Opinie klientów o Tamil Nadu i Kerala - coś dla ducha, coś dla ciała

4.4 /6
13 
opinii
Intensywność programu
4.4
Pilot
4.9
Program wycieczki
4.4
Transport
5.3
Wyżywienie
4.7
Zakwaterowanie
4.9
Opinie pochodzą od naszych Klientów, którzy odwiedzili dany hotel lub uczestniczyli w wycieczce objazdowej.

Osoba dodająca opinię musi podać dane osobowe, takie jak imię i nazwisko oraz dane dotyczące wyjazdu, czyli datę i kierunek wyjazdu lub numer rezerwacji. Dzięki tym informacjom sprawdzamy, czy autor opinii faktycznie podróżował z nami. Jeżeli dane się nie zgadzają, wówczas nie publikujemy opinii.
Najlepiej oceniane
Wybierz

5.0/6

Robert Rafał, Łódź 16.03.2020

„Tamil Nadu i Kerala – coś dla ducha, coś dla ciała z wypoczynkiem na Goa” - 23.02–06.03.2020

Dzień 1 23.02.2020 (niedziela) Zbiórkę na lotnisku w Warszawie wyznaczono nam tym razem na 15:00 (czyli trzy godziny przed planowanym odlotem). Na lotnisku zajrzałem na stanowisku Rainbow, gdzie do odebrania były bilety lotnicze, wizy do Indii, a także garść pomocnych informacji, w tym instrukcja wypełnienia karty wjazdowej do Indii. Potem udałem się do stanowisk odprawy. Przeszedłem stosowne procedury związane z odprawą i oczekiwałem na wylot do Indii, który zaplanowano na godzinę 18:00. Nasz samolot oderwał się ostatecznie od ziemi o 18:14. Lot był charterowy, lecieliśmy samolotem Boeing 787-8 Dreamliner (z układem siedzeń 3+3+3) należącym do naszego narodowego przewoźnika – LOT-u. Niedługo po starcie podano nam pierwszy posiłek. W cenie była też woda, za inne napoje trzeba było płacić dodatkowo. Na wyposażeniu mieliśmy koc i poduszkę, a do swojej dyspozycji indywidualne centrum rozrywki z wyborem filmów, muzyki, gier, a także informacjami o locie. Skorzystałem z tego m.in. oglądając jeden film fabularny. Dzień 2 24.02.2020 (poniedziałek) Kontynuowaliśmy nasz lot. W jego końcowej części zaserwowano nam jeszcze śniadanie. O 1:31 czasu polskiego (czyli 6:01 czasu indyjskiego) wylądowaliśmy na lotnisku w Dabolim na Goa. Tam musieliśmy wypełnić karty wjazdowe i przejść procedury kontrolne. Po odebraniu bagaży udaliśmy się do wyjścia i tam spotkaliśmy naszą pilotkę – Małgorzatę Piłat. Następnie wsiedliśmy do autokaru, którym ostatecznie o 7:49 odjechaliśmy z lotniska. Ok. 8:30 dotarliśmy do hotelu „SinQ Edge” na przedmieściach Panaji (w miejscowości Dona Paula), który miał być naszym pierwszym miejscem zakwaterowania. Jednak o tej porze mieliśmy tam tylko trochę czasu na odpoczynek i ewentualne przebranie się czy podstawowe zabiegi higieniczne, gdyż pokoi nam jeszcze nie udostępniono. W tym czasie wpłaciłem pilotce 210 USD na bilety wstępu, napiwki itp. oraz obsługę w systemie TGS. U pilotki była również możliwość wymiany (posiadała większy zasób rupii), z czego też skorzystałem. O 9:35 ruszyliśmy (dołączył do nas też lokalny przewodnik) autokarem na zwiedzanie. W trakcie jazdy otrzymaliśmy odbiorniki Tour Guide System, za pomocą których pilotka przekazywała nam informacje w trakcie zwiedzania. Przed 11-stą dotarliśmy do miejscowości Mangeshi, gdzie zwiedziliśmy świątynię hinduistyczną Shri Mangeshi. Jest to jedna z największych i najczęściej odwiedzanych świątyń hinduistycznych na Goa. Powstała w XVIII w. Jest poświęcona inkarnacji Śiwy (w postaci tygrysa). Po zwiedzeniu świątyni wróciliśmy do autokaru i pojechaliśmy do Starego Goa, którego obiekty sakralne zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Tam zatrzymaliśmy się najpierw przy imponującej bazylice Bom Jesus (Dobrego Jezusa), którą następnie zwiedziliśmy (w tym jej wnętrze). We wnętrzu znajduje się cudownie zachowane ciało św. Franciszka Ksawerego, zwanego apostołem Indii. Fasadę bazyliki (budowanej w latach 1594-1605), noszącej cechy stylu późnego renesansu, zdobią jońskie, doryckie i korynckie kolumny. Następnie pieszo przeszliśmy do pobliskiej katedry Se. Po drodze minęliśmy jeszcze m.in. XVII-wieczny kościół pw. św. Franciszka z Asyżu, na który rzuciliśmy okiem jedynie z zewnątrz. Katedrę Se (pw. św. Katarzyny Aleksandryjskiej) zwiedzaliśmy również wewnątrz. Ma ona ponad 76 m długości i 55 m szerokości. Jest ponoć największym kościołem w Azji. Budowę rozpoczęto w 1562 r. na rozkaz portugalskiego króla Sebastiana I Aviza, a zakończono ostatecznie dopiero 90 lat później. Zewnętrzną elewację katedry, zbudowaną w portugalskim stylu manuelińskim, zdobi kolumnada w porządku toskańskim. Katedra utraciła proporcje, gdy w 1776 r. po uderzeniu pioruna, runęła dzwonnica. W drugiej wieży zawieszony jest znany z bogatego brzmienia, jeden z największych dzwonów w Azji, Sino de Ouro (Złoty Dzwon). W dalszej części spaceru dotarliśmy do Łuku Wicekróla i stojącego w pobliżu kościoła pw. św. Kajetana. Zwiedziliśmy również jego wnętrze. Świątynia ta była wzorowana na bazylice św. Piotra z Watykanu. Zbudowali go włoscy bracia teatyni, których papież Urban VIII posłał w 1639 r. do królestwa Golkondy by krzewili chrześcijaństwo. Teatynom nie pozwalano pracować w królestwie, więc osiedlili się w Starym Goa w 1640 r. Budowę kościoła rozpoczęto w 1655 r. Następnie autokarem podjechaliśmy (po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze przy jakimś sklepie z rękodziełem, gdzie można było skorzystać z toalety) do Panaji (Panadźi) – obecnej stolicy Goa. Tam odbyliśmy, krótki spacer. Dotarliśmy m.in. do lśniącego bielą kościoła pw. Niepokalanego Poczęcia NMP (zbudowanego w 1619 r.) z imponującymi podwójnymi schodami. Na sam kościół rzuciliśmy okiem niestety tylko z zewnątrz. Potem mieliśmy czas wolny, który wykorzystałem na zjedzenie lunchu w jednej z miejscowych restauracji. Po czasie wolnym wróciliśmy do autokaru, którym wróciliśmy do hotelu SinQ Edge (dotarliśmy do niego ok. 15-stej). Tym razem mogliśmy się już zakwaterować w naszych pokojach i mieliśmy czas na odpoczynek po podróży. O 19:00 mieliśmy jeszcze w hotelu