4.7/6 (72 opinie)
6.0/6
Nic dodać, nic ująć - widoki jak na pocztówkach, cudowne krajobrazy, przepiękne miasteczka i miasta, góry, jeziora i morza. Wycieczka krajobrazowo cudowna! Co ciekawe była objazdowo-opływowa, ponieważ sporo pływaliśmy na stateczkach turystycznych - jezioro Garda, Portofino, Cinque Terre i Wenecja. Wszędzie wszystko było na czas, nigdzie nie czekaliśmy i nie marnowaliśmy czasu - wielkie dzięki za logistykę! Program zrealizowany w 100% a mimo tego mieliśmy również dużo wolnego czasu. Pilot, Pan Paweł bardzo sympatyczny, z dużą wiedzą na temat historii i współczesności Włoch, przekazał nam wiele ciekawych informacji, których nie przeczytamy w żadnym przewodniku. Autokar był wygodny a kierowcy przemili i bardzo o nas dbali w 38-stopniowym upale. Hotele, jak to na objazdówce, były dobre i lepsze a jedzenie typowo włoskie i dla tych, którzy chcą doświadczać Włoch każdym zmysłem, bardzo dobre i w zupełności wystarczające. Ja czułam się w większości hoteli bardzo po domowemu a więc komfortowo. Pozostało mi mnóstwo fantastycznych wspomnień i zdjęcia do oglądania w smutne jesienne wieczory. W przyszłym roku znowu Włochy, oczywiście z Rainbow. To była moja druga wycieczka z tym biurem i znowu bingo! Dostałam dokładnie to, czego chciałam! Pozdrawiam serdecznie!
6.0/6
Wprawdzie miałam jechać na wycieczkę Toskania i Umbria - Włoskie siostry, ale okazało się, że jak zwykle ktoś tam na górze czuwa nade mną i wylądowałam na Pocztówkach z Włoch, a tam poznałam moją "włoską siostrę" ;-) W maju podczas pielgrzymki do Całunu Turyńskiego odwiedziłam nie tylko Turyn, ale również Mediolan, Padwę i Wenecję więc trochę dziwnie było po tak krótkim czasie znowu zobaczyć te miasta, jednak wycieczka do Ligurii była najlepszą w moim życiu, a jeżdżę już na objazdówki od ho ho ho. To nie tylko super program (choć coś nie coś bym zmieniła) ale przed wszystkim zasługa poznanych ludzi. Miło wiedzieć, że oprócz mnie jest cała masa italomaniaków, którzy owszem zwiedzają inne kraje, ale z uporem maniaka wracają do ukochanych Włoch. Zatem oby było jak najwięcej wycieczek objazdowych po poszczególnych regionach Italii, również tych mniej odkrytych do tej pory. Szczególne podziękowania i pozdrowienia dla Marzenki i Ani, Anetki i Marka, oraz Kasi, w której odnalazłam nie tylko siostrę ale i bratnią duszę. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze się spotkamy na trasie ! Padwa - jak wspomniałam wcześniej, niektóre miasta ponownie pojawiły się na trasie moich włoskich wojaży, ale mimo to przy każdej ponownej wizycie zawsze znajduję jakąś nową perełkę, coś co mnie oczaruje i zachwyci. W Padwie był to chór w Bazylice Świętego Antoniego, podczas niedzielnej mszy świętej. Oj były ciarki na skórze. Zachwycił mnie również ogród botaniczny gdzie można było podziwiać wspaniały okaz magnolii, która niczym nie przypomina tej znanej z polskich ogrodów. Werona - rewelacyjna przewodniczka Jola, mimo upału chłonęło się każde jej słowo. Dzięki niej zdołaliśmy sobie załatwić promocję na Aperol Spritz za 2,5 euro na hasło cin cin. Biedny barman chyba nie spodziewał się takiej frekwencji, bo po zakończonym zwiedzaniu wylądowało u niego w barze pewnie z 30 osób z naszej wycieczki i aż musiał biec kupić lub pożyczyć nową butelkę aperolu. Dodatkowy urok miasta odkryłam podczas wieczornego spaceru następnego dnia po kolacji. Nie dość, ze już było chłodniej to można było poczuć atmosferę miasta. Na ulicach przeważały już eleganckie włoskie pary, które trzymając się za ręce zmierzały na kolację. W Arenie szykował się koncert, więc to wszystko razem było tak magiczne, że aż się nie chciało wracać do hotelu. A możliwość zrobienia fotki samotnej Julii - bezcenna ;-) Sirmione - nad Jeziorem Garda to istna perełka. Mogłabym tam zostać co najmniej na tydzień i pewnie bym się nie nudziła ani chwili. Ekstra zamek, uliczki z uroczymi sklepikami, barami i restauracyjkami. Maria Callas wiedziała gdzie zamieszkać. Do tego boska woda samego jeziora, w której można było się ochłodzić w wolnej chwili. Jest ono tak wielkie, iż wydaje