Opinie klientów o Magiczne Południe

5.4 /6
1026 
opinii
Intensywność programu
4.7
Pilot
5.5
Program wycieczki
5.5
Transport
5.7
Wyżywienie
4.8
Zakwaterowanie
4.9
Opinie pochodzą od naszych Klientów, którzy odwiedzili dany hotel lub uczestniczyli w wycieczce objazdowej.

Osoba dodająca opinię musi podać dane osobowe, takie jak imię i nazwisko oraz dane dotyczące wyjazdu, czyli datę i kierunek wyjazdu lub numer rezerwacji. Dzięki tym informacjom sprawdzamy, czy autor opinii faktycznie podróżował z nami. Jeżeli dane się nie zgadzają, wówczas nie publikujemy opinii.
Najlepiej oceniane
Wybierz

6.0/6

Aga z Krakowa 14.08.2016

Magiczne Południe! Piękne Południe!

„Magiczne Południe” to piękne południe...Maroka. Południe... zupełnie inne od gwarnych marokańskich miast przytulonych do linii brzegowej Atlantyku. Moja wycieczka była dopełnieniem (kontynuacją) innego wyjazdu z biurem Rainbow Tours o nazwie „Cesarskie miasta” (pobyt tydzień wcześniej). Zastanawiając się nad wyborem wakacyjnego kierunku, usłyszałam od jednej pani w biurze, że „Cesarskie miasta” są wycieczką dla tych, którzy nigdy w tym kraju nie byli (faktycznie obejmuje ona główne miasta Maroka, w tym jego trzy kolejne stolice), zaś „Magiczne Południe” to już propozycja dla turystów bardziej wtajemniczonych w marokańską historie i kulturę, tych którzy zazwyczaj już kiedyś w Maroku byli. Nie do końca się z tym stwierdzeniem zgadzam, bo obie propozycje Rainbow Tours są ciekawe, ale zupełnie inne. To tak jakby porównać zwiedzanie starówki mojego rodzinnego miasta Krakowa i wspinaczkę po Orlej Perci w Tatrach... Na czym polega magia –piękno- południa? Pewnie kryje się w jego kolorach i kształtach -a konkretniej krajobrazach. Agadir (miejsce przylotu) z łagodnym klimatem nadmorskim oferuje błękit i biel atlantyckich fal. W głębi lądu dominuje brąz trójkątnych gór Antyatlasu, zieleń niewielkich ale bardzo cennych gospodarczo drzew arganowych (sawanna). Dalej już pół pustynia: akacje o spłaszczonych od góry koronach i ostrych cierniach, róż oleandrów rosnących wzdłuż wyschniętych latem rzecznych koryt (tzw. uedy). Na koniec klasyczna pustynia: blado żółty piach, białe słońce... czyli wydmy Erg Chebbi- największe wydmy Maroka, tuż przy granicy z Algierią. Wisienką na torcie jest Marrakesz i jego gwarny wieczorami plac Jemma el Fna, gdzie spotykają się wszystkie kształty i kolory orientu jakie tylko można sobie wyobrazić. Magią tego wyjazdu był też dla mnie autentyczny, niewymuszony chęcią zysku z turystyki folklor marokańskiego południa. I tak przykładowo: wcześnie rano w Zagorze, przed czterogwiazdkowym hotelem, na zupełnie pustej uliczce, mijają nasz autokar berberyjskie kobiety powracające z pola zanim nadejdzie upał (i tak na pobliskim markecie termometr o 8-mej rano wskazywał 38C). Panie, ubrane w stroje ludowe, niosą na głowach siano-czyli suche liście palmy. Tego raczej nie doświadczymy już w Europie. Wycieczka zaczyna i kończy się w Agadirze: nadatlantyckim kurorcie dla turystów z Europy, bogatych Saudyjczyków i wreszcie samych Marokańczyków. W pierwszy dzień jako uczestniczka poprzedniego wyjazdu „Cesarskie Miasta” czekam na przylatujących z Polski klientów biura Rainbow Tours. Czas wolny wtedy najlepiej spędzić na szerokiej, piaszczystej plaży. Przyjemne ciepło panuje tu od godziny 11stej w południe do 16stej. Potem wkrada się lekki chłód. Praktycznie cały dzień bardzo wieje. Stąd Agadir cieszy się uznaniem wśród surferów z całego świata. W Agadirze nie ma upałów i mam wrażenie, że chmury nie należą tu do rzadkości. Tak jest za sprawą zimnego prądu kanaryjskiego, biegnącego z Portugalii na południe wzdłuż wybrzeży Afryki zachodniej w kierunku Senegalu. Agadir znaczy po arabsku „ufortyfikowany spichlerz”. Nic więc dziwnego, że na drugi dzień zwiedzamy ruiny fortecy górującej nad miastem. Tego typu zabudowania obronne wraz z magazynami nazywane są w Afryce Północnej kazbami. Z kazby podziwiam widok na miasto, zatokę, port. Próbuję odszukać wzrokiem hotel Les Omayades gdzie nocowałam. Nie udaje mi się. Inni byli lepsi ode mnie. Zabrali lornetki z Polski. Wsiadamy do autokaru. Pierwszym przystankiem za Agadirem jest Taroudant, zwany „Małym Marakeszem”. Tam zwiedzamy przestronną rezydencję Salam zatopioną w zieleni, dawniej pałac lokalnego możnowładcy, przerobiony dziś na szykowny hotel. Jest to przykład klasycznego Riadu- wewnętrzne dziedzińce, sztuczna sadzawka, fontanny, dużo roślin. Dalej trasa wiedzie przez