5.3/6 (119 opinii)
5.5/6
Wycieczka bogata w ogromna ilość różnorodnych miejsc do zwiedzania. Każdy znalazł coś dla siebie. Miła obsługa dbała o każdy szczegół- nawet pośrodku pustkowia dbano o nas i dostawaliśmy np. mango, czy kokosy do zjedzenia. Ogromna ilość atrakcji i wszystko dopięte na ostatni guzik. Jak dla mnie jedyny minus to autokar bez toalety co przy 7 dniach podróży i paru godzinnym jeżdżeniu bez zatrzymywania było dość uciążliwe. Polecam!!!
5.0/6
Super !!!
5.0/6
Odwiedziliśmy Sri Lankę w listopadzie 2019 r. Wycieczka była bardzo dobrze zorganizowana. Udało nam się załapać na jeden z pierwszych bezpośrednich lotów na wyspę, lot był przyjemny-miła obsługa i posiłki na pokładzie uprzyjemnily tę dość długą podróż. Wyspa cudna, wszędzie zielono, pogoda piękna i bardzo mili ludzie. Kompetentna i miła pilotka - Pani Agnieszka. Program wycieczki ciekawy i zróżnicowany. Dostosowany zarówno do młodszych, jak i starszych uczestników. Super przygodą był dla nas rafting po rzece, było dużo śmiechu i dobrej zabawy. Standard w hotelach wystarczający. Jedna wada tej wycieczki w naszym odczuciu to jedzenie, które było ciągle takie samo, a wybór niewielki, szczególnie dla osób nieprzepadających za ostrym smakiem. Niemniej jednak wycieczka godna polecenia. :-)
5.0/6
Uwaga, czytasz na swoją odpowiedzialność (są spoilery) Dzien 1 Okęcie. celnik ogląda paszport: - " a mógłby Pan zdjąć okulary? Z tą brodą to Pan nie do poznania" - cóż, ważne że fryzura się zgadza. - A ta Sri Lanka to z jakiego biura? - Z Rainbow. - A dobra ta wycieczka? - Pan mnie zapyta za dwa tygodnie. Dzień 2 Drogi Pamiętniczku, Pierwsza noc upłynęła nam pod znakiem symfonii klaksonów przejeżdżających obok samochodów i tuktuków. Napisałem noc? A to przepraszam, 3 godziny. I jak już szliśmy na to śniadanie jeszcze na śpiocha to zobaczyłem przez okno gdzie jestem. Palmy! Aż po horyzont zielone pola krzaków i palm. Krajobraz jak z jednego z filmów Olviera Stone'a o wojnie w Wietnamie. "Lubię zapach kurczaka curry o poranku.." Dziś zaplanowana była szybka wycieczka po stolicy Sri Lanki (nazwana na cześć pewnego amerykańskiego detektywa). Kilka rzeczy mnie zaskoczyło- jest całkiem dużo kościołów katolickich, na każdym skrzyzowaniu jest szopka tylko że z Buddą chociaż i są skrzyżowania z świętymi. Prawie jak w Polsce. Tylko ludzie jacyś spokojniejsi. Dzień 3 Ajubowan! (Dzień dobry / żyj zdrowo / żyj długo) Szkoła: dzieci zaczynają szkołę o 8 rano ale muszą być te kilka minut szybciej bo jest obowiązkowa gimnastyka oraz krótka medytacja aby wyciszyć umysł przed nauką. Dzieci mają 3 okresy wakacyjne, tak średnio po miesiącu: kwiecień, sierpień i grudzień. I właśnie dziś był ostatni dzień nauki (wrócą do szkół w styczniu) (Masz to w Polsce?). Fajną rzeczą tutaj jest to, że jako buddyjski kraj, Singalezi (mieszkańcy) celebrują większość świąt różnych religii. Buddyzm jest filozofią życia a nie religią więc można celebrować Boże Narodzenie, Hannukah, Eid Mubarak, you name it. I mieć wolne. No i mają. Dziś kierunek Pinawalla gdzie jest sierociniec słoni, z nietypową przerwą na lunch w jednym z Sri Lańskich gospodarstw. Zjedlismy typowy obiad gotowany na wolnym ogniu (z wiórków kokosowych i curry, a jak!). A na deser (uwaga!) jogurt bawoli z syropem z palmy. Serio, smakuje lepiej niż brzmi. Zobaczyliśmy też jak obiera się ryż, zaplata liście palm na dachówki i wyłuskuje wiórki z kokosa. Jak będzie trzeba się rozbić gdzieś na bezludnej wyspie - będę przygotowany. Ktoś to podobno policzył - z palmy można zrobić 200 różnych rzeczy. Ale do rzeczy. Pinawalla. Sierociniec dla słoni. Słonie kąpane są 3 razy dziennie (a Ty ile razy się dziś kąpaleś? 