się, że spędzamy czas nad morzem. Tylko kamienie są strasznie śliskie i trzeba mocno się wysilać aby nie zanurkować razem z aparatem. Rejs po jeziorze mega przyjemny, ale łódka na tyle mała, że nie ma co myśleć o opalaniu się na podkładzie. Nie służy temu również Lazise bo wstęp na plaże to 5 euro a tylko godzina czasu wolnego. Nie opłaca sie więc. Za to samo miasteczko bardzo urokliwe, spacerując można podziwiać wspaniałe oleandry i bougainville. A potem siąść w barze na kolejnym spritzu w kolorze pomarańczy, który w szybkim tempie podbił serca całej naszej wycieczki. Nie przeszkodziło to spróbować siedmiu rodzajów wina podczas degustacji w Tre Colline. Całe życie myślałam, że lubię czerwone wino, a tu okazało się, że moja miłość to białe wina frizzante. Zakochałam się w podanym jako pierwsze MOSCALINO - VINO FRIZZANTE DOLCE - i do końca degustacji nic nie było go w stanie przebić. Cena coś koło 4 euro za butelkę sprawiła, że wyszłam ze sklepiku obładowana jak osiołek. Mediolan - Duomo jak zwykle wygląda pięknie ale większość czasu poświęciłam na myszkowanie po sklepach. Nawet sesja fotograficzne była ograniczona do minimum ze względu na panujący skwar. Nie mogę wyjść z podziwu, że po drodze mijałam świeżych i pachnących Włochów w garniturach a moją koszulkę można było niemalże wykręcać ;-) Jak oni to robią ?! Pavia - jak dla mnie można zrezygnować z tego punktu programu. Bardzo frustrujący jest zakaz robienia zdjęć, również na wewnętrznych dziedzińcach. Oczywiście rozumiem to, ale wielka szkoda, że tak jest, tym bardziej iż zakonników w ogóle nie widać. Turyn - oj jak ja na niego czekałam. I pewnie nie jestem obiektywna zachwycając się tym miastem ale naprawdę jestem oczarowana jego wielkimi placami i szerokimi ulicami. Przyjęło się, że to miasto przemysłowe i nawet ciężko znaleźć jakiś książkowy przewodnik na jego temat a szkoda. Zakochałam się w Parco del Valentino - Boże jak tam było cudownie ! Nie zdawałam sobie sprawy, że Turyn również posiada galerie i to niczym nie ustępujące tej mediolańskiej Vittorio Emanuele II. Dla mnie głównym punktem tego dnia była wizyta w sklepie firmowym Juventusu na via Garibaldi 4, gdzie kupiłam dwie koszulki z najnowsze kolekcji na sezon 2015/16. A potem stał się istny cud - czyli krótka wizyta przy Juventus Stadium. Ależ to było przeżycie dla mnie, serce waliło jak młot i do oczu napływały łzy. O czymś takim nawet nie śniłam ponieważ nie było tego w programie, ale stadion na pewno warty jest obejrzenia choćby ze względu na jego nowoczesność i fakt, że jako jedyny we Włoszech jest własnością klubu a nie miasta. Już myślałam, że to koniec atrakcji na ten dzień a tu w planie były jeszcze zakupy w wielkim markecie. I to była pełnia szczęścia mieć koszyk wypakowany moimi ulubionymi włoskimi artykułami spożywczymi typu: czekoladki Baci, crostatine Mulino Bianco, kawa Kimbo czy butelka Aperolu. To był zdecydowanie najlepszy dzień wycieczki !!! Genua - i wreszcie dotarliśmy do Ligurii. Zachwycające miasto ! Wydawało mi się momentami, że jestem w Neapolu lub w innym mieście na południu. A port z mnóstwem wypasionych jachtów i galeon Neptun z filmu Piraci Polańskiego to naprawdę coś niesamowitego. Troszkę żałuję, że nie skusiłam się na wizytę w Akwarium ale bałam się, że trzeba będzie biec aby zobaczyć wszystkie okazy - może kiedyś jeszcze nadarzy się okazja. Warto spróbować lokalnej focacci i wypić espresso w barze - smakuje genialnie w takim otoczeniu. Gdy do jechaliśmy do Santa Margherita dało się odczuć przedsmak luksusu jaki miał na nas czekać w Portofino. Rejs statkiem mega przyjemny, bo na pokładzie nie było wiele osób więc można było się spokojnie przemieszczać i nadrobić zaległości zdjęciowe. Portofino to faktycznie perełka Ligurii, jednak atmosfera lekko snobistyczna jak dla mnie. I kawa mrożona za 5 euro - ale co tam, raz się żyje :-) Cinque Terre - przed wyjazdem oglądałam liczne zdjęcia i zastanawiałam się czy to możliwe aby tam było tak pięknie. Cóż, zdjęcia nie kłamią ! Manarola z Via dell'Amore - trochę szkoda, że nie można przejść jej