Opinie o Cesarskie Miasta

5.3/6 (1854 opinie)

5.3/6
1854 opinie
Atrakcje dla dzieci
6.0
Intensywność programu
4.8
Obsługa hotelowa
6.0
Pilot
5.4
Plaża
6.0
Pokój
6.0
Położenie i okolica
6.0
Program wycieczki
5.4
Sport i rozrywka
6.0
Transport
5.6
Wyżywienie
4.5
Zakwaterowanie
4.5
Opinie pochodzą od naszych Klientów, którzy odwiedzili dany hotel lub uczestniczyli w wycieczce objazdowej.

Osoba dodająca opinię musi podać dane osobowe, takie jak imię i nazwisko oraz dane dotyczące wyjazdu, czyli datę i kierunek wyjazdu lub numer rezerwacji. Dzięki tym informacjom sprawdzamy, czy autor opinii faktycznie podróżował z nami. Jeżeli dane się nie zgadzają, wówczas nie publikujemy opinii.
Sortuj: Najlepiej oceniane
Typ turysty: Wybierz
  • 6.0/6

    Afryka nie taka dzika;)

    Maroko, kraj wielu kontrastów. Bieda miesza się z bogactwem i przepychem, kolory z szarością a aromaty jedzenia z niezbyt przyjemnym zapachem wąskich uliczek mediny. Jednak to co odróżnia Maroko od innych turystycznych krajów Afryki to ludzie, którzy nie są nachalni a bardzo przyjaźnie nastawieni do turystów. Nie trzeba na każdym kroku tłumaczyć, że nie chce się czegoś kupić, można podejść-zobaczyć, pooglądać, dotknąć. Jeżeli chodzi o samą wycieczkę rozpoczęliśmy ją od pobytu w hotelu Tagadirt i w nim nasz pobyt również się zakończył. Wraz z innymi osobami śmialiśmy się że kto przeżyje ten hotel będzie już w stanie znieść wszystko. Na pierwszy rzut oka kompleks wygląda bardzo ładnie lecz w środku pokoje pozostawiają wiele do życzenia. Na szczęście tylko spaliśmy w tych pokojach, gdyż cały pierwszy i ostatni dzień spędziliśmy poza hotelem. Plusem położenia tego ośrodka jest bliskość oceanu a plaże w Agadirze jak również w pozostałych miastach charakteryzują się wyjątkową szerokością i są bardzo piaszczyste. Program wycieczki został dostosowany na prawdę dla osoby w każdym wieku a ilość kilometrów jaka była do pokonania w ciągu tych paru dni była praktycznie nieodczuwalna dzięki komfortowemu autokarowi oraz dzięki naszemu pilotowi wycieczki. Pani Nina niezwykle ciekawie opowiadała o wszystkich miejscach, które odwiedzaliśmy. Widać, że praca jest jej pasją i chętnie dzieli się posiadaną wiedzą.

    Dorota - 25.09.2014

    24/25 uznało opinię za pomocną

  • 6.0/6

    Maroko- cesarskie miasta

    Wspaniała podróż, kolorowy zawrót głowy. Mnóstwo wrażeń, doznań, smaków, zapachów ( także niezbyt miłych😂). Piotr stworzył sympatyczną atmosferę wśród uczestników wycieczki, bombardował nas informacjami na temat historii, kultury, obyczajów Maroka. Czasami jednak pozwolił odpocząć w autokarze, więc można było rozkoszować się ciszą😉. Chcę również wyrazić wdzięczność naszemu kierowcy- Mohammadowi ( mam nadzieję, ze nie popełniłam błędu w pisowni), który bezpiecznie dowiózł nas do końca wycieczki. Czuję niedosyt po tych kilku dniach w Maroko, zamierzam jeszcze tam wrócić, może ponownie z Rainbow😎.