starówkę, nazywaną tutaj medina, pełną straganów. Z początkowego chaosu wyłania się pewien porządek: w jednym rogu przyprawy, potem ręcznie wykonywane na ulicy drewniane meble i inne sprzęty (np. tarka do prania w rękach, z Polski znana mi tylko ze skansenów), wreszcie białe trony weselne i baldachimy. I tu kolejna magia Południa, po prostu hokus pokus. Rozwalony na agadirskiej plaży klapek został w ciągu 30 sekund naprawiony przez ulicznego szewca, za jedyne 4ry złote! W Polsce na byle naprawę obuwia muszę czekać tydzień, o cenie nawet nie wspomnę. Wyjeżdżamy z miasta. Droga pusta. Na horyzoncie brunatne wzgórza porośnięte drzewem Argania spinoza. Argania rośnie tylko w Maroku a z jej nasion wyciska się olej spożywczy i kosmetyczny. W końcu docieramy do zagłębia szafranowego i zatrzymujemy się w Tinfat na degustację herbatki z nitką szafranu. Właściwie to nie nitka tylko czerwony pręcik krokusa zerwany o świcie, zanim jego kwiat się rozwinie na słońcu. Na jeden kilogram ręcznie pozyskiwanej przyprawy potrzeba 150 tyś. kwiatów. Nic więc dziwnego, że to najdroższa przyprawa na świecie. Gospodarz po rozlaniu napoju przystępuje do najistotniejszej dla niego czynności- sprzedaży. Na ladzie waży czerwone włoski szafranu. Przed nim wielka waga (jak nasze polskie z XIX wieku) i słój z bulwą krokusa. Za nim pocztówki z Polski. Wymieniamy się adresami. Może też wyślę mu życzenia z Polski? Ciekawe, czy wie gdzie to jest? Na koniec dnia docieramy na stację benzynową widmo, zbudowaną na potrzeby horroru pt. „Wzgórza mają oczy”. Krajobraz iście magiczny: pustkowie, strome wzgórza spięte betonową tamą na horyzoncie, wraki starych samochodów grzęznące w piasku, plastikowe ludzkie kości i napis „cold beer”- ot i stacja benzynowa na pustyni. Po drodze mijamy Cla Studios, jedno z wielu studiów filmowych w Maroku. Widać magia tego kraju udzieliła się filmowcom- w sumie ekspertom od tworzenia „odrealnionego świata”. Na nocleg dojeżdżamy do Ouarzazat. Kolacja pod drzewkiem granatu i całodobowy basem wprawiają mnie w zachwyt. Kolejny dzień to zwiedzanie kazby Taouirt w Ouarzazate, konstrukcji typu obronnego z gliny wzmocnionej drewnem. Przypomina mi domek z piernika tyle, że kilkupiętrowy. Nasza pilotka, pani Małgosia, zrezygnowała ze zwiedzania muzeum Marrakeszu na rzecz studia filmowego w Ouarzazate. Tak więc zwiedzamy muzeum-studio filmowe. Można zobaczyć tu stoły montażowe, stare lampy i plakaty filmowe- zupełnie jak w Łodzi. Z dumą robię sobie zdjęcie na „pozłacanym” tronie. Panowie z łatwością podnoszą gigantyczną styropianową kulę, która zagrała w „Asteriksie” (Czy to magia? Czy nagle zabrakło siły ciążenia?). Jest też więzienie, starożytna świątynia a nawet grota narodzenia Chrystusa. Każdy „eksponat” opatrzono tabliczką informującą w ilu filmach (tytuły, daty) zagrał. Filmowcy z Hollywood mają w Maroku od lat szczególne względy- promocyjne bilety lotnicze, ulgi od podatków, luksusowe miejsca noclegowe etc. Dalej kierujemy się z Ouarzazate ku dolinie rzeki Draa. W czerwcu koryto rzeki jest pozbawione tutaj wody. Gigantyczne skalne zbocza doliny przypominają zastygłe błoto, które za chwilę runie z impetem na nasz malutki autobus. Po południu kolejne „domki z piernika”. Tym razem to ksar (czyli ufortyfikowana wioska) Tisirgat, otoczony gajem daktylowym. Na miejscu oprowadza nas przewodnik pokazując jak wchodzi się na palmę daktylową. Wieczorem kolacja i nocleg w hotelu Palais Asmaa (Zagora). Asma to imię żeńskie oznaczające „doskonała, cenna”. I hotel właśnie taki był: doskonały, usytuowany w lesie daktylowców z całodobowym basenem, nad którym jedliśmy bardzo dobrą kolację. Tu kolejna magia, bo dywan przed moim pokojem okazał się być ręcznie robiony (widać było na nim supełki, dowód rękodzieła). Następnego dnia docieramy do Erfoud- najbardziej wysuniętego na wschód miasta wycieczki po Maroku (niedaleko granicy z Algierią). Stąd już droga otwarta ku prawdziwej pustyni, takiej jak w bajce o Sindbadzie żeglarzu, czy latającym dywanie. Nie wiem czemu Rainbow Tours wprowadziło dodatkową opłatę za wyjazd na wydmy Erg Cheebi (50Eu), bo to powinien być żelazny punkt programu. Wyjeżdżamy mocno klimatyzowanymi jeepami...Przejeżdżamy asfaltem przez miasteczko, potem drogą gruntową koło studni i dalej obok kopalni skamielin. Samochody jadą grupą przez pustynię, ale przetasowują się między sobą tak, by turyści w każdym jeepie choć chwilę mieli poczucie samotnej jazdy po bezdrożach, bez innych