5.0/6 (12 opinii)
6.0/6
Szanowni Państwo, Jestem bardzo zadowolona z Państwa usług, jednak, chciałabym się podzielić swoimi spostrzeżeniami. W czasie wycieczki objazdowej po Tajlandii mile widziana byłaby woda mineralna dostępna w autokarze. Woda jest dostępna w Laosie i Kambodży, co uważam za duży plus. Pozdrawiam serdecznie
5.5/6
Wycieczka bardzo udana pod każdym względem bardzo dobrze zorganizowana.Przewodnik pan Dariusz bardzo kompetentny dobrze wszystko zorganizował.Tajlandia piękna chociaż bardzo zadeptana przez turystów żeby zrobić zdjęcie trzeba dobrze się nagimnastykować ale warto.Laos piękny i spokojny.Cisza i spokój w czasie spływu Mekongiem.Łódka duża wygodna a obiadek palce lizać widok fantastyczne.Hotele w Laosie dobre i bardzo dobre z basenami.Świątynie robią wrażenie ogromne.Samo przekraczanie granic gdy my idziemy a bagaże jadą na wózkach nie zapomniany widok.Wodospady w Laosie cudo.Kambodża i jej Angkor Wat niesamowite widoki tym bardziej że jest to kompleks świątyń.Pobyt na wypoczynku w Tajlandi był w hotelu X2 .Hotel troche na uboczy ale fantastyczny blisko plaży i niedaleko restauracyjek i sklepów.Wycieczka warta swej ceny.
5.5/6
Do Laosu wybieraliśmy się od dawna i bardzo długo ''czailiśmy'' się na tę wyprawę. Zwiedziliśmy już wszystkie kraje azjatyckie - to był ostatni na liście. Na wycieczkę wpłacaliśmy pieniądze raz, drugi - byliśmy zdziwieni, że tak oryginalna wycieczka nie cieszyła się powodzeniem. Nie dochodziła do realizacji, ale do trzech razy sztuka i ruszyliśmy! Wyjazd dostarczył nam niesamowitych wrażeń, zacznę od tego, że w Tajlandii, Wietnamie, Kambodży zawsze było sporo turystów. Dwa lata wcześniej odwiedziliśmy Birmę, która była spokojniejszym i ''niezajechanym'' krajem. Byliśmy zachwyceni, a kiedy przekroczyliśmy granicę Laosu często byliśmy jedynymi turystami. Wspaniały kraj dla koneserów, zachęcamy razem z żoną na ten wyjazd wszystkich, a szczególnie osoby zapracowane szukające spokoju i wypoczynku na łonie przepięknej natury. Pierwszego dnia po wylądowaniu nasza pilotka wykazała się świetnym zmysłem organizacyjnym. Ponieważ cały samolot miał być zakwaterowany w jednym hotelu, w celu uniknięcia sajgonu w recepcji pilotka Dagmara zrobiła nam niespodziankę i żeby ominąć kwaterunkowy harmider zabrała nas na krótkie zwiedzanie do świątyni złotego Buddy. Chociaż każdy był trochę zmęczony po locie było to mądre posunięcie, ponieważ inaczej czekalibyśmy dłuuugo w recepcji. W tym dniu był odpoczynek po podróży i smaczna, finezyjna kolacja powitalna w stylu azjatyckim. Drugi dzień przeznaczony był na zwiedzanie Bangkoku: jest to wspaniałe miasto, w którym byliśmy już wiele razy. Niestety odwiedza je coraz więcej turystów i w miejscach turystycznych nie należy spodziewać się spokoju. Pałac królewski za każdym razem robi niesamowite wrażenie, ale również z roku na rok jest coraz bardziej zatłoczony. Intensywne zwiedzanie mieliśmy do obiadku, a po południu wyciszający rejs po klongach, oglądanie życia codziennego mieszkańców i waranów na tarasach ich domów. Wieczorem był przelot na północ Tajlandii do miejscowości Chiang Rai. Trafiliśmy tam do bajkowego hotelu, który składał się z kompleksu willi – każda dla jednego małżeństwa. Umiejscowione były w egzotycznym ogrodzie. Tego wieczoru można było zrobić ciekawe zdjęcia, a niektórzy kąpali się jeszcze w basenie. Trzeciego dnia po śniadaniu wyjechaliśmy na zwiedzanie Białej Świątyni. Niestety okazało się, że wyjątkowo tego dnia świątynia była wizytowana przez wojskowych i zamknięto ją dla turystów, więc mogliśmy kontemplować jej piękno zewnętrzne. Tak czy inaczej, zrobiła na nas kolosalne wrażenie – po prostu jest zupełnie inna od pozostałych świątyń. Jej architekturę można porównać do pałacu z krainy