kolację. Po niej udaliśmy się na spoczynek, bo przed nami było bardzo mało czasu na sen. Dzień 3 25.02.2020 (wtorek) Pobudkę mieliśmy już o 3:30 w nocy. Zbiórkę w recepcji wyznaczono na 4:15. Tam otrzymaliśmy breakfast box na drogę i ruszyliśmy w drogę na lotnisko. Dotarliśmy do niego o 5:05 i kolejno przeszliśmy odprawę i kolejne kontrole. Nasz wylot zaplanowano na 6:55 i nastąpił punktualnie. W tym miejscu wspomnę, że na lotach wewnętrznych w Indiach obowiązywał nas niski limit bagażowy (tylko 15 kg dla bagażu głównego), co ograniczało możliwości zakupowe przed wypoczynkową częścią wycieczki. Lecieliśmy tanimi liniami indyjskimi IndiGo. W cenie biletu nie było żadnego cateringu, co najwyżej można się było napić wody. Lecieliśmy samolotem Airbus A320. O 7:57 wylądowaliśmy na lotnisku w Chennai (Madrasie). Część uczestników wycieczki leciała wraz z pilotką późniejszym połączeniem (liniami Air India), więc po odbiorze bagażu musieliśmy na nich czekać na lotnisku. Gdy w końcu przybyli, przeszliśmy do autokaru, którym jeździliśmy już cały czas w części objazdowej. Poznaliśmy też indyjskiego przewodnika (na imię miał chyba Ragan), który nam towarzyszył podczas objazdu. O 9:39 odjechaliśmy z lotniska i ruszyliśmy do Mahabalipuram (była to zmiana w stosunku do oficjalnego programu, w którym była inna kolejność zwiedzania), niewielkiego kurortu położonego nad oceanem. Niegdyś było to kwitnące miasto portowe, dziś to niewielka wioska rybacka, której największą atrakcją są pochodzące z VII w. skalne zabytki w nietypowych rozmiarach i kształtach, zdobione pięknymi reliefami, malowniczo ulokowane u wybrzeży Zatoki Bengalskiej. Zostały one wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Na miejscu podjechaliśmy do stanowiska archeologicznego Pancha Ratha i rozpoczęliśmy jego zwiedzanie. Obiekt ten wygląda jak pięć osobnych budowli, choć wszystkie zostały wykute (w VII w.) w jednej potężnej długiej skale. Każda z nich, poświęcona innemu bóstwu, jest obecnie nazywana imionami Pandawów – pięciu braci, bohaterów Mahabharaty i ich wspólnej żony Draupadi. Rathy były przez wieki ukryte w piaskach, do czasu aż 200 lat temu odkryli je Brytyjczycy. Nazwa ratha (w sankskrycie „wóz”) może się odnosić do kształtu świątyń albo do boskich pojazdów. Stojąca najbliżej wejścia Draupati Ratha kształtem przypomina południowoindyjską chatkę. Jest poświęcona walczącej z demonem Mahiśą bogini Durdze, która stoi na kwiecie lotosu. Obok, na tej samej podstawie, stoi Ardżuna Ratha – „Wóz Ardżuny" jednego z braci Pandawów. Świątynia (dedykowana Śiwie), z pilastrami, miniaturowymi sanktuariami na dachu i ośmiokątną kopułą stała się prekursorką świątyń budowanych później na południu Indii. Na zewnętrznych murach widać przedstawienia Śiwy i innych bóstw, a w pobliżu ogromy posąg Nandi, wierzchowca Śiwy. Dalej mamy Bhima Ratha z dachem w kształcie beczki. Budowla nie została ukończona, o czym świadczy brakująca kolumna. W środku jest sanktuarium Śiwy. Najwyższa ze świątyń, Dharmaradża Ratha, o poziom wyższa, formą przypomina Rathę Ardżuny. Płaskorzeźby na zewnętrznych murach przedstawiają bóstwa, m.in. androgeniczną postać Ardhanariśwary (pół Śiwa, pół Parwati). Na jednej ze ścian uwieczniono króla Narasimhawarmana I. Ostatnia budowla, to Nakula-Sahadeva Ratha (imiona bliźniaków Pandawów), nieco oddalona od pozostałych świątyń, poświęcona jest bogu Indrze. Stojący za nią kamienny słoń naturalnej wielkości należy do najznakomitszych rzeźb zwierząt w całym kraju. Potem podjechaliśmy do kolejnego stanowiska archeologicznego i też je zwiedziliśmy. Wspomnę o kilku budowlach, które tam widzieliśmy. Kryszna Mandapa to świątynia ze słynnym wizerunkiem Kryszny podnoszącego wzgórze Gowardana, by uchronić krowy i ludzi przed burzą zesłaną przez boga Indrę. Pancha Pandawa Mandapa (Mandapa Pięciu Pandawów) to największa, ale niedokończona kamienna świątynia. Arjuna Penance (Medytujący Ardżuna) to megalityczna wypukłorzeźba, arcydzieło rzeźby kamiennej. Na dwóch wielkich kamiennych blokach przedstawiono sceny z hinduskiego mitu o medytacji Ardżuny i obrazy z codziennego życia na południu Indii. Nagowie (mityczne węże) pełzną w dół po szczelinie – niegdyś wypełnionej wodą – wyobrażającej Ganges. W lewej części Ardżuna, bohater Mahabharaty, umartwia się, stojąc na jednej nodze. W górnej części reliefu widać boga Śiwę, którego otaczają karły i latające niebiańskie istoty. Poniżej figur Śiwy i Ardżuny widać wyrzeźbioną świątynię Wisznu, mitycznego przodka królów z dynastii Pallawów. Wśród wielu doskonale wyrzeźbionych zwierząt jest stado słoni oraz kot, naśladujący umartwienie Ardżuny, pośród gromady myszy. Świątynia skalna Varaha pochodzi z końca VII w. i jest jednym z najdoskonalszych przykładów architektury sakralnej z tego okresu. Ganesha Ratha to monolityczna świątynia (także z VII w.) na planie prostokąta poświęcona Śiwie. Nazwa pochodzi od wizerunku Ganeshy wewnątrz świątyni. Krishna’s Butter-ball (Maślana Piłka Kryszny) to olbrzymi granitowy głaz stojący na zboczu niewielkiego wzniesienia. Ma on kształt zbliżony do kuli, osiąga do 6 m wysokości i 5 m szerokości. Waży 250 ton. Po obejrzeniu tych obiektów przeszliśmy dalej pieszo do nadmorskiej świątyni, którą również obejrzeliśmy. Majestatycznie wznosząca się nad morzem świątynia Shore, z dwoma wieżami, to przykład złotego okresu architektury z czasów dynastii Pallawów. Nieduża, zachwyca idealną proporcją i najwyższej jakości rzeźbami. Zbudowana w VIII w. za panowania Narasimhawarmana II, jest najwcześniejszą wolno stojącą świątynią w Tamilnadu. Dwie wieże górują nad świątyniami Śiwy, których oryginalne lingamy („ognisty słup” – symbol Śiwy) skupiały promienie wschodzącego i zachodzącego słońca. Jest też wśród nich świątynia z wizerunkiem śpiącego Wisznu. Dziedziniec otaczają rzeźby Nandi (Byka), wierzchowca