5.6/6 (949 opinii)
5.0/6
„Baśniowa Tajlandia” zwróciła moją uwagę już jakiś czas temu. Urlop zaplanowany miałem na wrzesień i w końcu zapadła decyzja o wyjeździe do Azji, po części też z braku innej ciekawej alternatywy. Słyszałem różne negatywne opinie o wyjeździe akurat tam w akurat tym terminie. Bo pora deszczowa. Wbrew nim zaryzykowałem, pojechałem, zwiedziłem i…wróciłem niezmiernie zadowolony. Do Bangkoku dostaliśmy się, poprzez Dubaj, za każdym razem Boeingiem 777 linii Emirates. Samolot bardzo wygodny, lot mniej więcej dwa razy po 5,5h. Mi osobiście najbardziej we znaki dał się długi czas oczekiwania na dubajskim lotnisku. W stolicy Tajlandii wylądowaliśmy szczęśliwie, bez większych problemów odbyła się również odprawa celna. Po dotarciu do hotelu była dłuższa chwila na odpoczynek po podróży, po niej pilot zorganizował spotkanie organizacyjne, na którym opowiedział nam jak będzie wyglądało nasze zwiedzanie a także odpowiadał na pytania zadawane przez uczestników wycieczki. Końcówkę dnia spędziliśmy na kolacji w restauracji hotelowej a następnie kto chciał mógł pokręcić się po chińskiej dzielnicy, ponieważ tam był usytuowany nasz pierwszy hotel. Niestety w tym momencie padało dość intensywnie. Nazajutrz podczas zwiedzania również deszcz nas nie ominął, jednakże w Bangkoku mieliśmy z nim styczność oraz podczas przejazdu koleją śmierci czyli w momencie gdy wcale nie był uciążliwy. W dalszej części objazdu na pogodę nie mogliśmy narzekać, z reguły było gorąco. Zwiedzanie stolicy rozpoczęliśmy od Wat Traimit, Wat Pho, zobaczyliśmy też Pałac Królewski. Nie zabrakło rejsu łodzią po kanałach. Nie muszę nadmieniać, że na wszystkich architektura oraz bogate zdobienia zrobiły fantastyczne wrażenie. Wieczorem dla chętnych, w formie fakultetu, był przewidziany spektakl Siam Niramit wraz z kolacją. Kolejny dzień to wyjazd z Bangkoku na pływający targ, do muzeum kolei śmierci w kierunku dawnej stolicy – Ayutthayi. Zwiedza się tam ruiny starych świątyń pozwalające wyobrazić sobie wielkość tego miasta w przeszłości. Będąc w Tajlandii, Ayutthaya, jest miejscem, które trzeba koniecznie zwiedzić. Sukhothai – to było zaplanowane na następny dzień. Jakaż czekała na nas miła niespodzianka gdy padło pytanie czy chcielibyśmy zobaczyć kompleks z poziomu rowerów. Miało wyglądać to w następujący sposób: jedziemy rowerami kilkaset metrów oglądamy ruiny świątyni, wsiadamy na rowery, krótka przejażdżka i znowu zwiedzanie. Przy wysokiej temperaturze takie rozwiązanie okazało się strzałem w dziesiątkę, nikt się nie skarżył, wszyscy byli zadowoleni. Dla mnie, dla osoby, która z Rainbow zobaczyła już kawał Świata, był to pierwszy raz na rowerze. Rewelacja. W ciągu dwóch ostatnich dni przejechaliśmy ogromny odcinek drogi dlatego też siłą rzeczy większość czasu spędziliśmy w autokarze. W końcu dotarliśmy do Chiang Rai i zostaliśmy zakwaterowani w Golden Pine Resort. Tutaj czekały nas dwa noclegi z rzędu czyli nie było potrzeby codziennego pakowania walizek. Nadchodzący dzień okazał się dla mnie najlepszym z całego pobytu. Z samego rana pojechaliśmy na kolejny fakultet jakim był wyjazd do Birmy. Po przekroczeniu granicy dalsza podróż odbywała się rikszami. Birma jest krajem wzorującym się na Tajlandii, od razu jednak widać różnicę w zamożności jej mieszkańców, są biedniejsi ale równie mili, pomocni i sympatyczni. A birmańskie świątynie także stylizowane są na tajską modłę. Ta najważniejsza to pagoda Szwedagon. Oglądana replika stoi w