😉 Przeprowadzane są z polany przez jezdnię (policja zatrzymuje ruch) i słoniki hyc na drugą stronę do rzeki gdzie się pluskają (bawią się jak dzieciaki).Nie muszę chyba dodawać że słonie to istoty na poziomie, dlatego też dziewczynki kąpią się osobno, a chłopcy też osobno. Po drodze tylko przybijają piątkę podczas zmiany warty. Gdy jedzie się w pobliżu parków krajobrazowych trzeba uważać na drodze bo tak jak u nas wyskakują dziki i jelenie to tu już nie ma tak łatwo jak się spotka na drodze kilku tonowego słonia.. oh wait. Ciekawostką jest że słonia kupa jest super materiałem nawet nie tyle opałowym co do produkcji... Papieru. Nie wiem czy słonie używają papieru toaletowego ale to się dopiero nazywa recycling. A Wiadomo też że tam gdzie są słonie muszą być co..? No co? No pewnie! Orzeszki! Sri Lanka jest dużym producentem orzeszkow, a konkretnie nerkowców. Tutaj chyba nie ma co drążyć tematu. Fajrant na dziś przypada na pobyt w hotelu w jakiejś dżungli nad jeziorem gdzie na drugim brzegu leżą sobie słoniki (tym razem już dzikie) Mała uwaga ze strony hotelu- proszą żeby zamykać okna na noc bo małpy wchodzą i kradną jedzenie. Na dziś wystarczy. Stuti (dziękuję) Drogi Pamiętniczku, Pierwsza noc upłynęła nam pod znakiem symfonii klaksonów przejeżdżających obok samochodów i tuktuków. Napisałem noc? A to przepraszam, 3 godziny. I jak już szliśmy na to śniadanie jeszcze na śpiocha to zobaczyłem przez okno gdzie jestem. Palmy! Aż po horyzont zielone pola krzaków i palm. Krajobraz jak z jednego z filmów Olviera Stone'a o wojnie w Wietnamie. "Lubię zapach kurczaka curry o poranku.." Dziś zaplanowana była szybka wycieczka po stolicy Sri Lanki (nazwana na cześć pewnego amerykańskiego detektywa). Kilka rzeczy mnie zaskoczyło- jest całkiem dużo kościołów katolickich, na każdym skrzyzowaniu jest szopka tylko że z Buddą chociaż i są skrzyżowania z świętymi. Prawie jak w Polsce. Tylko ludzie jacyś spokojniejsi. Dzień 3 Ajubowan! (Dzień dobry / żyj zdrowo / żyj długo) Szkoła: dzieci zaczynają szkołę o 8 rano ale muszą być te kilka minut szybciej bo jest obowiązkowa gimnastyka oraz krótka medytacja aby wyciszyć umysł przed nauką. Dzieci mają 3 okresy wakacyjne, tak średnio po miesiącu: kwiecień, sierpień i grudzień. I właśnie dziś był ostatni dzień nauki (wrócą do szkół w styczniu) (Masz to w Polsce?). Fajną rzeczą tutaj jest to, że jako buddyjski kraj, Singalezi (mieszkańcy) celebrują większość świąt różnych religii. Buddyzm jest filozofią życia a nie religią więc można celebrować Boże Narodzenie, Hannukah, Eid Mubarak, you name it. I mieć wolne. No i mają. Dziś kierunek Pinawalla gdzie jest sierociniec słoni, z nietypową przerwą na lunch w jednym z Sri Lańskich gospodarstw. Zjedlismy typowy obiad gotowany na wolnym ogniu (z wiórków kokosowych i curry, a jak!). A na deser (uwaga!) jogurt bawoli z syropem z palmy. Serio, smakuje lepiej niż brzmi. Zobaczyliśmy też jak obiera się ryż, zaplata liście palm na dachówki i wyłuskuje wiórki z kokosa. Jak będzie trzeba się rozbić gdzieś na bezludnej wyspie - będę przygotowany. Ktoś to podobno policzył - z palmy można zrobić 200 różnych rzeczy. Ale do rzeczy. Pinawalla. Sierociniec dla słoni. Słonie kąpane są 3 razy dziennie (a Ty ile razy się dziś kąpaleś? 😉 Przeprowadzane są z polany przez jezdnię (policja zatrzymuje ruch) i słoniki hyc na drugą stronę do rzeki gdzie się pluskają (bawią się jak dzieciaki).Nie muszę chyba dodawać że słonie to istoty na poziomie, dlatego też dziewczynki kąpią się osobno, a chłopcy też osobno. Po drodze tylko przybijają piątkę podczas zmiany warty. Gdy jedzie się w pobliżu parków krajobrazowych trzeba uważać na drodze bo tak jak u nas wyskakują dziki i jelenie to tu już nie ma tak łatwo jak się spotka na drodze kilku tonowego słonia.. oh wait. Ciekawostką jest że słonia kupa jest super materiałem nawet nie tyle opałowym co do produkcji... Papieru. Nie wiem czy słonie używają papieru toaletowego ale to się dopiero nazywa recycling. A Wiadomo też że tam gdzie są słonie muszą być co..? No co? No pewnie! Orzeszki! Sri Lanka jest dużym producentem orzeszkow, a konkretnie nerkowców. Tutaj chyba nie ma co drążyć tematu. Fajrant na dziś przypada na pobyt w hotelu w jakiejś dżungli nad jeziorem gdzie na drugim brzegu leżą sobie słoniki (tym razem już dzikie) Mała uwaga ze strony hotelu- proszą żeby zamykać okna na noc bo małpy wchodzą i kradną jedzenie. Na dziś wystarczy. Stuti (dziękuję) Dzień 4 Na Sri Lance wstaje nowy dzień. Jest 6 rano, 22 stopnie więc szału nie ma (specjalnie to napisałem). Opuszczamy hotel w Girithale, cali i zdrowi. Robactwo nas nie zjadło, małpy nie okradli. A teraz Kilka nikomu nie przydatnych faktów: Rynny. Ja wiem że temat mało interesujący bo wśród czytających nie ma pewnie dekarzy ale ciekawe jest że nie ma rynien jako takich (znaczy się są na dachah) ale nie ma tej rury odprowadzajacej. Zamiast tego są łańcuchy. Podbno działa. Jajka. No ja nie wiem jak to jest ale zdarza się tutaj że jajka mają białe żółtka (nie, białka nie są żółte dla odmiany) może to od tego Curry, kto wie. Już taki to pokojowy kraj że nawet w jajkach nie na żółci. Podobno wczoraj w lokalnej telewizji był program o Polsce, pokazywali nasze miasta i jak jeść bigos. Na Srilance nie ma jezior. Wszystkie jeziora to sztuczne zbiorniki retencyjne. Wybudiwane za panowania Holenderskiego. A to Holendrzy! Dziś gwóźdź wycieczki a raczej kilka gwoździ bo udajemy się do świątyni Sigirya, świątyni "Zęba Buddy" i fabryki przypraw. Sigirya to Taki duża skala na której jakiś król (nazwijmy go Kasjapa) kiedyś wybudował sobie pałac w którym się zamknął że swoimi paniami, no tak z pincet sztuk (Hugh Hefner co Ty na to?), gdzie oddawał się uciechom takim jak jedzenie jogurtu z bawoła. Wszystko ma ok. 250m wysokosci i miliard schodow, tak więc dzisiaj jest "leg day". Jak ktoś nie da rady to może skorzystać z pomocy "pomgaczy" popchną, wniosą, wysłuchają problemów. Wszystko za jedyne 15$. Choc podobno podrożeli. Uwaga na Chińczyków, wszędzie ich pełno i robią zdjęcia. Druga z atrakcji, "Świątynia Zęba Buddy" jest najświętszym miejscem buddystów. Niewielu wie że jest też Mekką dla Stomatologów. Tutaj już żartów nie ma. Dress code jest rygorystyczny, panowie długie spodnie, panie zakryte kolana i ramiona. Wszyscy obowiązkowo na bosaka. Warto więc mieć czyste nogi przed wycieczką. Jak się zapewne domyślacie znajduje się tam relikfia zęba Buddy, czy prawdziwa? Buddyzm mówi że prawdą jest to w co wierzysz więc kto co tam chce. Ale teraz Wam napiszę jakie to dziadostwo. Możesz złożyć piękne kwiaty lotosu Buddzie za jedyne 100 rupii (ok. 2,5zł więc jeden dobry browar jak nic!). No więc składasz piękne kwiaty Buddzie, ale dopiero później dotarlo do mnie że na koniec dnia, oni te kwiaty hyc z powrotem do kasy. I interes się kręci. Ale tak na serio to i tak magiczne miejsce które ma moc wyciszania jeżeli tylko się tego chce. Fabryka przypraw. Wanilia. Kwitnie raz na trzy lata, a o tym że cukier waniliowy wcale nie jest waniliowy tylko WANILINOWY chyba nie muszę wspominać. Pieprz. Najpierw jest zielony, potem czerwony a na końcu jest czarny- ale to ten sam pieprz. Sri Lanka. To TU pierprz rośnie! (Kulinarny suchar) Aloes a właściwie jego olejek ma naturalny filtr 30. Ale to za mało jak na Srilanke. Sposobem na to jest dodanke avocado i olejkj z lotosu, wtedy osiągniemy filtr 52. Kardamon wyrasta z korzenia. Z kłącz wyrastają kwiaty i w tych kwiatach są czarne ziarenka i to właśnie jest używane. Działa antybakteryjnie. Można używać jako odświeżacz do ust. Więc jak panowie wracają do domu po Araku to czasami stosują (żony i tak się nie nabierają). Cynamon. Oddzielny gatunek cynamon cejloński - najdroższy. Jasny i słodki w smaku. Głównie kora. Stosowany tam gdzie stosowany, po co drążyć temat. Robi się olejek ale tylko do używania na zewnątrz. Nie wolno pić bo się można nawet zatruć. Ale generalnie cynamon jest spoko bo aktywuje produkcję insuliny w organizmie. Także jedzcie kochane dzieci! Ja najbardziej lubię cynamon z kopytkami (a właściwie na odwrót). Ot przepis z przedszkola. Żona nie wierzy że można jest kopytka z cynamonem, ja nie wierzę że można je jest bez. Gałka muszkatołowa. Pestka rozdrabniana na pył . Do ciast. Do zup. Do sosów. W aromaterapii. Leczy bezsenność. Pobudza serotonine. Pół łyżeczki na głowę. Po 30 minutach każdy który nie zasnie dostanie 100 złotych. Ostrożnie z gałą, można się uzależnić! Kakaowiec. No dajcie spokój. Jednk słowo- czekolada. Dziękuję. Jedziemy