Śiwy. Po zwiedzeniu świątyni wspólnie przemaszerowaliśmy uliczkami miasteczka do jednej z restauracji nad brzegiem morza, gdzie dostaliśmy czas wolny (do 15:30). Chętni mogli spożyć owoce morza we wspomnianej restauracji. Ponieważ ja nie jestem ich miłośnikiem, wybrałem na lunch inną restaurację. W czasie wolnym pospacerowałem też trochę po plaży i po uliczkach miasteczka (widziałem m.in. jakąś mniejszą świątynię hinduistyczną). Po czasie wolnym wróciliśmy do autokaru, którym pojechaliśmy z powrotem do Chennai. Tam ok. 16:15 dojechaliśmy do hotelu „Regenta Central”, który był naszym kolejnym miejscem zakwaterowania. Do kolacji mieliśmy czas wolny, który wykorzystałem m.in. na kąpiel w hotelowym basenie. O 19:00 mieliśmy w hotelu kolację w restauracji położonej na dachu tego obiektu. Po kolacji wybrałem się jeszcze do usytuowanego obok hotelu dużego centrum handlowego (Marina Mall), w którym nabyłem artykuły spożywcze. Dzień 4 26.02.2020 (środa) Zbiórkę na recepcji wyznaczono tego dnia na godz. 8:00. Wcześniej zjedliśmy w hotelu śniadanie. Ostatecznie o 8:19 wyruszyliśmy autokarem do Kanchipuram (dawnej stolicy królestw Pallawów) – miasta świątynnego, uznanego za kolebkę południowej architektury sakralnej, jednego z siedmiu świętych miast Indii. Po drodze mieliśmy jeden postój toaletowy. Po dojechaniu na miejsce, najpierw zatrzymaliśmy się przy świątyni Ekambareswar (jej początki sięgają VII w.) i następnie ją zwiedziliśmy. Wspomnę, że była tam pobierana dodatkowa opłata za fotografowanie w wysokości 20 rupii. Jest to jedna z pięciu w Indiach Południowych świątyń Śiwy utożsamianych z pięcioma żywiołami. Kompleks Ekambareswar, który zajmuje powierzchnię 12 ha, odpowiada żywiołowi ziemi. Przez wysoką (59 m) południową, niemalowaną gopurę, w której dekoracje rzeźbiarskie dodano w 1509 r., wchodzi się do sali kolumnowej (zwanej Salą Tysiąca Kolumn) prowadzącej do głównego sanktuarium, na które spogląda kamienna rzeźba Nandi, wierzchowca Śiwy. W sanktuarium (wstęp do niego mają tylko hinduiści), z lingamem, w lustrzanych ścianach odbija się stokrotnie postać Śiwy. Na dziedzińcu świątyni rośnie mangowiec (liczy ponad 2500 lat), z czterema odgałęzieniami, symbolizującymi cztery Wedy (święte księgi hinduizmu). Następnie przejechaliśmy do wykutej w skale świątyni Kajlasanatha wzniesionej ku czci Śiwy i ją także zwiedziliśmy. Jest to najstarsza kamienna świątynia w Kanchipuram, o historycznym znaczeniu. Imponuje nie rozmiarem, ale zaprezentowanym przez jej twórców artyzmem. W tym niezwykłym zabytku, wielokrotnie restaurowanym, toczy się codzienne życie. Świątynia jest dedykowana Śiwie (Panu Góry Kailas) i została zbudowana w VIII w. na polecenie króla Narasimhawarmana II z dynastii Pallawów. Cały kompleks zbudowany jest z piaskowca. Na ścianach świątyń można podziwiać liczne płaskorzeźby. Uwagę przyciągają ryczące lwy na zewnętrznych ścianach. W głównym wewnętrznym sanktuarium jest czczony 16-boczny lingam, który tylko hinduiści mogą oglądać z bliska. Wieża górująca nad świątynią to forma poprzedzająca późniejsze wimany charakterystyczne dla świątyń z okresu panowania dynastii Ćolów. Kanchipuram to również znany ośrodek produkcji jedwabiu. Po zwiedzeniu świątyń podjechaliśmy do jednej z manufaktur („Sri Varadha Silk House”), w których tkane są m.in. sari. Tam najpierw mieliśmy prezentację tkania materiału, potem odwiedziliśmy jeden z domów z niewielką tkalnią, a na koniec była możliwość zakupów wyrobów gotowych w sklepie. Potem ruszyliśmy w drogę powrotną. Zatrzymaliśmy się jeszcze przy jakiejś restauracji, w której zjedliśmy lunch (płatny dodatkowo). Następnie wróciliśmy do hotelu. Dotarliśmy do niego o 15:50 i mieliśmy czas wolny do kolacji. Ja ponownie wykorzystałem go m.in. na relaks w hotelowym basenie. O 19-stej mieliśmy w hotelu kolację, a potem raz jeszcze wybrałem się na zakupy spożywcze do pobliskiego centrum handlowego. Dzień 5 27.02.2020 (czwartek) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu po 7-dmej ruszyliśmy autokarem w dalszą drogę. W jej trakcie mieliśmy jeden postój toaletowy. W końcu dojechaliśmy do Tiruvannamalai, jednego z ważniejszych miejsc pielgrzymek do świątyni boga Śiwy – Arunachalesvara, która zachwyca wysokimi gopurami. Na miejscu zwiedziliśmy tę piękną świątynię. Zajmuje ona powierzchnię 10 ha i powstała w IX w. (choć miejsce kultu było tam dużo wcześniej). Z przodu stoją 4 potężne, białe, niemalowane gopury, z których główna ma 13 kondygnacji i mierzy 66 m wysokości. Kompleks tworzą gopury (jest ich w sumie pięć), stukolumnowa sala z pięknymi rzeźbami, dwie sadzawki i mnóstwo podziemnych świątyń i kaplic. Do wewnętrznego sanktuarium (dostępnego tylko dla hinduistów), z ogromnym lingamem w jego centrum, zbliżają się wierni przechodząc przez pięć prakaram (ogrodzeń z kaplicami i budynkami). Po zwiedzeniu świątyni ruszyliśmy w dalszą drogę. Dojechaliśmy następnie do jednego z niewielu zachowanych fortów w tej części Indii – Gingee Fort. Jego historia sięga IX w., choć w większości powstał w XVI w. w czasach imperium Widźajanagaru. Składa się on z trzech cytadel na trzech wzgórzach. My dotarliśmy do podnóża wschodniej cytadeli – Krishnagiri, którą zbudowano w 1240 r. Tam mieliśmy czas wolny, w czasie którego chętni (ja oczywiście do nich należałem) mogli się wspiąć do fortu i go zwiedzić. Wzgórze, na którym stoi cytadela Krishnagiri ma 150 m wysokości. Prowadzi do niej ok. 400 granitowych stopni przedzielonych czterema kamiennymi mandapami. Na szczycie znajduje się m.in. kilka kamiennych spichlerzy i mandap. Jest także pusta świątynia poświęcona bogu Ranganatha oraz królewska sala audiencyjna. Były one zbudowane w ciekawym stylu architektonicznym zdradzającym wpływy indo-islamskie. Dodam jeszcze, że z góry roztaczały się ładne widoki na okolice. W dalszej drodze mieliśmy jeszcze kolejny postój