miejscowości Tachilek, oryginał zaś w Rangunie. Na koniec wizyty w Birmie dostaliśmy nieco wolnego czasu na miejscowym bazaru. Kto chętny miał możliwość spróbowania lokalnego piwa bądź mrożonej kawy. Kolejnie, swoje kroki skierowaliśmy do autokary aby przejechać na przystań usytuowaną nad rzeką Mekong. Przeprawiliśmy się nią do Laosu. Tym samym znajdowaliśmy się w słynnym regionie Złotego Trójkąta. Mieliśmy możliwość spróbowania laotańskiego bimbru z kobry lub skorpiona. Z pewnością byłaby to ciekawa pamiątka, jednakże istniej problem z wwiezieniem tego do naszego kraju. Pełen wrażeń dzień kończyliśmy wizytą u dwóch plemion: Akha i Padaung znane szerzej jako „długie szyje”. Z jednej strony naprawdę fajnie zobaczyć coś co generalnie zna się z książek lub z telewizji. Jest w tym wszystkim jedno „ale”. To wszystko jest robione na pokaz. Mieszkańcy wiosek na nasz widok wychodzą do nas, pozwalają robić sobie zdjęcia, otwierają swoje kramy licząc na zarobek. Pokazuje to, że nawet w takich dzikich zakamarkach świata pieniądz wygrywa z naturalnością. Komercja i nie ma na to rady. Nadchodzący dzień z kolei był dla mnie jednym z tych najmniej lubianych podczas wojaży z biurem podróży. Wizyta w manufakturach w okolicach Chiang Mai. Najpierw parasolki, potem jedwab a na końcu srebro. Dzień straty jak dla mnie. Na szczęście po drodze zobaczyliśmy coś czego nie było w naszym planie. Biała Świątynia, to kolejny przystanek typu „trzeba koniecznie zobaczyć”. Świątynia inna niż wszystkie pozostałe w Tajlandii. Artysta, który ją nadal tworzy ma niesamowitą wizję. Poza licznym świątyniami była również możliwość obcowania z naturą. Tak oto dalszy dzień zaczęliśmy od podziwiania storczyków i motyli aby udać się do Maetaman Elephant Camp czyli do wioski słoni. Każdy z nas mógł karmić te sympatyczne stworzenia, obejrzeć pokaz ich umiejętności, przejechać się na słoniu, przejechać się wozem ciągniętym przez woły aby na końcu przepłynąć się tratwą. W Tajlandii słoni są czczone i wykorzystywane do przeróżnych prac. Dla niektórych z nas wioska słoni będzie miejscem gdzie słonie są męczone, zmuszane do ciężkiej pracy, dla innych wręcz przeciwnie. Podobnie można by rzec dzieje się z tygrysami i słynnymi świątyniami tygrysów, których w Tajlandii jest sporo. Są to tematy kontrowersyjne, nie ma też jednoznacznej odpowiedzi czy zwierzakom krzywda się dzieje czy nie. Słoniom pewnie dużo mniejsza niż tygrysom, ogromnym drapieżnym kotom pozującym do zdjęć. Na sam koniec dnia zahaczyliśmy o, a jakże, kolejną światynię Wai Doi Suthep. Powoli aczkolwiek niechętnie zbliżaliśmy się do końca części objazdowej. Pozostał jeszcze jeden wolny dzień na samodzielne eksplorowanie Chiang Mai i jazda nocnym pociągiem do Bangkoku. Pociąg, ruszający o godzinie 18, okazał się bardzo wygodny. O 22 gaszone było światło i zapadła cisza nocna. Zanim jednak to nastąpiło odbyła się kontrola biletowa. Czyli trzech groźnie wyglądających panów sprawdzała nam nasze bilety. Gdy się okazało, że każdy swój bilet posiada nagle ich oblicza stawały się uśmiechnięte i następowały pokłony w naszą stronę. Dojechaliśmy do Bangkoku z 20 minutowym opóźnieniem czyli ponoć całkiem nieźle i praktycznie o czasie. Najwyraźniej tajska kolej bierze przykład z naszej rodzimej. Lepiej gdyby brali go od Japończyków ale zanim do tego dojdzie to chyba miną lata świetlne. Cóż, jest to zupełnie inny naród, ludzie, którym nigdzie się nie spieszy, za to są generalnie stale życzliwie do otoczenia