    Ewa Grazyna, Sandefjord - 22.11.2023  | Termin pobytu: październik 2023

    0/0 uznało opinię za pomocną

  • 6.0/6

    Mamy oko na Maroko

    Mamy oko na Maroko 29 listopada na lotnisko przyjechaliśmy 2 h przed wylotem a i tak kolejka swoją kilkumetrowym ogonkiem przypominała niezwykłe lata 80 :) po odprawie i nadaniu bagażu wyruszyliśmy w poszukiwaniu napojów w strefie bezcłowej, które miały nam pomóc przetrwać ten 7 dniowy objazd po Cesarskich Miastach Maroka; lot rozpoczął się bez zastrzeżeń 4 godziny i 55 minut; w czasie lotu, który obsługiwały linie lotnicze Smartwing mieliśmy okazję nabyć drogą kupna przekąski drobne oraz papierosy i alkohol - taka promocja wyrobów alkoholowo-tytoniowych obejmuje jedną stronę - gdyby wszyscy uczestnicy przelotu wiedzieli o tym :) z pewnością nikt nie martwił się zakupami na bezcłówce na lotnisku Chopina :) w gratisie otrzymaliśmy kubek wody 200 ml w zależności od upodobań gazowanej lub niegazowanej; dodatkowo na 45 minut przed lądowaniem wręczono nam kartki meldunkowe, które mieliśmy za zadanie wypełnić swoimi danymi osobowymi; kartki te przy odprawie na lotnisku były sprawdzane przez obsługę; jak się później okazało był to warunek konieczny przy każdorazowej zmianie noclegu w czasie całej wyprawy; lądowanie jak zwykle nie obyło się bez braw :) na lotnisku Agadir przywitały nas dwie pilotki - Edyta i Martyna; Martyna zapraszała nas do autokaru nr 5, który swoją opieką objęła Edyta; a Edyta zapraszała pozostałych wycieczkowiczów do autokaru Martyny, która jak się później okazało nie była zbyt cierpliwym pilotem :) z lotniska przejechaliśmy do hotelu Tivoli około 40 minut , każdy z nas ponownie wypełnił karteczki z meldunkiem, które Pani Pilot Edyta zebrała i przekazała recepcjonistom hotelu w celu zakwaterowania nas w Agadirze; obsługa hotelu przywitała nas rozkoszną falą przebojów a'la disco polo od "Żono moja..." poprzez "Jesteś szalona..." a skończywszy na kawałku z tekstem pt. taka mała blondyneczka lub coś w tym stylu dodatkowo zaoferowano nam gorącą herbatę marokańską - miętowo-zieloną z ogromną ilością cukru wraz z olbrzymią tacą pełną 5 rodzajów ciastek równie słodkich jak herbata :) po przydzieleniu pokoi mieliśmy czas wolny na sprawdzeniu terenu - plaża, okoliczne sklep, bazarek, knajpki, kantory etc. pogoda piękna słoneczna, plaża bardzo duża fale Atlantyku przepiękne - mieliśmy okazję zaobserwować piękny przypływ z cudownym zachodem słońca.... Agadir posiada ponad 10 kilometrów szerokich, piaszczystych plaż. no i mamy kolację o godzinie 19:30 i tu zaczyna się istne tournée po fenomenalnej kuchni marokańskiej – bogactwo warzyw, owoców, przypraw, mięsa i słodyczy – jednym słowem szaleństwo kulinarne  30 listopada Po pysznym śniadaniu ruszamy w podróż w kierunku Marakeszu; tuż za granicami Agadiru udaje nam się by obejrzeć słynne kozy wspinające się po drzewach, które są obowiązkowym punktem wielu turystycznych wypraw w Maroku :) Podróżni specjalnie przyjeżdżają do tego miejsca po to, aby zrobić pamiątkowe zdjęcie. Okazuje się jednak, że kozy – masowo okupujące drzewa - są zwykłem oszustwem, na którym miejscowi farmerzy sporo zarabiają... Znany brytyjski fotograf, Aaron Gekoski, przeprowadził śledztwo, z którego wynika, że miejscowi przywożą tam zwierzęta nad ranem, a następnie zmuszają je do wchodzenia na drzewa. Zdarza się, że kozy są nawet przywiązywane do gałęzi. Miejscowi farmerzy zarabiają oczywiście sporo pieniędzy na fotografowaniu przez turystów nietypowej marokańskiej "atrakcji". Kiedy zwierzęta męczą się, stojąc przez wiele godzin w upale na gałęziach drzew, są wymieniane na inne. parę fotografii i „go” do Marrakeszu :) Marrakesz zwany czerwonym miastem, uznawany jest za jedno z najatrakcyjniejszych miast Maroka. W programie zwiedzania mamy: bazar (suk), znany z wyrobów miejscowego rzemiosła, meczet Koutoubija z XII wieku, Muzeum Marrakeszu, pałac Bahia oraz ogród - Jardin Secret. ale po kolei :) Souki to prawdziwa uczta dla entuzjastów pamiątek i nietuzinkowych przedmiotów. Bazarowe królestwo to świetne miejsce, aby poznać miejscowych, a przy okazji spróbować swoich sił w dyscyplinie jaką jest tam negocjowanie cen. Czasem nam się to udawało ale myślę że przy kolejnej wyprawie do Maroko nabierzemy wprawy; w końcu trudno wrócić z Maroka bez kilku pięknych, ręcznie robionych drobiazgów, ale łowy cieszą bardziej, gdy są wytargowane ;) Meczet Kutubijja jest najsłynniejszym, ale także i największym meczetem w Marrakeszu. Mierzący 69 metrów, na tle niskiej, marokańskiej zabudowy, stanowi świetny punkt orientacyjny, podczas zwiedzania starej części miasta (mediny). Niestety to monumentalne zjawisko architektoniczne jest niedostępne dla turystów, dlatego budynek można podziwiać tylko z zewnątrz. Warto też dodać, że Meczet Księgarzy zawdzięcza swoją nazwę sprzedawcom rękopisów. Po arabsku al-Kutubijjin oznacza księgarza lub bibliotekarza, a ze względu na licznych sprzedawców, którzy rozstawiali swoje stragany wokół meczetu, przyjął on nazwę Kutubijja. Tutaj dowiadujemy się od Pani Pilot, że biega wokół nas miejscowy fotograf, który na drugi dzień będzie miał do zaoferowania dla nas pamiątkowe zdjęcia.... i znowu negocjacje i znowu :) rozterka kupić nie kupić  Muzeum Marrakeszu jest zlokalizowane w samym sercu starego miasta, to wyjątkowe muzeum sztuki które zaskakuje nas swoimi fontannami, ornamentami i rzeźbieniami, a zawieszony w atrium, kolosalnych rozmiarów żyrandol, dostarczył nam niesamowitych wrażeń wizualnych. W środku mogliśmy też podziwiać eksponaty sztuki współczesnej, jak i tradycyjnej, marokańskiej. To przepiękne miejsce, które warto odwiedzić nawet nie będąc entuzjastą tego rodzaju lokalizacji i na nas zrobiło wrażenie... Pałac El-Bahia to największy dostępny dla zwiedzających pałac w Marrakeszu, XIX-wieczny kompleks ogrodów z fontannami zachwyca