Opinie o Wzdłuż Adriatyku

5.2/6 (473 opinie)

5.2/6
473 opinie
Intensywność programu
5.0
Pilot
5.2
Program wycieczki
5.5
Transport
5.1
Wyżywienie
4.8
Zakwaterowanie
4.7
Opinie pochodzą od naszych Klientów, którzy odwiedzili dany hotel lub uczestniczyli w wycieczce objazdowej.

Osoba dodająca opinię musi podać dane osobowe, takie jak imię i nazwisko oraz dane dotyczące wyjazdu, czyli datę i kierunek wyjazdu lub numer rezerwacji. Dzięki tym informacjom sprawdzamy, czy autor opinii faktycznie podróżował z nami. Jeżeli dane się nie zgadzają, wówczas nie publikujemy opinii.
Sortuj: Najlepiej oceniane
Typ turysty: Wybierz
  • 6.0/6

    Wzdłuż Adriatyku Piękny

    Piękny wyjazd wszystko zwieszone najważniejsze miejsca w Chorwacji plus Bośnia Chercegowina plus Słowenia jaskinia Postojna i stolica za jednym wyjazdem 3 kraje było pięknie ❤️ dziękuję Pani Asi pilot wycieczek i Kierowcom za profesjonalizm

    Judyta Wieczorek - 27.06.2024  | Termin pobytu: czerwiec 2024

    6/7 uznało opinię za pomocną

  • 6.0/6

    Niezapomniane chwile!

    11.07-17.07 2015 Wycieczka niesamowita. Na pewno rozwinęła we mnie jeszcze większą miłość do podróżowania. Nasza pilotka p.Klaudia to pilot idealny. Miła, kulturalna i z przeogromną wiedzą. Słuchając jej opowieści nie było mowy o nudzie. Przewodnicy miejscowi, to także właściwe osoby na właściwym miejscu. Szczególnie p. Jan! Hotele niemal przy samym morzu. Najlepszy hotel w Neum, piękny widok z balkonu. Wyżywienie bez zastrzeżeń, panowie kierowcy: praca na najwyższym poziomie, a dzięki częstym postojom nie odczuwało się trudów podróży. Spotkały nas duże upały, więc konieczne było nakrycie głowy. Z kolei w jaskini w Słowenii przyda się coś cieplejszego. Było dużo czasu wolnego w każdym miejscu, które odwiedziliśmy. I oczywiście sama Chorwacja to coś czego nie da się zapomnieć. Krajobrazy, morze, góry, a także niezwykle mili ludzie sprawiają, że jest to miejsce do którego chce się wrócić. Jeśli chodzi o mnie to czułam się tam jak w raju, i polecam bardzo gorąco każdemu!!

