5.1/6 (286 opinii)
3.5/6
Pierwsze wrażenie, że atrakcje przyrodnicze ciekawe, ale raczej nie warte czasu spędzonego w busie. Lepiej lecieć do Senegalu- Dakaru i stamtąd zwiedzać północ kraju. Hotele i wyżywienie nędzne. Ocenę wycieczki baaardzooo podnosi obsługa tj. pilot, przewodnik i kierowca!
3.5/6
Wycieczka naprawdę autokarowa - bardzo długie przejazdy. Razem z grupą podróżowała pani fotograf, wykonująca zdjęcia dla biura i cała wycieczka była ustawiona pod nią. Non-stop: przejdźcie Państwo na tą stronę, tu nie wchodźcie, bo pani fotograf musi zrobić zdjęcia. Łodzie i busy były ustawiane tak żeby pani fotograf mogła zrobić zdjęcia. I tak bez przerwy. Turyści byli chyba tylko potrzebni aby opłacić ten wyjazd. Przy rezerwacji powinniśmy być o tym uprzedzeni, byłam na wakacjach, a czułam się jak w pracy: przynieś, podaj, pozamiataj. Gdybym wiedziała , że tak to ma wyglądać nigdy w życiu nie zdecydowałabym się na ten wyjazd. Na każdym kroku będziecie napastowani przez sprzedawców, wszystkiego co się da. W Gambii sporo będzie także osób z łzawą historyjką typu matka mi umarła i nie mam na pogrzeb, siostrze urodziło się dziecko i nie mam na prezent, wesprzyj mój sklep, restaurację, itp. Szantaż emocjonalny: jak nie kupisz to nie będę mieć czym nakarmić dziecka na porządku dziennym. Zaznaczam, że wszyscy sprzedawcy i wciskacze łzawych historyjek mieli jedene z najnowszych smartfonów (!) Czyli: turyści = skarbonka przyjechała. W Gambii językiem urzędowym jest angielski, w Senegalu - francuski, ale sprzedawcy świetnie mówią po angielsku (natrafiłam tylko na jeden wyjątek). W sklepie zapłacicie tylko lokalną walutą, na ulicy - euro, dolary. Pilot mówił, że 1 dolarówki i monety euro nie są akceptowalne, ale nie było problemu z płaceniem monetami euro. Zanim zrobicie zdjęcie zapytajcie o zgodę, niektórzy nie chcą być fotografowani. Pilot mówił żeby w niektórych miejscach nie robić zdjęć z autobusu, ale nie do wszystkich to dotarło i rezultatem było rzucanie kamieniami w szyby autobusu. Dzień 1 to przelot. 9 godzin bez ruchu. Wszystko zależy od współtowarzyszy - jak traficie na buraka, który rozłoży się na Waszych kolanach to pech. Lotnisko w Banjul to masakra. Przy przylocie jest łatwiej, przy wylocie bardziej skomplikowanie, ale o tym później. Przy drzwiach będzie stał człowiek i rozdawał kartki. 1 dla 1 osoby. Musicie wypełnić dane osobowe, numer lotu, cel pobytu, zawód, itp. i nazwę hotelu (tak wiemy to objazdówka, ale do nich to nie dociera). Wpiszcie: Seaview lub Atlantic Hotel. W tych hotelach byliśmy. Transfer do hotelu (najlepszego na trasie) , kolacja (najlepsza na trasie) i ewentualne rozejrzenie się po okolicy lub spacer brzegiem oceanu (uwaga!!!! silne prądy i wiry wodne - rozmawiałam m.in. z ratownikiem na plaży). Walutę Gambii możecie zakupić w hotelu. Cały dzień drugi to przejazd, przerywany przeprawą przez rzekę (prom kursuje bez rozkładu - od wschodu do zachodu), w czasie oczekiwania podejdą do Was sprzedawcy, jest ich dużo i są upierdliwi. Odprawa w Gambii to zebranie przez pilota paszportów i zaniesienie hurtem do ostemplowania, w Senegalu idziecie do baraku, gdzie podajecie paszport, skan lewej dłoni, prawej, kciuków, zdjęcie i pieczątka. Zakup waluty na granicy. I po przejechaniu ponad 400 km jesteście w hotelu w Saint Louis. Zwiedzanie nocą na własną rękę. Dzień trzeci zaczynamy od przejazdu do parku Djoudj, królestwa ptaków. Po parku poruszamy się łodzią, jak zawsze ustawianą tak żeby pani fotograf mogła zrobić zdjęcia. Reszta niech nie zasłania. W jednym miejscu zatrzymujemy się na kilka minut i dla tych kilku minut warto było tu przyjechać (zobaczycie). Następnie przejazd do Saint Louis i czas na obiad w restauracji polecanej prze pilota, dla reszty 2 godziny czasu wolnego. Najlepiej wrócić do hotelu na ten czas, chyba że macie ochotę na nieustanne napastowanie sprzedawców. Następnie przejażdżka dorożkami po mieście. Czwarty dzień to kolejny długi przejazd do rezerwatu Bandia. Po drodze przerwa przy słynnym baobabie. Uwaga na kłujące