swoim architektonicznym kunsztem, barwnymi mozaikami i szerokimi dziedzińcami, a to zaledwie początek uczty dla wszystkich zmysłów, które oferuje El-Bahia. Pani Pilot wiedziała że zrobi to na nas mega wrażenie... Le Jardin Secret to ukryta w samym sercu medyny zielona oaza z bajecznym, mozaikowym dywanem pod stopami. Piękna gra kolorów i żywej roślinności stanowi duży kontrast dla ceglanego odcienia miasta, a jednocześnie pozwala odetchnąć od zgiełku, hałasu i kurzu. Kompleks składa się z dwóch pięknych ogrodów, punktu widokowego na wieży, a także niewielkiej restauracji. Idealne miejsce na spokojne popołudnie i tam schrupaliśmy czekoladę z Polski :) Podczas zwiedzania miasta zaliczamy również wizytę w zielarni berberskiej, gdzie drogą kupna nabywamy dużo fajnych przypraw, mydła, zapachy do szaf na mole i inne insekty, afrodyzjaki oraz kremy różnego kalibru :) ze śluzem ślimaka, z oleju arganowego oraz opuncji figowej. Pobyt w zielarni przeciągnął się i zastał nas wieczór, który zakończyliśmy ucztą na placu Dżamaa el Fna, który jest wpisany na listę Światowego dziedzictwa UNESCO; życie tam tętni przez całą dobę (m.in. zaklinacze węży, połykacze ognia, treserzy małp, przenośne garkuchnie); zjadamy ślimaki, biesiadujemy z miejscowymi tubylcami i zaczynamy powoli przekonywać się do uroku marokańskiej kuchni i towarzystwa :) dzisiaj zrobiliśmy ok. 270 km, ale było to w miarę znośne.... kolejny hotel i powitanie herbatką oraz ciasteczkami.... i jak tu schudnąć :) 1 grudnia Po wczesnym śniadaniu wyjeżdżamy w kierunku Fezu. Wyjeżdżając z Marakeszu przemierzamy równinę Haouza i przejeżdżamy przez pogórza Atlasu Średniego. Następnie w planach do zwiedzania Rabat, stolica Maroka; meczet i wieża Hassan z XII w, Mauzoleum Mohameda V (dziadka obecnie panującego Mohameda VI), nekropolia dynastii Merynidów – Szella, pałac królewski (z zewnątrz) z imponującą bramą Bab ar-Rouah oraz artystyczna dzielnica Kasba Oudaja. meczet i wieża Hassan z XII w, wznosi się na szczycie wzgórza górującego nad Rabatem .... to niedokończony minaret meczetu, zniszczonego w wyniku trzęsienia ziemi. Gdyby go zbudowano, byłby drugim pod względem wielkości meczetem na świecie, a pierwszym w krajach islamu. Dziś teren świątyni to otwarta przestrzeń, w której oprócz wieży zachowały się jedynie podstawy kolumn. Mauzoleum Mohameda V (dziadka obecnie panującego Mohameda VI) - niestety okazało się niedostępne, a więc w strugach deszczu podziwialiśmy je z zewnątrz... Mauzoleum Sułtana Muhammada V, jest miejscem pochówku sułtana i jego dwóch synów – Hassana II i Mulaja Abdullaha. Wzniesiono go w 1971 roku z białego włoskiego marmuru i stanowi największą atrakcję stolicy. Do mauzoleum wchodzi się z czterech stron, przy wejściach stoją strażnicy w mundurach gwardii królewskiej, kolejni z włóczniami w ręce, strzegą porządku wewnątrz mauzoleum. Wewnątrz, do którego wchodzi się po schodach, pośrodku znajduje się sarkofag Muhammada wykuty z jednego bloku onyksu sprowadzonego aż z Hindukuszu. Co prawda grobowiec króla jest dla nas niedostępny, ale można go oglądać z poziomu galerii. Wnętrze jest przepięknie zdobione tradycyjnym marokańskim wzornictwem ale o tym dowiedzieliśmy sie stojąc jedynie na zewnątrz. Wychodząc można sobie zrobić zdjęcie z jednym ze strażników, chętnie pozują, nie żądając zapłaty. Nekropolia dynastii Merynidów - Szella, zwana Nekropolia Chellah to ufortyfikowany kompleks starożytnych ruin położony na przedmieściach Rabatu. Jako pierwsi osiedlili się tutaj Fenicjanie i Rzymianie, w kolejnych wiekach teren ten wykorzystywany był jako miejsce pochówku władców. W obrębie murów nekropolii wijące się wśród dzikich ogrodów ścieżki prowadzą do pozostałości dawnego meczetu i wykopalisk archeologicznych, urokliwe miejsce.. Pałac królewski (z zewnątrz) z imponującą bramą Bab ar-Rouah którego oglądanie nie jest dane naszym oczom, poza okazałą bramą Bab ar-Rouah do niego prowadzącą. Można ją, ze względów bezpieczeństwa, oglądać jednak tylko z pewnej odległości.... Kazba al-Udaja to kolejny istotny z historycznego punktu widzenia obiekt w Rabacie, który warto zobaczyć, położony przy ujściu rzeki Bu Rakrak to jedno z najchętniej odwiedzanych miejsc w stolicy Maroka. Tutejsze zabudowania służyły niegdyś jako forteca i rezydencja sułtana. Jej mieszkańcy trudnili się pirackim rzemiosłem, napadając na statki i handlując niewolnikami. Przechodząc przez bogato zdobioną Bramę Almohadów znaleźliśmy się w labiryncie uliczek otoczonych biało-niebieskimi domami; tutaj udaje nam się zakupić pączek smażony w głębokim tłuszczu, który w artystyczny sposób sprzedawca oprószył nam cukrem :) niestety brakowało nam do szczęścia filiżanki marokańskiej herbaty z miętą....Cafe Maure było zamknięte... W trakcie podróży Pani przewodnik prezentuje nam komedio-dramat pt. „Dokąd teraz?” – film specyficzny, ale ukazujący piękno tego kraju i problemy na jakie narażone jest społeczeństwo marokańskie w bogatej oprawie muzycznej… otóż grupa kobiet stara się o to, by w ich libańskiej wiosce między chrześcijanami a muzułmanami zapanował pokój – to taki ogólny opis wszystkich perypetii bohaterów tego filmowego obrazu… W związku z tym, że bardzo lubię filmy proponuję wczytać się w świetną recenzję na tej stronie https://www.filmweb.pl/reviews/recenzja-filmu-Dok%C4%85d+teraz-12640 Późnym popołudniem przyjeżdżamy do pięknego Fezu, tu mamy zakwaterowanie 2 noce kolejno i znowu nas witają marokańską herbatą z ciasteczkami; w hotelu, kolacja i nocleg i pierwsza niedogodność :) wi-fi jedynie przy recepcji ale może to i lepiej odpoczywamy z dala i od zgiełku świata wirtualnego :) po trasie ok. 500 km udajemy się na spoczynek oraz nocne Polaków rozmowy.... 