dalej Kawa. Arabica. Nie bywa często pijana na Sri Lance ale często jest używana w innych celach. No na przykład do perfum (nie żart). Goździków nie było bo jest po sezonie (smuteczek) ale jest to pozycja obowiązkowa do wszystkich potraw z mięsa (szczególnie mięsa czerwonego) bo bardzo skutecznie obniżają cholesterol (zawierają Fenolina). Czosnek ma podobne działanie bo zawiera Alicynę. No kto co woli. Curry. Dajcie już spokój! Całe to polskie curry to dziadostwo! Wujek Janusz Wam powie jak odróżnić dobry towar. A dobre curry składa się z 9 podstawowych składników: Gorczyca, kumin, anyż, liście curry, kozieradka, goździki, kardamon, cynamon i koledra. Wszystko do moździerza (kuchennego!!!) W Europie do curry dodają kurkumę dlatego ma żółty kolor, ot i cała filozofia. Drzewo sandałowe. Wieje sandałem, pachnie ladnie, rośnie na Sri Lance, tyle usłyszałem, tyle zapamiętałem. Ananas. Działa na odchudzanie.. wszystko fajnie ale czerwony a nie żółty. Czerwony jest kwaśny i ma bromaline która reguluje metabolizm. W Lidlu nie kupisz. A teraz dobry przepis na krem na twarz: szafran, sandał i aloes. Wymieszać. Nałożyć po 10 minutach powinno się samo wchłonąć. Nie wiadomo czy ktoś kiedyś próbował ale to po prostu musi działać. Słowniczek: Lasenaj (piekne) albo jak bardzo piękne to Lasenaaaaaj Dzień 5. Good morning Sri Lanko. Dziś Sobota, a w soboty buddyści sie modlą. Chodzą wokół drzewa Bodi (symbolizującego drzewo pod którym medytował Budda) z dzbankami pełnymi wody. I tak chodząc wylewają wodę w kierunku drzewa wizualizując sobie wszystkie negatywne rzeczy albo problemy które ich dotykają. W ten sposób uwalniają się od nich. Będziemy też w fabryce drzewa. Nie, nie chodzi o las. O tartak też nie. Dowiemy się o gatunkach drzew na Srilancce (miedzy innymi o Jacks Wood- duże drzewa z owocami wielkości bardzo dużych arbuzów. Jak widać Jacki mają duże owoce ;) Dowiemy się też o maskach. Srilanka słynie też z masek. Jest 6 podstawowych rodzajów i każda odpowiada za cos innego: Z kobrami (które chroniły Buddę podczas medytacji)- odpowiadają za ochronę Z pawiem- odpowiadają za szczęście Maska z ogniem- odpowiada to przyjaźń i harmonie Garuda- Mityczny Srilanski stwór odpowiedzialny za energie i siłę. Maska medyczna- szczególnie popularna wśród lekarzy. Częścią tej maski są małe złośliwe twarze symbolizujące różne choroby Gala- Mityczny stwór który ma chronić domostwo przed złym okiem. Tę maskę wieszamy na zewnątrz Funfact: Bambus potrafi urosnąć nawet 30cm dziennie! W Wietnamie była nawet taka specjalna tortura że wieszlii delikwenta nad ostro zakończonym bambusem i szli na kawę, a robota się sama robiła. Jedziemy sobie gdzieś powolutku w górach, przejeżdżamy między domami, nic się nie dzieje aż tu nagle JEB! i kilka iskier wpadło przesz szyberdach. Okazako się że nasz autokar przejeżdżając zerwał komuś trakcję elektryczną. Jak zobaczyliśmy co się dzieje to stanęliśmy jak porażeni. Na szczęście w autokarze była nadal dobra energia. Inna rzecz o której jeszcze nie napisałem. Wyobraźcie sobie proszę Państwo że mieszkacie przy wąskiej ulicy w takim rządku wwaskich niskich kamieniczek. Ta ulica jest jedną z głównych dróg komunikacyjnych i ruch na niej jest bardzo intensywny. W pewnym momencie wasz rząd stwierdza że trzeba coś z tym zrobić. Decyduje się więc na poszerzenie ulicy, no ale jak skoro stoją budynki? Ano normanie biorą taki bardzo duzy i ostry nóż i odcinają budynki (dosłownie to wyburzają część pokojów w mieszkaniach) dzięki czemu ulica jest szeroka. A u nas jest problem żeby poprowadzic drogę przez pole. W planach na dziś był Rafting, czyli pluskanie dla dorosłych. Niby takie kajaki tylko że w kaskach. Tak myślałem. Ale kto nie był, koniecznie niech spróbuje- atrakcją wygrała dzień szczególnie w takich okolicznościach przyrody. Po raftingu pora na drobny poczęstunek. Arak (lokalny alkohol) z colą przgryzany sucharami i czipsami z manioku i nagle wszyscy Polacy stają się jedną rodziną. "Po Araku gotów jestem do ataku" Zwiedziliśmy też plantacje herbaty. Zbierana