Opinie klientów o Przystanek Kanada

4.7 /6
56 
opinii
Intensywność programu
4.2
Pilot
4.7
Program wycieczki
5.1
Transport
4.7
Wyżywienie
2.8
Zakwaterowanie
4.3
Opinie pochodzą od naszych Klientów, którzy odwiedzili dany hotel lub uczestniczyli w wycieczce objazdowej.

Osoba dodająca opinię musi podać dane osobowe, takie jak imię i nazwisko oraz dane dotyczące wyjazdu, czyli datę i kierunek wyjazdu lub numer rezerwacji. Dzięki tym informacjom sprawdzamy, czy autor opinii faktycznie podróżował z nami. Jeżeli dane się nie zgadzają, wówczas nie publikujemy opinii.
Najlepiej oceniane
Wybierz

6.0/6

Anna Ostrowska -Bala 27.06.2016
Termin pobytu: wrzesień 2016

Warto pojechać

Udana wycieczka , piękne krajobrazy

6.0/6

Jerzy, Warszawa 26.09.2021

Super wycieczka!

Bardzo ciekawa i urozmaicona wycieczka, zawierająca w sobie zwiedzanie najważniejszych miast Kanady (Calgary, Vancouver, Victoria, Toronto, Ottawa, Montreal, Quebec City), jak również atrakcje w terenie (wizyta na lodowcu Athabasca, rejs po rzece Blue River, oglądanie wielorybów w okolicach Victorii, czy rejs pod wodospadami Niagara). Przepiękne widoki, fajne hotele i świetne przewodnictwo w wykonaniu p. Łukasza Augustowskiego! Jedyne minusy to kiepskie śniadania w niektórych hotelach oraz (jeśli ktoś za tym nie przepada) trochę zbyt dużo przelotów (w naszym turnusie było ich w sumie 7).

6.0/6

Asia 25.06.2018
Termin pobytu: lipiec 2018

Warto pojechać

Świetna wycieczka. Kraj bardzo ciekawy i wart zobaczenia. Super pilot- Andrzej, bardzo pozytywny człowiek, zorganizowany i uśmiechnięty, którego wiedza nie tylko na temat Kanady,ale także ogólna jest ogromna. To wszystko składa sę na udany wyjazd.

