5.4/6 (1088 opinii)
5.0/6
Naszą pilotką była Pani Iza, cudowna, pełna optymizmu osoba zakochana w Maroku. Widać było, że to co robi, robi z pasją, Uśmiech dosłownie nie schodził jej z twarzy. Mieliśmy do czynienia z wieloma pilotami podczas wycieczek i wielu z nich było na 6, ale w przypadku Pani Izy zabrakło skali, żeby właściwie ją ocenić. I nie jest to tylko nasza opinia. Podzielało ją wiekszość grupy. Pani Iza była profesjonalna, szalenie miła, miała dużą wiedzę, ktorą przekazywała z przyjemnością, zawsze taktowna, miała wszystkie cechy, które powinien mieć pilot wycieczek przy czym była bardzo naturalna, nie stwarzajaca dystansu. Bardzo chcielibyśmy trafić na nią jadąc na Cesarskie Miasta :) Wycieczka jest ciekawa, nie jest to zwiedzanie zabytków wśród tłumu turystów, lecz podziwianie natury, podglądanie życia ludzi małych miasteczek. Nie czuje się pośpiechu, jest czas na kawę w drodze i na obiad.
5.0/6
Po Cesarskich Miastach zamiast się wylegiwać na plażach Agadiru wybraliśmy opcje poznania głebi Maroka. I kolejne zaskoczenia. Ruszamy z Agadiru w keirunku pólnocno wschodnim. Temperatura lekko zelżała a w nocy ożeźwiała. Podziwiamy Góry Atlasów i Antyatlasu. Jeżdzimy serpentynami i zamieramy w bezruchu nad przepaściami takimi, że gdybyśmy się jeszcze turlali to w telewizji już by podawali, że w Maroku autobus spadł w przepaść. Autobus Rainbow, charakterytyczny, porusza się tu regularnie więc mamy wrażenie, że jesteśmy oczekiwani jak mili goście. A wspominałam o zaskoczeniach? no tak, Bo kto widział kozy jak gruchy na drzewach, oazy co to są polami rolników, pola krokusów - miejscowego złota, A jesli o złocie mowa to piasek pustyni marokańskiej przed zmierzchem też się kojarzy ze złotem. I jeszcze wytwórnia filmowa gdzie można zobaczyć co znaczy magia kina i porty i kazby i inne oblicza Marakeszu. Nie naoiszę nic więcej. Tam trzeba po prostu być i tego się nie zapomina.
5.0/6
W lipcu 2019 byliśmy na wycieczce Cesarskie Miasta. Maroko tak się nam spodobało, że postanowiliśmy zwiedzić kolejną część tego pięknego kraju i wybrać się w styczniu 2020 na Magiczne Południe. Naprawdę było warto szczególnie że w Maroku z uwagi na położenie geograficzne i brak zmiany czasu ciemno robi się dopiero około godz. 19. W tym okresie ba Saharze temperatura wynosi około 20 stopni a w lecie około 50. Różnica zasadnicza. Mam pewną pretensję do organizatorów, że nie wprowadzili drobnej korekty, o czym pisałem już w lipcu. Otóż pierwszego dnia przyjazd do hotelu w Agadirze około godz. 2 w nocy. Na stoliku czeka bezsensowny posiłek którego praktycznie nikt nie je. Zamiast tego lepsza byłaby butelka wody. Natomiast w dniu wyjazdu transfer na lotnisko jest po godz. 21. a tego dnia jest tylko śniadanie. Wniosek prosty zamiast bezsensownego posiłku w dniu przyjazdu dać ludziom jakąś kolację o godz. 19 nawet zwiększając o niewielką kwotę koszty wycieczki. Proste ale chyba nie do załatwienia.