    Anna, Kokieć - 26.07.2015

    29/33 uznało opinię za pomocną

  • 6.0/6

    Chorwacja 2020, wrześniową porą, pięknem i majestatem swym urzekająca…

    „Znów wędrujemy ciepłym krajem, malachitową łąką morza. Ptaki powrotne umierają wśród pomarańczy na rozdrożach. Na fioletowo-szarych łąkach niebo rozpina płynność arkad. Pejzaż w powieki miękko wsiąka, zakrzepła sól na nagich wargach.” /Krzysztof Kamil Baczyński/ Po powrocie 10.08.2020 roku z Dalmatyńskiej Eskapady byłem przekonany, że jeszcze powrócę na Bałkany. Fakt, jak rychły miał być to powrót, zweryfikowała rzeczywistość i pomyślny dla mnie układ zdarzeń. Heh…Życie jest zawsze bogatsze od naszych przewidywań i ogólnoludzkich kalkulacji. W czwartkowy poranek i przedpołudnie daleki byłem od jakichkolwiek globtroterskich pomysłów. Popołudnie przyniosło jednak istotne zmiany…Przeglądałem po raz kolejny stronę r.pl i nie wiedzieć czemu w oko wpadły mi dwie imprezy: „Znów razem” czyli Czechy i Słowacja oraz „Wzdłuż Adriatyku” Chorwacja z nutą Słowenii. Słowem wybór między: urokiem przepięknych i klimatowych Karpat (oraz górską pogodą, chimeryczną z deczka o tej porze roku), z temperaturą ok. 23C, a szafirowym Adriatykiem, słońcem na nieboskłonie chorwackiego nieba i temperaturą mieszczącą się w przedziale zacnych 30-32C. Wpierw mętlik w głowie i burza mózgu a później szybka, konkretna i konsekwentna w swej istocie decyzja. Chorwacja i basta! A zatem działamy! Jakiś wewnętrzny głos podszeptywał jednak – „…ale przecież dopiero wróciłeś z Bałkanów, z Dalmacji…”. Na antypodach pojawił się jednak inny argument autorstwa Heraklita z Efezu: „niepodobna wstąpić dwukrotnie do tej samej rzeki, albowiem inne napłynęły w nią wody”. Wycieczka wycieczce nie jest równa. Inni ludzie, odmienna atmosfera, inny czas, wreszcie spojrzenie na całokształt. Jadę i już! Takiego „spontanu” w podejmowaniu decyzji jeszcze nie przerabiałem. Szybko załatwiłem formalności typu: urlop i zastępstwo w pracy. Po ok. 20-30 minutach uśmiechałem się spod wąsa jako szczęśliwy posiadacz rezerwacji, która była dla mnie niczym „Skanerowski” „…pociąg do gwiazd, pociąg do nieba, gorący wiatr dziś niesie nas…”, a letni chorwacki wiatr „…delikatny jak muśnięcie warg…” świstał już w uszach bogactwem doznań i nutą wyobraźni. Nie wierzyłem, że już za 2 dzionki znów zobaczę Chorwację  Pozostały tylko: sporządzenie listy rzeczy do zabrania, spakowanie walizki, ostatnie zakupy przekąsek i kilku małych butelczyn wody, przegląd sprzętu foto, i inne takie…Załatwienie drobnych spraw i formalności przed wyjazdem i w sobotę ok. 10:30 siedziałem już w futurystycznej Hondzie mojego znajomego, który odwiózł mnie na stację „Huzar” w Piotrkowie Tryb. Stąd busem „dowozowym” marki Mercedes Benz, ruszyłem w kierunku stacji docelowej na Katowickim dworcu. Szybie przesiadki do autokaru docelowego holenderskiej marki VDL, trzy łyki śląskiego powietrza w nozdrza i odjazd w kierunku „chorwackiego spełnienia”, ku nowej przygodzie, nowej misji sprawczej. Nie znałem nikogo…Przynajmniej przez pierwsze 10-15 minut. Po upływie tychże okazało się, że nawiązanie znajomości odbywa się z prędkością światła. Miłe rozmowy, biesiada, dowcipy pobratymców, współtowarzyszy umilały podróż, sprawiały, iż czas umykał szybko. Przemierzaliśmy kolejne dziesiątki i setki kilometrów rozcinając poświatę widnokręgu: Polska, Czechy, Austria, Słowenia…Minąwszy