5.5/6

Robert Rafał, Łódź 24.07.2017
Termin pobytu: czerwiec 2017

Przystanek Kanada - 26.06–08.07.2017

Dzień 1 26.06.2017 (poniedziałek) Zbiórkę na lotnisku w Warszawie wyznaczono nam tym razem już na 4 rano. Musiałem zatem przyjechać do Warszawy dzień wcześniej i przenocować w pobliżu lotniska w hotelu Sangate Airport. Na przystanku (w pobliżu hotelu) nocnego autobusu, którym dojechałem na lotnisko, zauważyłem jakiegoś mężczyznę, który też czekał na autobus i potem razem ze mną nim jechał. Potem okazało się, że to był pilot naszej wycieczki – Andrzej Strauss. Na stanowisku Rainbow na lotnisku odebrałem materiały dotyczące lotu i inne dostarczone przez biuro, tam też oficjalnie zapoznałem się z pilotem. Następnie przeszedłem stosowne procedury związane z odprawą i oczekiwałem na wylot do Amsterdamu, który zaplanowano na godzinę 6:00. Faktycznie samolot oderwał się od ziemi o 6:24. Lot był rejsowy, lecieliśmy samolotem Boeing 737-800 (z układem siedzeń 3+3) należącym do linii KLM. Podczas lotu podano 2 kanapki i napoje. O 8:00 wylądowaliśmy na lotnisku w Amsterdamie. Tam musieliśmy czekać na lot do Calgary, który zaplanowano na 12:25. Faktycznie nasz samolot oderwał się od ziemi o 12:52. Tym razem lecieliśmy samolotem Airbus A330-300 (z układem siedzeń 2+4+2 w klasie ekonomicznej). Każdy pasażer miał do swojej dyspozycji indywidualne „centrum rozrywki” z wyborem filmów, muzyki, informacjami nt. lotu itd. Na wyposażeniu był także koc i poduszka. W trakcie lotu obejrzałem m.in. 2 filmy. Podczas lotu zaserwowano jeden większy posiłek, ponadto w trakcie lotu podawano napoje, lody i przekąski (migdały, kawałek pizzy). Podawano też chusteczki odświeżające. W trakcie przelotu nad północnymi rubieżami Kanady mogliśmy z okien samolotu podziwiać wspaniałe arktyczne widoki. W samolocie rozdano nam również deklaracje celne, które trzeba było wypełnić i wręczyć potem urzędnikom celnym na lotnisku. Trzeba było m.in. zadeklarować wwóz niektórych rodzajów żywności (w moim przypadku były to np. orzechy), żeby się potem nie narazić na kłopoty przy ewentualnej kontroli. O 21:20 czasu polskiego (czyli 13:20 czasu miejscowego) wylądowaliśmy na lotnisku w Calgary. Tam spędziliśmy nieco więcej czasu niż zakładaliśmy, bo zagubiła się jedna z uczestniczek wycieczki. Po jej odnalezieniu zapakowaliśmy się do autokaru, którym ostatecznie o 14:37 czasu miejscowego wyruszyliśmy do centrum Calgary. Tam wysiedliśmy z autokaru i odbyliśmy pieszy spacer po mieście. Zaczęliśmy od ratusza. Niestety jeśli chodzi o stary ratusz (ukończony w 1911 r. w stylu neoromańskim), to był w remoncie i nie mogliśmy go zobaczyć „na żywo”, a jedynie zdjęcie na ogromnej płachcie, która go przykrywała. Mogliśmy za to zobaczyć dobudowany do niego w 1985 r. nowoczesny budynek (Calgary Municipal Building) będący obecnie siedzibą rządu prowincji Alberta. Potem przeszliśmy m.in. przez park miejski z Placem Olimpijskim. Zbudowano go przy okazji igrzysk w 1988 r., odbywały się na nim dekoracje medalistów olimpijskich. Obecnie zimą tworzone jest na nim lodowisko. Przy placu stoi m.in. rzeźba The Famous Five przedstawiająca pięć kobiet z Alberty, walczących o prawa kobiet w Kanadzie w I poł. XX w. Jest tam też scena i ładna kolumnada w stylu mauretańskim. Idąc dalej dotarliśmy do wieży Calgary Tower (wys. 190,8 m), która jest najwyższym budynkiem w mieście, przez co stała się charakterystycznym punktem miasta i jedną z jego największych atrakcji. Tę stalowo-betonową konstrukcję oddano do użytku publiczności w 1968 r. Wjechaliśmy windą (windy mieszczą do 25 osób i wjeżdżają na szczyt w 62 sekundy) na taras widokowy wieży, skąd podziwialiśmy widoki na Calgary i Góry Skaliste. Stawaliśmy tam też na szklanej podłodze patrząc blisko 200 m w dół. Po wspólnej przechadzce po mieście dostaliśmy jeszcze trochę czasu wolnego (do 18:00) na indywidualną eksplorację miasta. W jego trakcie pospacerowałem m.in. po głównym deptaku handlowym - Stephen Avenue. Potem podjechaliśmy jeszcze autokarem do Fortu Calgary (założonego w 1875 r.), od którego rozpoczęła się historia miasta. Tam na chwilę się zatrzymaliśmy. Na fort rzuciliśmy okiem jedynie z zewnątrz, widzieliśmy tam też pomnik pułkownika Jamesa MacLeoda (oficera i polityka żyjącego w l. 1836-94) i pomnik bizona. Następnie ruszyliśmy już do hotelu Comfort Inn & Suite