toaletowy, a potem dojechaliśmy do miasteczka Auroville (to też była zmiana w stosunku do oficjalnego programu, wg którego mieliśmy zwiedzać to miejsce dopiero następnego dnia), nazywanego Miastem Świtu, które w swoim założeniu miało stać się międzynarodowym centrum przyjaźni, a dzisiaj jest celem wypraw zwolenników ruchu New Age. Pomysłodawczynią Auroville, była urodzona we Francji Mirra Alfassa (zwana później „Matką”), uduchowiona malarka i pisarka. Jej mistrzem był indyjski guru (także filozof, prozaik, poeta, krytyk literacki, tłumacz i publicysta) Śri Arubindo. W 1954 r. Mirra Alfassa napisała tekst zatytułowany "Sen". Postulowała w nim, że gdzieś na Ziemi powinno powstać miejsce, w którym wszyscy ludzie dobrej woli mieliby warunki do uważnego wsłuchiwania się w potrzeby duszy. Naczelnymi zasadami stałyby się braterstwo i harmonia, a wszelkie instynkty walki wykorzystywano by wyłącznie w celu zwalczania przyczyn cierpienia i niedoli. W lutym 1968 r., odbyło się nadzwyczajne widowisko. Wokół samotnego drzewa 10 km na północ od Pondicherry zebrali się przedstawiciele 124 krajów świata (w tym Polski) i wszystkich indyjskich stanów. Każdy przywiózł garstkę ziemi ze swojej ojczyzny, by następnie złożyć ją w ogromnej urnie w kształcie kwiatu lotosu. Był to symboliczny początek Auroville. Plan naszkicowała „Matka”, nadając mu kształt kwiatu o czterech płatkach. Roger Anger, francuski architekt, którego zaprosiła do współpracy, przekształcił go w galaktykę, zachowując jednak podział na cztery odrębne strefy: mieszkalną, industrialną, międzynarodową i kulturalną. Geograficznym centrum Auroville, a zarazem jego duszą, został Matrimandir (Sanktuarium Matki), wzniesiony w Parku Jedności. Po dojechaniu do Auroville pospacerowaliśmy trochę po dostępnym dla turystów zielonym kompleksie (o powierzchni 10 ha). Dotarliśmy także do wielkiego, złotego, niemal sferycznego Matrimandiru kojarzącego się z piłeczką do golfa. Anger nadał Mitramandirowi kształt kwiatu lotosu, którego 12 płatków symbolizuje Boską Świadomość. Nie jest to przypadek, bowiem wszystko w Auroville zawiera w sobie ukryte znaczenie. Skalę przedsięwzięcia oddaje fakt, że Matrimandir wsparto na czterech kolumnach, z których każda waży 830 kg i ma wysokość 8,5 m. Wnętrze zdominowała pogrążona w półmroku komnata, w której centrum umieszczono kryształową kulę. Nieustannie oświetla ją struga światła wpadająca przez otwór w dachu. Po zakończeniu wizyty w Auroville ruszyliśmy już w drogę do kolejnego miejsca zakwaterowania. Był nim hotel „Anandha Inn” w Pondicherry, a dotarliśmy do niego ok. 17:35. Jeszcze przed zakwaterowaniem wyskoczyłem do usytuowanego na wprost hotelu sklepu monopolowego, gdzie można się było zaopatrzyć m.in. w dobry miejscowy rum (Old Monk). Potem się zakwaterowałem, a o 19:00 mieliśmy w hotelu kolację. Dzień 6 28.02.2020 (piątek) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu nieco po 7:30 podjechaliśmy autokarem do centrum Pondicherry (dawnej kolonii francuskiej – miasta, w którym nadal czuć atmosferę czasów kolonialnych). Tam pieszo dotarliśmy najpierw do ośrodka medytacyjnego z grobowcem wyżej wspomnianego bengalskiego filozofa Śri Aurobindo. Do tego miejsca przybywają ludzie z całego świata, by przy ozdobionym kwiatami grobowcu guru, znaleźć spokój ducha, oddać się jodze i medytacji. Obowiązuje tam całkowity zakaz fotografowania. Aśramę założyli w 1926 r. Śri Arubindo i „Matka”. Pracują tam członkowie liczącej 12 tys. osób społeczności duchowej. Po zwiedzeniu tej aśramy pieszo przeszliśmy do świątyni Manakula Vinayagar i następnie ją zwiedziliśmy (w jej wnętrzu był zakaz fotografowania). Ta zbudowana przed 1666 r. (wtedy zobaczyli ją przybyli tam Francuzi) świątynia jest poświęcona słoniogłowemu bogowi Ganeśi. Jej monumentalne wnętrze zdobi 40 pięknych fryzów (wyrzeźbionych w kamiennych ścianach) przedstawiających różne formy i inkarnacje boga Ganeśi. Po zwiedzeniu świątyni kontynuowaliśmy nasz spacer po Pondicherry docierając do nadbrzeżnej promenady. Widzieliśmy przy niej m.in. pomnik Mahatmy Ghandiego (postawiony w 1965 r.). Statua przedstawiająca indyjskiego bohatera narodowego mierzy 4 m i jest najwyższym pomnikiem Ghandiego w Azji. Otacza ją 8 granitowych pilarów (z 1866 r.) przywiezionych z Fortu Gingee. Dotarliśmy też do pobliskiego Placu Republiki z pomnikiem (postawionym w 1976 r.) pierwszego premiera Indii Jawaharlala Nehru. Następnie wróciliśmy do autokaru i pojechaliśmy do Chidambaram. Miejsce to słynie z jednej z największych świątyń śiwaickich. Świątynia Nataradźi należy do jednej z kast bramińskich i jest poświęcona bogu Śiwie, czczonemu tutaj jako Pan Tańca. Jest to nie tylko jedno z najświętszych miejsc kultu tego boga, ale też prawdziwa perełka architektury drawidyjskiej. Tam także obowiązywały ograniczenia w fotografowaniu, na szczęście dotyczyły tylko niektórych wewnętrznych części z modlącymi się hinduistami. Budowla powstała w czasach dynastii Ćolów (Chidambaram było stolicą ich imperium), główne elementy kompleksu datowane są na VI w. Kompleks o powierzchni 22 ha otaczają wysokie mury. 4 strzeliste gopury są ozdobione drawidyjską kamieniarką i stiukami. Główne wejście prowadzi przez najstarszą (wschodnią) gopurę. Na jej ścianach wyrzeźbiono w kamieniu 108 świętych pozycji klasycznego tamilskiego tańca. Za gopurami znajduje się stukolumnowa Radża Sabha (Sala Królewska) i olbrzymia sadzawka – Sivaganga. W południowej części znajduje się XIII-wieczna Nritta Sabha (Sala Tańca) w kształcie rydwanu, podtrzymywana przez 56 kolumn z pięknymi rzeźbiarskimi dekoracjami. Właśnie tutaj wg mitu Śiwa pokonał w tańcu boginię Kali. Od Nritta Sabha przechodzi się na wewnętrzny dziedziniec. Pawilon Kanaka Sabha, naprzeciwko, jest miejscem świątynnych rytuałów. Na północ od Kanaka Sabha, w centrum świątyni, znajduje się sanktuarium – przykryta złotym dachem Chit Sabha (Sala Mądrości), a w niej najważniejsza w całym kompleksie, wykonana z brązu rzeźba Nataradźi czyli Śiwy Kosmicznego Tancerza, który kończy jeden cykl stworzenia i zaczyna nowy. Po zwiedzeniu świątyni ruszyliśmy w dalszą drogę. Zatrzymaliśmy się przy jakiejś restauracji, gdzie mogliśmy zjeść lunch (dodatkowo płatny). W dalszej drodze mieliśmy jeszcze jeden postój toaletowy. W końcu dojechaliśmy do Thanjavur, dawnej stolicy władców imperium Ćolów. Nad okolicą góruje tam świątynia Brihadeśwara, zbudowana w XI w. (w latach 1003-1010) za panowania króla Radźaradźi (Króla Królów). Zewnętrzne mury obronne wznieśli potem Najakowie i Brytyjczycy. W 1987 r. świątynia została wpisana na listę Światowego dziedzictwa UNESCO. Jest to budynek sakralny o piramidalnym kształcie, stojący na rozległym dziedzińcu, otoczony mniejszymi kaplicami. W jego architekturze wyróżnia się monumentalna wieża, a wnętrze zdobi czterometrowy lingam, falliczny symbol boga Śiwy. Do świątyni wchodzi się przez bramę Najaków (jej wymiary to 28,9 x 17,25 m); dwie oryginalne gopury zdobią niezwykle precyzyjne rzeźby stiukowe. Na terenie tego ogromnego kompleksu w różnych jego częściach stoi kilka mniejszych świątyń. Wspomnę o niektórych z nich. Świątynia Ganeśi została zbudowana za panowania króla Marathy Sarabhoji II w XIX w. We wnętrzu znajduje się duża rzeźba boga Ganeśi. Świątynia Karuvurar upamiętnia świętego Karuvurara – mentora króla Ćolów Rajaraja I. Jedno z malowideł wewnątrz świątyni przedstawia te dwie postaci. Świątynia Subramanya została zbudowana w XVII w. przez Najaka Sevappę. Głównym bóstwem jest tu Subramanya (o sześciu twarzach) siedzący na pawiu. Jego wyobrażenie zostało wyrzeźbione w jednym kamieniu. Ściany świątyni są ozdobione miniaturowymi rzeźbami przedstawiającymi historie z Ramajany. Świątynia Amman powstała w XIV w. Głównym bóstwem jest w niej Brihanayaki (Ulagammuludaiya Nachchiyar). Naprzeciwko głównej budowli w dużej mandapie (pawilonie) stoi jeden z największych (3,65 m wysokości, 5,94 m długości, 2,59 m szerokości, 25 ton wagi) w Indiach posąg Nandi, świętego byka – wierzchowca Śiwy. Rzeźbę wykonano z litej skały w XVI w. Długa kolumnowa sala audiencji prowadzi do głównego sanktuarium z 4-metrowym lingamem przedstawiającym Śiwę, pod imponującą 61-metrową wieżą (wimaną). Po obu stronach schodów w sali audiencyjnej stoją dwie wielkie rzeźby dwarapalów (świątynnych strażników). We wnękach niższych poziomów wimany widać posągi manifestacji Śiwy. Między boskimi wyobrażeniami znajdują się tablice z pozami tańca klasycznego. W świątynnej kolumnadzie są setki ling (w hinduizmie pierwotne kosmiczne jajo, z którego powstaje cały wszechświat), a na ścianach zachwycające wapienno-gipsowe freski z czasów Ćolów. Po zwiedzeniu świątyni podjechaliśmy do hotelu „Lakshmi” w Thanjavur, który był naszym kolejnym miejscem zakwaterowania. Dotarliśmy do niego ok. 18:15, a o 19:00 mieliśmy w hotelu kolację. Dzień 7 29.02.2020 (sobota) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu kilka minut po 7-dmej ruszyliśmy autokarem w dalszą drogę. W jej trakcie mieliśmy najpierw jeden postój toaletowy, a potem dojechaliśmy do Madurai, starożytnego centrum naukowego, którego historia sięga V w. p.n.e. Miasto zbudowane jest na planie kwiatu lotosu, legenda mówi, że boski nektar spływający z włosów boga Śiwy dał miastu jego starożytną nazwę – Madhurapuri, czyli „kraina nektaru”. Za największy skarb miasta uważana jest świątynia Śri Meenakshi, będąca miejscem kultu małżonki Śiwy. Tę przepiękną świątynię oczywiście zwiedziliśmy, nie mogliśmy niestety uwiecznić jej wnętrza, gdyż obowiązuje tam całkowity zakaz fotografowania i wiele innych ograniczeń (m.in. nie tylko nie można chodzić tam w butach, ale w przeciwieństwie do innych świątyń, ale także w skarpetkach). Minakszi to w mitologii hinduskiej wojownicza bogini o oczach w kształcie ryb (w klasycznej poezji tamilskiej to synonim idealnych oczu) i z trzema piersiami. Poświęcona jej świątynia w Madurai jest uznawana za jedno z największych osiągnięć hinduskiej architektury sakralnej. Kompleks o powierzchni 6 ha powstał w XVII w. na polecenie króla Tirumala z dynastii Najaków. Świątynia ma 12 wysokich gopur pokrytych niewyobrażalną liczbą rzeźbionych podobizn bogów, bogiń, demonów i bohaterów. Na samej tylko południowej ścianie znajduje się 1511 przedstawień. We wnętrzach od razu przyciągają wzrok kolorowy sufit i malowidła ścienne. Do głównego sanktuarium wchodzi się od strony najstarszej (wschodniej) gopury. Najpierw widzi się Salę Tysiąca Kolumn. Idąc dalej dochodzi się do kaplicy byka Nandi, z pięknie rzeźbionymi kolumnami. Potem są kaplice Śiwy i Minakszi, do których niestety wejść mogą tylko hinduiści. My mogliśmy natomiast okrążyć Sadzawkę Złotych Lilii, a następnie opuścić świątynię przechodząc przez hol pełen sprzedawców kwiatów i poprzecinaną łukami Aszta Śakti Mandapa. Po zwiedzeniu świątyni mieliśmy jeszcze trochę czasu w Madurai na zakup owoców (tego dnia nie był przewidziany żaden postój na lunch) i ruszyliśmy dalej w kierunku stanu Kerala. Po drodze mieliśmy jeszcze jeden postój toaletowy. Jechaliśmy przez malownicze tereny plantacji kardamonu, kakao, zielonego pieprzu oraz orzechów. Opuściliśmy stan Tamil Nadu i wjechaliśmy na teren zielonej Kerali. Tam zatrzymaliśmy się przy jednej z plantacji przypraw, którą następnie zwiedziliśmy oprowadzani przez miejscowego przewodnika. Mogliśmy zobaczyć m.in. jak rośnie pieprz, kardamon, wanilia, cynamon, goździki czy gałka muszkatołowa. Po zwiedzaniu była możliwość zakupów w miejscowym sklepiku. Potem kontynuowaliśmy jazdę po terenie Kardamonowych Wzgórz i ok. 17:30 zatrzymaliśmy się w miejscowości Thekkady. Tam najpierw zrobiłem mały spacer po tym urokliwym miejscu. Widziałem m.in. 2 miejscowe kościoły (tylko z