2 grudnia Po śniadaniu zwiedzanie Fezu, duchowej i religijnej stolicy Maroka. Zwiedzanie mediny Fes el-Bali (zabytek UNESCO), prawdziwego labiryntu ponad 9000 krętych uliczek, gdzie poruszanie się bez miejscowego przewodnika jest niemożliwe, w tym medresy Bou Inania, meczetu i uniwersytetu El Karawijjin, mauzoleum założyciela miasta Mulaj Idrisa II (zarówno meczet jak i mauzoleum dostępne są jedynie z zewnątrz dla nie muzułmanów) oraz garbarni skór. Wyjątkowa medyna Fezu to miejsce, które pozwala na kilka godzin przenieść się w czasy średniowiecza. Następnie tzw. Nowy Fez: pałac królewski Dar El-Makhzen (z zewnątrz) i olbrzymia brama Bab al Jeloud, spacer po dzielnicy żydowskiej Mellah. no więc kolejno nasze zabytki... Fes el-Bali to najstarsza otoczona murami część miasta. Medyna w Fezie jest niesamowitym labiryntem ponad 9000 uliczek, w którym łatwo się zgubić, a znalezienie odpowiedniego oznakowania może być trudne. Medyna to królestwo souków, czyli targowisk. Wąskie, kręte uliczki, a wzdłuż nich stoiska uginające się pod ciężarem przeróżnych towarów, można tam znaleźć wszystko. Niektórzy uważają, Fez za stolicę marokańskiego rękodzieła i rzemiosła. W chwili wejścia do kolorowego labiryntu można zauważyć warsztaty jubilerów, stolarzy, kowali, garncarzy, tkaczy, malarzy. Niekończący się labirynt , tłum, gwar i chaos. Pomiędzy pieszymi przemieszczają się rowerzyści, osiołki i wózki z towarami, bo samochody by się nie zmieściły. W większości uliczek jest gorąco, brudno i nieprzyjemnie, ale też są miejsca spokojniejsze i w miarę czyste. W zgiełku uliczek i cichych zaułków mediny przeszłość miesza się z teraźniejszością. Handel i rzemiosło przetrwały tu w niemal niezmienionej formie od setek lat. Ale można też tu spotkać szereg przepięknych zabytków: riady, meczety i madrasy (szkoły islamskie o których wspomnę dalej), wielkie, wyłożone kafelkami przestrzenie z wysokimi sufitami i ozdobnymi rzeźbami z drewna, te wszystkie misterne zdobienia są cudowne. Fes el-Bali został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO w 1981 roku. Odwiedzając Fez można doznać szoku kulturowego, ale koniecznie trzeba to zobaczyć, ta różnorodność może się niektórym spodobać. Kolejny punkt programu to wizyta w Art D'Argile tu dostajemy piękną lekcję tworzenia przepięknej ceramiki marokańskiej. Rzemieślnicy z Art d'Argile przedstawiają poszczególne etapy swojej pracy od przygotowania kamienia poprzez jego obróbkę do wytworzenia na końcowy etapie niespotykanych wzorów. Ceramika tutaj jest nadal wytwarzana w tradycyjny sposób, przy użyciu prostych narzędzi ręcznych i unikalnej konstrukcji mozaiki odwróconej. Rozległy salon do którego zaprowadziła nas Pani przewodnik oferuje oszałamiającą gamę misek, tajines, stołów i fontann. Ceny nie są tanie, ale jakość wykonania jest wyjątkowo wysoka (miski są tak dobrze wypalone, że można je postawić bez zepsucia). Mozaikowy zawrót głowy …. Bou Inania, zwana Medresą (szkoła koraniczna inaczej islamska); szkoły takie to perełki architektury, które w Maroku często są niepozorne z zewnątrz, ale kryją zachwycające wnętrza; w nich właśnie studenci nie tylko się tu uczyli, ale także mieszkali, pobyt w szkole trwał zwykle około dziesięciu lat. Medresa Bu Inania znajdująca się w Fezie, jest jedną z najważniejszych i najpiękniejszych medres. Budynek ten został wybudowany około roku 1356 na zlecenie sułtana Abu Inana Farisa, po którym nosi nazwę. Wyróżnia ją także fakt posiadania minaretu. Jest to typowa medresa z XIV wieku o niezwykle bogatych zdobieniach. Dziedziniec otaczają cztery wewnętrzne fasady. Każdy centymetr ścian pokryty jest wspaniałym misternym ornamentem – ściany do pewnej wysokości pokryte są bajecznie ułożonymi płytkami ceramicznymi zellidż o typowym, geometrycznym wzorze, powyżej są marmurowe sztukaterie, wykute cytaty z Koranu, ażurowe ornamenty ze stiuku, cudowne rzeźbienia w cedrze . Całość wprawia w zachwyt. Mimo połączenia z meczetem, również osoby nie wyznające islamu mogą zwiedzać medresę, ale poprzez wejście boczne... Meczet i Uniwersytet Al-Karawijjin w Medinie Feskiej zbudowany został w IX wieku i jest uważany za jeden z najstarszych uniwersytetów świata. Niestety dostępny jest tylko dla muzułmanów i podziwiać można jedynie dziedziniec przez otwarte wrota. Nauczano tam m.in. Koranu, logiki i filozofii. Widać elementy architektury islamsko-marokańskiej. Nazwa meczetu pochodzi od tunezyjskiego miasta Kairuan, czwartego świętego miasta islamu. Kolejny punkt programu to garbarnia skór :) wchodzimy do starego budynku w medynie w Fezie. W środku przypomina wysoką, strzelistą, kwadratową wieżę. W rzeczywistości jest połączeniem kilku budynków z wyjściem na wysoki taras widokowy. Tam prowadzi nasza Pani przewodnik. Wąskimi schodami pniemy się ku górze. Tuż przed samym wejściem na dach uśmiechnięty Marokańczyk podaje gościom liście świeżej mięty. Po co? Po chwili wiemy. Od wejścia w nozdrza uderza duszący odór. Co to jest? Po chwili wszystko będzie jasne. Stoimy nad starą garbarnią skóry. Od kilkuset lat nic się nie zmieniło. Produkcja skór i ich farbowanie wygląd tak samo. Sprzedawcy zapewniają, że do wytwarzania kolorów i garbowania skór nie używa się żadnej chemii. Tylko henna, mięta, szafran oraz gołębie odchody. Stojąc nad garbarnią natychmiast przed oczami przewijają się sceny z "Pachnidła" :) przed wyjazdem oglądaliśmy :) - przypadek?. W książce pachniała wyobraźnia podsycana opisami autora. Tutaj fetor jest oryginalny, prawdziwy. Po chwili ze wspomnień książki przenosimy się do rzeczywistości. Widać ciężką pracę mężczyzn w kadziach na dole. Dowiadujemy się, że mężczyźni w stągwiach ugniatają skóry w barwnikach z dodatkiem gołębich odchodów, które zmiękczają skóry jagnięce i wielbłądzie. Pracownicy na dole to wybrańcy. Zawodu uczą się od ojców i przekazują go synom niczym w spadku. Nikt inny nie wchodzi do zaklętego kręgu dobrze zarabiających farbiarzy. Smród nie jest dla nich przeszkodą. Widok kadzi z barwnikami robi piorunujące