Airport North, który był naszym pierwszym miejscem zakwaterowania. Dojechaliśmy do niego o 18:33. Tam się zakwaterowaliśmy. Dokonałem też wpłaty 520 USD u pilota (395 USD na wstępy, napiwki itd. oraz 135 USD na 3 wycieczki fakultatywne). Przed snem skorzystałem jeszcze z możliwości w hotelowym basenie (krytym) i jacuzzi. Po tym relaksie udałem się już na spoczynek i szybko zasnąłem kamiennym snem. Dzień 2 27.06.2017 (wtorek) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu o 8:00 wyruszyliśmy autokarem na dalsze zwiedzanie Calgary. Najpierw jednak zatrzymaliśmy się przy supermarkecie, gdzie była m.in. możliwość uzupełnienia zapasów spożywczych. Potem podjechaliśmy już pod Muzeum Glenbow, które następnie zwiedziliśmy. Jest to połączenie muzeum historycznego z muzeum sztuki. Założył je kanadyjski filantrop Eric Lafferty Harvie w 1966 r. Muzeum posiada m.in. wspaniałą kolekcję indiańskich ubiorów i ozdób, rozmaite kolekcje obrazów, a także bogatą kolekcję minerałów. Po zwiedzeniu muzeum mieliśmy jeszcze trochę czasu wolnego w centrum Calgary, a potem pojechaliśmy dalej. Wyjeżdżając z miasta zatrzymaliśmy się przy obiektach olimpijskich z 1988 r. Tam mieliśmy trochę czasu wolnego, widzieliśmy m.in. skocznie narciarskie oraz dwa bobsleje, z których jeden należał do słynnej drużyny bobsleistów z Jamajki, o której losach nakręcono nawet film fabularny. Potem ruszyliśmy dalej i kolejny postój mieliśmy pod stacją kolejki gondolowej w Banff. Miasteczko Banff, to popularny ośrodek wypoczynkowy, który powstał w szerokiej i płaskiej dolinie rzeki Bow na wysokości 1380 m. Następnie podjechaliśmy w okolicę malowniczego wodospadu Bow Falls na rwącej rzece Bow. Stamtąd udaliśmy się na pieszy spacer wzdłuż brzegu rzeki, a następnie po przejściu przez most dotarliśmy do centrum miejscowości Banff, położonej w kotlinie otoczonej szczytami Gór Skalistych. Tam dostaliśmy sporo czasu wolnego, który można było przeznaczyć na zwiedzanie, posiłek czy zakupy. Z ciekawszych obiektów, które znajdują się w Banff warto wymienić przede wszystkim luksusowy hotel Banff Springs wybudowany pierwotnie w 1888 r. (jego obecna postać to efekt przebudowy z 1928 r.). Ogólnie miejscowość jest bardzo malowniczo położona, z ładnymi domkami przyozdobionymi często wielokolorowymi kwiatami i bardzo przyjemnie się po niej spaceruje. Ciekawostką jaką zaobserwowałem w tej miejscowości było to, że niektóre skrzyżowania można było pokonywać nie tylko w klasyczny sposób, ale również na ukos. Przy okazji wspomnę jeszcze o ciekawostce związanej z tablicami rejestracyjnymi kanadyjskich pojazdów. Otóż w niektórych prowincjach obowiązkowe są jedynie tablice rejestracyjne z tyłu samochodu (z przodu ich nie ma), w każdej prowincji oprócz numeru rejestracyjnego (złożonego ze znaków alfanumerycznych) jest jakieś hasło charakterystyczne dla danej prowincji. Dla przykładu w prowincji Alberta jest hasło „Wild Rose Country”, a w prowincji British Columbia hasło „Beautiful British Columbia”. Po czasie wolnym ruszyliśmy autokarem w dalszą drogę. Następny postój mieliśmy przy jeziorze Lake Louise, gdzie mieliśmy czas wolny na indywidualny spacer po okolicy. Lake Louise jest jednym z najpiękniejszych górskich jezior Kanady. W jego tafli odbija się górujący nad nim lodowiec Victoria (góra Victoria ma wysokość 3464 m n.p.m.). Nazwa jeziora pochodzi od księżnej Louise Caroline Alberty – czwartej córki królowej Wiktorii i żony gubernatora Kanady. Jezioro ma powierzchnię 0,8 km2, 2 km długości, 500 m szerokości i 75 m głębokości. Szmaragdowy kolor jego wody pochodzi od pyłu skalnego nanoszonego do jeziora przez wody spływające z topniejącego lodowca. Przy brzegu jeziora usytuowany jest Chateau Lake Louise - neoklasycystyczny hotel zbudowany przez firmę kolejową CPR (Canadian Pacific Railway), otwarty w 1911 r. Udało mi się zajrzeć też do środka tego ekskluzywnego hotelu. Wokół jeziora jest wiele pieszych tras turystycznych, również na sam lodowiec Victorii, pod którym bije źródło Lake Louise. Po miłym spacerze ruszyliśmy w dalszą drogą i przed 19-stą dotarliśmy do hotelu Travelodge w Golden, który był naszym kolejnym miejscem zakwaterowania. Przed snem skorzystałem jeszcze m.in. z możliwości kąpieli w hotelowym basenie (krytym) i jacuzzi. Dzień 3 28.06.2017 (środa) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu o 7:45 wyruszyliśmy autokarem w dalszą drogę. Pierwszy postój mieliśmy nad polodowcowym jeziorem Peyto. Jeszcze zanim tam dojechaliśmy po drodze z okien autokaru zobaczyliśmy 2 dziko żyjące niedźwiedzie przechadzające się w pobliżu drogi. Nad jeziorem Peyto mogliśmy zaś podziwiać wspaniałe widoki na otoczoną ośnieżonymi szczytami turkusową taflę wody (również w tym wypadku barwa bierze się od pyłu skalnego nanoszonego przez wody spływające z lodowca). Nazwa jeziora pochodzi od Ebenezera Williama Peyto - przewodnika i trapera z rejonu Banff. W dalszej drodze mieliśmy jeszcze krótki postój „toaletowy” oraz następny w punkcie widokowym, z którego można było podziwiać widoki na piękne górskie okolice. Potem dotarliśmy już do centrum turystycznego pod lodowcem Athabasca, gdzie najpierw mieliśmy trochę czasu wolnego, który można było wykorzystać na spacer czy zjedzenie posiłku. Potem wyruszyliśmy na wyprawę na lodowiec (w ramach wycieczki fakultatywnej w cenie 55 USD). Najpierw podjechaliśmy kawałek zwykłym autokarem podstawionym przez firmę Brewster, a potem przesiedliśmy się do specjalnego ogromnego pojazdu „Ice Truck”. Jest ich na świecie ponoć tylko 23 i poza jednym, wszystkie jeżdżą właśnie po tym lodowcu. Mają 15 metrów długości i 4 m wysokości, mogą pomieścić 56 pasażerów, poruszają się na 6 olbrzymich kołach. Są przystosowane do poruszania się po śniegu i lodzie. Jednym z takich olbrzymów wjechaliśmy na lodowiec Athabasca. W trakcie jazdy musieliśmy m.in. wjechać na bardzo stromą skarpę (o nachyleniu 45 stopni), co zapewne by się nie udało jakimś zwykłym pojazdem. Po zatrzymaniu się pojazdu na lodowcu na trochę wysiedliśmy, żeby nacieszyć się możliwością pochodzenia po śniegu i lodzie oraz zrobienia tam zdjęć. Można się też było napić krystalicznie czystej wody spływającej z lodowca. Lodowiec ma w sumie ok. 6 km długości i zajmuje powierzchnię ok. 6 km2, jego grubość waha się od 90 do 300 metrów. Po czasie wolnym na lodowcu ruszyliśmy w drogę powrotną do centrum turystycznego w odwrotnej kolejności czyli najpierw Ice Truckiem, a potem zwykłym autokarem. Następnie już naszym autokarem ruszyliśmy dalej jadąc po słynnej drodze lodowcowej – Icefields Parkway przez Parki Narodowe Banff i Jasper. Pierwszy postój w tym rejonie mieliśmy przy wodospadzie Sunwapta. Ma on ok. 18,5 wysokości i 9 m szerokości. Swój początek bierze z lodowca Athabasca. Jadąc dalej zobaczyliśmy trzeciego niedźwiedzia. Kolejny postój mieliśmy przy wodospadzie Athabasca (w górnym biegu rzeki Athabasca). Ma on 23 m wysokości i 18 m szerokości. Spadające z ogromną siłą wody wodospadu wyrzeźbiły w skałach krótki wąwóz i liczne kotły erozyjne, które mieliśmy okazję podziwiać. Jadąc dalej zobaczyliśmy czwartego niedźwiedzia. Następnie dojechaliśmy do górskiego kurortu Jasper, gdzie mieliśmy ok. godziny czasu wolnego, który przeznaczyłem na spacer po miasteczku. Dodam, że nasz autokar zatrzymał się przy efektownym wysokim „Totemie Dwóch Braci” postawionym w 2011 r. przez braci Edenshaw. W trakcie dalszej jazdy minęliśmy granicę prowincji Alberta i British Columbia, wjeżdżając do tej drugiej. Wiązało się to ze zmianą czasu, który w prowincji British Columbia jest o godzinę wcześniejszy niż w prowincji Alberta. Zyskaliśmy zatem tego dnia dodatkową godzinę. Kolejny postój mieliśmy przy centrum turystycznym pod górą Mt. Robson (jest to najwyższy szczyt kanadyjskiej części Gór Skalistych), gdzie wprawdzie mogliśmy oglądać malownicze górskie widoki, ale sam szczyt góry Mt. Robson (3954 m n.p.m.) nie był widoczny z uwagi na warunki atmosferyczne. Podczas czasu wolnego mogliśmy za to obejrzeć m.in. ciekawe ekspozycje w miejscowym centrum turystycznym. Potem ruszyliśmy już do naszego kolejnego miejsca zakwaterowania, którym był hotel sieci Super 8 w Valemount. Dotraliśmy do niego o 18:33. Dzień 4 29.06.2017 (czwartek) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu o 7:30 wyruszyliśmy autokarem w dalszą drogę przez Góry Skaliste. W jej trakcie zobaczyliśmy kolejnego niedźwiedzia, który tam razem spokojnie przechodził sobie przez drogę. Zatrzymaliśmy się w miejscowości Blue River położonej w Grizzly Bear Valley. Tam wsiedliśmy do szybkich łodzi motorowych, którymi odbyliśmy trwające ponad godzinę tzw. wodne safari. Pływaliśmy po rzece w otoczeniu przepięknych krajobrazów