Opinie klientów o Portugalia od deski do deski

5.3 /6
522 
opinie
Intensywność programu
5.0
Pilot
5.5
Program wycieczki
5.4
Transport
5.5
Wyżywienie
4.6
Zakwaterowanie
4.8
Opinie pochodzą od naszych Klientów, którzy odwiedzili dany hotel lub uczestniczyli w wycieczce objazdowej.

Osoba dodająca opinię musi podać dane osobowe, takie jak imię i nazwisko oraz dane dotyczące wyjazdu, czyli datę i kierunek wyjazdu lub numer rezerwacji. Dzięki tym informacjom sprawdzamy, czy autor opinii faktycznie podróżował z nami. Jeżeli dane się nie zgadzają, wówczas nie publikujemy opinii.
Najlepiej oceniane
Wybierz

6.0/6

Ryszard, Wilczyce 23.05.2022

Wiosna w Portugalii

Pierwszą piękną wiosnę w 2022 roku odnależliśmy w przyjaznej Portugalii / drugą w Polsce /.

6.0/6

EWA, OGRODZIENIEC 14.07.2022

Wycieczka do Portugalii

Wycieczka była wspaniała- dopiero po powrocie zorientowałam się, że widzieliśmy niemalże wszystkie miejsca warte odwiedzenia w Portugalii od południa kraju aż do jego północnych krańców. Przewodniczka p. Anita Z. Niesamowicie kompetentna, kopalnia wiedzy, świetna organizatorka uwzględniająca potrzeby wszystkich uczestników. Zwiedzanie miast i zabytków wymagało pewnej kondycji (nie było małych dzieci) zwłaszcza w wysokich temperaturach ponad 30 stopni ale zdecydowanie- warto było. Wybrałam dodatkową wycieczkę do klasztoru templariuszy w Tomar(przepiękny zabytek) i wieczór z pieśniami fado w Lizbonie- niepowtarzalne przeżycie. W ostatnim dniu- relaks na cudownej piaszczystej plaży i kąpiel w oceanicznej cieplej wodzie. Kapelusz i wygodne sandały, okulary i przewiewny lekki strój to wszystko czego tam potrzeba. No i trochę euro, żeby spróbować portugalskich przysmaków i napić się czegoś. zdecydowanie polecam-Ewa

6.0/6

Wioletta, Zabrze 09.07.2022

Super wyjazd

Bardzo udana wycieczka,niczego nie brakowało.Pani pilot Kasia bardzo kompetentna,z dużą wiedzą.Hotele na objeździe bez zarzutu.Porto,Lizbona,Coimbra,Fatima i cała reszta warta zobaczenia.