5.0/6
Kilka lat temu również z tym biurem widziałam północ Maroka na wycieczce "Cesarskie Miasta". W tym roku postanowiłam zobaczyć inny fragment kraju; wybrałam podziwianie przyrody i natury dalekiej od cywilizacji i dlatego zdecydowałam się na wycieczkę 'Magiczne południe" Wyjazd ten spełnił moje oczekiwania prawie w 100%. Wycieczka rozpoczęła się w Agadirze- czyli w największym nadmorskim kurorcie w Maroku. Okazało się, że trafiliśmy akurat na końcwkę Ramadanu co dodało smaczku całemu pobytowi w tym kraju. Nasz hotel znajdował się tuż przy Królewskich Ogrodach i Pałacu. Wyruszamy na krótki rekonesans wokół hotelu...bo następnego dnia wita rozpoczynamy przygodę z Magicznym Południem. Zanim pożegnamy Agadir wjeżdżamy na słynne Wzgórzę Kazbę z napisem " Bóg, Ojczyzna, Król" widocznym z daleka i podświetlanym wieczorem. Panorama maista z tego miejsca jest wspaniała, mimo lekkiego zachmurzenia. Nie brakuje nam towarzystwa w postaci właścicieli wielbłądów, kózek, wężów...One photo;one euro,one dirham :) My zamiast fotki ze zwierzęciem fotografujemy całe miasto wraz z mariną i portem. Po krótkim pobycie na wzgórze wyruszamy do Taroudant zwanego "Małym Marakeszem". Mamy szczęście, gdyż po drodze natykamy się na pokaźne stado kóz okupujących drzewa arganowe. Drzewa arganowe występują tylko w tych rejonach, a olejek ma cenne właściwości i nie należy do najtańszych towarów. Jest to fantastyczny widok- małe kózki drepczące po najwyższych gałęziach drzew. Jak one to robią? Uwieczniamy te chwile i docieramy w Taroudant. Miasto ma charakterystyczne mury i siedem bram oraz liczne bastiony. W obrębie murów znajdują się dwa ciekawe targi: berberyjski i arabski. Arabski jest spokojniejszy i mniejszy, natomiast na berberyjskim wrze życie; jest gwarno, tłoczno. Opuszczając miasto udajemy się w stronę Taliouine- stolicy najdroższej przyprawy świata - szafranu. Wszystko tutaj kręci się wokół tej drobnej,małej roślinki. Szafran to odmiana krokusa- a te rosną na dużych wysokościach. Wiele rodzin posiada swoje własne poletko; jednak praca o czym się przekonujemy nie jest łatwa; raczej żmudna i ciężka. Aby uzyskać 1 kg przyprawy trzeba zebrać ponad 100 000 słupków kwiatowych. My na szczęście zamiast męczyć się robimy zakupy; popijamy pyszną miętową herbatę i jedziemy dalej zatrzymując się na chwilę na dziwnej i wręcz upiornej stacji benzynowej, stworzonej specjalnie na potrzeby kręcenia filmu "Wzgórza mają oczy". Krajobraz wokół nas zaczyna się diametralnie zmieniać- za Wysokim Atlasem kończą się żyzne doliny ; a zaczynają tysiące kilometrów suchego południa. W krajobrazie dominuje pustynia czyli hamada. Oazy,które napotykamy wręcz buchają zielenią. Sanowią piękne i ciekawe przerywniki w krajobrazie pełnym brązów, czerwieni,czerni i szarości. W końcu dojeżdżamy do miasteczka Quarzazat zwanego Hollywood Maroka lub "bramą południa". Po nocy wyruszamy,aby zobaczyć Kasbę Taurir. Jest to jedno z piękniejszych warownych miejsc w Maroku. Dawno temu warownia znajdowała się na skrzyżowaniu szlaku karawan. Cała kasba zbudowana z gliny w czerwonawym odcieniu pełna jest zakamarków, okienek, większych i mniejszych pokoi pałacowych. Urzekają nas fantazyjne okienka przez które świetnie widać okolicę. Następnie wyruszamy,aby podziwiać dolinę rzeki Draa. Docierając tutaj chccemy zostać dłużej i dłużej... Mijamy oazy; jednak bardziej rzuca nam się w oczy "księżycowy krajobraz" tworzony przez czarne, powulkaniczne grzbiety. Pomału, stromymi serpentynami wjeżdżamy na przełęcz o nazwie Tizi n'Tinifift. Zapierający dech w piersi krajobraz uwieczniamy na dziesiątkach zdjęć; które tak naprawdę nie oddają piękna tego miejsca. W miejscowości Agdz oglądamy