pełnych zielonych lasów, a w oddali ośnieżonych górskich szczytów. Podczas rejsu udało nam się wypatrzyć aż 3 niedźwiedzie, łodzie się wtedy oczywiście zatrzymywały, abyśmy mogli spokojnie na nie popatrzyć i zrobić zdjęcia. Widzieliśmy też rozmaite gatunki ptactwa (m.in. orły). Niestety były tam i komary, które wściekle nas atakowały i dotkliwie pogryzły. Poza pływaniem łodzią mieliśmy też jeden krótki postój przy brzegu, podczas którego obejrzeliśmy ładny wodospad. Po powrocie do autokaru ruszyliśmy w dalszą drogę jadąc wzdłuż parku Wells Gray. Po drodze mieliśmy najpierw postój „toaletowy” na stacji benzynowej w miejscowości Clear Water. Kolejny przy ok. 60-metrowym wodospadzie Spahats. Następnie wróciliśmy do miejscowości Clear Water, gdzie mieliśmy dłuższy postój, podczas którego można było m.in. coś zjeść i zwiedzić miejscowe centrum turystyczne z rozmaitymi ekspozycjami. Podczas dalszej drogi mieliśmy jeszcze postój przy hipermarkecie, gdzie była możliwość uzupełnienia zapasów spożywczych. Potem pojechaliśmy już do naszego kolejnego miejsca zakwaterowania, którym był hotel South Thompson Inn w miejscowości Kamloops (kanadyjskiej stolicy zawodów sportowych). Dojechaliśmy do niego tuż po 17-stej. Hotel był bardzo ładnie położony nad jedną z odnóg rzeki Thomson i oferował wiele rozmaitych atrakcji. Ja skorzystałem z możliwości kąpieli w basenie (zewnętrznym) i pospacerowałem po malowniczych terenach hotelowych. Dzień 5 30.06.2017 (piątek) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu o 7:30 wyruszyliśmy autokarem w dalszą drogę. Pierwszy postój (o charakterze „toaletowym”) mieliśmy na stacji benzynowej w miejscowości Lillooet. Podczas dalszej drogi przez jezdnię przebiegły nam 2 małe sarenki, a ich mamę zauważyliśmy w krzakach przy drodze. Kolejny krótki postój mieliśmy w punkcie widokowym przy jakimś ładnym akwenie wodnym z majaczącymi w tle ośnieżonymi szczytami. Potem pojechaliśmy już do miejscowości Whistler. Tam najpierw zawitaliśmy do Parku Olimpijskiego, w którym rozgrywane były konkurencje Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 2010 r. Zobaczyliśmy m.in. skocznie narciarskie, na których 2 medale olimpijskie zdobył Adam Małysz, a także strzelnicę, na której rozgrywane były zawody w biathlonie. Mieliśmy tam również okazję zobaczyć jedną z olimpijskich pochodni oraz kamienną figurę Inuksuka (jest to rodzaj znaku lub rzeźby tworzonej przez Inuitów poprzez układanie kamieni w taki sposób, by ich stos przypominał stojącego człowieka). Na tym motywie oparte było logo igrzysk w Vancouver. Następnie przejechaliśmy do centrum Whistler, gdzie chętne osoby mogły skorzystać z wycieczki fakultatywnej (w cenie 55 USD) w postaci wjazdu na 2 szczyty jedną z najdłuższych wiszących kolejek gondolowych na świecie "Peak 2 Peak", która łączy góry Mount Whistler (2182 m n.p.m.) i Mount Blackcomb (2284 m n.p.m.). Jest to w ogóle pierwsza na świecie kolejka linowa, która połączyła dwa sąsiadujące ze sobą szczyty górskie. Kolejka została otwarta 12 grudnia 2008 r. Dzierży ona światowe rekordy, jeśli idzie o najdłuższą odległość między wieżami podtrzymującymi liny (3,03 km) oraz najwyższy punkt nad poziomem gruntu (436 m). Długość trasy kolejki to 4,4 km, może ona przewieźć 4100 ludzi na godzinę, wagoniki mieszczące do 28 osób poruszają się z prędkością 7,5 m na sekundę, czas przejazdu między szczytami wynosi 11 minut. Zanim skorzystaliśmy z kolejki „Peak 2 Peak” musieliśmy najpierw skorzystać z mniejszej kolejki (z wagonikami mieszczącymi do 6 osób), którą wjechaliśmy na górę Mount Whistler. Zarówno podczas przejazdu, jak i na szczytach gór mogliśmy podziwiać wspaniałe widoki, tym lepsze, że pogoda dopisała i była znakomita widoczność na wiele kilometrów. Miałem też okazję pochodzenia po śniegu w krótkich spodenkach i… sandałkach J Na jednym ze szczytów udało mi się też zobaczyć 2 świstaki. Dodam jeszcze, że podczas przejazdów kolejkami z wagoników udało mi się ujrzeć w dole trzy kolejne dzikie niedźwiedzie. Po zjechaniu na dół mieliśmy jeszcze trochę czasu wolnego w centrum Whistler. Była więc okazja, aby spożyć posiłek i trochę pospacerować po tym urokliwym miasteczku z niebanalną architekturą. W trakcie spaceru dotarłem do placu, na którym odbywały się dekoracje medalistów olimpijskich w 2010 r. (ustawione są tam koła olimpijskie). Na