6.0/6

Aga z Krakowa 21.10.2017

PORTUGALIA OD DESKI DO DESKI: WINO, OCEAN I ŚPIEW

Mój wyjazd do Portugalii był...dość przypadkowy. W marzeniach wakacyjnych zakładałam wschód: Azję (byłam tylko w Turcji, jako jedynym kraju azjatyckim, również z Rainbow), a konkretnie Gruzję, ale plany się zmieniły i trzeba było szybko (na miesiąc przed wyjazdem) podjąć decyzję co dalej. Moja mama, towarzyszka podróży, nie chciała wyjeżdżać do kraju muzułmańskiego (choć byłyśmy bardzo zadowolone z pobytu z Rainbow w Maroku), tak więc padło tradycyjnie na Europę. I to przekornie na jej skrajnie zachodni kraniec: Portugalię. Pierwszą część wakacji w tym kraju stanowiła wycieczka: „Portugalia od deski do deski” a drugą pobyt stacjonarny na portugalskim wybrzeżu. Właśnie taką mieszankę uważam za idealną, ponieważ intensywne zwiedzanie naprawdę „od deski do deski” warto zakończyć chwilą leniwego wypoczynku. Portugalia winem stoi. Dobrym i zwykle tanim. Za około 10 pln można już kupić w Pingo Doce (portugalski odpowiednik Biedronki, którego logo utrzymane jest w barwach: zieleni, bieli i czerni) butelkę przepysznego trunku. Tanie wino należy wypić zaraz po otwarciu, to drogie zaś, można przechowywać otwarte latami. Najdroższe wino to ponoć takie, jakie przetrwało atak filoksery (tylko jedna plantacja w kraju!), czyli mszyc- Daktulosphaira vitifoliae, w XIX w. Od tego czasu oryginalne szczepy zastąpiono innymi z Ameryki. Mnie najbardziej urzekło vinho verde, czyli „wino zielone”- lekkie, słabe, z orzeźwiającymi bąbelkami. Nadaje się do picia nawet na śniadanie. Było idealne do spożycia na trasie naszej, wyczerpującej bądź co bądź, podróży. Nazwa zielone, bo pozyskane z niedojrzałych winogron, białych lub czerwonych. Tradycję produkcji wina w Portugalii wiąże się z Fenicjanami, którzy przywieźli pierwsze szczepy winnej latorośli około 600 r. p.n.e. Potem trunkiem raczyli się starożytni Grecy, Rzymianie, Celtowie, Wizygoci a w końcu i Maurowie. Dzisiaj krajowe spożycie wina wynosi 53 l na jednego mieszkańca, co stawia Portugalię na piątym miejscu na świecie i sprawia, że złego wina w Portugalii nie wypijecie. W knajpkach na trasie wycieczki oraz w hotelach do obiadokolacji najlepiej zamawiać tzw. vinho da casa, czyli wino domowe. Nigdy nie będziemy zawiedzeni. Nawet samo słowo Portucale, od którego nazwę wziął cały kraj, oznacza z greckiego portus cale- „piękny port” i odnosi się właśnie do regionu zagłębia winiarskiego w dolinie ujścia rzeki Duero. Tam powstało malownicze miasto Porto, żelazny punkt naszej wycieczki. Zwiedzanie Porto obejmuje rejs tradycyjną drewnianą łodzią (rabelos), transportującą dziś turystów a kiedyś wino, z miasta ku niedalekiemu oceanowi oraz oglądanie jednej z tutejszym wytwórni tego napoju. W naszym przypadku była to klimatyczna winiarnia Burmester, tuż obok metalowego mostu Ponte Luis I, zaprojektowanego przez ucznia Gustawa Eiffla- Theophila Seyriga. Cechą win z Porto jest wyższa niż zwykle zawartość alkoholu ok. 20%, ponieważ proces fermentacji winogron zatrzymywany jest poprzez dodanie destylatu. Taki proceder miał zapewnić większą trwałość wina oraz jego walory smakowe. Czerwone Porto to ruby, starzone głownie w butelkach, lub tawny (moim zdaniem lepsze), przechowywane w dębowych beczkach. Napis vintage świadczy, że napój pochodzi z jednego najlepszego rocznika a single quinta, że uzyskano go z jednej winnicy. Tawny, starzone w wielkich 500-litrowych beczkach sprzedaje się jako 10-, 20-, 30-, 40-letnie i jest to wino mieszane z różnych roczników (wiek uśredniony). Porto może być czerwone, białe lub różowe, ulega też w procesie przechowywania utlenieniu zmieniając barwę na żółto-brązową. Wracając, z degustacji porto w Burmester, do autobusu mijaliśmy nabrzeże pełne reklam miejscowych „domów wina”: Cocburn’s, Smith Woodhouse, Sandeman, Rozes, Noval, Calem, Ferreira...