5.4/6 (526 opinii)
6.0/6
Stany? nie, przecież to nie mój kierunek, Ameryka Południowa- tak! to rozumiem, ale Północna? nie o tym marzę w swoich podróżach… a podróżuję już od ponad 25 lat, w różny sposób. Chyba najbardziej lubię indywidualnie, sama jestem sobie sterem, żeglarzem i okrętem, sama wyznaczam sobie plan, wcześniej dogłębnie przygotowana dzięki licznym na rynku, dobrym publikacjom. Odkąd na świecie pojawił się Syn, coraz częściej w sposób na pół zorganizowany, tzn. AI z przelotem, zakwaterowaniem, jedzeniem (Mama, lody! Mama zjeżdżalnie!), ale co drugi dzień wyruszamy z plecakami na zwiedzanie okolicy, wynajmujemy samochód lub poruszamy się lokalnym transportem, tak najlepiej można poczuć atmosferę kraju, poznać ludzi, smaki, zapachy… Przecież musi być nasza ukochana starożytność! a USA? gdzie tu historia? ale termin mi pasuje, zresztą NY chciałam zobaczyć, a i parki narodowe… mąż z dziećmi zostaje w domu (szkoła, wiadomo), a ja wyruszam, niezbyt przekonana co do wybranego kierunku… Na lotnisku wita mnie uśmiechnięty Pan Andrzej, jak się okazuje- nasz pilot:) Leci z nami, zestawy ze słuchawkami do komunikacji przydadzą się na miejscu, opiekuje się nami od samego początku (lot z przesiadką w Paryżu, z powrotem w Amsterdamie), zapewniając poczucie bezpieczeństwa. Lot bezproblemowy, może niezbyt dużo miejsca w samolocie, ale za to super catering, pierwsze znajomości, słuchawki, TV/ radio do wyboru, kocyk, milusio… Wreszcie Ameryka, NYC!! Trochę formalności na granicy, szybki transfer i jesteśmy w hotelu- ROW NY- rewelacyjna lokalizacja! tuż przy Times Square, w wiele miejsc można dotrzeć na piechotę, samo centrum Manhattanu, prawdziwie amerykańskie śniadania w pobliskiej włoskiej tawernie. W Nowym Jorku spędzamy 3 noce, w tym 2 pełne dni zwiedzania- NY w pigułce: chwila zadumy i wzruszenia w Ground Zero- 9/11 Memorial, Katedra Świętego Patryka, kawka w Rockefeller Center, słynna Fifth Avenue, Biblioteka Nowojorska, jeśli spotkanie- to pod zegarem na Stacji Grand Central, piękna panorama miasta z Empire State Building! (dzięki pilotowi powoli znajoma robi się ta sieć pięknych wieżowców), wracamy na Times Square- zwłaszcza wieczorem niezapominany widok… drugi dzień do rejs na Liberty Island ze Statuą Wolności, Ellis Island, dokąd przypływali emigranci z nadzieją na lepsze jutro, Wall Street, Kościół Świętej Trójcy, spacer pięknym Brooklyn Bridge, chwila wytchnienia w Central Parku, Centrum Lincolna ze słynną Metropolitan Opera, baletem i szkołą Juilliarda (marzenie wielu muzyków)… a wieczorem przedstawienie na Broadwayu- koniecznie! my mieliśmy okazję zobaczyć mój ulubiony musical Chicago z Brandy- laureatką Nagrody Grammy, wspaniałe przeżycie! (dzięki pilotowi mamy super miejsca w super cenie 88USD). Ta noc na długo pozostanie w mojej pamięci, a NYC w moim sercu… już wiem, że tu wrócę. Wyruszamy do Las Vegas! po 5,5 godz. lotu jesteśmy w stolicy hazardu, no rzeczywiście grać można już na lotnisku. Po zakwaterowaniu w hotelu Circus Circus (przestronne pokoje, wiele atrakcji w samym hotelu, świetne śniadania- b. duży wybór, szwedzki stół) i chwili odpoczynku wyruszamy w miasto. W zasadzie jeśli ktoś nie widział w rzeczywistości, może zobaczyć tu całą Europę i pół Afryki, ja jednak preferuję oryginalne budowle w ich naturalnym otoczeniu. I choć nie ma we mnie żyłki hazardu, muszę przyznać, że obserwowanie przy stole do ruletki przegrywających w 15min. po 600-1000USD turystów może wciągnąć. Kolejne 2 dni to prawdziwa uczta dla duszy i ciała! Chwila zadumy nad sztuką inżynieryjną przy tamie Hoovera i wjeżdżamy z Nevady do Arizony, a tam czekają nas