stojących obok tablicach są wypisane nazwiska medalistów w niektórych dyscyplinach, wypatrzyłem wśród nich między innymi nazwisko naszej biegaczki Justyny Kowalczyk, która w igrzyskach w 2010 zdobyła aż 3 medale. Przy placu stoi również wysoki indiański słup totemowy. Po czasie wolnym podjechaliśmy jeszcze do Whistler Sliding Centre, gdzie obejrzeliśmy tor bobslejowy, na którym rozgrywano olimpijskie konkurencje związane z przejazdem po torze lodowym. Następnie ruszyliśmy w dalszą drogę. O 19:32 dojechaliśmy do hotelu Pemberton Valley Lodge (w miejscowości Pemberton), który był naszym kolejnym miejscem zakwaterowania. Skorzystałem tam z możliwości kąpieli w basenie (zewnętrznym) i jacuzzi. Dzień 6 01.07.2017 (sobota) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu o 7:30 wyruszyliśmy autokarem w dalszą drogę. Pierwszy postój mieliśmy przy Shannon Falls – imponującym, wysokim (trzecim pod względem wysokości w Kolumbii Brytyjskiej) na 335 metrów wodospadzie. Swą nazwę wziął od Williama Shannona, który jako pierwszy się osiedlił w tej okolicy (w 1889 r.) i wyrabiał tam cegły. Dopełnieniem wspaniałego krajobrazu są tam ogromne, wiekowe drzewa. Następnie udaliśmy się już do Vancouver zwanego “miastem ogrodów”, największego miasta prowincji British Columbia. Tam zaczęliśmy od wizyty w Capilano Suspension Bridge Park (założonym w 1889 r.). Główną atrakcją jest tam przejście długim (137 m), wiszącym 70 m nad rzeką mostem w wąwozie Capilano. Most się przy tym mocno kołysze pobudzając wydzielanie adrenaliny. Poza tym jest tam jeszcze wiele innych atrakcji. Można pospacerować po różnych pomostach i mostkach prowadzących zarówno na poziomie gruntu, jak i wysoko wśród koron drzew czy przy skalnej ścianie. Można też spojrzeć w przepaść z wysuniętej platformy przy skalnej ścianie. Do obejrzenia są tam również różne słupy totemowe i drapieżne ptaki. Po czasie wolnym, który dostaliśmy na samodzielne zwiedzenie tego parku, przejechaliśmy następnie do Lynn Canyon Park (otwarto go w 1912 r.), gdzie przeszliśmy się kolejnym wiszącym mostem, wiszącym 50 m nad kanionem. Był on jednak sporo krótszy (ma 40 m) i mniej zatłoczony od poprzedniego, więc nie zabawiliśmy tam długo. Następnie pojechaliśmy do założonego w 1886 r. Parku Stanley’a (zajmuje on powierzchnię 405 ha), który jest zarówno ostoją dzikiej przyrody, jak i ulubionym miejscem rozrywki i rekreacji mieszkańców. Tam najpierw zatrzymaliśmy się w okolicy punktu widokowego, z którego mogliśmy podziwiać widoki na miasto, zatokę Burrard Inlet i efektowny most wiszący Lions Gate (ma on 1823 m długości całkowitej, główne przęsło ma 472 m długości, a wysokość wież mostu wynosi 111 m). Następnie autokarem przejechaliśmy do innej części Parku Stanley’a, w której znajduje się bogata kolekcja totemów - mistycznych rzeźb Indian z zachodniego wybrzeża Ameryki. Tam mieliśmy trochę czasu wolnego. Można było pospacerować wzdłuż nabrzeża, popatrzeć na marinę i wysokie budynki po drugiej stronie zatoki. Mieliśmy też okazję poobserwować latające tam hydroplany oraz popatrzeć na rozgrywany na parkowych terenach mecz krykieta. Następnie przejechaliśmy do nowoczesnego centrum Vancouver. Tam kawałek przeszliśmy wspólnie całą grupą. Było to jednak ogromnie utrudnione z powodu olbrzymich tłumów ludzi uczestniczących w rozmaitych imprezach (na jednej z nich śpiewał m.in. Jackie Chan) odbywających się z okazji Canada Day – urodzin Kanady (w tym roku szczególnie uroczystych, bo okrągłych 150-tych). Dotarliśmy do placu, przy którym stał palący się wielki znicz olimpijski (z 2010 r.) i tam się już rozdzieliliśmy. Mieliśmy czas wolny na indywidualną eksplorację zarówno nowoczesnej części centrum, jaki i starego miasta Gastown (była też w tym czasie możliwość zjedzenia jakiegoś posiłku). Podczas spaceru obejrzałem m.in. secesyjny budynek historycznego dworca Kolei Pacyficznej otwartego w 1914 r. (zajrzałem również do jego wnętrza) oraz oryginalny zegar parowy (jest on napędzany maszyną parową, zbudowano go w 1977 r.). Po czasie wolnym przejechaliśmy autokarem przez most na wyspę Granville. Tam znów mieliśmy czas wolny. Podczas niego zobaczyliśmy m.in. wytwórnię betonu z efektownie pomalowanymi zbiornikami, lokalny targ (pod dachem), różne sklepy, galerie. Z wyspy roztaczały się też ładne widoki na wysokie budynki po drugiej