- wytwórni, magazynów i sklepów jednocześnie. Najstarszy z nich to Kopke (1638r.). Mało kto wie, że pierwszą filiżankę herbaty zaparzono w Portugalii, gdzie liście herbaty przypłynęły z Chin. Dopiero później (1662r) portugalska księżniczka Katarzyna Braganca, poślubiając króla Karola II Stuarta, spopularyzowała napar w Anglii. I tak zostało do dziś. Nawet najwspanialsze wino lub najlepsza herbata wymaga odpowiedniej oprawy kulinarnej. I tu wybór na trasie wycieczki zadowoli najwybredniejszego łasucha. Dary wszechobecnego w Portugalii Oceanu Atlantyckiego wiodą prym na liście lokalnych smakołyków. Bardzo smakowały mi grillowane wielkie sardynki (sardinhas grelhadas), podawane zwykle po cztery sztuki, na dużych talerzach, z których często wystawały. Chrupiące, świeże, zawsze w towarzystwie cytryny i sałatki. Takie cudo mogłam zdegustować w Lizbonie i na południu kraju np. w nadmorskim Cascais. Narodowym daniem Portugalii jest dorsz solony bacalhau, serwowany ponoć na tyle sposobów, ile jest dni w roku (czasem podadzą nam go w hotelu do obiadokolacji). Najlepsze są jednak krewetki, i to te podane w sosie piri-piri, mieszaninie rozdrobnionej papryki i aromatycznych ziół, z dodatkiem świeżej cytryny. Szukajcie takich w Nazare. Na wybrzeżu koło Algavre zjecie podpiekane ramiona ośmiornicy, ślimaki, różne mieszanki owoców morza tzw. cataplana, przygotowywane w zamkniętym naczyniu podobnym do marokańskiego tajine (pozostałość po Maurach). Specjalnością północy są mięsa. Braga słynie z arroz de pato, czyli kaczki z ryżem. Mieszkańcy Porto nazywani są tripeiros, czyli „jedzący flaki”. W czasach wielkich odkryć geograficznych, z Porto wypływały statki w dalekie podróże, a całe mięso zabierali ze sobą żeglarze. Pozostawały tylko flaki, znane dziś jako tripas amoda du Porto. W Guimaraes jadłam bardzo dziwny rodzaj kiełbasy, o nazwie alheira. Wygląda jak kiełbasa, ale w środku kiełbasianego flaczka był farsz z mąki i bułki oraz kawałki kurczaka. Ponoć można dodać też do środka mięso z królika, kaczki lub przepiórki. Alheira została wynaleziona przez Żydów w czasie ich prześladowań w Portugalii, miała udawać kiełbasę zrobioną ze świńskiego mięsa, czyli nie koszerną. Desery portugalskie opierają się na żółtkach. Jak głosi legenda, siostry zakonne białka jaj kurzych używały do krochmalenia pościeli i ornatów, a żółtka stanowiły główny składnik deserów o przedziwnych nazwach. W opactwie cystersów Alcobaca widzieliśmy kawiarenkę, gdzie serwują desery: barriga de freiras (brzuszek zakonnicy), toucinho do ceu (niebiański smalec), sua sandidade (jego swiątobliwość). Nasz wspaniały pilot wycieczki, pan Przemysław, rozpieszczał grupę słodkimi niespodziankami. I tak w Lizbonie dostaliśmy pasteis de Belem, chrupką z wierzchu tartę z gorącym sosem custard (przypominającym budyń śmietankowy), posypaną cynamonem. Moim zdaniem królową portugalskich deserów. Podczas rejsu w Aveiro, rozdano nam ovos moles, kogel-mogel zamknięty w opłatkowym cieście, o zabawnych kształtach: konika morskiego, muszli i baryłek. Ovos moles doczekało się nawet pomnika w Aveiro, skąd pochodzi. Coimbra słynie z wielkich bez, a Sintra z serowych ciasteczek queijadas, które koniecznie zjedzcie z kawą w kawiarni Piriquita. Program wycieczki, zgodnie z portugalskim powiedzeniem: „Braga się modli, Coimbra studiuje, Lizbona się bawi, a Porto- pracuje", był szalenie zróżnicowany. Obejmował główne miasta kraju (wymienione wyżej), ale też małe ośrodki: bajkową pełną romantyzmu Sintrę, upatrzoną przez milionerów na swoją siedzibę, średniowieczne miasteczko Guimaraes, małe Viana do Castelo, słynną Fatimę, czy też nadmorskie wioski: prześliczne Nazare, wakacyjne- Cascais i Carvoeiro oraz miejsca naszych noclegów na wybrzeżu- Monte Gordo i Lagoa. Całości dopełnia malowniczy przylądek Cabo da Roca, najbardziej wysunięty na zachód skrawek Europy, do którego prowadzą egzotyczne lasy eukaliptusowe. Co podobało mi się najbardziej? Nie mam na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Na pewno urzekła mnie architektura portugalska, której budulcem jest bardzo trudny w obróbce (bo