granicę Słowenii wjechaliśmy w tunel gęstych mgieł, które spowiły okolicę. Dalej mknęliśmy autostradą w kierunku Zagrzebia chwilami w „zupełnym mleku”. Siedziałem w półśnie od czasu do czasu kontemplując rzeczywistość zaokienną. Sen zmorzył powieki…Ocknąłem się…Do Jezior Plitwickich – pierwszego z naszych punktów programu pozostało już tylko ok. 80km. Pędziliśmy niczym strzała wypuszczona z łuku napiętą cięciwą, pokonując kolejne górskie zakręty, chwilami ostre i przepastne. Chorwacja przywitała nas gęstymi mgłami osnuwającymi doliny, ale i szczyty łańcuchów górskich. Wreszcie pośród mgieł (które o tej porze roku nie są w Chorwacji czymś wyjątkowym) zauważyliśmy światła cichutkiej, wiejskiej restauracyjki. Nasza pilot – p. Anita zadbała o możliwość spożycia przez nas ciepłego posiłku bladym świtem. Pyszny omlecik z szynką, croissan-cik z nadzieniem czekoladowym zjedzony w doborowym towarzystwie oraz filiżanka espresso postawiły mnie na nogi, przydały energii witalnej. Tak zaistniałem pod błękitnym sklepieniem, które linią horyzontu stapia swój majestat z lazurem jezior, jak też Jadranu. Czyli podczas „Wzdłuż Adriatyku” radosny, szczęśliwy i spełniony wrześniową porą! Tak też stałem się osobliwym odkrywcą. Może być i jest nim każdy z nas. Wszystko co percypujemy w każdym czasie, mimo, iż odkryte przed wiekami, dla nas staje się swoistym „novum”, którym zapisujemy naszą poznawczą „tabula rasa”. Pokrzepieni, z pełnymi żołądkami ruszyliśmy do pkt. nr 1 naszego programu – tj. Jezior Plitwickich. Po kolejnych 30 minutach jazdy, pokonaniu pajęczyny zakrętów i serpentyn (co nasi kierowcy czynili w sposób niezrównany), wysiadaliśmy na parkingu. Przeszedłszy przez pomost nad ulicą przywitała nas drewniana figurka niedźwiedzia brunatnego, niekwestionowanego symbolu tych okolic. Wraz z miejscowym przewodnikiem udaliśmy się drewnianymi pomostami i ścieżkami, odgrodzonymi drewnianymi balami na poranny spacer. Byłem urzeczony turkusem jezior, zapachem górskiego powietrza, soczystą zielenią roślinności nadjeziornej rozciągającej się wokół, mnogością ryb, które wyczekiwały od nas jakiegoś ochłapu do zjedzenia, przejrzystością wód, jak również majestatycznym błękitem / lazurem nieba rozświetlonego złocistym słońcem po opadnięciu porannych mgieł. Po prostu raj dla zmysłów! Aksamitna toń jezior krasowych opadająca w dół, na duże głębokości, poza głębię Nikon-owskiej ostrości, szum wodospadów, nad którymi roztaczała swój most kolorowa, poranna tęcza. Byłem urzeczony i raz po raz zwalniałem spust migawki aparatu. Z zachwytu nie byłem w stanie wypowiedzieć ani słowa! Po urokliwym spacerze – jako dopełnienie – rejs elektrycznym stateczkiem po jeziorze Kozjak. A kolor wody był tak niezwykły, że chciało się w nią wskoczyć, by poczuć wszystkimi zmysłami. Owa fantasmagoryczna sceneria podkreślała bajkowość, iluzoryczność, zmysłowość i niesamowitość tego miejsca. W kolejne 30 minut, od zakończenia rejsu, siedzieliśmy w autokarze i mknęliśmy przez masyw Gór Dynarskich zwany Małą Kapelą, opodal granicy z Bośnią i Hercegowiną. Krętymi, górskimi drogami, przez malutkie, słodkie wioseczki. Tu i ówdzie domki i zagrody typowe dla tych terenów, jakby czas zatrzymał się w miejscu oraz straganiki, w których miejscowi sprzedawali swoje produkty. Około południa zatrzymaliśmy się przy jednym z takich kramików na degustację połączoną z możliwością zakupu. Czegóż tam