przepiękne widoki w Wielkim Kanionie Kolorado! Uwaga, bo nie ma żadnych zabezpieczeń, a co bardziej przejęci turyści próbują koniecznie zrobić sobie fotkę „z samej przepaści”, widoki cudne, ale jak dla mnie trochę zbyt tłoczno (Marszałkowskiej mam dosyć na co dzień), dlatego z prawdziwą ekscytacją czekam na lot helikopterem nad kanionem, połączony z krótkim rejsem po Colorado River (naszym „flisakiem” jest rodowity Indianin- w końcu jesteśmy na terenie rezerwatu Indian Hualapai) i powrotny lot- absolutnie polecam!! Warto, i to właśnie w tej opcji (210USD). Poznaję grupę Hiszpanów i Argentyńczyków, którzy spędzają tam urodziny jednego z nich i dostaję zaproszenie na koncert U2 w LA:) Kolejny dzień to już Utah i spacer po- w mojej opinii-najpiękniejszym z odwiedzanych parków- Parku Narodowym Zion! kolorowe skały, wąwozy i orzeźwiająca woda w strumieniu… przypomina mi trochę nasz Tatrzański Park Narodowy (choć barwy inne), piękny... dzięki Andrzejowi osoby, które chcą zobaczyć więcej, jeszcze trochę się powspinać, mogą iść z nim na krótki trekking, reszta może odpocząć, zjeść lunch, wypić kawę. Rozmawiam z turystami z Cincinnati- jak mało wiedzą o Polsce, ale może choć trochę więcej po naszej rozmowie, zostają w parku na kilka dni, warto przejść kilkoma szlakami. Podobno równie piękny jest Bryce, szkoda, że nie ma go w programie. Dzień 7-my, opuszczamy hotel w Las Vegas i ruszamy w stronę Kalifornii. Po drodze poczujemy atmosferę miasteczka Dzikiego Zachodu w Calico Ghost Town (10USD) z jego kopalnią srebra (2,5USD), przeniesiemy się do lat 50-tych w restauracji Peggy Sue, by po kilku godzinach drogi dotrzeć do wiecznie zakorkowanego Los Angeles (hotel Crowne Plaza- piękne przestronne apartamenty! smaczne śniadania). Spacer po mieście, Rodeo Drive robi wrażenie, przejeżdżamy przez Beverly Hills (nie spodziewajcie się widoku domów gwiazd, w sumie wcale im się nie dziwię, że chcą odgrodzić się od tysięcy turystów polujących z aparatami fotograficznymi), za to na Hollywood Boulevard zobaczycie słynne gwiazdy filmowych gwiazd, wejdziecie do Dolby Theatre (dawniej Kodak Theatre), gdzie rozdawane są doroczne nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej (był nawet czerwony dywan, hi hi), obok Graumann’s Chinese Theatre i Roosevelt Hotel, gdzie po raz pierwszy wręczono Oscary. No i kolacja w najlepszej knajpie, w jakiej byliśmy podczas całej podróży (z wyboru nie miałam wykupionych kolacji, czasem w ogóle nie byłam głodna, ale to miejsce szczególnie polecam): Vegas SeeFood Buffet niedaleko Madame Tussauds na Hollywood Bld właśnie- za 20USD można wybrać sobie, co dusza zapragnie w raju owoców morza! kucharz może też nam przygotować na bieżąco, co tylko wybierzemy, pycha… Kolejny dzień został ustanowiony po to, by każdy przypomniał sobie, że w głębi ducha jest nadal dzieckiem! Wszyscy, bez wyjątku:) wizyta w Universal Studios jest super zabawą! Przejażdżka busikiem po planach filmowych dostarcza niezapomnianych wrażeń, a potem już czas wolny na roller-coastery w scenografii ulubionych filmów, ciekawe pokazy wyjaśniające kulisy efektów specjalnych czy pracy ze zwierzętami w filmach, no i na koniec bajeczne przedstawienie Water World! Zdecydowanie warto. Jedziemy Autostradą nr 1- po drodze ekscentryczna Venice Beach, następnie przepiękna Santa Monica! (piękna szeroka plaża, molo z muzykami- poznaję jednego z nich, mam już płytę z autografem, ta muzyka będzie mi przypominać słoneczną Kalifornię i bryzę oceanu…), niezwykle ciekawe rancho- muzeum Prezydenta Ronalda Reagana (warto, 25USD), misja katolicka w Santa Barbara (poznaję kilka osób z tamtej