twardy) granit. Podobały mi się budowle barokowe w Bradze, gdzie bielone ściany kontrastują z szarymi elementami zdobniczymi. Do najbardziej znanych należą zwiedzane przez nas, biegnące zakosami schody Bom Jesus do Monte. Obok naszego hotelu w Bradze, który był jednocześnie domem pielgrzyma, znajdowało się barokowe sanktuarium Nossa Senhora do Sameiro, też z wielkimi schodami i niesamowitym widokiem na okolice. Na pewno zachwyciły mnie, wpisane na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO, zwiedzane przez nas perły stylu menuelińskiego- klasztor Hieronimitów w Lizbonie, cudem ocalony podczas trzęsienia ziemi oraz zamek templariuszy w Tomar. Styl ten inspirowany zamorskimi podróżami zadziwia bogatym zdobnictwem- kamienne: liny okrętowe, muszle, kotwice, węzły żeglarskie...Trzecim, niepowtarzalnym elementem portugalskiej architektury są malowane kafle- azulejos. Wielokolorowe lub biało-niebieskie, pokrywają: domy mieszkalne, kościoły- zarówno na zewnątrz jak i w środku. Ale największe wrażenie zrobiła na mnie hala dworca kolejowego w Porto, gdzie układanki z kafelków, tworzą obrazy oraz mają kilka metrów długości i szerokości. Przedstawiają pola bitewne, scenki rodzajowe z życia na wsi, okręty wypływające na ocean, historię Portugalii. Ponoć biało-niebieskich płytek jest tutaj 20 tyś. Zaskoczyła mnie Lizbona. Miasto nie ma wyodrębnionego rynku. Zamek królewski został zniszczony przez trzęsienie ziemi 1 listopada (nomen omen) 1755 r. i obecnie można go zwiedzać w stanie ruiny, skąd rozpościera się fantastyczna panorama miasta. Tak więc, centralnym punktem stolicy jest rozległa przy swoim ujściu do Oceanu Atlantyckiego rzeka Tag. Półmilionowe miasto posiada tylko dwa mosty (choć dwa razy mniejsze Porto, aż sześć), ale sam przejazd nimi autokarem stanowi nie lada atrakcję. Jeden z nich most 25 kwietnia (wysokość 60 m), został zaprojektowany i zbudowany przez firmę syna Heleny Modrzejewskiej. Drugi most Vasco da Gamy jest najdłuższym w Europie (17.2 km długości) i został otwarty dopiero w 1998 r. Fantastycznie powitało nas Guimaraes. Miasto, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Starówka (wpisana w 2001 r. na listę światowego dziedzictwa UNESCO), zamknięta dla ruchu kołowego, z kamiennymi domami i brukowanymi uliczkami, może bez retuszu stanowić gotowe tło do filmów z okresu średniowiecza. Byliśmy tam w niedzielę 25 czerwca, co stanowiło apogeum kilkudniowych uroczystości ku czci pierwszego króla Portugalii, tzw. Feira Afonsina. Rozliczne średniowieczne place wypełniły taniec, uliczny teatr, wino i śpiew. Kilkaset ludzi w średniowiecznych strojach doskonale się bawiło. Nawet państwowa telewizja przyjechała kręcić reportaż z festiwalu. Guimaraes było pierwszą stolicą kraju, kolebką państwowości. Tu urodził się pierwszy król Portugalii, Alfons I, a w XII w stąd rozpoczęła się rekonkwista, czyli wypędzenie Maurów z Półwyspu Iberyjskiego. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie Fatima, miejsce objawień i kultu maryjnego. Spodziewałam się tylko tandetnej komercji i brzydkiej architektury. Tymczasem, tak mi się spodobało, że poświęciłam obiad następnego dnia, by spokojnie pochodzić po sanktuarium. Bardzo ciekawy jest nowoczesny kompleks kaplic z wielkim kilkudziesięciometrowym, białym, podświetlanym nocą różańcem. Z drugiej strony gigantycznego placu wybudowano bardziej tradycyjny kościół- miejsce pochówku pastuszków, którym dokładnie 100 lat temu objawiła się Matka Boska i przekazała trzy tajemnice fatimskie. Jeśli pojedziecie do Fatimy, koniecznie wybierzcie się na wieczorny różaniec. Wrażenia niezapomniane: modlitwa i śpiew w wielu językach, ludzie z całego świata niosący tysiące świec. A na czele procesji podświetlany krzyż i figura Matki Boskiej Fatimskiej. Nad wszystkim góruje świecący na biało wielki różaniec i mury samego sanktuarium.
telefon

Pobierz aplikację mobilną Rainbow

i ciesz się łatwym dostępem do ofert i rezerwacji wymarzonych wakacji!

pani-z-meteracem