kolejną kasbę; ale bardziej podoba mi się spacer po palmowych ogrodach. Nasz przewodnik sam wdrapuje się na palmę i cierpliwie pozuje do zdjęć, a potem opowiada o swojej pracy. Na chwilę zatrzymujemy się w ciekawym Muzeum Rzeki Draa, w którym możemy obejrzeć tradycyjne stroje ludowe i nardzędzia pracy. Dojeżdżając do Zagory w której nocujemy stajemy przy znanym z przewodników turystycznych znaku z napisem " Tombouctou 52 jours" co ma oznaczać,że już tylko 52 dni na wielbłądzie i ...witaj Timbuktu :) W tym miejscu zaczynał się i kończył szlak wielkich karawan; którym podróż na "statkach pustyni" do tego ośrodka kupieckiego w Mali zajmowała włąsnie 52 dni. My na szczęście szybciej docieramy do Zagory - i tutaj przecieramy oczy ze zdumienia. Choć znaleźliśmy się w najuboższym regionie Maroka hotel jest bajkowy; jak pałac z "1001 nocy". Po wyjeździe z Zagory udajemy się do Erfoud słynącego z wydobywania różnych skamielin. Niektórzy z grupy próbują znaleźć coś w piaskach pustyni, ale przy temperaturze ponad 40 stopni szybko wracają do klimatyzowanego autokaru :) Ten dzień jest spokojniejszy; gdyż większość grupy po dotarciu do hotelu wybiera się na wycieczkę fakultatywną, aby podziwiać pustynię Erg Chebbi. Ja z racji pobytu na wycieczce z osobą w podeszłym wieku rezygnuje z tego- potem trochę żałując. Może następnym razem... Kolejny dzień i kolejne niespodzianki. Dojeżdżamy do czegoś co przypomina wielkie kopce krecie. W rzeczywistości są to kettary...czyli instalacje podziemne używane do zaopatrywania siedzib ludzkich w wodę. Jest to bardzo stara technologia-cieszę się,że mogę to zobaczyć na własne oczy. W trakcie jazdy dalej natykamy się na stado wielbłądów z młodymi-takie spotkania lubię najbardziej :) W końcu przejeżdżamy przez miejscowość Tinghir,która zanjduje się w odległości 170 km od Quarzazate na wysokości 1342m n.p.m Miasteczka zwane "bramą wąwozu Todra" gdyż właśnie tutaj można podziwiać ten "cud natury". Rzeka Todra stworzyła tutaj wąską i głęboką dolinę o stromych, czasem wręcz pionowych ścianach sięgających 300 m wysokości. Wiosną ten kanion zalewa rwąca rzeka, teraz sączy się zaledwie spokojnie- na szczęście dla nas. Odcienie skał są piękne, rdzawe i czerwone; przechodzące w ciemny brąz. Wokół pojawiają się drzewa i kępki zieleni.To jedno z najpiękniejszych i najbardziej malowniczych miejsc marokańskiego południa. Upał dokucza więc naśladując tubylców moczymy nogi w lodowatej wodzie- od razu lepiej. Na zakończenie przysiadamy w jednej z okolicznych knajpek, aby pragnienie ugasić wspaniałym sokiem z pomarańczy. Z tego miejsca wyruszamy w stronę Quarzazate przez malowniczą dolinę rzeki Dades. Ze względu na dużą ilość tradycyjnych warownych budowli trasa ta zwana jest "Drogą Tysiąca Kazb". Formacje skalne wzbudzają wśród współpasażerów niekłamany podziw. Dolina wypełniona jest gajami palmowymi; widok jest przepiękny. Na nocleg dojeżdżamy do Quarzazate -okazuje się, że nocujemy w hotelu Oskar. Podobno nocowały tu znane gwiazdy filmowe? :) Cała miejscowość i okolica znane są z tego; że prężnie działa tu przemysł filmowy. W tych rejonach kręcono "Gladiatora" "Asterixa i Obelixa-misja Kleopatra". Nasz hotel znajdował się tuż obok Atlas Film Studio- niestety nie mogłyśmy zobaczyć zgromadzonych w muzeum rekwizytów. Po noclego i śniadanku wyruszyliśmy, żeby zobaczyć w mojej opinii creme de la creme tej wycieczki w postaci Ksaru Ajt Bin Haddu. Początkowo ksary były budowane jako warownie ochronne ; górowały nad oazami. Później porozrastały się w ogrome wioski z meczetami i spichlerzami na zboże. Budowano je z gliny i z cegieł i po krótkim marszu ukazuje się nam jeden z najbardziej okazałych ksarów. Kto