimatyzacji przy zamkniętych oknach. Mikrobusy, którymi jechaliśmy były w bardzo kiepskim stanie. Pomijając fakt, że było w nich zdecydowanie mniej miejsca (na raz mogło stać maksymalnie 4 osoby, w Land Cruiserach mogli stać i obserwować przez dach przyrodę wszyscy na raz) oraz że fotele były dużo mniej wygodne, to pojazdy były w bardzo złym stanie. Po wjeździe do parku Amboseli mikrobus naszej grupy po prostu się zepsuł (urwał się jakiś kabel i samochód nie chciał odpalić). W środku parku (gdzie nie wolno opuszczać pojazdów) ponad godzinę w upale 2 naszych kierowców próbowało załatać problem. Na szczęście samochód udało się naprawić i tego dnia safari przebiegło już bez zakłóceń. Park Amboseli słynie głównie z wielkich, przepięknych stad słoni oraz wspaniałego widoku na Kilimandżaro. My mieliśmy to szczęście, że szczyt widzieliśmy zarówno popołudniu, jak i wieczorem. Zachód Słońca w parku Amboseli na tle akacji parasolkowych jest absolutnie nie do zapomnienia i przypomina zdjęcia z katalogów biur podróży :) Wieczorem przejechaliśmy do lodgy, znajdującej się zaraz pod parkiem. Były to namioty z drewnianym dachem i drewnianą podłogą, z pełnym wyposażeniem, ciepłą wodą i prądem bez ograniczeń :) Kolejnego dnia rano warto wstać na wschód Słońca, aby zobaczyć budzącą się do życia sawannę oraz szczyt Kilimandżaro w promieniach słonecznych :) Po późnym śniadaniu wyruszyliśmy w stronę źródeł Mzima. Niestety zaraz na początku trasy nasz busik zepsuł się ponownie – mimo, że podobno nasz kierowca Ben prawie całą noc naprawiał silnik. Żeby nie czekać na środku drogi, zostaliśmy podwiezieni do pobliskiej kawiarenki, a kierowcy pojechali do mechanika. Po około 1,5h busy (podobno) były już sprawne. Przed spacerem przy źródłach, mieliśmy przerwę na lunch w towarzystwie małpek, które bardzo chciały, żebyśmy podzielili się z nimi tym, co mamy ;) Spacer był bardzo przyjemny, w towarzystwie rangera. Pomimo upału, w cieniu można było odpocząć. Po spacerze wyruszyliśmy w kierunku Tsavo West. Game drive w Tsavo West rozpoczęliśmy o godzinie 14:00. Zdecydowanie nie była to dobra pora na safari. Ogromy, palący upał spowodował, że zwierząt było tyle, co na lekarstwo. Dodając do tego fakt, że Tsavo West słynie ze sporych zarośli i buszu, wypatrzenie jakichkolwiek zwierząt było bardzo trudne. Dopiero po godzinie 16:00 spotkaliśmy przy drodze rodzinę likaonów (podobno bardzo trudne do wypatrzenia i rzadko spotykane) oraz sporą grupę czerwonych słoni z Tsavo przy wodopoju. Niestety okazało się, że ze względu na brak miejsc w lodgy, w której odbywa się karmienie lamparta, zakwaterowani zostaliśmy w lodgy Rhino. Położenie piękne – z widokiem na wodopój, do którego przychodziły stada zwierząt. Nie mniej jednak lodga całkowicie zaniedbana. Moskietiery były dziurawe (również w oknach), co spowodowało konieczność zasunięcia na noc plandeki. W pokoju nie było drzwi do łazienki, więc po kąpieli było okropnie duszno i nie można było nic z tym zrobić. Pokój był klaustrofobiczny, a pościel cała zakurzona. Pomimo rzekomej „dezynsekcji” przed naszym przyjazdem, w pokoju było pełno insektów, w tym niestety komarów. Zdecydowanie był to najgorszy nocleg na całym safari. Ostatni dzień rozpoczęliśmy od pobudki o 5:00. Czekał nas ostatni game drive o wschodzie Słońca. Nie było to jednak takie tradycyjne safari, a jedynie transfer do bramy wyjazdowej parku (wyjazd trwał około 2h, dach był otwarty, ale zmierzaliśmy jedynie główną trasą do bramy). Po wyjeździe rozdzieliliśmy się na grupy – część osób pojechała do Mombasy i Malindi na wypoczynek (bagaże czekały na nas w hotelach), a druga część grupy wróciła do hotelu Reef, aby tam zaczekać na wieczorny samolot i wylot do Polski. My w hotelu wypoczynkowym zakwaterowaliśmy się około godziny 14:30. Wycieczkę szczerze polecamy :) Kasia i Błażej
5.5/6
Jeśli lubicie filmy przyrodnicze o Serengeti, to ta wycieczka pozwala zobaczyć to wszystko na żywo. Szczególnie jasnym punktem jest część, która odbywa się w Tanzanii, chociaż zwiedzany park w Kenii także był niczego sobie, ale w naszym przypadku z powodu suszy było tam zdecydowanie mniej zwierząt. Nie jest to podróż dla przyzwyczajonych do luksusów - ze względu na trzęsące samochody, ale tego nie da się uniknąć. Lodge za to bardzo wygodne i z atrakcjami w postaci nocnych odgłosów zwierząt. W parkach nie można opuszczać samochodów, więc radzę nie przesadzać z przygotowaniami - ubiór i buty praktycznie dowolne, ale warto zabrać DEET oraz latarkę (lodge są ciemne). Czasu w parkach mogłoby być trochę więcej, ale czas dostępny był wykorzystany bardzo dobrze. Najsłabszym punktem był ostatni dzień, gdzie zwiedzanie parku w Kenii było tylko pozorne - w rzeczywistości był to tylko przejazd i siuuup do hotelu, czekać na samolot (na szczęście ten sam park był dzień wcześniej).
5.5/6
Safari w Kenii i Tanzanii zostanie na długo w naszej pamięci. Drobne niedoskonałości ( transport w Kenii - minibusiki) zostały skutecznie przykryte wspaniałumi wrażeniami z oglądania fauny i flory. Usłyszeć ryczącego słonia , zobaczyć przemierzającą sawannę żyrafę lub stado pawianów goniących gepardy - bezcenne. Bardzo dobre warunki zakwaterowania (pełen węzeł sanitarny z ręcznikami i kosmetykami) i wyżywienia. Wielkim plusem wycieczki była nasza pilotka pani Ania. Dobrze zorganizowana , panująca nad grupą , zawsze uśmiechnięta , a przede wszystkim przekazująca nam ogromne ilości wiedzy ( uwaga !! - robiła nam testy sprawdzające :-)). Gorąco polecamy.
5.5/6
Była to dla mnie pierwsza wycieczka w Afryce. Miałem szanse zobaczenia ogromniej ilość dzikich zwierząt i poznania ich zachowań w ich naturalnym środowisku. Ciekawe było dla mnie również poznanie życia mieszkańców kraju o zupełnie innym poziomie rozwoju niż kraje europejskie i wreszcie zobaczenie pięknych krajobrazów Kenii i Tanzanii. Można spotkać mnóstwo zwierząt, czasami ma się wrażenie jakby specjalnie chciały nam pozować do zdjęć. Wycieczka była dobrze zorganizowana. Nie było opóźnień, problemów z transportem i zakwaterowaniem. Mieszkańcy zarówno w Kenii jak i Tanzanii bardzo przyjacielscy, chociaż czasem zbyt natarczywie usiłują coś nam sprzedać.