5.1/6 (204 opinie)
6.0/6
Decyzja o wyborze terminu wyjazdu w pierwszej połowie marca okazała się strzałem w dziesiątkę. Przez cały czas słonecznie i przyjemnie ciepło – do 27 °C, jedynie pierwszy i ostatni dzień w Delhi trochę pochmurny. Wszyscy nasi współtowarzysze okazali się bardzo sympatycznymi Osobami i doświadczonymi podróżnikami, a dzięki takiemu połączeniu cała wyprawa przebiegała bardzo sprawnie i zawsze w dobrej atmosferze. Program od pierwszego dnia dostarczał wielu wrażeń i to w różnych kategoriach. Pierwsze z nich to te estetyczne: podziwianie niesamowitych fortów zbudowanych na skałach albo na środku pustyni, wspaniałych pałaców maharadżów, misternie rzeźbionych świątyń dżinijskich, ozdobionych freskami haveli w Mandawie i tytułowych kolorowych miast: złotego, błękitnego, różowego. Nieprawdopodobna studnia schodkowa w Abhaneri gromadząca wodę od ponad 1100 lat, fasada Pałacu Wiatrów, obserwatorium Jantar Mantar no i wreszcie wspaniały finał – Taj Mahal… Drugie, też estetyczne, ale z tych wprawiających nas początkowo w lekką konsternację: sterty śmieci, rynsztoki i to, co było dla nas najbardziej zasmucające – ludzie „mieszkający w Indiach” jak eufemistycznie określa się osoby, które nie mają własnego domu i często całe życie spędzają na ulicy… Trzecia kategoria – z lekkim dreszczykiem :): Przejazd rikszą po starej części Delhi, po wąskich uliczkach pomiędzy warsztatami, straganami i świętymi krowami; pod girlandami zwieszających się kabli i przewodów niewiadomego pochodzenia i przeznaczenia. Wspólny posiłek w sikhijskiej gurdwarze razem z trzema setkami innych osób, które akurat też znalazły się w tym miejscu w tym samym czasie co my. Wejście do świątyni Karni Maty i z początku niepewne stąpanie (w samych skarpetkach) pomiędzy setkami biegających we wszystkie strony szczurów. Camel Safari w kierunku zachodzącego słońca – główne emocje na początku i na końcu safari kiedy camel wstaje i kiedy siada. No i oczywiście Fort Amber w Agrze, a dokładniej podekscytowanie towarzyszące pierwszej i być może ostatniej okazji dosiadania słonia. Nasz, nr 88, akurat miał katar…. O przyspieszone bicie serca może nas przyprawić spotkanie ze świętą krową, która akurat na tę chwilę straci swoją świętą cierpliwość dla wałęsających się po ulicy turystów i postanowi trącić rogiem. I oczywiście jeszcze Galta ze świątynią małp. Jednym zdaniem: prawdziwy kolorowy zawrót głowy. Pisząc swoją recenzję pozwoliłem sobie na lekkie przymrużenie oka, bo tak naprawdę nie da się opisać wyjazdu w sposób obiektywny – przecież każdy z nas ma inne zainteresowania i oczekiwania. Nie da się w pełni oddać wrażeń, emocji, atmosfery jakie towarzyszyły nam podczas wyjazdu, bo to były nasze odczucia, a każdy ma swoją własną wrażliwość. Zresztą ani przez chwilę nie miałem takiej chęci, bo chyba nie tego oczekują Osoby przeglądające potem te opinie, żeby po ich przeczytaniu powiedzieć: cudownie, to w Indiach już byliśmy… :) ale raczej tego, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że planowana przez nie podroż to faktycznie dobry pomysł. I tutaj już zupełnie poważnie i z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć: tak, Kolory Pustynnych Miast to dobry pomysł na pierwsze spotkanie z Indiami. Jeśli tylko zabierzecie ze sobą dobre nastawienie i dacie sobie odrobinę luzu przeżyjecie wyjątkową podróż i zyskacie cudowne wspomnienia.