interesuje się fotografią; lubi piękne widoki- powinien tu koniecznie dotrzeć. Ksar wsparty na wzgórzu z różowego piaskowca u podnóża rzeki , która w trakcie naszej wycieczki była ledwie strumyczkiem jest widowiskowy. Niegdyś dostępu do wioski w odcieniach czerwieni broniły fortyfikacje. Miejsce jest częściowo odrestaurowane; w latach 70 zainteresowali się nim filmowcy; a w 1987 UNESCO wpisało ksar na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego. Kto chce poznać urok tego miejsca musi się chwilę powspinać - więc osoby w podeszłym wieku powinnym raczej pozostać na dole. Czasem mamy wrażenie, że poruszamy się po jakimś bajkowym, tajemniczym labiryncie w środku oazy. Mury otaczających nas domów ozdobione są gemetrycznymi wzorami. Obecnie ksar liczy sobie około 700 mieszkańców. Oddalając się od tego miejsca tak urokliwego zatrzymuje się co krok, aby zatrzymać ten widok na kolejnym i kolejnym zdjęciu...Po krótkim odpoczynku jedziemy dalej w stronę Wysokiego Atlasu i Przełęczy Tizi-n-Tichka na wyskości 2260 m n.p.m. Droga zapiera dech w piersi;wije się, zakręca, to wznosi w górę to gwałtownie opada. Niektórzy narzekają na zawroty głowy... Ja nie :) Wąska i asfaltowa droga była wybudowana przez Francuzów w celach militarnych ; dzięki temu połączono dwa strategiczne miasta Maroka. Mijamy małe wioseczki; większość z nich jest do siebie podobna. Trasa osiąga swój najwyższy punkt właśnie na przełęczy Tizi-n-Tichka. Hula tu wiatr...ale widoki są niezapomniane; jedyne w swoim rodzaju. Udajemy się stronę Marakeszu,aby pod wieczór dotrzeć do Placu Jemma el Fna. Po zapadnięciu zmroku wychodzimy na podpatrywanie życia mieszkańców, którzy akurat tego wieczoru świętują zakończenie Ramadanu. Co za gwar; ruch;hałas. Mnóstwo ludzi; zewsząd nasze nozdrza atakują aromaty potraw tak odmiennych od naszych. W niektórych miejscach placu widać grupki muzyków; treserów małpek,węży... Prawie każdy wolny skrawek jest zajęty przez swoiste gar-kuchnie lub budki z wyciskanym na miejscu sokiem. Tłumy ludzi z apetytem pałaszują różne smakowitości. Na straganach piętrzą się sterty pomarańzy, melonów, daktyli...My skorzystałyśmy z okazji, aby przysiąć w restauracji z tarasem i podziwiać ten ogromny, różnokolorowy tłum z góry. Kolejny dzień rozpoczynamy od zwiedzania Ogrodu Majorelle, którego właścicielem był sam Yves Saint Laurent. Ogród jest specyficzną oazą ciszy i spokoju; piękny, zatopiony w egzotycznej zieleni. Jest niedużym ale bardzo klimatyczny z wieloma fontannami, kanałami... Dominuje tu odcień zieleni, przez który przebija czasem biel i przepiękny kolor błękitu. Obok juki, bugenwilli i wawrzynów podziwiamy palmy,których rośnie tu 400 odmian. Następnie jeszcze raz jesteśmy na Placu Jemma el Fna, tym razem za dnia. Jakże inaczej prezentuje się w świetle dziennym. Jest o wiele ciszej i spokojniej niż wieczorem. Po drodze mijamy różne suki; na każdym suku sprzedaje się inny towar. Są więc suki farbiarzy, szewców, złotników i zielarzy. Zewsząd słyszymy nawoływania i zachęty do zakupów, również w języku polskim. Na koniec dochodzimy do ostatniego punktu w Marakeszu- meczetu Al-Kutubija. Oglądamy budowlę tylko z zewnątrz; nazwa tego miejsca oznacza "meczet księgarzy" i pochodzi od suku kopistów i sprzedawców ksiąg, który niegdyś otaczał meczet. Wracamy do Agadiru- pozostały nam dzień, w którym następuje wylot do kraju przeznaczamy na spacer po plaży, odwiedzenie miejscowego targowiska i wydania ostatnich dirhamów. Wycieczka na długo pozostanie w mojej pamięci, a Maroko...już wiem- ma wiele bardzo różnorodnych oblicz. Dzięki Rainbow mogłam poznać ich wiele...A jeśli nie wszystkie zawsze mogę tu powrócić...oczywiście z Waszym biurem :)