nie było…! Słodziutkie i aromatyczne miody, sery w wielu rodzajach, przetwory z owoców, a także przepyszna gama likierów, czy wreszcie tutejszy specjał – Rakija. Po skosztowaniu zakupiłem coś nie coś. Dalsza droga w kierunku hotelu umykała bardzo szybko i przemierzywszy płaskowyż oraz masyw Velebitu, stanęliśmy przed miejscem naszego zakwaterowania. Ulokowawszy swe bagaże w pokoju, założywszy strój plażowy udałem się nad Jadran, by zażywać kąpieli słonecznych i morskich. A pogoda była arcy-piękna: lazurowe niebo, słoneczko, woda o temperaturze pow. 25C. Żyć nie umierać! Później jeszcze tylko obiadokolacja, rzut okiem na zachód słońca i do pokoju. Po dniu tak pełnym wrażeń – zdrowy sen przyszedł momentalnie. W tym klimacie człowiek bardzo szybko się regeneruje i już wczesnym rankiem stałem nad zatoczką wpatrzony w rozświetloną pierwszymi promieniami słońca wyspę Pag – kolejny cel naszych eksploracji. Po iście królewskim śniadaniu ruszyliśmy ku nowej przygodzie. Wpierw przejazd krętymi bardzo widokowymi drogami. „Bóg dał Ci jedyny, błogosławiony kraj…znajdzie tutaj Chorwat raj” – skwitowała p. Anita cytatem z jednej z piosenek. Przed samym wjazdem na wyspę Pag – miła niespodzianka ze strony p. Anity oraz naszych kierowców – krótki postój przed Paškim Mostem łączącym wyspę ze stałym lądem. A widok był przecudny! Po jednej stronie w oddali potężny masyw Velebitu odbijający się w lazurowych wodach Adriatyku, w dole przesmyk Jadranu i masywne przęsła mostu, zaś po drugiej stronie Fortica Pag i nagie, księżycowe wzgórza. Oczywiście sesja foto stała się faktem, po czym pomknęliśmy dalej. Mijaliśmy kolejne miejscowości, domostwa, baseny solankowe oraz łąki, na których pasły się najszczuplejsze owieczki świata, zajadając tymianek i inne ziółka. Pag przywitał nas cudną pogodą, błękitnym niebem i gorącym, wrześniowym słońcem. Udaliśmy się na zwiedzanie starego miasta, muzeum koronek, muzeum soli, murów miejskich i wieży oraz wielu innych obiektów. Z ust naszego przewodnika – Sandry wysłuchaliśmy o historii, codzienności i obyczajowości tych terenów, specyficznym klimacie oraz o działalności bury – miejscowego, silnego wiatru, który ukształtował elementy środowiska naturalnego. W czasie wolnym, obok zakupu drobnych pamiątek, miał miejsce akcent kulinarny w postaci konsumpcji „burka” nadziewanego mięsem, w asyście lokalnego piwka – Karlovačko. Tak pokrzepieni ruszyliśmy ku nowemu wyzwaniu turystycznemu, jakim był Zadar. Ponownie przejechaliśmy przez Paški Most i wjechaliśmy na stały ląd. Z tego miejsca do Zadaru pozostało już tylko ok. 16km. Przez okna autokaru obserwowaliśmy pola uprawne, winnice, trzciny i palmy daktylowe kołyszące się na wietrze. Iście egzotyczny to widok! Miło dyskutując, ani się obejrzeliśmy a stanęliśmy przy porcie w Zadarze. Historycznie – to miasto o bogatych tradycjach iliryjskich, sięgających IV w p.n.e. Po zniszczeniu starożytnej Solony stało się centrum administracji świata bizantyjskiego. W czasach późniejszych centrum kultury, literatury i sztuki. Wraz z naszym przewodnikiem – Sandrą przeszliśmy nabrzeżem (wsłuchani w dźwięki organów morskich – obiektu z 2005 roku) do pozostałości rzymskiego forum oraz m.in. Kościoła św. Donata, Kościoła NMP, malowniczymi uliczkami, także reprezentatywną „ulicą szeroką” (Calle Larga), obserwując studnie miejskie, do parku. W czasie wolnym ponownie oddaliśmy się inspiracjom