całej, Vernazza - ten widok najczęściej spotykany na wszystkich pocztówkach z Ligurii i oto teraz ja stoję na przeciwko kościoła Santa Margherita d'Antiochia, to naprawdę wspaniałe uczucie. Dodatkowo płatny obiad w Taverna del Capitano smaczny to zdecydowanie za wcześnie jak dla mnie i brakowało regionalnego akcentu rybnego. Gdyby nie moi rewelacyjni towarzysze podróży wybrałabym kąpiel w morzu lub talerz pasty z frutti di mare i zdecydowanie wyszłoby taniej. Za to polecam lody o smaku bazylii - niebiański smak. Pomimo, że była już najedzona nie mogłam się nie skusić. Bardzo meczące, ze względu na upał, było oczekiwanie na statek, który zabrał nas do kolejnego miasteczka. Gdybyśmy mieli statek tylko dla naszej grupy byłoby idealnie. W Monterosso mogliśmy zobaczyć na zdjęciach jakie spustoszenie wywołała powódź z 25 października 2011 roku, a potem już miałam tylko siłę aby zasiąść w barze. Bolonia - bardzo chciałam zobaczyć to miasto jednak nie powaliło mnie na kolana. To pewnie wina zmęczenia upałami i natłoku wrażeń z poprzednich dni, a może świadomość, że wycieczka nieuchronnie dobiega końca i czeka nas ostatni nocleg na włoskiej ziemi. Najbardziej podobała mi się fontanna Neptuna na Piazza Maggiore. Wybrałam też pizzę zamiast panini con la mortadella więc pewnie trzeba będzie tu wrócić, aby posmakować tłustej wersji miasta. Ravenna - cudowne mozaiki, można wpatrywać się w nie godzinami. Do tej pory nie mogę wyczaić czy zwiedzaliśmy baptysterium Neona ale stawiam, że ten punkt programu został jednak opuszczony. Jak widać nagrzanie organizmu coraz bardziej nie sprzyjało koncentracji. Burano - tam mogłabym zostać ! Magiczne kolorowe i koronkowe miasteczko. Sama podróż statkiem po lagunie weneckiej trochę przydługa, ale samo Burano ma taki klimat, że warto je zobaczyć. Sklepiki oferują lepsze ceny niż te we Wenecji więc warto zastanowić się nad zakupem pamiątek. Wenecja - to chyba najczęściej odwiedzane przeze mnie włoskie miasto. Tym razem urzekło mnie Pałacem Dożów, choć samo zwiedzanie było stanowczo za długie to wrażenia niezwykłe. A już drżąca podłoga to niezapomniane uczucie - trzeba pamiętać, że miasto położone jest na palach więc to nie trzęsienie ziemi. Mieliśmy już obsadę gondoli a do tego trafił sie nam przystojny gondolier, więc można było się upajać widokiem Wenecji z poziomu wody. Choć rejs stosunkowo krótki i samego Canale Grande niewiele widać to chyba warto wydać 20 euro aby choć raz to na ciebie patrzyli z zazdrością turyści stojący na weneckich mostkach. Koniecznie trzeba coś zjeść bo to może być ostatni dobry (włoski) posiłek tego dnia. Nam udało się trafić na wielki kawał pizzy za 2 euro. I na koniec zwiedzania widok, na który szczęka mi opadła. Stojąc na Piazzetta San Marco zauważyłam kolos wyłaniający się wzdłuż kolumn. To był wielki wycieczkowiec, jeden w wielu jaki odwiedzają miasto w niedzielne poranki. Możliwość obserwowania go z bliska na tle cudownych weneckich budowli to jest coś ! I na koniec wspólne zdjęcie na Tronchetto i pora pakować się w drogę powrotną do domu. Zawsze kiedy widzę za szybą Alpy, znak że zbliżamy się do granicy włosko-austriackiej, mam w oczach łzy, że to już koniec tego dobrego i przyjdzie czekać rok, aż znów powrócę do słonecznej Italii. Już teraz wiem, że jeśli nie oczaruję mnie żadna nowość to zrobię drugie podejście do Toskanii i Umbrii ;-)
6.0/6
Wycieczka była bardzo fajna. Program bardzo atrakcyjny. Hotele czyste i na poziomie. Jedzenie dobre lecz mało urozmaicone (chodzi o brak surówek). Pilotka rewelacyjna i pomocna . Uważam wyjazd za bardzo udany. Czasu wolnego było w sam raz. To nie był mój pierwszy wyjazd z Rainbow ale poprzedni punkt przesadkowy był zdecydowanie w 100 procent lepszy od obecnego. Ale mimo to na pewno będę korzystać z waszych usług. Jeżeli chodzi o kierowców to byli rewelacyjni - beż zastrzeżeń.
6.0/6
Trasa przebiegająca przez północne Włochy była bajkowa. Perełki architektury, perełki natury to główne zalety tej wycieczki. Nocleg w dawnym seminarium cudowny. Degustacje bardzo sympatycznie przebiegały. Wycieczka super.