5.5/6 (131 opinii)
6.0/6
Super objazdówka i fajna ekipa , Wspaniały rezydent! wielkie podziękowania dla Miłka ! - super organizacja na 5+
Katarzyna - 18.03.2025 | Termin pobytu: luty 2025
0/0 uznało opinię za pomocną
6.0/6
Wycieczka super zorganizowana, wszystko wg planu, bez opóźnień. Bezpiecznie na 100%. Cudowne widoki i klimat.
Kasia - 21.03.2025 | Termin pobytu: luty 2025
0/0 uznało opinię za pomocną
6.0/6
Bardzo ciekawe miejsca naturalne, doświadczenie kraju dotkniętego autokracją i tragicznie zubożałego przez ostatnie 30 lat....Park Canaima i wodospad Salto Angel to miejsca magiczne. Nasi piloci - opiekunowie Artur i Ricardo - pełen profesjonalizm i fajni goście.
Darius - 31.01.2025
6/8 uznało opinię za pomocną
6.0/6
Minął już tydzień od powrotu, a we mnie ciągle pulsuje krew w rytmie tambores, merengue i salsy. Zamykam oczy i widzę piękno natury jakie odkryła przede mną Wenezuela. Ale zacznę od początku...12 h lotu jakoś zleciało, system rozrywki pokładowej na własnych urządzeniach działa, nie ma ładowarek więc trzeba mieć powerbanka. UWAGA! Zero alkoholu na pokładzie, podejście załogi jest bardzo restrykcyjne. Jeśli ktoś poczuje zew i chce się napić, niech robi to inteligentnie, aby nie wpaść. Załoga zabiera butelki (nie zakupione na pokładzie), wręczają "czerwone kartki", a później zostaje TYLKO powrót do Polski przez Caracas i Stambuł. Teoretycznie Sky Bar jest ale jeśli jest jakaś akcja na pokładzie, to i tego baru nie będzie. W trakcie objazdu jest kilka lotów wewnętrznych, wbrew pozorom procedury czy oczekiwanie na lotniskach, nie jest takie uciążliwe, a same loty krótkie do 1h max. UWAGA! Wszędzie klima po 18 stopni, zatem bluza pod ręką, to dobra opcja. 2000 USD/ os. starczyło na wycieczki fakultatywne na objeździe i podczas wypoczynku na Margaricie, lunche na trasie, opcjonalne napiwki, rum i inne pamiątki. Na objeździe śpi się krótko i szybko, zupełnie odwrotnie niż czynności wykonywane przez Wenezuelczyków. Nasza grupa liczyła sobie 18 osób, wszyscy bardzo zdyscyplinowani. Pozdrawiam całą ekipę !!! Byliśmy pod opieką dwóch super przewodniczek Magdy z Rainbow i Patrycji z lokalnego biura. Obie profesjonalne, uśmiechnięte, z pozytywną energią. Magda rzetelnie opowiadała o historii Wenezueli, odpowiadała na każde pytanie, towarzyszyła nam w ekstremalnych momentach, natomiast Patrycja dopinała wszystko organizacyjnie, była taką podporą, odwiozła nas do hoteli stacjonarnych, wyściskała. Wielkie dzięki dla Was :) Wszyscy kierowcy, na najwyższym poziomie, jazda bezpieczna. Przygoda zaczęła się bardzo wcześnie od przelotu do Puerto Ordaz i od lekkiego trekkingu do kilku punktów widokowych w Parku La Liovizna. Wodospad robi wrażenie, choć to nie Niagara ale ma swój urok. Wpłynęliśmy łodziami niemalże pod sam wodospad, miała być lekka mgiełka ale jak chlusnęło wodą, to wszystkim dech zaparło i było słychać tylko takie WOW! Ekscytujące przeżycie. Podobnie było w Parku Cachamay, tyle że tam mogliśmy wysiąść z łodzi i po mega śliskich kamieniach wtoczyć się pod kaskady wodne i popływać. Widok dwóch rzek płynących jednym korytem jest niesamowity, wręcz niemożliwy, a jednak. To trzeba zobaczyć na własne oczy, rzeka Orinoko (ta ciemniejsza) płynie obok rzeki Caroni (ta jaśniejsza), nie łącząc się. w tej ostatniej mogliśmy się zrelaksować, pląsając na plaży ze szklaneczką rumu albo dwiema, no może