jest w wysokich partiach wzgórz głównie przez kobiety. Dziennie trzeba zebrać 25kg liści (zrywa się tylko trzy ostatnie liście), na dniówkę 800-1000 Rupii. Po zebraniu herbata jest suszona i jeżeli ma być fermentowana to wówczas moczona w wodzie przez jakieś 3 godziny- mowimy o takiej herbacie że jest czarna. Potem jest jeszcze raz suszona i mielona. Im drobniej zmielona herbata, tym mocniejszy aromat. Stopień zmielenia powinien być na opakowaniu (OP, BOP, Dust). Dobra herbata powinna być "unblended" (wszystkie liście pochdzace z jednej plantacji). Co 5 lat krzak jest ścinany. Co 60 lat cała plantacja jest karczowania i sadzona nowa. Słowniczek Saudi! - na zdrowie! Rasai - szmaczne Rasaaai - bardzo smaczne Rasaaaaai - o kurczę pieczone! Jakie smaczne! Dzień 6 Dziś niedziela. Było safari. Uśmiechnijcie się. Jutro Poniedziałek. tyle wystarczy. No dobra. Dziś zaliczyliśmy hinduską świątynię, byliśmy też na safari gdzie oglądaliśmy guźce (to taka świnia z Afryki), były też pawie, bizony, był orzeł, kolibry, pelikany i krokodyle. Były sarny i łosie (wtf) ale największą sensacje wzbudził symbol Srilanki- kogut. NO SZOK. Lampartów co prawda nie widzieliśmy. Woda w oceanie indyjskim też jest ciepła choc rwąca. Wciąż jestem pod wielkim wrażeniem tutejszych kierowców. Pomimo brawurowej jak na europejskie standardy jazdy nie ma tu wypadków. Kierowcy używają ma siebie klaksonów praktycznie bez przerwy a mimo to nikt nikomu nie daje w mordę. Może to siła tego buddyjskiego spokoju? Nawet psy na ulicach mają wszystko gdzieś. Nie wiem, ale przydałoby się w Polsce. A na koniec dnia wypiliśmy całe piwo w ośrodku. A jakie jest Twoje osiągnięcie tego weekendu? Słowniczek Ou - tak Ne - nie Rilava - makak Dzień 7 „Dzień dobry, witam w ten piękny i jakże słoneczny dzień. W dalszym ciągu jesteśmy na Srilance” Dziś jedziemy do miasta Galle które to jest piękną postkolonialną osada na południowym zachodzie wyspy. Rejon prowincji południowej słynie głównie z rolnictwa (upraw ryżu i hodowli bawołów). Bawoły oprócz pomagania w pracy na polu dają też słynny jogurt. Zdarza się jednak że taki bawół ma dosyć ciągłego dojenia i życia na roli. Daje więc nogę do dżungli bo się na przykład zakochał w jakiejś bawolicy. Takie przypadki zdarzają się podobno bardzo często. Zobaczymy też rybaków którzy kiedy jeszcze była bieda i nie każdy mógł sobie pozwolić na posiadanie własnej łodzi, łowili ryby na siedząc na palach. Nikt już tak nie łowi, ale można se strzelić fotę z panami za kilka Rupii. Turyści są Happy bo mają selfiacza z lokalsami, lokalni są Happy bo przytulili pieniążek. Południowa prowincja najbardziej została dotknięta przez tsunami w grudniu 2004 roku. Nasz pilot - Sunil był akurat tego dnia w tym rejonie z niemiecką wycieczką. Odjechali z wybrzeża pół godziny przed falą. Na Srilance zginęło wtedy 38 tysięcy ludzi. Ślub. Zaręczyny załatwia się w urzędzie. Nie że robisz to przed urzędnikiem, bardziej chodzi o formalności, wszystko musi się zgadzać. Dostajesz papier ważny rok i do dzieła. Wcześniej musisz obowiązkowo sprawdzić i porównać oba horoskopy bo każdemu zaraz po urodzeniu taki się tworzy. Rodzice już nie narzucają swojej woli co do wybranka / wybranki jak kiedyś. Drugą dobrą wiadomością jest to że na Srilance jak umrze mąż to nie palą żywcem żony z jego ciałem jak jeszcze do niedawna w Indiach. #TyleWygrać Ślub ustalany jest indywidualnie przez astrologa dzień i godzina. Na wesele potrafi przyjść nawet z 1000 osób, nie są to co prawda wesela "na bogato", niektórzy przychodzą na wesele z własnym jedzeniem albo napojami Pogrzeb. Po śmierci ciało zostaje zabalsamowane i wystawione na 3-7 dni czuwania. Dla panów dobra okazja żeby wyrwać się z domu i napić. W końcu ktoś umarł. A niektórzy szukają tylko takich okazji - od pogrzebu do pogrzebu. Mieliśmy dziś przyjemność (?) przejeżdżając zobaczyć taki pogrzeb, przed cmentarzem rozwieszona była duża klepsydra ze zdjęciem zmarłej kobiety, a na cmentarzu tłum jakichś stu osób, wszyscy jak jeden ubrani na biało. Jako że Singalesi wierzą