6.0/6
Wyruszamy trochę pod prąd, zostawiając za sobą najbardziej popularne miejsca turystyczne. Kierujemy się na zachód, zagłębiając się każdego dnia w coraz bardziej pustynny krajobraz. Na naszym szlaku towarzyszy nam tylko niewielka grupa francuskich turystów, których spotykamy na postojach. Innych grup nie ma. Przez okna autokaru podglądamy prawdziwe życie mieszkańców wiosek i małych miasteczek. Obserwujemy mniej lub bardziej egzotyczne zwierzęta i coraz uboższą roślinność. Zwiedzamy ciekawe miejsca, ważne budowle i tajemnicze dla nas kolorowe miasta – niebieskie, złote i różowe. Poznajemy historię Indii, zwyczaje w nich panujące, smaki tradycyjnych potraw. Pod koniec podróży wracamy na popularny szlak turystyczny, zostawiając za sobą bezdroża i ich mieszkańców. Żegnamy wielbłądy, antylopy, szczury pustynne i małpy żyjące w ich naturalnym środowisku. Trochę szkoda. Może właśnie dlatego Tadż Mahal oglądamy pod koniec wyprawy. Podziwiamy cud świata na pocieszenie przed pożegnaniem z tym cudownym krajem. Piękna podróż przez prawdziwe, tradycyjne Indie. Kolorowe, głośne, często biedne. Indie pełne uśmiechniętych, serdecznych ludzi. Polecam.
6.0/6
Wyjeżdżając do Indii mialam w pamięci opinie znajomych, którzy zwiedzali je wcześniej, w większości dość przerażające, typu: nigdy wiecej tam nie pojadę. Moja ciekawość świata i chęć zobaczenia Taj Mahal przemogła. Początek rzeczywiście nie wróżył dobrze - zaraz po opuszczeniu lotniska, zresztą dobrze zorganizowanego, ciekawa jestem o czym pisał ten pan w opinii sprzed paru lat, że trzeba być wcześniej, bo coś miało się dziać, znajomą ukąsił komar ( malaria! ) a wokół nas - musieliśmy poczekać kilka minut dosłownie na autobus - zaczęły się kręcić bezpańskie psy ( wscieklizna! ). Potem pierwszy szok w drodze z lotniska do hotelu: góry śmieci i ludzie koczujący przy ulicy, zmęczenie podróżą i kłopoty z ciepłą wodą w hotelu, na szczęście przejściowe, dopelniły miary. Potem było już jednak coraz lepiej, pod każdym względem. Indie, owszem, brudne, ale po pewnym czasie można było do tego przywyknąć. Tym bardziej, że autobus był naprawdę czysty ( swoją drogą w Europie nie widzialam na objazdówkach, żeby ktoś mył szyby we wnętrzu pojazdu w trakcie podróży ), hotele też bardzo w porząku, najgorszy był pierwszy nocleg w Agrze, ale pani Halina zaraz zadziałała i na drugą noc zmieniła nam hotel. Najtrudniej było chronić się przed brudem wędrując uliczkami z rynsztokami, śmieciami i wszechobecnymi krowami, ale to była tylko część podróży. Zabytki są naprawdę niesamowite, trudno byłoby się tu zdecydować, co wymieniać. Na pewno świątynia dżinijska w Ranakpurze, widoki z Foru Amber, malownicze havele w Mandawie, przejmujące swoim ogromem opuszczone Fathepur Sikri, klasycznie piękny Taj Mahal rzecz jasna. Mnie osobiście najbardziej przypadł do serca zloty Jaisalmer, mimo wojowniczej krowy, ktora zagrodziła nam drogę... Do tego miła atmosfera, świetna przewodniczka, super fajni ludzie w grupie, rzeczywiście przypadki w rodzaju zabawy na radżastańskim weselu, na które wszyscy są zaproszeni. No i mieszkańcy Indii, tacy serdeczni, bezinteresownie życzliwi, zwłaszca w okolicach pustyni, gdzie jest mniej turystów, uśmiechnięci i w większości chętni do zdjęć. Należy być przygotowanym na mniej lub bardziej ukradkowe, albo całkiem jawne fotografowanie przez tubylców, im jasniejsze ma się włosy i karnację tym częściej. Jest to w sumie bardzo sympatyczne, gdyby komuś przeszkadzało, ostatecznie można tego unikać.
6.0/6
Biorąc pod uwagę rzeczy które tam zobaczyłem i na które musiałem lub nie byłem przygotowany no tak już jest jadąc w te kraje nigdy nie można liczyć się z czymś na co człowiek nie może być przygotowane ale jeśli chodzi o panią Martę animator que zrobiła największą robotę dzięki niej czterdziesto stopniowe upały i długie przejazdy autobusowe jak również skład całej ekipy które posiadaliśmy bezcenne