kulinarnym. Tym razem w klimatowej restauracyjce z glinianym piecem, w którym skwierczał ogień i piekły się pizze. Zaordynowałem sobie potrawę jakże osobliwą – czarne risotto (Crni Rižot) w asyście lokalnego równie czarnego piwka. Zaiste – książęce i godne mędrca było to połączenie! Jeszcze krótki spacer i spotkanie przy nabrzeżu portowym. Ruszamy dalej…Pani Anita opowiadała nam mnóstwo ciekawostek odnośnie chorwackich kulinariów, win, nalewek, kawy po bośniacku i chorwacku, serów, wędlin długo-dojrzewających, przetworów…Chwilami aż ślinka ciekła na samą myśl! Naszym mechanicznym rumakiem dotarliśmy do masywu Bjokovo oraz wjazdu do Riwiery Makarskiej. Ze szczytu klifu poprzedzającego wjazd rozciągał się fantastyczny, zapierający dech w piersiach, widok. Zatrzymaliśmy się tutaj na krótką sesję fotograficzną. Migawka po raz kolejny rozgrzewała się od mnogości fotek. Po kilkunastu minutach ruszyliśmy dalej…Serpentynadą dość stromych dróg zjechaliśmy i szus do Riwiery Makarskiej! I znów malownicze widoki cieszyły oczy. Kontynuowaliśmy przejazd Magistralą Adritycką. Do hotelu Narenta dojechaliśmy ok. godz. 20:00. Po dniu pełnym wrażeń, sutej, smacznej kolacji oraz integracji w hotelowych ogródkach, udałem się na spoczynek. Sen przyszedł szybko. Rankiem, po śniadaniu i spakowaniu walizek do luków autokarowych, udaliśmy się w dalszą podróż, by tym razem dokonać eksploracji niepowtarzalnego, pełnego pięknych widoków Dubrownika – perły Adriatyku, wpisanego na listę UNESCO. Po drodze obserwowaliśmy uprawy: warzyw, mandarynek, pomarańczy, arbuzów w dolinie Neretvy oraz budowę mostu w miejscowości Komarna, który pozwoli docierać do Dubrownika bez konieczności przekraczania granicy bośniackiej. P. Anita ponownie wyposażyła nas w wiedzę, tym razem nt. lokalnej przyrody: gatunków kwiatów, ziół, drzewostanu, a także historii tych terenów. Z okien autokaru obserwowaliśmy: szałwię, liście wawrzynu, lawendę, drzewa mimozy, żiżule, czy też najstarsze w Chorwacji platany, w Arboretum, w Trstenie. Chwilę później ukazał się nam „chorwacki wielki mur” wraz z twierdzą, w Ston-ie. Teraz to już tylko niecałe 29km do Dubrownika. Przejazd przez 518-metrowy most Franja Tuđmana i szus do Dubrownika. Wysiadamy na zwiedzanie z lokalnym przewodnikiem – Renatą. Wpierw taras i widok na fortecę, po czym spacer kamiennymi uliczkami starego miasta (niektóre wąskie i zacienione, inne okazałe, szerokie i monumentalne), wizyta w aptece i klasztorze franciszkanów, ratusz i Katedra Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, miejscowy ryneczek oraz nabrzeże portowe z widokiem na wyspę Lokrum. Po prostu pięknie! Następnie rejs miejscowym statkiem, po spokojnej tafli Adriatyku, wokół murów dubrownickich oraz tajemniczej Lokrum, której postrzępione, skaliste wybrzeże przyprawiało o ciarki. Kapitan statku okazał się człowiekiem szczodrym i dbającym o rodzime tradycje częstując nas Rakijką. Po jej zdegustowaniu wszelkie troski wnet odeszły w krainę zapomnienia…Rejs trwał ok. 40min. Był niejako dopełnieniem zwiedzania na lądzie. W czasie wolnym zrobiliśmy sobie spacer po murach dubrownickich, pokonując kolejne stopnie, podziwiając smukłe czerwone dachy, elementy fortyfikacyjne, szerokie mury obronne, okazałe baszty, fortecę stapiającą się z turkusową taflą Jadranu. Nieco zmęczeni i zlani potem podołaliśmy zadaniu. A na dole, w zatoczce portowej, w miejscowej