że po śmierci dusza opuszcza ciało, nie dbają specjalnie o groby bo w nich złożone są tylko ciała. Dziś ostatni dzień objazdu, po wizycie w Galle będziemy się rozjeżdżać do hoteli na błogie leżenie do góry wentylem Słowniczek 1- Ekay 2- Dekay 3- Tunay 4- Hateray 5- Taheray "ten bawoli jogurt jest rozkoszny" - mema mi yogat rasavat „Przepraszam, którędy na Otwock?” - Samavenna, margaya kumakda Otwock? Dzień 8 Dojechaliśmy. Dzisiaj dzień wentyla. Muszelki na plaży jakieś takie połamane, piasek szorstki i gruboziarnisty, idąc plażą trzeba uważać bo mogą być kraby. Fale jakieś takie duże w tym oceanie i w ogóle to ocean za głośno szumi, świerszcze ciagle rechoczą i jeszcze te ptaki. W restauracji tylko piedziesiąt półmisków z czego tylko cztery rodzaje parówek, a lody się za szybko rozpuszczają. Jedzenia tyle że na jeden talerz wszystko nie wejdzie- koszmar Grażyny. Dzień 9 Wentylowania ciąg dalszy. Żar leje się z nieba. Jest cudownie, temperatura bagatela 31 stopni może wydać się trochę abstrakcyjna dla rodaków W ojczyźnie, ale myśle że spokojnie dalibyście radę P(G)rażyna trochę już opalona, Janusz zaczyna trochę tęsknić za Jarosławem i Beatą Kempą. Jedzenie. Będę gruby, to pewne. Postanowiłem sobie za punkt honoru spróbować wszystkich półmisków. Mija trzeci dzień. Chyba nie dam rady. No nie weź Spaghetti, a jak już weźmiesz Spaghetti (codziennie inne) to nie weź wołowinki w niebiańskim sosie, albo krewetek w tempurze. Albo lokalnych potraw ale tak zrobionych że nie urywa głowy (czasami tylko urywa coś innego). No weź nie weź! A dupa rośnie… Mała obserwacja: na podstawie ilości nakładanego jedzenia można poznać kto jest pierwszy dzień w ośrodku, a kto już jest weteranem. Zwykle opamiętanie przychodzi po kilku dniach i nakłada się trochę mniej. Zwykle. (Nie u mnie). Owoce. Papaja. Zwana również owocem mydlano-żygowym. Tutaj całkiem smaczna. Termin używany jako ulubione przekleństwo Minionków. Ambarella. W jednym z miejsc nazwana JEW Plum (żydowska śliwka), a tak naprawdę to jest to June Plum (czerwcowa śliwka). Gdy jedzona w grudniu wyjątkowo kwaśna. Ananas. Ananas jak ananas, po co drążyć temat. Po za tym że na miejscu są świeże i środek nie jest łykowaty wiec można jeść w całości (i nie trzeba drążyć). Arbuz. No tutaj równie smaczne ale o wiele mniejsze (wielkości mango). Dają radę. Rambutan. To po kolei. Wyobraźcie sobie czerwonego kasztana (z kolcami) a jak go odbierzecie ze skory to w środku jest duża pestka a wokół miąższ smakuje jak słodki agrest. Kokos królewski. Nie jest włochaty i nie jest brązowy (jak na reklamie batona bounty). Jest żółty ale w środku też ma mleko które jest słodkim orzeźwiającym napojem. 100 Rupii mister. Dzień 10 Dziś w ośrodku jest Staff Day. Jak co roku pracownicy przyprowadzają swoje rodziny żeby spędzić z nimi trochę czasu i pokazać ośrodek. Jest festyn, jest piwko, jedzenie, jest też scena z której leci muzyka, a dla dzieciaków są organizowane konkursy. Każdy może skorzystać z basenu i dzieciaki rzeczywiście w nim szaleją. Miła odmiana od obserwowania leniwców z Niemiec i Wielkiej Brytanii. Wreszcie ośrodek żyje. Bardzo fajna inicjatywa która pokazuje niektórym że "ciapaci" z obsługi nie są ich niewolnikami (a ludźmi) i że też mają swoje rodziny, a tu przychodzą do pracy zarabiać pieniądze. Byliśmy też świadkami sesji weselnej. No i tu już nie ma srania po firanach. Cała ekipa fotografów, z batalionem druhen. Współczuję tylko parze młodej. Paradować w taką pogodę w pełnym stroju to trzeba mieć zdrowie. Dzień 11 Wczorajsze wentylowanie skończyło się czerwonymi plecami. Trochę szkoda bo na dziś w planach był masaż No ten... arju.. aujr.. aurj.. ajurwedysjki! To taki specjalny rodzaj hinduskiego masażu z olejkami (dobieranymi indywidualnie dla każdego w zależności od potrzeb) jak i techniki masażu. Podobno. No więc, nasza opowieść zaczyna się u Eddiego, singalesa tak na oko po sześćdziesiątce który zapytał nas czy mieliśmy już masaż ajurwedyjski, jeżeli nie to zaprasza i dał nam cennik. Przestudiowaliśmy go wnikliwie z Grażynką