społeczności, zbierają datki na wakacje dla dzieci z tamtejszej parafii), spacer po duńskim Solvang, gdzie tym razem śpimy w dość turystycznym Holiday Inn (ok, ale bez rewelacji, śniadania też po raz pierwszy bardziej „kontynentalne” ale w wersji amerykańskiej, czyli jednak głodnym się nie jest). Dzień 10-ty, ruszamy dalej autostradą nr 1 z jej odcinkiem Big Sur do Monterey- pierwszej stolicy Kalifornii, po drodze wylegujące się na plażach słonie morskie. Wizyta w kontrowersyjnym Hearst Castle, zamku magnata prasowego. Niektórzy są niezadowoleni, ja jednak postanawiam być łaskawa dla wybujałego ego Williama Hearsta, który zapragnął mieć europejskie i bliskowschodnie zabytki w swoim domu, bo przyznać trzeba, że- choć w dość przypadkowym połączeniu- kolekcja przedstawia się imponująco, a widoki okolicy są niezapomniane. Zakwaterowanie tym razem w motelu Days Inn, hmm… może wreszcie będzie obskurnie i minimalistycznie? nic z tego:) pokoik czyściutki, schludny, wygodne łóżko i jak zwykle- zestaw wszystkich niezbędnych kosmetyków i obowiązkowo suszarka, nie trzeba dźwigać z Polski. Pod wieczór wybieramy się jeszcze na przejażdżkę „17 Miles Drive” z rezydencjami co bogatszych Amerykanów i nawet mała awaria autobusu (nasz super kierowca Jurij z wrodzonej słowiańskiej uprzejmości ustępuje miejsca innemu samochodowi na wąskiej drodze, uderzając przy tym o kamień) dzięki umiejętnościom i zaangażowaniu Jurija, Andrzeja i kilku naszych współpodróżnych, szybko zostaje usunięta, a my możemy ruszać dalej. W przystani rybackiej witają nas piękne jachty i odgłosy pływających opodal fok… Wizyta w Yosemite National Park to jeszcze inne spojrzenie na amerykańską naturę, bajecznie wysokie sekwoje, majestatyczne El Capitan i Half Dome, malownicze wodospady, piękna ta nasza Ziemia… Nieuchronnie zbliża się kres naszej podróży... San Francisco z jego pięknym położeniem, nie tak uporządkowane urbanistycznie jak NYC, nie tak czyste jak LA, może zaintrygować: hotel Embassy- trochę zniszczony, ale takie też jest całe to miasto, zdjęcie- pocztówka z Alamo Squere i Twin Peaks, Golden Gate Bridge ginący częściowo w chmurach, spacer po „zakręconej” Lombard Street, wizyta z Alcatraz tylko potęguje to wrażenie, krewetki w Fisherman’s Wharf, przejażdżka kultowym tramwajem (6USD, warto), na koniec chwila na zakupy i kontemplację tego miejsca, jak i całej podróży… czy było warto? co pozostanie w mojej pamięci? USA absolutnie mnie zauroczyły… tym bardziej, że w ogóle się tego nie spodziewałam. Czy możemy czegoś nauczyć się od Amerykanów? Myślę, że tak. Ogromnej dumy z własnego kraju, szacunku dla flagi, umiłowania wolności, przyjaznego podejścia do nieznajomego, uśmiechu i luzu:) Bardzo dobry plan podróży (dorzuciłabym Park Narodowy Bryce), doskonała organizacja. I oto chwila na kilka słów dot. pilota- Andrzeja Straussa. To w ogromnej mierze dzięki Niemu ta podróż była tak fantastyczna. Jego ogromne zaangażowanie, wiedza, profesjonalizm, życzliwość, umiejętność dostosowania programu do każdego- bez względu na wiek i zainteresowania, umiejętność podejmowania szybkich trafnych decyzji, konsekwencja i Jego pasja, jaką jest podróżowanie- sprawiły, że „Oto Ameryka” stała się nie zwykłą wycieczką, a podróżą właśnie. Podróżą, która-choć jedynie w 2 tygodnie- pozwoliła poczuć smak Ameryki, odkryć jej koloryt, zaintrygować, zainspirować do kolejnych wojaży… Country Roads, take me home To the place I belong, West Virginia, mountain momma Take me home, Country Roads… Dziękuję, Andy:) Pozdrowienia dla Kasi i Jurka z Krakowa, Kasi z Bydgoszczy, Ani i Tomka z Łodzi, Patrycji z Warszawy... do zobaczenia na szlaku!