pojazdów, które pozostają na kilka minut w tyle. Po drodze łapiemy gumę. Ubrani na niebiesko Beduini przystępują do wymiany koła. My czekamy. Pytam, czy to atrakcja wliczona w cenę? Okazuje się, że nie. Potem następuje przesiadka na wielbłądy. Każdy z nich ma swoje imię, zupełnie jak ludzie. Mój to Mohammad. Docieramy karawaną na wydmy, by posiedzieć godzinę na wełnianych derkach i zobaczyć zachód słońca. I tu kolejna magia... Pustynia zaskoczyła mnie ciszą. Nie słychać szumu wody ani drzew, nie ćwierka ptak ani nie trzepocze owad. Po prostu cisza. Nawet wielbłąd idąc po piasku nie wydaje dźwięku. Chce mi się pić. Zaczynam podziwiać ludzi którzy całymi miesiącami przemierzali takie nieprzyjazne, choć piękne pustkowia. Z ulgą wsiadam do klimatyzowanego jeepa. Wracamy po ciemku do hotelu. Atrakcją dnia następnego jest fabryczka przetwarzająca skamieniałości, które wydobywa się pod Erfoud. Zamknięte w skałach trylobity, amonity i inne stworzenia z czasów kiedy na Saharze było morze są wycinane ze skał, szlifowane, przerabiane na umywalki, blaty stołów, ozdobne pojemniki...W hali głównej stukocze wielka maszyna z pasami transmisyjnymi, przecinająca skałę metalowymi drutami, ochładzanymi wodą. Widok trochę jak z filmu „Ziemia obiecana” Andrzeja Wajdy. Po południu zatrzymujemy się w wąwozie rzeki Todra. Miejsce przepiękne. Przypomina mi bardzo Saklikent w Turcji. Kto był, ten wie o czym mówię: strome skały, 300 metrów wysokości, spadają w dół ku wąskiemu strumieniowi. Nad wodą leżą na kartonach w bezruchu Marokańczycy... to początek Ramadanu. Pod wieczór mijamy rejon znany z hodowli róż- el Mgouna. Niestety wszystkie krzewy już przekwitły. Mamy czerwiec a na maj przypadają zbiory. Róże można zakupić w pobliskich sklepikach w formie olejku zapachowego, mydła, wody różanej (używanej w Maroku do celów spożywczych). Ogromną atrakcją kolejnego dnia jest ostatni na trasie i najbardziej rozpoznawany ksar w Maroku: Ait Benhaddou, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Ksar mieści się na rozległym wzgórzu z widokiem na wielką hałdę piachu- pozostałość po arenie zbudowanej na potrzeby filmu „Gladiator” Ridleya Scotta. Po zrealizowaniu ujęć areny filmowcy musieli zasypać swoją konstrukcję. Do Marrakeszu wracamy przez przełęcz Tizi-n-Tichka, najwyższy przejezdny punkt Maroka (2260 m. n. p. m.). Marrakesz jest jedynym wspólnym fragmentem programu obu wycieczek: „Cesarskie miasta” i „Magiczne południe”. Ale serce miasta- plac Jemma el Fna i tak o każdej porze dnia i nocy wygląda inaczej. Dodatkowo Ramadan zastał nas już pod koniec wyjazdu, a w tym czasie życie muzułmanów toczy się odmiennie, niż zwykle... Podczas Ramadanu muzułmanin pości cały dzień, by dopiero po wieczornej modlitwie zasiąść do stołu. Tak więc plac Jemma el Fna tym razem (podczas mojego drugiego pobytu w tym mieście) rozbrzmiewał wieczornym zawodzeniem muezina. W pobliskim meczecie Kutubija tysiące ludzi zebrało się na modlitwę. O 23-ciej w nocy nieopodal w parku biegały dzieci. Całe miasto wyległo na ulice. Wiem, że wielu turystów boi się podróżować w okresie Ramadanu, jednak jest to też swoista atrakcja...Ludzie (tzn. tu akurat czytaj: mężczyźni) leżą wtedy na ulicach w południe i wszystko zamiera w sennym bezruchu, wieczorem zaś panowie pośpiesznie robią zakupy a noc zamienia się w gwarny spektakl z udziałem wszystkich niezależnie od płci i wieku. Warto to zobaczyć! Ostatnie chwile w Marrakeszu spędzamy w ogrodzie Majorelle, należącym niegdyś do słynnego kreatora mody, Yves Saint Laurent’a (tutaj jest nawet jego nagrobek). To on zainspirowany kolorami pustyni wprowadził kolor khaki na stałe do świata mody. Dzień wylotu spędzam w Agadirze łapiąc ostatnie afrykańskie promienie słońca. Właściwie to był z tym problem, bo do południa chmury zasnuły niebo. Agadir był dla mnie najnudniejszym punktem programu. To miasto bez duszy z promenadą, taką jakich tysiące nad każdym morzem. Jeślibym miała wybierać, którą wycieczkę wolę: „Cesarskie Miasta” czy „Magiczne Południe”, to wybór byłby niezwykle trudny: wielkie nierzadko historyczne miasta kontra dzikie pustkowia. Jednak po krótkim namyśle...Dla mnie, jako przyrodnika: z zamiłowania, wykształcenia i zawodu, wybór staje się prosty- „Magiczne Południe”. A na czym polega ta „magia” Południa? Na tym co nieuchwytne, do końca nieodgadnione, ukryte za kolejną wydmą, wyschniętą rzeką, kolejnym zakrętem górskiej drogi. Wreszcie na tym, czego nie można usłyszeć. Na ciszy pustyni.