i wyszło że za 60 minut masażu całego ciała trzeba zapłacić.. Bagatela 45 złoty! Długo się nie zastanawiając poszliśmy do biura Eddiego umówić się na wizytę do biura jego firmy o wdzięcznej nazwie Tesco (jak wracaliśmy to mijaliśmy tez ASDA Tours) Czekając na tuk tuka Eddie pokazał nam zdjęcia z tsunami z 2004 roku jak wyglądała ta okolica w której jesteśmy. Nie wyglądała. Tuk Tuk przyjechał, wsiadamy, jedziemy. Dojeżdżamy na mała działkę na której jest „spa” ogrodzone murkiem pod blachą falistą miejsce, wokół palmy krzaczki, jakiś zielnik w oddali pieją kury. Folklor: 1000. Na powitanie wychodzą dwie panie, też tak po sześćdziesiątce i zapraszają nas do środka. Przed wejściem ściągamy japonki a panie obmywają nam nogi. Normalnie czułbym się trochę skrępowany ale tutaj jest jakoś inaczej. Z resztą, jestem Januszem turystyki- jest zapłacone, ma być masowane. Pierwsza cześć masażu była powiedziałbym klasyczna z dosyć intensywnie pachnącymi olejkami. Potem pani wzięła z garnka na kuchence mieszankę ziół ajurwedyjskich zawiniętą w szmatkę z pieluchy tetrowe i zaczęła przykładać w różnych miesiącach. Gorące jak jasna choleryka ale można się przyzwyczaić. Po całym masażu oboje mieliśmy wrażenie że się unosimy nad ziemią, sam masaż jest bardzo rozgrzewający. Tylko że po masażu nie można się kapać przez 2 godziny ani co gorsza pić piwa. Smuteczek. Słowniczek „Ile koni ma ten tuk tuk?” - mema aśvayin ṭuk ṭuk kopamaṇa aśvayinda? „Panie, więcej Ginu do tego Tonicu” - Svāmini, mē ṭonikṭa vaḍā jin „To mona żona, Grażyna” - ēka oyāgē birin̆da, grīsinā Dzień 12 No i tak. Musiał nadejść ten dzień gdzie przyjdzie się pożegnać z bujną roślinnością, brakiem konieczności gotowania, słońcem jak w zegarku, oceanem i spokojnymi uśmiechniętymi ludźmi. Wracamy do Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Statystyczny Janusz ma prawo powiedzieć: „dobra dobra, nic dziwnego że Singalesi są tacy spokojni, mając tyle słońca i te palmy i ocean. My w zamian mamy deszcz, wiatr, smog, paski w TVP, protesty górników, ZUS, dziury w drogach i Jarosława”. No i racja. Z perspektywy All Inclusive kraj ten zdaje się nie mieć wad. No bo co jest potrzebne do szczęścia? Plaża, piasek, palmy i słońce (nawet nie zdrowie nie bo w takich warunkach można nawet chorować- sprawdzone na własnym przykładzie). Do dobrych rzeczy bardzo łatwo się przyzwyczaić, ale wszystko się kiedyś musi skończyć- i to jest ta zła wiadomość. Dobrą wiadomością jest że ... Wszystko się też kiedyś musi skończyć. Te złe rzeczy również. Cała sztuka polega na tym żeby nie przywiązywać się do niczego bo wszystko może być źródłem cierpienia- na tym polega Buddyzm. A jednak mimo wszysystko czasem aż korci człowieka żeby to wszystko rzucić w cholerę i się tu przenieść zeby już zawsze być pod tymi palmami. Ale ale, Jak to mawiają: lepszy jest syf który już znamy. Tutejsze problemy mogłyby być dla nas nie do przeskoczenia. Rzeczy które mamy na co dzień i do których się już przyzwyczailiśmy tutaj mogłyby nie istnieć. Poza tym, warunki w ośrodkach są trochę laboratoryjne, mają na celu sprawienie że gość będzie się czuł dopieszczony (inaczej nie wróci- podstawa turystyki). Prawdziwe życie jest jednak za murami ośrodka. Hałas, ruch drogowy którego nikt z Europejczyków nie jest w stanie ogarnąć, zaśmiecone ulice, bieda. I pojawia się rozczarowanie bo nasze oczekiwania były inne, ale to tylko projekcje. Nie istnieją naprawdę. Latwiej jest złapać perspektywę kiedy zrozumie się że w 2009 roku Sri Lanka zakończyła trwającą nieprzerwanie od 1983 roku wojnę domową z Tygrysami Tamilskimi. Wcześniej dochodziło tutaj do masakr Tamilów i zamachów samobójczych dokonywanych na Singaleasch. Z całego serca kibicuję tej wyspie i jej mieszkańcom. EPILOG Nie wiem, nie znam się, to się wypowiem. Nie bronię zorganizowanych wycieczek, nie skoczyłem turystyki ale z moich skromnych obserwacji wynika że jest wielu ludzi którzy uważają że zorganizowane wycieczki są słabe bo zawożą Cię tylko w wybrane miejsca i nie masz kontaktu ani możliwości zanurzenia się w