stronie wody, a także na piękną marinę i most Granville Bridge (oddano go do użytku w 1954 r., ma 1171 m długości i 27,4 m wysokości). Po czasie wolnym pojechaliśmy już do hotelu Travelodge w Richmond (przedmieście Vancouver), który był naszym kolejnym miejscem zakwaterowania. Dotarliśmy tam o 19:17. Skorzystałem z możliwości kąpieli w hotelowym basenie (krytym) i jacuzzi. Dzień 7 02.07.2017 (niedziela) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu o 8:15 wyruszyliśmy autokarem w drogę do portu. Stamtąd wyruszyliśmy (wraz z załadowanym autokarem) promem w 1,5 godzinny rejs na wyspę Vancouver. W jego trakcie mijaliśmy liczne mniejsze wysepki. Dobiliśmy do brzegu w Swartz Bay na wyspie Vancouver. Stamtąd przejechaliśmy autokarem do miasta Victoria, które jest stolicą prowincji Columbia. Wysiedliśmy w centrum przy imponującym, luksusowym hotelu Empress (otwarto go w 1908 r.) i stojącym naprzeciw niego pomnikiem kapitana Jamesa Cooka (pomnik odsłonięto w 1976 r.). Najpierw zrobiliśmy krótki wspólny spacer po okolicy. Podczas niego poza hotelem Fairmont Empress widzieliśmy jeszcze m.in. kamienny gmach Parlamentu Kolumbii Brytyjskiej i Thunderbird Park z licznymi słupami totemowymi. Potem przeszliśmy do mariny, gdzie część naszej grupy wyruszyła na wycieczkę fakultatywną (w cenie 135 USD) w postaci rejsu łodzią, podczas którego mieli oglądać orki w ich naturalnym środowisku. Uprzedzając nieco fakty wspomnę, że orek właściwie nie zobaczyli i do tego bardzo wymarzli, więc były to w zasadzie pieniądze wyrzucone w błoto. Ja na szczęście na tę wycieczkę się nie wybrałem. Z pilotem i pozostałymi na lądzie uczestnikami wycieczki odbyliśmy jeszcze krótki wspólny spacer Government Street (główną handlową ulicą miasta) dochodząc do Bastion Square (wchodzi się na ten plac przez ceremonialny łuk), z licznymi restauracjami, kawiarniami i butikami. Potem mieliśmy już kilka godzin czasu wolnego na indywidualną eksplorację miasta. W tym czasie poza zjedzeniem posiłku odbyłem długi spacer po różnych zakątkach miasta. Widziałem m.in. bramę do chińskiej dzielnicy, Plac Stulecia (z ładną fontanna i totemami), ratusz z wieżą zegarową (ukończony w 1890 r.), synagogę Emanu-El (oddaną do użytku w 1863 r., jest to najstarsza, z do dziś istniejących, synagoga w Kanadzie), a także liczne kościoły. Dwa największe z nich (zwiedziłem je także wewnątrz), to katolicka katedra św. Andrzeja i katedra anglikańska (Christ Church Cathedral). Neogotycka katedra św. Andrzeja została wybudowana w latach 1890-92. Zbudowano ją z czerwonej cegły i terakoty. Ma ona 2 asymetryczne wieże (różnej wysokości), wyższa z nich ma 53 m wysokości. Początki anglikańskiej Christ Church Cathedral sięgają 1856 r. kiedy to ukończono w tym miejscu budowę pierwszego kościoła. Konsekracja kościoła w obecnej jego wersji miała miejsce w 1929 r., przy czym w późniejszych latach był dalej rozbudowywany (m.in. dodano wieże). Spośród innych świątyń, które widziałem (już tylko z zewnątrz) wspomnę jeszcze o kościele metodystów (z 1890 r.), anglikańskim kościele św. Jana Bożego (z 1860 r.), kościele Zjednoczonym (First Metropolitan United Church) i kościele baptystów. Powróciłem też do budynku parlamentu, któremu tym razem bliżej się przyjrzałem obchodząc go dookoła. Gmach powstał w latach 1893-97 i stanowi mieszankę stylów architektonicznych (neobarokowego, neorenesansowego i neoromańskiego). Uwagę przyciąga przede wszystkim jego majestatyczna fasada oraz zwieńczona złotą figurą kapitana George’a Vancouvera główna kopuła. Pospacerowałem też wzdłuż wybrzeża podziwiając ładne widoki. Mogłem też obserwować startujące do lotu hydroplany. Po czasie wolnym skierowaliśmy się w drogę powrotną, ale tym razem pojechaliśmy nieco inną trasą, przez tereny z bardziej ekskluzywnymi domami miejscowych mieszkańców. Po drodze zatrzymaliśmy się przy marinie w Oak Bay w nadziei zobaczenia pojawiających się tam wydr, ale udało nam się zobaczyć jedynie jedną fokę. Po dojechaniu do portu wyruszyliśmy w rejs powrotny do miasta Vancouver. Gdy już do niego dopłynęliśmy autokarem pojechaliśmy na lotnisko. Dotarliśmy do niego ok. 21-szej. Tam przeszliśmy odprawę i oczekiwaliśmy na lot do Montrealu, który zaplanowano na godzinę 23:25. Lecieliśmy tym razem samolotem Airbus A321-200 należącym do linii lotniczych Air Canada. W cenie lotu