restauracyjce, pod białymi parasolami czekała już na nas prawdziwa uczta z owoców morza podbijana smakiem świeżutkiego, chorwackiego pieczywa. Mmmm…Bajeczne w smaku! Zaspokoiwszy głód i pragnienie pospacerowaliśmy jeszcze uliczkami starego miasta, zjedliśmy lody, które ilościowo i jakościowo godne były najbardziej delikatnego podniebienia, po czym udaliśmy się w miejsce zbiórki. Do Dubrownika na pewno jeszcze powrócę! Zarżały konie mechaniczne i pomknęliśmy ku nowej przygodzie. Po drodze p. Anita umilała nam chwile opowiadając o Chorwacji, jej zwyczajach, obyczajach oraz lokalnej kuchni. Kierowcy po raz kolejny zrobili nam miłą niespodziankę zatrzymując się na punkcie widokowym. Chwila na fotki, wytchnienie i pojechaliśmy dalej. Brawo! Do hotelu w miejscowości Omiš, nad Cetiną, dotarliśmy krótko po godz. 18:00. Wcześniej naszą uwagę przykuły dwie twierdze pirackie ulokowane w masywie Mosor i sam masyw, oczywiście przepiękny jak zawsze Jadran i nad nim zachód słońca. Zrobiło się niesamowicie romantycznie! Stąd po zakwaterowaniu i obiadokolacji nie mogliśmy odmówić sobie choćby chwili spaceru i oczywiście sympatycznego wieczorku integracyjnego…Niektórzy śmiałkowie zapróbowali także wieczornej kąpieli w Adriatyku. Po tak intensywnym dniu sen przybieżył lotem błysku księżyca. Rankiem byliśmy już gotowi na kolejne wyzwania. Po śniadaniu wyjechaliśmy śliczną malowniczą trasą nad Adriatykiem w kierunku Splitu. Po drodze p. Anita umilała nam przejazd opowieściami o chorwackich tradycjach, m.in. o weselach i ich celebracji, a także o historii regionu. Z okien autokaru podziwialiśmy pozostałości antycznego akweduktu a także fortecę Klis – z czasów imperium rzymskiego. Po ok. 40 minutach dotarliśmy do Splitu, gdzie czekała już nasza przewodnik – p. Katarzyna. Wpierw spacer po pałacu, rezydencji cesarza Dioklecjana z III i IV w n.e. o powierzchni jedynych 30 tys. metrów kwadratowych. Zaiste to – cesarz słynął ze swojej skromności i wybrał to miejsce z uwagi na swoje urodzenie opodal (w nie istniejącej już współcześnie Salonie). Pałac o specyfice koszar wojskowych (albowiem wódz był słynnym wojskowym). Wpierw przejście bramą południową (brązową), spacer po komnatach cesarskich, dziedzińcu, perystylu, mauzoleum Dioklecjana, świątyni Jowisza, wąskimi uliczkami do bramy złotej i posągu biskupa Grgur Ninskiego. W czasie wolnym „zaliczyliśmy” pozostałe 2 bramy, pochodziliśmy po uliczkach Splitu, dokonaliśmy zakupu drobnych pamiątek oraz pysznej oliwy z oliwek tłoczonej domową metodą. Na zakończenie sesja fotograficzna na słynnej splitskiej Rivie i wsiadaliśmy do autokaru, by udać się na zwiedzanie pobliskiego Trogiru. Ponieważ dystans to zaledwie ok. 30km, zatem droga upłynęła bardzo szybko i sprawnie. Po lewej stronie niezmiennie Jadran i wyspa Ćiovo, zaś po prawej łańcuchy Gór Dynarskich. Przed zabytkową, historyczną, trogirską bramą czekała już na nas przewodnik – p. Joanna. Z przewodnickim profesjonalizmem opowiadała nam o miasteczku. Przeszliśmy średniowieczną starówką, odwiedzając po drodze Katedrę Św. Wawrzyńca z XIII wieku, z możliwością wejścia na dzwonnicę (z której skorzystaliśmy w czasie wolnym), gotycko-renesansowy ratusz, a także piękną promenadę. Na promenadzie natrafiliśmy na kiermasz staroci oraz różnego typu wyrobów domowych: konfitury, likiery, sery, wędliny i wielu innych. W czasie wolnych pospacerowaliśmy jeszcze po