lokalnej kulturze, wszystko jest zorganizowane, a sklepy do których jesteś zawożony mają zawyżone ceny. I to wszystko pewnie będzie prawdą. Ale gdybym sam sobie organizował taką wycieczkę w do kraju w którym nigdy nie byłem to w życiu nie znalazłbym się w miejscach do których w życiu bym nie pomyślał że trafię. No bo kto by pomyślał: "tak! Lecę na Srilanke! Przelecę się 10 godzin żeby zobaczyć fabrykę drewna!". Ale jak już się w takiej fabryce znajdzie to zachwyca się jak piękne rzeczy człowiek potrafi stworzyć manualnie, albo przeżyć rafting, albo zdać sobie sprawę z tego jak trudne i niebezpieczne może być wydobywanie szafirów. Ponadto wycieczki objazdowe jest fakt że zorganizowanie takiej wycieczki to olbrzymie przedsięwzięcie logistyczne, obarczone olbrzymim ryzykiem związanym z możliwymi zatruciami pokarmowymi, brakiem pogody, wypadkami losowymi jak i z marudzeniem wszelkiego rodzaju "Jęczybuł" którym wydaje się że skoro zapłaciły za wycieczkę to są królami życia i wszyscy z obsługi mają wkoło nich skakać bo im się należy, a i tak na koniec zjadą całą wycieczkę z pilotem na czele bo "w pokoju było za dużo much", albo "w autokarze nie było pasów bezpieczeństwa". Jest jeszcze jedna rzecz. Niektórzy choć nie wszyscy mają problem żeby przestawić się na „tryb urlopowy” bo ciagle myślą o pracy i tym pierdyliardzie maili które powinni jeszcze wysłać, albo rzeczy które mieli jeszcze zrobić. Wydaje mi się że dla takich osób wycieczka z objazdem jest dobrą opcją bo zmusza człowieka do przestawienia się na inny tryb funkcjonowania, myślenia o zupełnie innych rzeczach, narzuca rygor wycieczki, trzeba przy tym przyswajać dużą ilość informacji wiec nie ma czasu myśleć o robocie (z resztą, kto by tam chciał). Oczywiście zawsze znajdą się "Biznesmeny Bogdany” które będą siedzieć na leżaku pod palmami z laptopem i na telefonie i będą wszystkim mowić że są uzależnieni od pracy. No cóż, mam nadzieje że wypoczną od czego tam chcą wypocząć. Inną sprawą jest to, że tego typu egzotyczne wycieczki dają perspektywę. Ludzie którzy na co dzień żyją swoim europejskim życiem i mają swoje wielkie europejskie problemy nagle stają przed ścianą bo widzą jak wygląda życie lwiej części świata i nawet wtedy do niektórych nie dociera w jak bardzo uprzywilejowanej pozycji są z tym swoimi "wielkimi" problemami. Przyjeżdżając tutaj zderzają się z innym stylem życia patrzą i nie wierzą własnym oczom w jakich warunkach potrafią żyć ludzie w dżungli, w jakimi sposobami wydobywane są te ich szafiry które oni później kupują w wypolerowanych galeriach handlowych albo patrzą ile pracy trzeba włożyć w to żeby wychodować tę herbatę która kosztuje tyle co nic i jest pijana codziennie. I mówią: "to niemożliwe, to wszystko na pokaz". A co jeśli to nie na pokaz? A co jeśli jesteśmy naprawdę szczęściarzami mając to wszystko to co mamy i tylko z nudów znajdujemy sobie problemy? A co jeżeli wszystkie te rzeczy które mamy i możemy sobie kupić wcale nie dadzą nam szczęścia? Na Srilance, owszem ludzie pewnie mają problemy może większe od naszych, może mniejsze ale jakkolwiek by na to nie patrzeć wyglądają na szczęśliwszych. Uśmiechają się częściej, ustępują sobie miejsca i szanują się nawzajem. Bo mają coś czego my nie mamy bo nas tego nie nauczono- spokoju ducha. I to pomimo niedawno zakończonej wojny. My wojny dawno nie mieliśmy, ale nie potrzebujemy bo dajemy się dzielić i ciągle ze sobą walczymy. I w ciemno wiem że wysiadając z samolotu po raz kolejny przeżyję bolesne zderzenie z krainą gdzie Polak Polakowi Polakiem. I na koniec. To do końca nie prawda że podróże kształcą. Kształcą tylko tych którzy chcą coś z nich wyciągnąć. Można przejechać cały świat i zwiedzić wszystkie najpiękniejsze miejsca na całym świecie ale jeżeli nie ma w tym ani chwili refleksji nad tym co się zobaczyło, nad pięknem i różnorodnością świata, szacunku dla innej kultury, a swoją kulturę uważa się za lepszą to chyba trochę szkoda czasu. Ale jakby co to zawsze zostaje All Inclusive w Egipcie. (Które też uwielbiam żeby nie było) KONIEC.