lodu. W południe znaleźliśmy się już w Laosie, gdzie zmieniliśmy środek lokomocji na dużą, klimatyczną i drewnianą łódź. Zastaliśmy tam następujące warunki: dwie toalety, mahoniową podłogę na wysoki połysk, polerowaną codziennie – dlatego chodziło się boso. Łódź była bardzo zadbana, była własnością rodziny, która się nami opiekowała: sprzątała, gotowała i nawigowała. Płynąc w towarzystwie bujnej zieleni spędziliśmy dwa dni. Mieliśmy przyjemność obserwować malownicze wioski ukryte pośród dżungli i skał, nieskażone współczesną cywilizacją. Co jakiś opuszczaliśmy łódź i robiliśmy postoje w wioskach, a tam zastaliśmy życie wiejskie, gromadę półnagich, umorusanych, radosnych dzieci, inwentarz w postaci świnek, kaczuszek itp. Normalnie sielska laotańska wieś. :) Czwartego dnia wczesnym rankiem udaliśmy się na lokalny targ, gdzie miejscowa ludność oferowała różne specjały w postaci: świeżych, gdakających kurek i kwaczących kaczuszek z wolnego wybiegu, świeżo ubitych wiewiórek, żółtych szczurków... Były też żywe żaby poporcjowane po 3 sztuki w foliowych woreczkach z bambusową rurką żeby oddychały i zachowały świeżość. My na tym targu nic nie zakupiliśmy, ale nie wiemy jak reszta grupy. Chociaż zdawało nam się, że coś rechotało na naszej łódce... Podpłynęliśmy następnie do jaskini Pak Ou, w której było dużo posążków Buddy. Rybacy wstawiają do niej te figurki, aby ochronić się przed wypadkami na Mekongu. I ciąg dalszy wizytowania w laotańskich wioskach. Piąty dzień przeznaczyliśmy na zwiedzanie Luang Prabang. Zaczęliśmy go od zwiedzania pałacu królewskiego i okolicznych świątyń z charakterystycznymi dekoracjami w postaci smoków i innych stworów wyłożonych mieniącymi się mozaikami. Byliśmy też na wzgórzu świątynnym Phousi, z którego rozciągała się piękna panorama na okolicę. Przygotujcie aparaty! Na wzgórzu zauważyliśmy pozostałość po ostatniej wojnie – rosyjskie, zardzewiałe działko przeciwlotnicze, które niegdyś broniło Luang Prabang przed atakami z powietrza. Tego dnia pojechaliśmy pod przepiękne, kaskadowe wodospady Kuang Si, w których mogliśmy zaznać kąpieli. Mieliśmy tam 3 godziny czasu wolnego na spacery i pluskanie się w wodzie, jednak okazało się, że to my byliśmy ciekawą atrakcją. Chińscy turyści chcieli robić sobie z nami zdjęcia. Na terenie wodospadów było też mini zoo z czarnymi niedźwiedziami, nie pamiętam gatunku, ale były pocieszne. Szósty dzień rozpoczął się od starej, wypalonej świątyni z wielkim Buddą. Była to kolejna niespodzianka od naszej pilotki. Dodatkowo lokalny przewodnik pokazał nam leje po bombach, w tym chemicznych. Trafiliśmy też na akcję rozminowania pola ryżowego – z daleka było widać miejsce zabezpieczenia niewybuchu. Można było zrobić zdjęcia z okien autokaru, ze względów bezpieczeństwa nie pozwolono nam wysiąść. Tego dnia zwiedzaliśmy sławną równinę kamiennych słoi. Rada: tego dnia należy zabrać bluzę, ponieważ jest to otwarta przestrzeń, w której wieje i jest zdecydowanie chłodniej niż w innych częściach kraju. Po terenie równiny słoi poruszamy się jedynie wyznaczonymi szlakami dlatego, że teren był mocno bombardowany w czasie wojny wietnamskiej i duża jego część jest nierozminowana – leżą niewybuchy bomb różnego rodzaju. Przy równinie słoi znajduje się muzeum wojny, gdzie można zobaczyć m.in. bomby kasetowe, inne uzbrojenie i zdjęcia z czasów wojny. Zresztą w miasteczku tych pamiątek też jest trochę i służą za dekoracje w restauracjach i barach. Siódmego dnia mieliśmy transport na mocno lokalne lotnisko, które składało się z dwóch trochę lepszych baraków. Samolot bezpiecznie oderwał się od pasa, można było zobaczyć stare spatynowane migi 21 ładnie stojące w rządku. Polecieliśmy do stolicy Laosu Vientiane. Zwiedzaliśmy przepiękne świątynie, a gdy