Opinie klientów o Sri Lanka - Łza z policzka Indii

5.1 /6
244 
opinie
Intensywność programu
4.5
Pilot
5.2
Program wycieczki
5.1
Transport
5.0
Wyżywienie
4.9
Zakwaterowanie
4.7
Opinie pochodzą od naszych Klientów, którzy odwiedzili dany hotel lub uczestniczyli w wycieczce objazdowej.

Osoba dodająca opinię musi podać dane osobowe, takie jak imię i nazwisko oraz dane dotyczące wyjazdu, czyli datę i kierunek wyjazdu lub numer rezerwacji. Dzięki tym informacjom sprawdzamy, czy autor opinii faktycznie podróżował z nami. Jeżeli dane się nie zgadzają, wówczas nie publikujemy opinii.
Najlepiej oceniane
Wybierz

4.5/6

Tatiana 12.05.2016

Polecam

Bardzo fajny hotel przepyszne jedzenie dodatkowa atrakcja łódeczka przez rzekę

4.5/6

Leszek 09.09.2014

Warto pojechać

Mimo paru minusów wycieczka godna polecenia.Potraktowałem ją jak fajny "przedsmak" Indii.

4.5/6

Maciej 18.04.2017
Termin pobytu: październik 2017

Sri Lanka w styczniu 2017

Sri Lanka na pewno w sobie coś ma. Kraj po wyniszczającej wojnie domowej, koszmarze tsunami urzeka przepięknymi krajobrazami, „tysiącem odcieni zieleni” i pięknym Oceanem Indyjskim. Króluje buddyzm, hałas tuk-tuków z azjatyckim chaosem na ulicach i ciekawa kuchnia, którą najlepiej smakować samemu poza hotelami. Wycieczka w sumie ciekawa z kilkoma fajnymi punktami, są też „atrakcje” wg mnie zbędne, ale jest to jak zawsze opinia subiektywna. Zwiedzanie Colombo po 10 godzinnym locie trudno nazwać zwiedzaniem, raczej obserwacją z okien autokaru, z krótkimi wysiadkami przy jednej świątyni, czy Memorial Hall. Zmiana czasu i zmęczenie długą podróżą naprawdę nie sprzyjają o tej porze zwiedzaniu miasta. Kolejny dzień to przejazd do Pinnawali, gdzie znajduje się sierociniec dla słoni oraz świątyń w Dambulli. W sierocińcu znajduje się stado liczące kilkadziesiąt sztuk. Są to zwierzęta porzucone lub poranione pozostałościami różnych niewybuchów w dżungli z okresu wojny domowej. Atrakcją jest ich kąpiel w rzece Ma Oya przy dźwiękach muzyki. Następnie słonie przechodzą na drugą stronę parku, gdzie za odpowiednią opłatą można słonia nakarmić lub zrobić sobie z nimi zdjęcia (koszt zazwyczaj 1 $ dla strażnika odpowiedzialnego za danego słonia). W sierocińcu można zjeść, zakupić standardowe pamiątki typu magnesy, widokówki czy t-shirty. Dambulla to kompleks 5 świątyń w jaskiniach wykutych w skale na przestrzeni kilkuset lat, z ładnymi widokami. Tu warto (w zależności oczywiście od pogody) założyć skarpetki, ponieważ słońce niesamowicie nagrzewa kamienne schody i dziedziniec świątynny, co ułatwi nam chodzenie. Wokół świątyni oczywiście stadka małpiszonów, które pozwalają sobie naprawdę na wiele, łącznie z bezpośrednim zaczepianiem ludzi. Dambulla to na pewno jeden z ciekawszych obiektów zwiedzonych podczas tej wycieczki. 4 dzień to dzień świątyń. Tu akurat pogoda spłatała po raz pierwszy figla i deszcz wraz z mgłą nie pozwolił nacieszyć oczu widokami z Mihintale – zarówno ze szczytu skały jak i stupy. Mihintale uważane jest za miejsce, gdzie buddyzm zapoczątkował swoje istnienie na Sri Lance. Przy słonecznej pogodzie miejsce jak najbardziej warte odwiedzin. Oczywiście chodzimy tam na boso (na skałę również) i uważamy na wszędobylskie małpki. Po Mihintale wracamy do Anuradhapury, gdzie wędrujemy do Wielkiej Stupy Ruwanwelisaya i pod święte drzewo Sri Maha Bodhi. Tu akurat podeszczowa aura się przydała, bo obejście Wielkiej Stupy w słońcu byłoby małym „mission impossible”, a tak po deszczu zostały małe kałuże, gdzie można było schłodzić stopy i bez problemu zrobić rundę wokół Stupy. Wg naszej pilotki drzewo Sri Maha Bodhi uważane jest przez buddystów jako najstarsze na świecie, ale jakiegoś wielkiego wrażenia nie robi. Oprócz