6.0/6

OLA, POLICE 18.01.2018
Termin pobytu: luty 2018

fantastyczne południe :)

fantastyczny objazd, świetna kontynuacja objazdu cesarskich miast.

6.0/6

SONIA 05.04.2024
Termin pobytu: marzec 2024

Magiczne Maroko

Wspaniała wycieczka! Południe Maroka jeszcze bardziej nas zachwyciło niż "Cesarskie miasta". Przewodniczka Nina bardzo ciekawie opowiadała o Maroku, zwyczajach, ludziach... Tych wiadomości było tak dużo, że nie sposób było wszystkich zapamiętać :) No a prawdziwą wisieńką na torcie był wyjazd jeepami a później wielbłądami na Saharę. Niesamowite przeżycie. Małym minusem był hotel w Agadirze, któremu przydałby się remont! Pozostałe hotele rewelacyjne.

6.0/6

Zdzislaw, DĄBROWA GÓRNICZA 27.11.2021

Maroko dobre na pandemię

Maroko wyszczepione i otwarte od września. Turystów jak na lekarstwo. Kraj spokojny i bezpieczny. Część atrakcji w kowiremoncie. Jednak do programu nie można mieć pretensji bo był dopasowany do aktualnej sytuacji.
telefon

Pobierz aplikację mobilną Rainbow

i ciesz się łatwym dostępem do ofert i rezerwacji wymarzonych wakacji!

pani-z-meteracem