zewnątrz). Pierwszy był prawosławny pw. św. Jerzego, drugi katolicki pw. Matki Boskiej z Lourdes. Po spacerze od 18:00 uczestniczyłem w ok. godzinnym pokazie południowoindyjskiej starożytnej sztuki walki Kalaripayattu. Był to fakultet płatny dodatkowo (10 USD). Część uczestników wycieczki wybrała inny fakultet w postaci masażu ajurwedyjskiego, a część pojechała od razu do hotelu. Przy czym autokar nie mógł dojechać do samego hotelu z uwagi na wąską drogę, zatem nasze bagaże i nas dowożono tam jeepami. Ja wyruszyłem do hotelu jeepem po pokazie sztuk walki i dotarłem do niego o 19:20. To nasze kolejne miejsce zakwaterowania nosiło nazwę „Inter Grande” i było usytuowane również w miejscowości Thekkady. Zaraz po zakwaterowaniu udałem się na serwowaną w hotelu kolację. Dzień 8 01.03.2020 (niedziela) Śniadanie w hotelu mieliśmy tym razem o 7:00. Po nim zostaliśmy dowiezieni jeepami do autokaru, którym o 7:49 ruszyliśmy w dalszą drogę. Jechaliśmy pośród pięknych krajobrazów z malowniczymi zielonymi plantacjami herbaty. Zatrzymaliśmy się przy jednej z nich, aby zrobić zdjęcia. Widzieliśmy tam też jeden z miejscowych kościołów (tylko z zewnątrz) z długimi schodami. W dalszej drodze mieliśmy jeszcze postój toaletowy, a ok 12-stej dotarliśmy do przystani w miejscowości Pallathuruthy. Tam w miejscowym turystycznym centrum rekreacyjnym (założonym w 2006 r.) pilotka zamówiła dla nas rejs. Potem najpierw tramwajem wodnym dopłynęliśmy na barkę (należącą do firmy „Lakes & Lagoons”), a potem tą barką odbyliśmy ok. 2,5 godzinny rejs po kanałach i rozlewiskach Kerali. Była to okazja do podziwiania małych wysepek, malowniczych krajobrazów oraz dziewiczej natury. Przy jednym z brzegów widzieliśmy też syromalabarski kościół pw. św. Tomasza. Syromalabarski Kościół katolicki to jeden z katolickich Kościołów wschodnich, sięgający początkami misji św. Tomasza Apostoła, który działał na terenie Indii w I wieku, a Kerala to starożytny Malabar, stąd jego nazwa. Podczas rejsu serwowany był lunch z lokalnymi przysmakami przygotowany przez załogę barki. Po rejsie ponownie popłynęliśmy tramwajem wodnym do przystani, a tam wróciliśmy do autokaru, którym ruszyliśmy w dalszą drogę. Dojechaliśmy do miasta Cochin, gdzie zatrzymaliśmy się pod miejscowym centrum kulturalnym. Tam od 17-stej obserwowaliśmy dwóch aktorów przygotowujących się do występu (malowali się), a od 18:00 oglądaliśmy ok. godzinny pokaz klasycznego tańca indyjskiego Kathakali. Po tym przedstawieniu podjechaliśmy do hotelu „Abad Plaza” w Cochin, który był naszym kolejnym miejscem zakwaterowania. Dotarliśmy do niego o 19:05 i wkrótce potem zjedliśmy w nim kolację. Dzień 9 02.03.2020 (poniedziałek) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu o 9:25 ruszyliśmy autokarem na zwiedzanie Cochin, które jest ważnym portem dla handlujących przyprawami oraz żydowskim miasteczkiem o ponad tysiącletniej historii. Cochin zachowało dawny urok miasta, do którego drogą morską przybywali kupcy z dalekiego, zachodniego świata w poszukiwaniu drogocennego pieprzu, pozostawiając w nim swoje tradycje i obyczaje. Po dziś dzień można odnaleźć wpływy portugalskie, holenderskie, judaistyczne i brytyjskie. Najpierw podjechaliśmy do publicznej pralni i ją sobie obejrzeliśmy. Pierze się w niej ręcznie, a do prasowania używa żelazek z duszą. Następnie podjechaliśmy do kościoła pw. św. Franciszka i go zwiedziliśmy (w tym jego wnętrze, w którym trzeba było zdejmować buty, podobnie jak w świątyniach hinduistycznych). Zbudowali go w 1503 r. portugalscy franciszkanie. Jest najstarszym kościołem w Indiach. Obecna kamienna budowla, z 1546 r., zastąpiła pierwszy drewniany kościółek. Przez 14 lat spoczywało tam ciało Vasco da Gamy, który zmarł w Cochin w 1524 r. W kościele pozostał jego nagrobek. Potem wybraliśmy się na spacer wzdłuż nabrzeża, podczas którego m.in. obejrzeliśmy pokaz łowienia za pomocą chińskich sieci rybackich. Chińskie sieci zaprojektowano setki lat temu, ale wciąż dobrze spełniają swe zadanie, choć w ich pierwotnej konstrukcji i sposobie działania nie dokonano prawie żadnych zmian. Nadal też są źródłem utrzymania licznych rybaków i zapewniają pożywienie wielu innym ludziom. Zasada działania olbrzymich chińskich sieci opiera się na wykorzystaniu podpory i przeciwwagi równoważącej ciężar samej sieci oraz złowionych ryb. Nieużywana sieć i jej szkielet wiszą nad wodą. Połów zaczyna się wcześnie rano i trwa od czterech do pięciu godzin. Sieć zostaje delikatnie opuszczona do wody. W tym celu albo rybacy regulują obciążniki przymocowane do przeciwległego ramienia dźwigni, albo ktoś kierujący ich pracą wchodzi na środkową belkę szkieletu sieci. Sieć spoczywa pod wodą od 5 do 20 minut, po czym — delikatnie unoszona — zagarnia ryby pływające blisko brzegu. Przy nabrzeżu widzieliśmy też stare kotły parowe używane w suchym doku w Cochin przez 20 lat od 1956 r. Potem podjechaliśmy do sklepu z rękodziełem, w którym wizyta była też traktowana jako postój toaletowy. Następnie przejechaliśmy do dawnej dzielnicy żydowskiej – Mattancherry. Tam zatrzymaliśmy się pod Pałacem Mattancherry zbudowanym przez Portugalczyków. Następnie zwiedziliśmy pałac (przekształcony na muzeum), w tym jego wnętrza. Wspomnę w tym miejscu, że w niektórych salach pokrytych freskami obowiązywał zakaz fotografowania. Pałac zbudowali w 1555 r. Portugalczycy, którzy podarowali go Radży Cochin, Veera Kerala Varmie (1537-1561) w zamian za udzielenie im praw do handlu. W 1663 r. Holendrzy zajęli pałac i go odrestaurowali, stąd jego druga nazwa – pałac Holenderski. Największą atrakcją są w nim malowidła ścienne przedstawiające sceny z Ramajany, Mahabharaty i hinduskich legend. Po zwiedzeniu pałacu jeszcze wspólnie odbyliśmy krótki spacer uliczkami dzielnicy dochodząc do starej synagogi. Synagogę Paradesi zbudowano pierwotnie w 1568 r. W 1662 r. zniszczyli