tego byliśmy w świątyni Isurumuniya, mniejsza od dotychczas zwiedzonych, ale też warta poświęcenia uwagi. Następnie kto chciał został w hotelu, a kto wybrał fakultet udał się na masaż ayurwedyjski kosztujący 40$. Masaż trwał ok 45 minut, później sauna i herbatka „oczyszczająca”. Doświadczenie ciekawe, relaksujące, ale raczej niewarte takich pieniędzy. Sigiriya – zdecydowanie jeden z najlepszych punktów wycieczki, zaliczyliśmy piątego dnia. Z Sigiriyą łączy się historia walki o władzę między braćmi, zakończona zwycięstwem prawowitego następcy tronu. Szczęście, że pogoda dopisała, bo widoki z tej skalnej fortecy są po prostu przepiękne. Sama skała może być wyzwaniem dla starszych osób, bo trzeba się wspinać po stromych schodach, ale podkreślam jeszcze raz, być na Sri Lance i nie wejść na Sigiryę, to tak samo jak z papieżem w Rzymie:). W jaskini z freskami „niebiańskich dziewic” zalecam wstrzymanie się z fotografowaniem tych obrazków. Tzw ochroniarze, czy strażnicy żądają przy wyjściu aparatów, telefonów i kasują te zdjęcia (przy zbyt ambitnym delikwencie można stracić wszystkie dotychczasowe fotki, więc lepiej dać sobie tu spokój, bo skutki mogą być bolesne). Po zwiedzeniu Sigiriyi udaliśmy się do kolejnej, starej stolicy Sri Lanki – Polonnaruwy, zahaczając po drodze o sklep-fabrykę wyrobów z drewna. Ceny kosmiczne – dla nas nie do przyjęcia, jedynym pozytywem była możliwość odróżnienia gatunków drzewa, z których wykonywano pamiątki, by później kupić je taniej. Kończąc ten wątek dodam, że w Polonnaruwie za słonia z hebanu dałem ok 10$, a w tym sklepie wystawiony był za 100$. Polonnaruwa to właściwie kompleks pałacowych i świątynnych ruin. Tu też trafił się obowiązkowy strażnik, który pilnował, aby nie pozować do zdjęć tyłem do Buddy i weryfikował co niektórym aparaty. Wiele ciekawszym miejscem jest Gal Vihara – świątynia z m.in. leżącym Buddą. 4 posągi zostały wyryte w granitowej skale w XII wieku i są jednymi z największych w tym regionie Azji. Następny dzień to wyjazd do miasta Kandy. Po drodze zatrzymujemy się w ogrodzie przypraw w Matale. Tam można dotknąć roślin, z których produkuje się różne kosmetyki jak i przyprawy z curry na czele. Oczywiście jest też sklepik, gdzie można te specyfiki zakupić, ale poza curry ceny nie zachęcają do kupna. Przed Kandy jest też miasteczko, gdzie przy głównej ulicy znajduje się spora, kolorowa świątynia hinduistyczna. Dzięki jednemu z wycieczkowiczów udało się przekonać pilotkę, aby się tam zatrzymać, jednak strażnicy nie byli chętni nas wpuścić i pozostały tylko zdjęcia na pamiątkę. Dziwne, że ta świątynia nie jest w programie wycieczki, tym bardziej, że znajduje się „po drodze” do Kandy i zapewne jest ciekawsza niż jakiś sklep z batikiem. W Kandy najpierw udaliśmy się na zwiedzanie Świątyni Zęba, jednej z najważniejszych świątyń dla buddystów, później na pokaz tańców lankijskich. Po tym wszystkim była możliwość samodzielnego zwiedzania miasta, jednak życie zamiera tu ok 20:00, sklepy zamykają, knajp nie za wiele, więc zostało spotkanie w barze na ostatnim piętrze naszego hotelu Casamara. Kolejnego dnia pojechaliśmy do Ogrodów Królewskich w Kandy – też jeden z jaśniejszych punktów całej wyprawy. Kilka tysięcy gatunków roślin, drzew, krzewów itd., ale największe wrażenie na paniach zrobił Dom Orchidei, gdzie umieszczono 188 gatunków tego kwiatu. Po zaliczeniu Ogrodu, kolejny kontrowersyjny punkt programu, czyli tzw. Muzeum Kamieni Szlachetnych. Czy to było muzeum, czy może jednak sklep jubilerski, można dyskutować…w każdym razie swoje odczucia opiszę w informacjach dodatkowych. Po tym wszystkim był czas, aby znów pokręcić się po mieście i choć padało niemiłosiernie, wyjście zaowocowało bardzo udanymi