trawy, coś jak nasz oset, który wbija się i trudno wydłubać. Miałam tenisówki, więc nie było problemu, wydłubałam papierem z butów, osoby w sandałach nie miały takiego farta. Po rezerwacie poruszamy się czymś w stylu ciężarówki. I znowu ciężarówka ustawiana tak żeby pani fotograf zrobiła zdjęcia, a reszta niech nie zasłania i nie przeszkadza. Podobno nie wolno wysiadać w samochodu, ale pani fotograf wysiadała. Zwierzęta nie reagowały na ludzi, co najwyżej odwracały się tyłem i wolno odchodziły. Po objeździe czas na obiad i przejazd do hotelu - bungalowów w okolicy Jeziora Różowego. Polecam spacerek. Można tu zakupić picie, turystyczne badziewie i dla odważnych wykąpać się w jeziorze. Piąty dzień to Dakar oglądany w większej części przez szyby i wyspa Goree, na którą płyniecie promem. Przed wejściem na prom kontrola paszportów i kontrola bezpieczeństwa. Wyspa jest niewielka , ale ładna, choć trudno mówić o jej uroku przez pryzmat historii. Jeśli chcecie zakupić turystyczne rzeczy to tutaj. Wieczorem wyjazd na tytułowy rajd po wydmach terenówkami (dwoma - jedna dla tych co podpisali zgodę na wykorzystanie wizerunku i drugi dla reszty)i .... co 10 metrów stop żeby pani fotograf mogła zrobić zdjęcia. W rezultacie do wydm docieramy po zmroku. Tytułowe wydmy to 7 minut przejechane ekspresem i ocean w nocy. Dzień szósty rozpoczyna ponowny rajd po wydmach, wyłącznie dla osób które podpisały zgodę na wykorzystanie wizerunku. Pani fotograf nie zrobiła w nocy zdjęć, więc musiała je zrobić kolejnego dnia. Cały dzień jedziemy, żeby po 15 dotrzeć do "hotelu" w okolicy rzeki Saloum. Fakultatywny wyjazd na rejs po rzece. Podział na dwie łodzie - ludzie którzy wyrazili zgodę na publikację wizerunku i nie. Całość dostosowana do pani fotograf: Ustawianie łodzi, cofanie żeby mogła zrobić zdjęcie zachodu słońca pomiędzy baobabami, itp. Dzień siódmy to przejazd do Banjul i spacer a lwami. Spacer zbojkotowałam, nie ze względu na pieniądze, ale ze względów etycznych. Przemyślcie czy sponsorować odurzanie narkotykami niewinnych zwierząt, żeby pstryknąć sobie selfie na facebooka? Wiele organizacji międzynarodowych z tym walczy, więc zapewnienia obsługi, że zwierzęta nie są odurzane, jest całkowicie nie do przyjęcia. Nie płaćcie za cierpienia!!! Prosta zasada ekonomii: nie ma popytu, podaż znika. Nie będzie chętnych, futrzaki będą mogły sobie żyć, zapewne nie na wolności, bo to już w nich zabito, ale w jakiejś iluzji wolności. Następnie ponownie stanie na granicy w Senegalu, przeprawa promowa i o 15 meldujemy się w hotelu 20 minut spacerkiem do oceanu. Czas wolny do własnego wykorzystania. Droga do plaży i spacer plażą to ponowne zaczepki przez sprzedawców, całkowicie psujące magię tego miejsca. Pływanie w oceanie tylko dla wybitnych pływaków, rozmawiałam z ratownikiem - niby najbezpieczniejsza plaża w okolicy, a kilka osób miesięcznie tonie. Prądy wsteczne, wiry , odpływ, przypływ. Dzień ósmy to zwiedzanie Banjul i lot powrotny. W Banjul szansa na zakup lokalnej kawy, kosmetyków i badziewia turystycznego. Instrukcja obsługi lotniska. Odprawa w starej części. Pracownicy biura znajdą Wam gdzie macie się odprawiać. Nie ma żadnych wyświetlaczy i napisów. Ponownie kartka do wypełnienia. Trzeba wpisać hotel w Gambii. Po odprawie idziecie kilkaset metrów do nowej części. Kontrola celna. żadnych wyświetlaczy. Przywołują ręką. Skan lewej reki, prawej, kciuków, twarzy. Następnie bramka bezpieczeństwa. Paszport sprawdzili mi w sumie 5 razy. Idziecie na halę. Uwaga na mrówki, pełno ich i paskudnie gryzą. Nie ma żadnych zapowiedzi czy wyświetlaczy. Od stania w kolejce do odprawy do dotarcia do hali minęło prawie 2 h. (cierpliwości!!). Wyjdziecie z hali - na zewnątrz są stoliki i pytajcie osób przy wyjściu na płytę czy odprawiają Wasz lot. Brak zapowiedzi, chodzi człowiek po hali i krzyczy, a jego wymowa pozostawia wiele do życzenia.
3.5/6
Przyroda widokowo - niezapomniana. I to pozostanie w pamięci. Reszta niestety duże rozczarowanie - zwłaszcza pilot.
3.5/6
Pilotka była najsłabszym punktem programu.