ją Portugalczycy, została odbudowana po dwóch latach, gdy władzę w Cochin przejęli Holendrzy. W 1760 r. do synagogi dobudowano wieżę zegarową. Tam dostaliśmy ponad 2 godziny czasu wolnego (do 15:15). W jego ramach najpierw zwiedziłem wnętrze synagogi (bilet wstępu kosztował 10 rupii, tu także zwiedzanie odbywało się bez butów i obowiązywał zakaz fotografowania). Można w nim zobaczyć bogato zdobioną złotą ambonę, belgijskie kandelabry i ręcznie malowane płytki podłogowe ze wzorem wierzby, przywiezione z chińskiego Kantonu i położone w synagodze w 1762 r. U góry jest balkon dla kobiet, które modliły się osobno. Po zwiedzeniu synagogi pospacerowałem jeszcze uliczkami dzielnicy, zajrzałem do sklepów i zjadłem deser w nadbrzeżnej restauracji. Potem wróciliśmy do autokaru i ruszyliśmy w kierunku lotniska. W jego okolicy zatrzymaliśmy się jeszcze (o16:35) przy hotelu „Airlink Castle”, w którego restauracji zjedliśmy obiad (zaczął się ok. 17-stej). Po obiedzie o 18-stej wyruszyliśmy już na lotnisko, do którego dotarliśmy po ledwie kilku minutach. Na lotnisku odprawiliśmy bagaże, a potem przeszliśmy bardzo szczegółowe kontrole bezpieczeństwa. Na 20:55 mieliśmy zaplanowany wylot do Bangalore. Faktycznie nasz samolot oderwał się od ziemi kilka minut po 21-szej. Lecieliśmy Airbusem A320 należącym do indyjskich tanich linii lotniczych IndiGo. W cenie nie było cateringu, bez dodatkowej opłaty dostępna była tylko woda. O 21:53 wylądowaliśmy na lotnisku w Bangalore. Tam przeszliśmy kolejną kontrolę bezpieczeństwa (tym razem mniej szczegółową) i czekaliśmy na kolejny lot zaplanowany na godzinę 0:15. Dzień 10 03.03.2020 (wtorek) Wylot na Goa nastąpił punktualnie. Ponownie lecieliśmy Airbusem A320 należącym do linii IndiGo. Nic się nie zmieniło również w kwestii cateringu (bez dopłaty dostępna była tylko woda). O 1:06 wylądowaliśmy na lotnisku w Dabolim na Goa. Tam odebraliśmy bagaże i rozstaliśmy się z resztą grupy, która rozjeżdżała się po różnych hotelach w południowym Goa. My jako jedyni jechaliśmy do hotelu w północnej części Goa. Podstawiono nam Toyotę z kierowcą i o 1:38 wyruszyliśmy w drogę do miejscowości Calangute, gdzie mieści się hotel „Chalston Beach Resort”. Do hotelu dotarliśmy ostatecznie o 2:36. Tam w recepcji odebraliśmy klucze i udaliśmy się do pokoju. Po wejściu do pokoju doznaliśmy szoku. Coś co miało być wg oferty Rainbow komfortowym pokojem o sporej powierzchni okazało się zagraconą, ciasną klitką, w której 2 osoby miały problem, żeby się wymijać czy rozłożyć walizki, tak, aby można się było swobodnie poruszać. Łóżko było tak krótkie, że wystawały mi z niego nogi. W łazience przy prysznicu (usytuowanym tuż obok muszli klozetowej) nie było żadnego brodzika czy oddzielającej kotary, co nieuchronnie prowadziło do roznoszenia wody po łazience, a potem i pokoju. Byliśmy tym wstrząśnięci, ale z uwagi, że był środek nocy i byliśmy bardzo zmęczeni po podróży odłożyliśmy rozwiązanie problemów do rana. Tej nocy niestety nie udało mi się wiele pospać pod wpływem emocji. Rano najpierw poszliśmy na śniadanie, a potem do recepcji za pośrednictwem której skontaktowaliśmy się z rezydentką Rainbow. Niestety mimo, że pokój ewidentnie nie miał deklarowanej w umowie z Rainbow powierzchni (i to nawet tej deklarowanej po zmianie umowy, bo w pierwotnej wersji umowy miała być jeszcze o 10 m2 większa) rezydentka odmówiła zmiany pokoju na koszt biura. W recepcji zaproponowano nam zmianę pokoju na większy za dodatkową opłatą 110 USD. Mając w perspektywie fatalną końcówkę wakacji w ciasnej klitce z mokrą podłogą po skorzystaniu z prysznica, zdecydowaliśmy się na tę dopłatę z własnej kieszeni. Zaproponowano nam 2 pokoje do wyboru, wybraliśmy jeden z nich usytuowany na parterze. Ten faktycznie był komfortowy i o dużej powierzchni. Po tych perypetiach można było w końcu pomyśleć o odpoczynku. Zaczęliśmy od kąpieli w basenie, potem było leżakowanie, najpierw przy basenie, a potem przy plaży. W hotelowej restauracji zjedliśmy obiad (dodatkowo płatny, bo w cenie pobytu mieliśmy jedynie śniadania). Po obiedzie ponownie leżakowaliśmy na plaży i wykąpaliśmy się w basenie. Gdy słońce zaczęło się chylić ku zachodowi odbyliśmy spacer wzdłuż morskiego brzegu, a potem obserwowaliśmy zachód słońca. Już po zmroku wybraliśmy się na spacer po miasteczku. Zjedliśmy smaczną kolację w jednej z wegetariańskich restauracji, pochodziliśmy też po sklepach robiąc trochę zakupów. Dzień 11-12 04-05.03.2020 (środa-czwartek) Te dwa dni, to przede wszystkim czas odpoczynku. Był kąpiele morskie i w basenie, leżakowanie przy plaży, spacery wzdłuż brzegu morza i po miasteczku, zachody słońca, smaczne posiłki w hotelowej restauracji lub wegetariańskiej w miasteczku, zakupy. Ogólnie można się było zregenerować i naładować akumulatory przez powrotem do Polski. Dzień 13 06.03.2020 (piątek) Tego dnia mieliśmy bardzo wczesną pobudkę, bo zbiórkę wyznaczono już na 3:50. W recepcji otrzymaliśmy jedną paczkę herbatników i butelkę wody na 2 osoby jako breakfast box zamiast normlanego śniadania. Dojazd transportu się opóźnił. Dopiero po 4:20 zostaliśmy przetransportowani w 2 turach (w sumie było chyba 18 osób z różnych wczasów i wycieczek) busem do głównej drogi, a tam przesiedliśmy się do docelowego autokaru, którym ruszyliśmy na lotnisko. Dotarliśmy do niego ok. 5:25. Przeszliśmy odprawę i kontrole, a następnie oczekiwaliśmy na wylot zaplanowany na 8:20. Faktycznie nasza samolot oderwał się od ziemi blisko pół godziny później. Lecieliśmy ponownie charterowym Dreamlinerem czyli Boeingiem 787-800. W trakcie lotu zaserwowano 2 posiłki. Korzystając z indywidualnego centrum rozrywki m.in. obejrzałem 3 filmy i posłuchałem trochę muzyki. O 17:26 czasu indyjskiego (czyli 12:56 czasu polskiego) wylądowaliśmy na lotnisku w Warszawie i tak się zakończyła moja kolejna zagraniczna podróż.