zakupami. Następny dzień i znów kiepska pogoda towarzyszyła nam w drodze na plantacje herbaty oraz płaskowyż Hortona. Przy jednej z plantacji zatrzymaliśmy się tylko na kilkanaście minut (dlaczego tak krótko, to pewnie tajemnica naszej pilotki), po czym dojechaliśmy do herbacianej fabryki, gdzie było zwiedzanie z degustacją oraz tradycyjnie sklep, gdzie można było różne gatunki herbat zakupić. Potem chętni mimo niesprzyjającej pogody mogli wybrać się na górską wycieczkę po płaskowyżu Hortona. Sprawdziło się to, co inni uczestnicy opisywali wcześniej, że warunki pogodowe po południu do najlepszych nie należą, jednak kilkanaście osób zdecydowało się pójść do Małego Końca Świata, a siódemka zaliczyła całą pętle z Dużym Końcem Świata i wodospadem. Cały czas siąpił deszcz, dramatu nie było oprócz ostatniego kilometra, gdzie szliśmy pod wiatr i nas przemoczyło. Generalnie trasa nie należy do trudnych, każdy średniosprawny człowiek da sobie radę. Na warunki też trzeba brać poprawkę. Wg pilotki miała przejść straszna burza, a nic takiego nie miało miejsca, być może nie chciało się jej maszerować z nami. Mimo takiej, a nie innej pogody i tak udało się na Hortonie sporo zobaczyć. Po prostu, każdy kto ma jakieś pojęcie o górach, wie, że pogoda zmienia się co kilka minut. Postaliśmy sobie na Końcu Świata i oczywiście przyszedł moment, gdy wiatr przegonił mgłę i ujrzeliśmy świetne widoki, uwiecznione na zdjęciach. Na Hortonie jest też całkiem okazały wodospad Baker’s Falls. Jednym słowem warto tam wjechać i nie można sugerować się pogodą na dole. Ostatnie 2 dni to safari w Parku Yala i miasto Galle. Na safari jeździmy jeepem w 6 osób. Nasza załoga akurat miała szczęście, bo poza lampartem udało się zobaczyć zdecydowaną większość zwierząt z bliska: słonia, krokodyle, bawoły, jelenie, mangusty, warany, przeróżne kolorowe ptactwo. Osobliwością było bajorko, w którym to sobie wspólnie leżakowali bawół z krokodylem. Fajnym elementem tego safari jest spacer po plaży nad oceanem i Skała Słonia. Wrażenie pewnie zrobią fundamenty po hotelu zmiecionym przez tsunami, zostawione chyba ku przestrodze… Wg programu jednym z punktów wycieczki mieli być lankijscy rybacy. Cóż, takich chyba można zobaczyć już tylko na pocztówkach, bo osobnicy przy których się zatrzymaliśmy są co najwyżej zorganizowaną grupą wyłudzającą pieniądze. Po prostu „menadżer” zbiera kasę do kapelusza, jak ma coś uzbierane (oczywiście najlepiej w dolarach) daje znak i paru „rybaków” wchodzi na te żerdzie i pozuje do zdjęć, ale trwa to symboliczną chwilę, więc żadna to atrakcja. Stare Miasto w Galle otacza holenderski fort z murami wysokimi na kilka metrów, które to mury uratowały ten fragment miasta przed tsunami. Fajne miejsce do spaceru wzdłuż tych murów, latarnia morska, widoczki na ocean, wąskie uliczki i sklepiki, w których można wydać trochę pieniędzy. To był ostatni, wycieczkowy dzień, po południu zostaliśmy poprzerzucani do hoteli na tzw. pobyt. My wybraliśmy hotel Tangerine Beach, oddalony o niecałe 4 km od Kalutary. Bardzo dobry wybór, zarówno infrastruktura jak i wyżywienie. Mogę go szczerze polecić na pobyt po objeździe i jeśli ktoś wybrałby go na dłuższy wypoczynek. Basen, plaża przy hotelu, bliskość miasteczka (200 rupi i zawiozą spod hotelu tuk-tukiem do centrum) sprawia, że nie będziecie się nudzić. Gdyby komuś było mało świątyń, w Kalutarze też jest okazała Stupa. Wieczorem jest też co robić, formuła all inclusive jak najbardziej na plus.

4.5/6

Alicja, Wa-wa 13.12.2014

Dla każdego coś miłego

NIEZŁY OBJAZD, JESZCZE LEPSZY WYPOCZYNEK.
150515261
telefon

Pobierz aplikację mobilną Rainbow

i ciesz się łatwym dostępem do ofert i rezerwacji wymarzonych wakacji!

pani-z-meteracem