zrobiło się ciemno widzieliśmy przepięknie oświetlony Laotański Łuk Triumfalny. Dostaliśmy czas wolny na spacery, jednak pozostał mały niedosyt. Biuro mogłoby poświęcić dwa dni programu na stolicę, która ma wiele do zaoferowania. Tego dnia kolację jedliśmy w lokalnej, eleganckiej restauracji. Jedząc oglądaliśmy występy z tańcami. Ósmego dnia transfer na lotnisko i przelot do Pakse, w którym znajduje się największa atrakcja południowego Laosu – ruiny khmerskiego kompleksu świątyń Wat Phu. Byliśmy tu jedyną grupą turystów. Pilotka oprowadzała nas po kompleksie dużo opowiadając o jego historii. Tego dnia odwiedziliśmy krainę 4 tysięcy wysp. Typowa krajobrazówka – nie mogliśmy się już kąpać, ale mogliśmy nacieszyć oko. Dzień dziewiąty był bardzo relaksujący. Zwiedzaliśmy okoliczne wyspy, z których tylko niewielka część jest zamieszkana. Oglądaliśmy osady rybackie, pola ryżowe, laotańską szkołę podstawową. Ten region jest niesamowicie malowniczy, zero zorganizowanych grup turystycznych, jedynie nieliczni backpakersi. Jechaliśmy nad słynny wodospad Li Phi tworzący naturalną granicę między Laosem a Kambodżą. Następnie w programie był kolejny wodospad, przy którym mieliśmy czas wolny na spacery i zdjęcia. Dziesiąty dzień był już wjazdem do Kambodży. Zwiedzaliśmy starą stolicę państwa Khmerów i świątynie porośnięte dziką roślinnością dżungli – tutaj również byliśmy jedynymi turystami, ponieważ ta część kraju jest rzadko odwiedzana. Wieczorem mieliśmy przejazd do Siem Reap. Jedenastego dnia mieliśmy zwiedzanie Angkoru. Nikomu nie trzeba opowiadać o tym jaki jest przepiękny, ale już tu byliśmy i po raz kolejny nie robiło na nas tak kolosalnego wrażenia jak za pierwszym razem. Cały dzień przeznaczony był na jego zwiedzanie. Niestety z roku na rok jest tu coraz więcej turystów i straganów. W czasie wolnym można było się tu wyposażyć w ciekawe i bardzo tanie pamiątki dla rodziny i znajomych. :) Dwunasty dzień – był to już przejazd do Tajlandii na trzydniowy wypoczynek w wybranym hotelu. Jeżeli ktoś miał ochotę na wieczorne atrakcje mógł wykupić rewię transwestytów znaną na całym świecie lub inne wycieczki fakultatywne. My zawsze w Pattayi robimy zakupy w Center Festival – sześciopoziome centrum handlowe z oszałamiającymi ciuchami, których moja żona nie może sobie odpuścić. Podsumowując Laos nas nie rozczarował, jest przepiękny, warty polecenia. Na pewno do niego wrócimy, mam nadzieję, że Rainbow będzie miało więcej programów z tym krajem. Jeżeli zaś ktoś nie był jeszcze z Kambodży należy ją zwiedzić na osobnej wycieczce, ponieważ 2 dni to za mało. :)
5.0/6
Cóż ten negatywny, a jakże krzywdzący wpis zmotywował mnie do wypowiedzi :) Większość z nas jest stałymi bywalcami takich zorganizowanych wycieczek i wynika z tego doświadczenia fakt, że nie za każdym razem trafimy na pilota pasjonata - gawędziarza. I jak się akurat nie trafiło, to może lepiej było popatrzeć na jasną stronę księżyca, zamiast tworzyć koterie.Wydaje mi się, że jak już człowiek ruszy się kilka tysięcy kilometrów, żeby zobaczyć ten inny świat, to wypadałoby z tej wycieczki wyciągnąć to co najlepsze. Akurat kraje, które przemierzaliśmy wyznają Buddyzm - filozofię, która mówi o karmie, co komu złego zrobisz, napiszesz to do Ciebie wróci, dobre też. Ja nie wiem jakim językiem musiałaby mówić pilotka, żeby to do niektórych uczestników dotarło :)Krótko mówiąc czytających do wycieczki zachęcam. Tajlandia i Kambodża b. krótko występują w programie, za to Laosem można się nasycić. Hotele w sumie przyzwoite w Laosie, w pozostałych krajach b. dobre. Miejscowi przemili, jedzenie dobre, jeden przejazd autokarem przez góry b. meczący.Pobyt w Ao Prao bardzo relaksujący, dla koneserów łona natury.Współuczestników pozdrawiam z Gdyni :).