wrażenie. Dookoła stare domy pamiętające czasy kilku wieków wstecz. Bocznym dojściem, co chwilę dostarczane są skóry wiezione na sprytnie załadowanych osiołkach. Ma się wrażenie, że zwierzęta uginają się pod naciskiem załadowanych na ich grzbiety skór. Dookoła leżą skórzane plastry czekające na zakończenie etapu farbowania. Potem trafią da krawców. Ze skór powstaną kurtki, marynarki, torby, paski, oprawy książek. Już w XIX w. brytyjska arystokracja oprawiała w skóry swoje księgozbiory właśnie w marokańskich garbarniach. Spod rąk krawców wyjdą skórzane arcydzieła do codziennego użytku. Pufy bogato haftowane złotymi nićmi. Sprzedawcy na kilku piętrach prężą się, żeby tylko zbyć produkty. Przypalają skóry dla podkreślenia ich oryginalności. Proponują przymierzanie i szybko schodzą z cen. Jak łatwą sprzedawcy mają pracę w porównaniu do tych mężczyzn na dole, pracujących w smrodzie odchodów i upale. Decydujemy się na zakup torebki w iście promocyjnej cenie w kolorze navy i faktycznie nie śmierdzi i jest oryginalna  Pałac królewski w Fezie, a dokładniej Dar el-Makhzen, to ogromna posiadłość rozpościerająca się na 80 hektarach. Wewnątrz kryją się imponujące sale pałacowe, mniejsze budynki, pałacyki i ogrody. Niestety nie są one udostępnione zwiedzającym, więc pozostaje nam tylko wyobrazić sobie, jak mogą wyglądać. A podobno są naprawdę przepiękne – jeden z pałaców posiada misterne grawerowanie, a kolejny – malowane sufity. Niestety musimy się zadowolić oglądaniem potężnych mosiężnych drzwi zdobionych zellige i pokrytych drzewem cedrowym. Tajemniczo brzmiąca nazwa zellige oznacza po prostu terakotową mozaikę stworzoną z geometrycznych kształtów, charakterystyczną dla architektury marokańskiej. Na samym końcu mogliśmy podziwiać olbrzymią bramę Bab al Jeloud. Spacer po dzielnicy żydowskiej Mellah kończy nasze zwiedzanie tego dnia.... Relokację do tej części miasta nakazał wyznawcom judaizmu w 1276 r. sułtan Abu Jusuf Jakub. Dziś żydów już właściwie w mieście nie ma, gdyż wyjechali po 1948 r. do Izraela. Zabudowa dzielnicy różni się od tej, którą można oglądać w arabskiej części miasta. Domy żydowskie miały zazwyczaj duże okna i balkony wychodzące na ulice, a arabskie – na wewnętrzny dziedziniec i ogród, a od zewnętrznego świata grodzone były murami. Domy żydowskie zachowały się w dobrym stanie, podobnie jak synagoga Aben Danan. Do jej środka w zamian za niewielki datek wpuszcza opiekun miejsca. Wewnątrz można zobaczyć historyczne zdjęcia marokańskich synagog i kirkutów. Zresztą jeden z nich z białymi nagrobkami i przylegającym muzeum jest dostępny dla zwiedzających. Po południu zaplanowaliśmy sobie sami czas wolny - przejazd taksówką w kolorze czerwonym na suk i szaleństwo zakupowe :) wieczorem dla chętnych zaplanowano kolację feską z występami folklorystycznymi (koszt ok. 35 EUR) ale my w ramach integracji lokalnej :) zostaliśmy w hotelu na własną biesiadę :) też udaną :) 3 grudnia Po śniadaniu przyjeżdżamy do Volubilis (zabytek UNESCO), gdzie zwiedzamy ruiny rzymskiego miasta z I w. oraz Dom Orfeusza Publiczną łaźnię; Kapitol-zbudowany w 217r. Łuk triumfalny z 217r. zbudowany na cześć cesarza Karakalli; Dom Efeba; Dom Kolumn; Dom Rycerza; Pałac Gordianów wybudowany w latach 238-244 oraz Dom Wenus Najbardziej spektakularną rzeczą jaką oglądać można w Volubilis są mozaiki podłogowe. Nam osobiście najbardziej podobały się te z domu Venus – Uprowadzenie Hylasa przez nimfy i Diana w kąpieli. W jednym z domów zrobiła na nas wrażenie mozaika z Dionizosem i czterema porami roku. Następnie udajemy się do Meknes, zwanego miastem pięknych bram. Wizyta w mauzoleum sułtana Mulaj Ismaila, założyciela miasta i najbardziej krwawego z marokańskich władców robi wrażenie, na szczęście pogoda nas oszczędza i udaje się zrobić piękne fotografie – przynajmniej do południa; Kolejnym punktem programu są następnie legendarne stajnie dla 12 000 koni, spichlerze, bramy Bab el-Khemis i Bab el-Mansour które uważane są za najokazalsze w całym Maroku. Wieczorem udamy się do Casablanki na kolację i nocleg. Pokonujemy trasę około 300 km. To jedyny hotel gdzie nie witają nas herbatą i ciasteczkami… przed kolacją polujemy na sklep z trunkami i czym prędzej wracamy do hotelu  Casablanka to urokliwe miejsce, ale po zmroku lepiej być w bezpiecznych zaułkach hotelu… 4 grudnia Po śniadaniu rozpoczynamy zwiedzanie centrum Casablanki: meczet Hassana II (również wewnątrz) z najwyższym na świecie 200 metrowym minaretem i plac Mohameda V, którego zabudowa jest ciekawym przykładem architektury kolonialnej. Casablanca to wielka aglomeracja, w której arabska kultura zderza się z działalnością światowych koncernów. Symbolem miasta jest olbrzymi meczet Hassana II. Jego minaret jest najwyższą sakralną budowlą na świecie. Najciekawsze budynki powstały w Casablance w czasie trwania protektoratu francuskiego. Można zawiesić oko na gmachu kina Rialto z 1930 r. czy Cathedrale du Sacre Coeur. Będąc w centrum warto zwrócić uwagę na hotele Transatlantique, Exelcior i Hyatt Regency. Obsługują swoich gości od przeszło :) I poł. XX w. W Casablance czuć powiew atmosfery Starego Kontynentu. Nawet medyna, która powinna być typowo arabska wygląda trochę jak europejski bazar-sprzedaje się tutaj sporo podróbek markowych produktów za niebotyczne ceny. My skupiliśmy się głównie na monstrualnym meczecie Hassana II, który położony jest nieco na północny-zachód od ścisłego centrum. Olbrzymia świątynia z odsuwanym dachem, najwyższym minaretem na świecie (210m) pomieścić może ponad 20 tys. osób. Meczet Hassana II jest jedynym meczetem w Maroku który można zwiedzać. Są wyznaczone godziny zwiedzania. Obiekt jest olbrzymi wyściełany dywanami. W związku z tym zachodzi konieczność zdjęcia obuwia. Dostaje się specjalne torby plastikowe. Ogrom budowli zachwyca zwiedzających a minaret najwyższy na