4.0/6

Józef, kraków 02.02.2020

Tamil Nadu

Wycieczka bardzo ciekawa z uwagi na możliwość obserwacji zmieniających się w astronomicznym tempie Indii, coraz bardziej nowoczesnych w wielomilionowych miastach i w niewiele zmieniających się wsiach. Wycieczka ciekawa dla miłośników architektury i obserwatorów życia duchowego południa Indii. Na ogół niezłe hotele z wyjątkiem jednego - zwróciliśmy pilotowi uwagę, na to że odstaje od standardu. Mocny punkt to programu to Pani Małgosia - pilot grupy, osoba pomocna w każdej sytuacji, pozytywnie nastawiona do każdego uczestnika, cierpliwa i dobrze panująca nad grupą. Słabe punkty to 1 dzień objazdu, cały dzień zwiedzania bezpośrednio po całonocnym locie, bez możliwości odświeżenia się jest błędem organizacyjnym. Drugi słaby punkt to nieciekawy dzień ostatni, zamiast na siłę wyszukiwać mało atrakcyjne atrakcje (w porównaniu z zawartością programową poprzednich dni) lepiej byłoby po rano, noclegu (lub bez) wykonać przelot do Goa. Cały dzień snucia się po zatłoczonym mieście męczy i nic nie wnosi.

3.0/6

Jerzy 17.01.2020

Do przemyślenia taki wyjazd....

Wycieczka odbyła się przy wielu niedoskonałościach: 1-po 7 godzinnym locie uczestników zabrano na zwiedzanie Goa nie dając im chwili na odświeżenie się po podróży. Pragnę zwrócić uwagę ,że wskutek różnicy czasu przylot odbył się rano czasu miejscowego a wylot o 18-tej czasu polskiego; nie dano też możliwości przebrania się , mimo, iż z torbami czekaliśmy pod lotniskiem na odjazd autobusu. W autokarze poinformowano nas, że jedziemy na zwiedzanie bez możliwości kwaterowania w hotelu, mimo, iż plan wycieczki informował odmiennie.2- w czasie przejazdów nie było możliwości wykonania zdjęć w ciekawych krajobrazowo miejscach , ale był niestety marnowany czas na długotrwałe obiady.3- ostatni dzień objazdu to naciąganie czasu i czekanie na samolot na Goa i przylot do hotelu w nocy, w porze, w której nie można było już skorzystać z kolacji.

3.0/6

Jerzy 27.01.2020

Ciekawy wyjazd

Wyjazd ciekawy, ale niedoskonały. Fatalny pierwszy dzień po przylocie, kiedy nie zawieziono nas do hotelu a zaserwowano zwiedzanie w tropikalnym klimacie. Po wylądowaniu i odbiorze bagażu czekaliśmy długo na autokar na terenie lotniska i nikt z pracowników biura nie przekazał informacji, że nie jedziemy do hotelu. W czasie trwania imprezy pilot nie umożliwiał wykonania atrakcyjnych zdjęć w ciekawych miejscach krajobrazowych a tracono czas na bezsensowne długie przerwy na posiłki. Nieporozumieniem było tak długie zwiedzania miasta Cochin, w którym nie ma nic ciekawego. Można było wylot zorganizować nawet dnia poprzedniego. W naszym przypadku poskutkowało to przylotem na Goa w godzinach nocnych i część wypoczynkowa trwała aż 2 dni-jeden pełny nocleg. Zastanawiające jest rozliczenie tzw. kosztów dewizowych płatnych obowiązkowo pilotowi. Szczególnie jest to istotne ze względu na niskie ceny obowiązujące w Indiach.
telefon

Pobierz aplikację mobilną Rainbow

i ciesz się łatwym dostępem do ofert i rezerwacji wymarzonych wakacji!

pani-z-meteracem