6.0/6
Bardzo polecam każdemu tę wycieczkę - to spełnienie marzeń! Rewelacyjnie ułożony program, zobaczyliśmy bardzo dużą ilość miejsc jak na niecałe dwa tygodnie. Odkąd wróciliśmy to ciągle myślę, żeby pojechać z Rainbow na kolejną wycieczkę do USA, bo wszystko było na 6 z plusem :). Wróciliśmy pełni wrażeń i energii :). Jeśli ktoś się zastanawia czy jechać to nie ma nad czym!! Październik to świetny termin na wyjazd - bardzo ciepło w Kalifornii, ale bez wielkich upałów (oprócz LA i Doliny Śmierci), około 20 stopni w NY i San Francisco. Pozostałe kwestie opisałam poniżej :).
6.0/6
Program wycieczki bardzo ciekawy, umożliwia poznanie najistotniejszych oraz najciekawszych i charakterystycznych miejsc dla zaliczanego punktu na mapie podróży. Oto skrót:) Nowy Jork- nie można by mówić o zaliczeniu tego miasta bez pobytu na Times Square, spacerze po Manhattanie, wjazdu na 86 piętro Empire State Building, zwiedzeniu dworca Grand Central, Biblioteki Nowojorskiej, bez zobaczenia siedziby giełdy na Wall Street, siedziby ONZ, bez spaceru po Central Parku oraz odwiedzenia napawającego ciszą i przejęciem Ground Zero (9/11 Memorial). Trudno nie wspomnieć o Katedrze św. Patryka oraz tak charakterystycznym dla NYC miejscu jak Rockefeller Center ze słynną złotą statuetką Prometeusza. Uzupełnieniem był rejs na wyspę Liberty Island, nad którą góruje Statua Wolności oraz Ellis Island gdzie docierali szukający lepszego życia emigranci z Europy. Rejs to okazja nie tylko do podziwiania Nowego Jorku (zwłaszcza Manhattanu) z perspektywy tafli wody ale także okazja do wytchnienia. Las Vegas- aby dotrzeć na miejsce trzeba pokonać samolotem w nieco ponad 5 godzin około 3.600km. Wrażenie robi już lotnisko, gdzie po wyjściu z „rękawa” tuż obok stoją pierwsze automaty do gry. To miasto, które chyba nigdy nie zasypia, pełne zapachu nikotynowego dymu, oparów mocniejszych trunków oraz odgłosów szeleszczących dolarów. Manhattan w Vegas- proszę bardzo, kto nie napatrzył się w NY ma drugą szansę. Przechadzka po Wenecji o świcie, spacer pod wieżą Eiffla czy odwiedzenie egipskiej piramidy- nie ma problemu to wszystko tam jest!!! Kasyna stoją otworem dla każdego. Można je zaliczać po kolei na piechotę, kolejką naziemną, taxi lub limuzynami co nam się przytrafiło za sprawą naszego nieocenionego pilota:). Vegas to także w programie wycieczki baza wypadowa do Kanionu Kolorado i Parku Narodowego Zion, które powalają – każdy na swój sposób- monumentalną budową i ukształtowaniem terenu oraz wspaniałą przyrodą. Dwa dni spędzone w tych pięknych okolicznościach przyrody pozwalają doładować akumulatory na dalszą podróż. Los Angeles- to kolejny punkt na szlaku. Miasto tętniące życiem, co widać gołym okiem. Aleja sław- czyli deptak z gwiazdami słynnych postaci z Hollywood oraz Dolby Theatre, gdzie rozdawane są corocznie najbardziej pożądane na świecie statuetki Oskara uznanym w świecie filmowym osobistościom. To jednocześnie najbardziej kojarzące się z tym miastem miejsca. Nie można pominąć oczywiście słynnego napisu na wzgórzu (najlepiej widocznego ze wzniesienia, na którym znajduje się Obserwatorium Griffitha), na tle którego samemu można poczuć się jak gwiazda:). Nie sposób nie wspomnieć w tym miejscu również o całodziennym pobycie w Universal Studio gdzie atrakcji bez liku i szaleństw od groma, gdzie w końcu każdy może poczuć się znów dzieckiem. Monterey- do tego urokliwego portowego miasteczka dotarliśmy po całym dniu podróży, w trakcie której nie zabrakło wrażeń. Spacer po portowym pomoście, smaczna kolacja w miejscowej restauracji oraz wylegujące się na platformie foki to w skrócie obraz tego cudownego miasteczka. Po drodze nie brak innych równie urokliwych miejsc jak Santa Monica czy Santa Barbara, w których czuje się klimat nadmorskich kurortów. Wspaniałe kalifornijskie słońce i oceaniczna bryza na rozległej piaszczystej plaży oddaje w pełni obraz jaki pozostanie w pamięci. W trakcie naszej podróży do ostatniego miejsca na naszym szlaku- San Francisco, trzeba koniecznie wspomnieć o dwóch innych punktach równie atrakcyjnych co i ważnych. Pierwszy to rezydencja przedwojennego magnata prasowego Williama Hearsta, ulokowana na przepięknym wzgórzu, z którego rozciągają się zapierające dech widoki na ocean, oraz drugi- ranczo byłego prezydenta USA Ronalda Reagana, zwiedzenie którego przybliża życie tego niezwykle istotnie zapisanego również w historii Europy człowieka. Na szlaku do San Francisco odwiedziliśmy również ostatni z parków- Yosemite, który zachwyca przede wszystkim cudownymi wodospadami (w tym największym w USA) zwanym wdzięcznie „welonem panny młodej” oraz najwyższą na świecie skałą granitową „El Capitan”. I w końcu nasz port docelowy- San Francisco- miasto tak urokliwe, że trudno jego zalety przelać na papier. Położone na pagórkowatym terenie przyprawiającym zapewne „świeżych” kierowców o ból głowy. Opanowanie ruszania z „ręcznego” pod górę to absolutne minimum by móc poruszać się po ulicach S.F. Do tego monumentalny most „Golden Gate Bridge”- rozpoznawalna wizytówka San Francisco. Most- autostrada, most- atrakcja turystyczna, w końcu także most samobójców...Zupełnie niezwykły, był marzeniem więźniów z Alcatraz, którzy widzieli go chyłkiem w drodze na spacerniak. Na marginesie- zwiedzenie więzienia, w którym przebywał mafioso Al Capone to niezwykłe doświadczenie dla każdego kto ceni sobie wolność. Przejażdżka zabytkowym tramwajem (niedokończona- uwaga na nerwowych motorniczych, ale to już inna historia:)))i zakupy na Chinatown to ostatni punkt napiętego programu. Podsumowując- wspaniała wycieczka, cudowna przygoda, bezpieczna podróż pełna niespodzianek- niezwykle przemyślana, zaplanowana i zrealizowana pod okiem równie wspaniałego, doświadczonego i niezwykle życzliwego pilota pana Radka Lewandowskiego, to w skrócie moja rekomendacja dla tych, którzy jeszcze się wahają. Oto właśnie Ameryka!!!
6.0/6
Wyjazd udany. NY robi wrazenie. Intensywnie przez dwa tygodnie. Podroz marzen po calych stanach. Koniecznie polecam Brodway ale bilety najlepiej kupic przed spektaklem bo nawet 60procent taniej.