świecie robi wrażenie. Konieczna jest opieka przewodnika, bez Pani Edyty nie weszlibyśmy nigdzie . Najwyższa sakralna budowla na świecie – 210 m. To miejsce koniecznie trzeba zobaczyć – kto by pomyślał że tak dostojny meczet można było wybudować w zaledwie 7 lat... Czymś w rodzaju Beverly Hills, o czym wspomina nasza Pani przewodnik jest w Casablance dzielnica Anfa. Mieszczą się tutaj wystawne rezydencje śmietanki towarzyskiej mieszkańców i inwestorów. Stosunkowo łatwo kupić tutaj pamiątki po normalnej cenie. Wielu sklepikarzy wywiesza ceny. To kolejna oznaka innego podejścia do życia Marokańczyków mieszkających w Casie. Wyjeżdżamy z Casablanki i słyszymy zapowiedź filmu przez naszą Panią przewodnik  z mistrzowską rolą Humpreya Bogarta. Kolejnym punktem programu jest przejazd do Al Dżadidy - dawnej enklawy portugalskiej. Zwiedzamy historyczne centrum miasta: fortecę Mazagan z Cysterną Portugalską, sąsiadujące ze sobą kościół i wielki meczet, domy kupców żydowskich i portugalskich oraz arabską medinę. Naszym oczom ukazuje się Citerne Portugaise (cysterna). Zaraz obok znajduje się Eglise de l’Assomption – Kościół Wniebowzięcia z XVII w. Co ciekawe i warte odnotowania na przeciwko świątyni katolickiej znajduje się meczet – Grande Mosquee. Dwie ulice dalej obejrzeć można kościół św. Antoniego Padewskiego. W najważniejszym miejscu Al-Dżadidy jest więc przewaga świątyń katolickich nad muzułmańskimi – przypadek?  Citerne Portugaise (portugalska cysterna) czyli podziemny zbiornik wodny używany już od XVI w. Ciekawe pomieszczenie wybudowane w stylu manuelińskim na podstawie kwadratu najprzyjemniej jest odwiedzać w małej grupie bądź samemu. Przyjemne wrażenie sprawia także spacer po murach obronnych. W rogach starówki ulokowane zostały 4 bastiony. Od północnego wschodu mury wieńczy bastion St. Sebastian, który kiedyś był siedzibą Inkwizycji. Idąc na południe docieramy do Bastionu de’l Ange, z którego widok wydaje się być najciekawszy. Po zachodniej stronie wejść można na bastion du St. Esprit i Bastion St. Antoine. Niestety nagła fala opadów przyspiesza nasz spacer…. W czasie wolnym korzystamy z urokliwych knajpek, które otaczają fortecę oferując w menu świeże i najwyższej jakości owoce morza  rozpusta dla podniebienia  Jedziemy na nocleg w okolice Essaouiry (As-Sawira) i pokonujemy trasę ok. 360 km i w tym czasie właśnie oglądamy film Casablanca  niektórzy widzą go po raz pierwszy  i już wiedzą dlaczego go nigdy nie zobaczyli  Dla przypomnienia tu odzywa się moje zboczenie hobbistyczne … Akcja filmu rozgrywa się w 1941 roku, w Maroku, w położonej na wybrzeżu Casablance pozostającej pod kontrolą rządu Vichy. Do miasta ściągają uciekinierzy z ogarniętej wojną Europy, by stąd udać się w finałową podróż przez Lizbonę do Stanów Zjednoczonych. W lokalu słynnym na całą Casablankę, prowadzonym przez Amerykanina Ricka Blaine'a (Humphrey Bogart), goszczą szukający ratunku uciekinierzy, oszuści, przedstawiciele władz Vichy, naziści. Gra się tu w ruletkę, konwersuje, popija trunki, oczekując na szansę podróży do Stanów lub nie czekając już na nic. Pewnego dnia w tymże lokalu pojawia się Victor Laszlo (Paul Henreid), przywódca ruchu oporu wraz z małżonką, Ilsą Lund (Ingrid Bergman). Para pilnie potrzebuje zdobyć listy tranzytowe, które pozwolą obojgu (a szczególnie ściganemu przez nazistów Victorowi) przedostać się do Stanów. W posiadaniu owych listów, zbiegiem okoliczności, jest właściciel klubu, Rick. I sprawa byłaby całkiem banalna, gdyby nie to, że przed kilkoma laty, jeszcze w Paryżu, Rick i Ilsa mieli romans. Spotkanie po latach burzy spokój dwojga… no i jak tu nie wspomnieć tego pięknego filmu a przecież staruszka Casablanca ma przeszło 77 lat  to dobrze wróży , że oglądnęliśmy ten film  w tak okrągłą rocznicę  5 grudnia Po śniadaniu i szybkim noclegu zwiedzamy As-Sawirę, nadmorskie miasteczko słynącego z wyrobów z drewna tui, oryginalnej architektury i artystycznej atmosfery. Masywne fortyfikacje starego miasta, wąskie i kręte uliczki, pobielone domy z niebieskimi drzwiami, miłe kafejki, uroczy port to prawie bajkowy obrazek. As-Sawira to bardzo przyjemne, leżące nad Oceanem Atlantyckim miasteczko. Wiele lat temu miejsce to upodobali sobie hipisi i do dziś czuć w nim luźny klimat tamtych czasów. Brak namolności sklepikarzy i morskie powietrze sprawiają, że prawie każdy turysta poczuje się tutaj swobodnie i beztrosko. Co więcej, medyna As-Sawiry należy do jednej z atrakcyjniejszych, no i wpisana została nawet na listę UNESCO. Dobrym miejscem do rozpoczęcia zwiedzania okazał się parking samochodowy pomiędzy Ogrodem Orsona Wellsa, a portem sardynkowym. Obok parkingu funkcjonują‚ smażalnie rybne ze świeżymi owocami morza i naturalnie świeżymi rybkami. Przekraczając Porte de la Marine wchodzimy na teren portu. Od ranka pełen ruch, mieliśmy okazję zaobserwować jak pracują tutejsi rybacy… Cały port okupowany jest przez mewy, trzeba uważać żeby nie zostawiły na ubraniu przykrej niespodzianki  nas na szczęście oszczędziły.. Przy porcie znajduje się Skala Du Port – południowy bastion As-Sawiry. Rozpościera się stąd ładny widok na całą medynę. Wychodząc z portu wystarczy przejść przez Plac Moulaya Hassana, na którym często występują przeróżni artyści, i już wchodzi się na teren medyny. To był najprzyjemniejszy spacer wzdłuż murów: najpierw w lewo uliczką Rue de la Skala, a następnie schodkami w górę na Skala de la Ville. Ten odcinek muru chroniący miasto m.in przed gwałtownymi podmuchami wiatru alizee prowadzi do bastionu północnego. Na odległości całego tego fragmentu ustawione zostały brązowe armaty  udało nam się uchwycić parę fotografii  na nich Skala de la Ville i Bastion Północny – tu schodząc z murów wystarczy pójść byle którą uliczką na wprost, a i tak znajdzie się w centrum medyny. W porównaniu do innych, które mieliśmy okazję zwiedzać