były i trzy ;) Ten relaks zdecydowanie za krótki ale następnego dnia czekała nas dwudniowa wizyta w dżungli. Zabraliśmy tylko najpotrzebniejsze rzeczy, koniecznie długie spodnie, bluzy lub koszule, zakryte obuwie, nakrycie głowy, skarpety, przeciwdeszczówki, ładowarki, krem z filtrem i repelent na komary. Gryzły ale tylko wieczorem podczas integracji. Mieszkaliśmy w domkach na palach, gdzie nie było owadów i innych niebezpiecznych gości z dżungli. Domki zabezpieczone siatką, dodatkowo nad łóżkami moskitiery. Towarzyszyła nam jedynie mała jaszczurka. Prąd był ale w określonym przedziale czasowym. Przy recepcji jest długa listwa, każdy mieścił się z telefonem, było nawet gniazdo na nasze wtyczki bez konieczności używania przejściówek. Rozliczenie z konsumpcji trunków następuje przy wymeldowaniu. Bardzo to zdradliwe, no cóż... WAKACJE! W nocy i nad ranem muzyka natury, kumkanie, wycie, stukanie, warczenie i inne. Proponuję zatyczki do uszu, jeśli dla kogoś jest to dyskomfort. Podczas pływania Deltą Orinoko jedną z jej odnóg, złapał nas solidny deszcz. Na łodziach była plandeka ale nie starczała dla osób z przodu lub z tyłu, trzymaliśmy ją w rękach, wygrały te osoby, które siedziały po środku łodzi. Dobrze mieć ze sobą płaszcz przeciwdeszczowy. W wioskach Indian można kupić różne fajne przedmioty, płaci się dolarami. Najlepiej mieć drobne i płacić równą kwotę. Wizyta w dżungli zakończyła się krótkim spacerem w kaloszach i z maczetą po bagnisto-błotnym terenie. Ważyliśmy każdy krok, nie można było łapać się za drzewa, ze względu na robaczki i kolce. Jeśli ktoś będzie spragniony lub głodny, jest możliwość napicia się wody ze środka gałęzi, zjedzenia serca palmy i skosztowania termitów prosto z gniazda. Woda pyszna, serce palmy jak orzech, a termity jak mak. Jednak to na co wszyscy czekali miało nastąpić po powrocie do "cywilizacji" i przelocie do Canaimy. Polecam lot helikopterem (koszt niebagatelny bo 690 USD na osobę), na pewno warto. Lot trwa ponad 1h, leci się nad laguną, nad górami stołowymi Tepui, wśród skał Kanionu Diabła aby pokłonić się wodospadowi Salto Angel. Ponieważ byliśmy tam w porze suchej, sam wodospad nie był tak rozległy ale i tak robił wrażenie. Natomiast największe WOW to te góry i Diabelski Kanion, widoki jak nie z tego świata. Piękno tego krajobrazu jest w stanie tylko poeta wyrazić. Magia i majestat! Ponieważ warunki sprzyjały, pilot wylądował w środku kanionu, mogliśmy wysiąść z helikoptera i cyknąć kilka zdjęć. Podłoże mokre, miejscami głębsze niecki z wodą. Dla takich widoków warto polecieć, mimo kosztów. Kasa kasą, a przeżycia, których doświadczyliśmy zostaną na zawsze i nie da się ich przeliczyć na pieniądze. Aby ochłonąć, popłynęliśmy pod wodospady w Lagunie Canaima, Lekki trekking pod górkę, weryfikacja odzieży, przyodzianie gustownych skarpetek do kostiumu i w drogę na ścieżkę tuż za wodospadem. Pierwsza trasa jest lekka, łatwa i przyjemna, skarpety trzymają podłoże. Następnie udaliśmy się pod kolejny wodospad, leśną ścieżką wspinając się po skałkach (w samych skarpetach). Ta ścieżka już mroziła krew w żyłach, ciśnienie wody, prąd, podmuchy, śliskie podłoże, dostarczały adrenaliny. Mniej więcej w połowie tej trasy jest moment, kiedy woda bucha prosto w oczy, nic nie widać, nie można oddychać ale TRZEBA KROCZYĆ DALEJ, nie można się zatrzymać, idziemy blisko ściany, jesteśmy