Trogirze, by poczuć „ducha” i klimat tego urokliwego miasteczka. Poszliśmy wzdłuż promenady aż za okazałą twierdzę Kamerlengo. W drodze powrotnej zahaczyliśmy o miejscową knajpkę przy przystani i tutaj spożyliśmy iście chorwackie danie w postaci Ćevapčići podane w towarzystwie frytek, surówki oraz pasty vege – Ajvar. Przewyborne w smaku! Koniecznie trzeba spróbować! Przeszliśmy także przez miejscowy targ, na którym na uwagę zasługują winogrona oraz domowe przetwory. Nasyciwszy się przepięknymi widokami wędrowaliśmy do autokaru. Powrót do hotelu w Omiš-u zajął nam godzinę z małym okładem, cały czas w towarzystwie malowniczych widoków oraz niewyobrażalnie pięknych barw Adriatyku i całego wybrzeża. Mniej więcej w połowie dystansu czekała nas kolejna niespodzianka. Zatrzymaliśmy się na kilka chwil przy przydrożnych kramach dobrze zaopatrzonych w lokalne produkty. Tutaj mogliśmy też dokonać ich zakupu po uprzedniej degustacji. Po ok. 20 min. udaliśmy się w dalszą podróż. Gdy dojechaliśmy na miejsce wraz z kolegą wybraliśmy się jeszcze na spacer, by „zdobyć” jedną z twierdz. Widok z tarasu zapierał dech w piersiach będąc przecudnej maści. W drodze powrotnej spacer słodkimi uliczkami Omiš-a, skosztowanie miejscowego piwka oraz zakup wina Prošek – jedynego słodkiego i deserowego w Chorwacji. Wędrówka nad Jadranem przy zachodzącym słońcu był dodatkową atrakcją. Po smacznej kolacji – kąpiel w morzu oraz integracja na miejscowej plaży przydały nam wielu fantastycznych wrażeń. Piękne są te nasze adriatyckie eksploracje…! Nazajutrz, wczesnym rankiem, po porannej toalecie, a jeszcze przed śniadaniem, wyruszyłem nad Adriatyk. Nie mogłem sobie tego odmówić. To przecież już ostatni dzień, przed powrotem do Polski. Chciałem by te widoki oraz chwile zapadły w pamięć. Kolejna zatem sesja foto i fantastyczne, jedyne w swoim rodzaju widoczki. Po śniadaniu – kontynuacja spacerów nadmorskich i „pocztówkowania” pejzażów, a także rozmowy z uczestnikami wycieczki, wspólne portreciki na tle morza. Następnie po spakowaniu bagaży, zajęliśmy miejsca w autokarze. I w drogę! Do dwu ostatnich punktów naszego programu: Šibenik-a oraz Parku Narodowego Krka. Odległość, jaką mieliśmy do pokonania to uczciwe 100km z małym wąsikiem, ale przepiękne widoki, opowieści p. Anity oraz zacne towarzystwo autokarowe – skutecznie skracały czas dojazdu, czyniły go przyjemnym i pełnym radości. Po ok. 2h wysiadaliśmy już w Šibeniku, mieście – symbolu dla każdego Chorwata. Z miejscowym przewodnikiem udaliśmy się na spacer po mieście. Jest ono ślicznie położone, przy ujściu rzeki Krka do Adriatyku, z malowniczym portem, Katedrą św. Jakuba, Kościołem św. Jana, miejscowym ratuszem, twierdzą św. Mikołaja, Placem Republiki Chorwackiej, okazałą promenadą, wąziutkimi i urokliwymi uliczkami i wieloma innymi atrakcjami turystycznymi. Przy promenadzie zlokalizowanych jest mnóstwo malutkich restauracyjek z widokiem na Adriatyk. W jednej z nich, w zacnym towarzystwie, spożyłem przepyszną zapiekankę z makaronem, grzybami, w sosie pomidorowym z serem (zaserwowaną w ceramicznym tygielku). Aksamitna w smaku. Kubeczki smakowe na pewno czuły się ukontentowane. W doborowych nastrojach wsiadaliśmy do autokaru, by udać się do ostatniego, urokliwego miejsca, a mianowicie – Parku Narodowego Krka. Odległość tym razem to przysłowiowy „rzut kamieniem”, tj. ok. 13km, stąd po kolejnych 20-30 minutach staliśmy