ta nie jest zbyt skomplikowana. Stare miasto nie posiada atrakcji wybijających się przed szereg, ale całość jest bardzo ładnie skomponowana, schludna i estetyczna. Imponująca natomiast jest cisza i spokój zwiedzania  Deptak w As-Sawirze robi wrażenie  w centrum medyny znajdują się m.in suk jubilerski oraz suk rybny i suk przypraw. Północna jej część to dzielnica żydowska-mallah. W centrum medyny znajdują się m.in suk jubilerski oraz suk rybny i suk przypraw. Północna jej część to dzielnica żydowska-mallah. Pani przewodnik zapewniła nam piękną atrakcję w postaci tego pierwszego – fantastyczne miejsce gdzie głuchoniemi uczniowie – artyści wykonują piękne wyroby srebrne i bardzo oryginalne pod każdym względem od wypełnień kamieniami szlachetnymi po niepowtarzalne wzory. Wszystko można dopasować na miejscu no i oczywiście odchudzić portfel  Kończymy zwiedzanie w As-Sawirze i mkniemy wzdłuż wybrzeża Atlantyku do Agadiru. Nocleg i kolacja w hotelu. Dzisiejsza trasa to jedynie ok. 180 km. No i na zakończenie parę słów o Agadirze  Agadir to nie mekka dla miłośników historii, choć oczywiście można tu znaleźć trochę historycznych smaczków. To miasto dość nowoczesne jak na marokańskie warunki. Starsza zabudowa prawie w całości została zniszczona podczas trzęsienia ziemi w 1960 roku. To, co zobaczyliśmy na miejscu podczas zwiedzania Agadiru pochodzi z lat 60-tych i trochę późniejszych. Nie oznacza to jednak, że w Agadirze nie ma co zwiedzać. W ostatnim dniu naszej podróży zobaczyliśmy pozostałości po XVI-wiecznej kabzie Oufella. Chociaż po fortecy niewiele zostało (kilka murów), to warto tam pojechać chociażby dla samych widoków. Kabza bowiem znajduje się na szczycie wzgórza górującego nad miastem. Warto zobaczyć również wielobarwny Port d’Agadir i marinę. W porcie rybackim są piękne rozmaite okazy ryb i innych stworzeń morskich. Z kolei marina, czyli port jachtowy, to fajne miejsce do spaceru i przyjrzenia się ekskluzywnym łodziom. No i coś dla miłośników zwierząt – niestety nam zabrakło czasu… Dolina Ptaków - to taki park-mini zoo oraz park krokodyli (Crocopark). Żyje tam ponad 300 krokodyli oraz żółwie. Co dla niektórych istotne, Agadir jest jednym z nielicznych miejsc w Maroku, gdzie nie ma większego problemu z dostępem do alkoholu. Kupić można go zarówno z sklepach, jak i w restauracjach. Nasz ostatni spacer po plaży i udajemy się do hotelu, gdzie po przepysznej obiadokolacji kończymy wieczór przy animacjach muzycznych, które zapewniała obsługa hotelu. 6 grudnia Wstajemy rankiem około 7 i już wiemy, że to już koniec naszej wspaniałej wyprawy  … jemy pyszne śniadanie od pysznych zestawów warzywno-owocowych poprzez jajka z dodatkami lokalnej wędliny i dodatków w postaci sosów, ziemniaczki zapiekane do słodkości typu naleśniki z czekoladą, bułeczki, rogaliki oraz pyszną herbatę i kawę…. Samolot odlatuje punktualnie o 16.10 … udaje nam się przetrwać lot dzięki trunkom z bezcłówki i lądujemy bezpiecznie o 21.10 w Polsce…  PODSUMOWANIE  Maroko to raj dla zakupoholików. I co ważne, można kupić tu rzeczy, które nie są łatwo dostępne w Polsce. Warto zabrać większy bagaż i wziąć zapasy przypraw, herbat czy oleju arganowego. Oczywiście dostać można tu też piękne kolorowe chusty, wyroby skórzane, biżuterię, a także pamiątki typu magnes na lodówkę z napisem „Maroko”. Jak smakuje Maroko? Tak naprawdę Maroko to wielokulturowe dziedzictwo kulinarne, bogactwo smaków i kultur, które odcisnęły piętno na tych ziemiach począwszy od Rzymian, przez Arabów, Hiszpanów czy Turków kończąc na francuskich kolonistach  no ale szczególnie duży wpływ mieli na to przybysze z głębi Afryki i Bliskiego Wschodu. To oni przecież wzbogacili potrawy o nowe przyprawy, orzechy, oliwki, cytrusy, moje ulubione suszone owoce, i jak wspomniała Pani przewodnik jako pierwsi do tadżinu dodali jagnięcinę oraz daktyle. Żydzi z kolei (w Maroku mieszka – jedna z najliczniejszych w świecie arabskim – społeczność żydowska, która przybyła tu wraz z wysłannikami Cezara) nauczyli naszych marokańskich tubylców kiszenia owoców oraz piklowania warzyw. Pozostałością po Imperium Osmańskim jest przecież grillowanie mięs i warzyw nad rozżarzonymi węglami co mieliśmy okazję zobaczyć na niejednym suku. No i na końcu Francuzi, o których wspomniałam – to oni przecież nauczyli Marokańczyków miłości do słodyczy, kawy, a nawet wina. A więc potwierdza się ta wielokulturowość  na każdym kroku w kuchni, architekturze, zwyczajach, tradycjach Wspomnę jeszcze o gamie pysznych przypraw, które po raz kolejny urzekły nasze podniebienia…. Suszony i mielony imbir, papryka słodka, chili, kmin rzymski , pieprz czarnym cynamon, szafran i moja ulubiona kurkuma na każdym suku prezentują się w pięknych stożkowych piramidach workach obok świeżych ziół: kolendra, natka pietruszki oraz w mega ilościach i odmianach mięta. Ta ostatnia to główny składnik herbaty, którą nas częstowano na każdym kroku. Atai to napój, który w Maroko traktowany jest jako wyraz przyjaźni oraz wierności tradycji. Ze względu na swoją popularność serwowana jest cały dzień, przy każdym posiłku i każdej rozmowie. Herbata ta to bardzo intensywny napar z dużych liści mięty posłodzony ogromną ilością cukru. Także mieliśmy okazję pić ją zawsze…. No i ostatnie przysmaki Maroka….od tadżinu, przez grillowane owoce morza, aż po gotowane ślimaki z ziarnami kolendry i dużą ilością pieprzu, które mieliśmy okazję jeść w Marakeszu . Najpiękniej pachną meshwi – marokańskie grille, na których skwierczą drobno pocięte kawałki mięsa, ryb, owoców morza oraz warzyw nabite na długie szpady. Szaszłyki lądują później na glinianych talerzach, w towarzystwie kuskusu, pikli oraz pikantnej pasty paprykowej. To rozpusta dla żołądka  Maroko jest kolorowym, egzotycznym krajem, pełnym wspaniałych zapachów, smaków i widoków – koniecznie trzeba tam pojechać – polecam 