nastawieni. Skończył się etap objazdowy a zaczął etap wypoczynkowy. Naszym autokarem zostaliśmy rozwiezieni po hotelach w Pattayi i okolicach. Wieczorem dla chętnych odbyła się rewia transwestytów Alcazar. Chyba kolejny kontrowersyjny temat. Jednakże warto a nawet trzeba tam pójść i to zobaczyć. Przed i po występie można zrobić sobie zdjęcia z artystami występującym w show. Siedzieliśmy w pierwszych dwóch rzędach więc widoki mieliśmy najlepsze z możliwych. Podczas wizyty w Bangkoku w Siam Niramit można zobaczyć transwestytów jednakże ci z Alcazar są zdecydowanie „lepiej zrobieni”. Aż dziw bierze ile taka osoba musiała przejść operacji plastycznych. W Pattayi wybrałem hotel Discovery Beach i mogę go szczerze polecić. Bardzo dobry stosunek jakości do ceny. Hotel usytuowany przy Beach Road, z jednej strony w centrum, z drugiej do tego ścisłego centrum trzeba troszkę podejść. Podczas pobytu wybrałem się na wycieczkę fakultatywną do ogrodów Nong Nooch. Generalnie można sobie tą przyjemność odpuścić. Za droga w porównaniu z tym co możemy tam zobaczyć. Jest to bardziej park rozrywki dla dzieci niż ogród w dosłownym znaczeniu tego słowa. Jeden z pobytowych dni upłynął mi na wyspie koralowej Ko Larn. Można się na nią bardzo łatwo dostać z przystani promowej z centrum Pattayi a następnie będąc na miejscu za pomocą lokalnych środków transportu dostać się na wybraną plażę. Z tego co pamiętam ostatni prom wracał z wyspy o godzinie 17. Mając do dyspozycji nieco luźnego czasu polecam udać się do Sanktuarium Prawdy. Najprościej dojechać do niego songthaewem po wcześniejszym uzgodnieniu ceny. Songthaewy są najtańszym środkiem lokomocji w całej Tajlandii. Gdy widzimy nadjeżdżający machamy ręką, wsiadamy na „pakę” i jedziemy. Chcemy wysiąść, naciskamy dzwonek, płacimy drobniakami przez okienko i jesteśmy na miejscu. Wracając do Sanktuarium…ceny biletów są stosunkowo drogie, budynek cały czas jest w budowie ale już teraz robi piorunujące wrażenie. Coś na stul Białej Świątyni, choć ta świątynia robiona jest tylko z drewna. Wieczorem warto skorzystać z uroków kurortu czyli poznać nieco życia nocnego. Nie ma co ukrywać, że Pattaya to światowa stolica prostytucji. Tak już po prostu jest. Oficjalnie prostytucja jest zakazana ale nikt sobie z tego nic nie robi. Oczywiście trzeba przejść się słynną Walking Street ale to najlepiej po zmroku. W ciągu dnia ta ulica wygląda zgoła odmiennie, jest brudna, śmierdząca i aż strach tam wchodzić. Jednakże to przez nią prowadzi najkrótsza droga do terminalu promowego. Kilka dni na leniuchowanie zleciało nim się obejrzałem i niestety trzeba było wracać do domu. Cały pobyt określam jako udany. Była sposobność poznać nowych towarzyszy podróży, zobaczyć coś innego a przecież właśnie tego każdy z nas oczekuje od urlopu.
5.0/6
Ogólnie wycieczka bardzo udana -objazd i wypoczynek .Termin listopadowy odpowiedni.
5.0/6
byliśmy drugi raz na tym objeździe pierwszy raz w 2010 co się nie zmieniło hotel w Bankoku jak wymagał remontu w 2010 tak wymaga i teraz nieprzyjemny zapach w hotelu jak był tak jest program zrealizowany w 100 % pilot Szymon z wielka wiedza i pasją oprowadzał nas po zakątkach baśniowego kraju dzięki jego ogromnej wiedzy zobaczyliśmy piękno zamierzchłych czasów jak i obecnej natury wyjazd godny polecenia
5.0/6
Ogólnie wycieczka rewelacyjna. Lot długi,dość wygodny, brak kateringu to minus/to decyduje LOT/. Ciepło, wyżywienie bez problemów ,rytm wycieczki dopasowany perfek cyjnie.Pilot p.Marta kompetentna.