pod opieką lokalsów, mają na nas baczenie. Dochodzimy do bezpiecznego fragmentu, skąd przewodnik pojedynczo zabiera ludzi pod kolejny fragment wodospadu, celem zapozowania do zdjęcia. Więcej adrenaliny dostarcza samo przejście do tego miejsca niż stanie pod wodospadem. Obok jest taki zielony cypel, można się na nim położyć (ryzykowne), silny prąd, a w dół daleko. Są tam wystające elementy, o które można się zaprzeć. Jeśli ktoś ma kostium dwuczęściowy lub luźne kąpielówki, podnosząc się z tego miejsca może stracić gacie i to dosłownie. Ale do odważnych świat należy. Magda, dzięki, że mogłam poleżakować tam z Tobą :) Caracas i peryferia... Miasto szare, bure i ponure, z uciążliwą wonią spalin ale obowiązkowe w programie. Na ulicach gigantyczne korki, wszyscy jeżdżą jak chcą, jeden wielki chaos ale tubylcy ogarniają i wszystko jakoś funkcjonuje. Wjechaliśmy kolejką linową do jednej z biedniejszych dzielnic San Augustin w towarzystwie muzyków pochodzących właśnie z tej dzielnicy i promujących ten ich zakątek świata. Przy rytmach tambores przemieszczaliśmy się po kolorowych uliczkach dzielnicy, były również pląsy w jednym z lokalnych barów. Na kolejnym przystanku dostaliśmy pyszne pierożki empanadas i ciekawy trunek do wypróbowania Guarapita. Nie obyło się bez zakupienia całej butelki ;) Nie znam dokładnego składu ale po spożyciu z siostrą flachy, całą noc śniły mi się jakieś hardcory. Zjeżdżając kolejką w dół, patrząc do dołu po lewej stronie są ciekawe zdjęcia na dachach domów. Warto cyknąć zdjęcia. Piękny widok na Caracas z góry, na której znajduje się muzeum 4F. Wjazd jeepami na górę do Parku Waraira Repano też super. Ubawiliśmy się po drodze (oj biedny kierowca musiał wysłuchiwać naszych głupot). Wyprawa super, na każdym kroku jakaś degustacja, mnóstwo pamiątek do kupienia. Ponieważ byliśmy ponad chmurami, z niecierpliwością oczekiwaliśmy aż się rozejdą i będzie można zobaczyć Caracas z innej perspektywy. Udało się! W destylarni jest możliwość zakupu bimbru (Miche chyba tak się pisze) z nutą anyżową, 50 %. W połączeniu z colą jest ok ;) Objazd zakończyliśmy "zwiedzając" Margaritę. Mam wrażenie, że można było zobaczyć coś więcej, bo jeszcze trochę czasu było. No ale ostatecznie jest jeszcze fakultet Margarita w pigułce. Natomiast smakowanie kokady (taki shake jak z McD) ale dolewając rumu mieliśmy już Coco Loco i to było TO! W hotelu Hilton można zrobić zakupy kawowo-czekoladowo-rumowe, co kto chce, oczywiście z degustacją. ten Hilton, to pod turystów rzecz jasna ale są miejsca gdzie można kupić takie rzeczy taniej. Na objeździe trzeba mieć swój pap. toalet. lub chusteczki bo na trasie w WC nie ma. Papier wyrzuca się do kosza na śmieci, a nie do sedesu. Ręczniki, mydło są nawet w dżungli. Jedzenie na objeździe standardowe czyli ryż, platany, jajecznica (do krojenia nożem), placki arepas, kurczak lub wołowina szarpana, ryba, warzyw jak na lekarstwo. Brakowało czegoś słodkiego do kawy, deseru albo chociaż dżemu ale dało się najeść. Pod prysznicem głównie chłodna woda, do tego też można się przyzwyczaić. W Puerto Ordaz na 1 piętrze jest bar z tarasem, dobre drinki robią. W Caracas po wyjściu z hotelu idąc w lewo i ponownie w lewo jest knajpa, w której sprzedają piwo w wiadrze z lodem i otwieraczem c.d.n.... Nie mieszczę się o opisem...
sobusiakpaulina@gmail.com - 17.02.2025
12/12 uznało opinię za pomocną