na parkingu przy wjeździe do kanionu Krka. Jeszcze tylko zakup biletów przez naszego pilota i już szusowaliśmy pokonując kolejne zakręty (niekiedy przepastne), serpentyny i chwilami wąziutkie zjazdy. Po kolejnych 10 minutach wysiadaliśmy na zwiedzanie a właściwie przepiękny, popołudniowy spacer. Z naszą p. Anitą w roli przewodnika, drewnianymi kładeczkami, które wiły się pośród jezior, kaskad, trzcin, lasów oraz roślinności jeziornej (walorów przyrodniczych). Odbijając to w prawo to w lewo, szliśmy podziwiając cudnej maści widoki. W powietrzu unosił się zapach przyrody nadjeziornej oraz samych jezior. Obserwowaliśmy mnogość gatunków ryb, które przyglądały się nam z ciekawością licząc zapewne na jakiś smakowity kąsek. Fauna i flora kipiały wręcz intensywnością barw. Turkusowe jeziora, zatopione w popołudniowym, wrześniowym słońcu zdawały się okrywać złotą poświatą i zachęcały do ożywczej kąpieli. Oczywiście w czasie wolnym była taka sposobność. Majestatyczny wodospad – Skradinski Buk, to prawdziwe przyrodnicze dzieło sztuki. Szum jego wód koi nawet największe smuteczki. Do tego szereg mniejszych kaskad oraz stary, zabytkowy młyn wodny. W drodze powrotnej malutkie, dobrze zaopatrzone kramiki, w których mieszkańcy okolicznych wiosek sprzedają swoje wyroby. Ech, żal wracać do codzienności…Ale jednego byłem i jestem pewien. „Wzdłuż Adriatyku” 2020 na zawsze pozostanie w sercu i pamięci! Teraz czekał nas powrót do Polski. Wpierw dłuższy przejazd autostradą. Następnie kilka spojrzeń na skąpany w zachodzącym słońcu Adriatyk i Novigradsko More, zakrętami poprzez obrzeża Parku Narodowego Paklenica, wspinaczka na masyw Velebitu (tutaj pożegnaliśmy Jadran). Dalej jeszcze podmuchy chimerycznej Bury, które zakołysały leciutko naszym autokarem, jak gdyby na pożegnanie, subtelnie usypiając. Gdy przejechaliśmy długi tunel Św. Rocha zrobiła się zupełna flauta. Tak z klimatu śródziemnomorskiego zawitaliśmy na powrót w kontynentalnym. Pozostała do pokonania droga przez Chorwację, Słowenię, Austrię i Czechy, do Polski… Każda podróż, wycieczka, wyprawa, ekspedycja – to jedyna w swoim sensie i rodzaju rzeczywistość, ubogacająca nas, wznosząca na coraz to wyższy poziom funkcjonowania estetycznego. To bogactwo krajobrazów, stylów, tradycji, obyczajowości oraz kulinariów jako sfery tej ostatniej. To wreszcie napotykani przez nas ludzie w swojej codzienności, prostocie i wielkości zarazem. I to właśnie sprawia, że nie ma dwu takich samych wyjazdów, jak nie ma „dwóch tych samych pocałunków, dwóch jednakich spojrzeń w oczy” /W. Szymborska/. A podróżniczka M. Wojciechowska dodaje: „Nigdy nie odmawiaj zaproszenia. Nigdy nie opieraj się nieznanemu. Po prostu otwórz się na świat i napawaj przeżyciami…”. I niechaj to właśnie wyzwanie stanie się dla każdego z nas swoistym motorem napędowym wrodzonej nam i wciąż doskonalącej się, ciekawości świata.

    Mieszko, Bełchatów - 24.09.2020

    24/24 uznało opinię za pomocną

  • 6.0/6

    Nie mogło być lepiej!

    Wycieczka w dobie koronawirusa była naszym najlepszym pomysłem w tym roku. Wszędzie pustki, cisza, spokój. Wybrałyśmy się na wycieczkę 1-7.05.2021, gdzie Chorwacja dopiero otwierała się na turystów.

    Katarzyna, Słupca - 19.05.2021

    7/9 uznało opinię za pomocną

telefon

Pobierz aplikację mobilną Rainbow

i ciesz się łatwym dostępem do ofert i rezerwacji wymarzonych wakacji!

pani-z-meteracem