    JAGODA - 22.12.2019

    22/25 uznało opinię za pomocną

  • 6.0/6

    06-20 Wrzesień 2019

    Cesarskie miasta z bardzo ciekawym programem zwiedzania a to dzięki wspaniałej pilot Pani Malgorzaty która ma niesamowity zakres wiedzy o Maroku i jej przekazanie uczestnikom. Pilot dbający o uczestników obiazdówki za co należą się jej wielkie podziękowania. Pochwaly takie nie dotyczą Pani Rezydent Sylwi, której nie było w hotelu po przyjeździe z obiazdówki, a problemy hotelowe się nawarstwialy. Pokoje nie przygotowane. Oczekiwanie do godz18.00 i otrzymanie pokoju uragajacego godności ludzkiej. Po interwencji Pani pilot w następnym dniu pobytu stałego otrzymaliśmy pokój taki jaki byl w umowie. Chce zaznaczyć że Pani Rezydent pojawiła się po 2 dniach po interwencji telefonicznej. Skutek spotkania niezbyt przyjemny.

    Tadeusz - 26.09.2019

    6/7 uznało opinię za pomocną

telefon

Pobierz aplikację mobilną Rainbow

i ciesz się łatwym dostępem do ofert i rezerwacji wymarzonych wakacji!

pani-z-meteracem