nie było żadnego posiłku (można go było dostać za dodatkową opłatą), dwukrotnie serwowano tylko podstawowe napoje. Dzień 8 03.07.2017 (poniedziałek) O 4:00 czasu Vancouver (czyli 7:00 czasu Montrealu) wylądowaliśmy na lotnisku w Montrealu. Po odbiorze bagażu udaliśmy się najpierw na śniadanie do hotelu Marriott (znajdującego się bezpośrednio przy lotnisku). Potem nowym autokarem z nowym kierowcą wyruszyliśmy w drogę do stolicy francuskojęzycznej prowincji Quebec – Quebec City. Kiedy w 1608 roku dopłynął tam francuski odkrywca Samuel de Champlain, miejsce to wydało mu się tak piękne, że nazwał je darem od Boga. Quebec to jedyne otoczone fortyfikacjami miasto na północ od Meksyku, przepełnione historią i kulturą unikalną dla Północnej Ameryki. Z tego względu część Starego Miasta położona w obrębie murów miejskich została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Po drodze mieliśmy jeszcze jeden postój „toaletowy” na stacji benzynowej. Po dojechaniu do Quebec City zatrzymaliśmy się najpierw przy tzw. Dolnym Mieście (Basse-Ville), usytuowanym między skalistym klifem i rzeką św. Wawrzyńca. Jest to najstarsza część miasta. Przy wąskich uliczkach ulokowane są tam zabytkowe kamieniczki z kafejkami, butikami i galeriami. Uwagę zwracają też piękne freski. Centrum tej części miasta stanowi gwarny Place Royale. Obejmuje on obszar, na którym w 1608 r. rozpoczęto budowę fortu. W centrum placu stoi wykonane z brązu popiersie Ludwika XIV (ustawiono je tam w 1686 r.), wokół placu stoją różne zabytkowe budynki (gównie z XVIII w.). Spośród nich wspomnę o najstarszym kamiennym kościele w Ameryce Północnej - Notre-Dame-des-Victoires. Zbudowano go w latach 1687-1723. Najpierw odbyliśmy wspólny spacer po tej bardzo urokliwej części miasta, a potem mieliśmy jeszcze trochę czasu wolnego. Następnie pojechaliśmy autokarem do hotelu Howard Johnson Inn w Quebec City, który był naszym kolejnym miejscem zakwaterowania. Po zakwaterowaniu, odświeżeniu się i krótkim odpoczynku wyruszyliśmy autokarem na dalszy ciąg zwiedzania miasta. Tym razem naszym celem było centrum miasta położone na wzgórzu (Haute-Ville). Najpierw zatrzymaliśmy się na krótko przy imponującym budynku Parlamentu (niestety podczas naszej wizyty był remontowany, więc ogrodzenie i dźwig ograniczały nam widok). Zbudowano go w latach 1877-86, ma 8 kondygnacji, jego centralna wieża ma 52 m wysokości. Kolejny postój mieliśmy przy cytadeli i promenadzie Gubernatora, gdzie z punktu widokowego mogliśmy spojrzeć na rzekę św. Wawrzyńca. Potem zajrzeliśmy jeszcze do ładnie ukwieconych ogrodów Joanny D’Arc (stoi tam również konny pomnik tej francuskiej bohaterki). Dalej podjechaliśmy pod imponujący hotel-zamek Château Frontenac (znak rozpoznawczy Quebecu) i tam już na dłużej wysiedliśmy. Hotel został zbudowany na rzecz firmy kolejowej Canadian Pacific Railway, oddano go do użytku w 1893 r. Wybudowano go w stylu historyzmu (neogotyk z elementami neorenesansowymi). W XX w. przeszedł kilka transformacji, w 1926 r. dobudowano wieżę w centralnej części zamku. Nazwa hotelu została nadana na cześć gubernatora Nowej Francji Louis de Buade de Frontenaca (żyjącego w latach 1662-1698). Od hotelu wspólnie przeszliśmy do bazyliki Notre-Dame de Quebec i ją zwiedziliśmy (także wnętrze). Jej początki sięgają 1647 r. W ciągu wieków bazylika dwukrotnie spłonęła. Jej obecną neoklasyczną postać nadano jej w 1843 r. W 2014 r. świętowano 350-lecie tego kościoła, z tej okazji umieszczono w nim tzw. „Drzwi Święte” (drugie tego typu poza Europą, a ósme na świecie). Po zwiedzeniu bazyliki mieliśmy jeszcze sporo czasu wolnego na indywidualne zwiedzanie zabytkowych części miasta usytuowanych na malowniczym wzgórzu. W jego trakcie spacerowałem m.in. widokowym drewnianym deptakiem Dufferin (powstał on w 1879 r. na zlecenie gubernatora Kanady - lorda Dufferin, wznosi się 671 m nad poziomem rzeki św. Wawrzyńca). Przy jego początku widziałem pomnik Samuela De Chaplin (francuskiego podróżnika, odkrywcy i kolonizatora Kanady) odsłonięty w 1898 r. Wykonana z brązu, ponad 4-metrowa podobizna odkrywcy stoi na 16-metrowej kolumnie. Stała tam również efektowna rzeźba Salvadora Dali „Słoń kosmiczny” (umieszczono ją tam czasowo). Z oddali widziałem tam ponadto zabytkowy budynek poczty z 1873 r. (zbudowany z ciosanego kamienia, z dobudowaną później wieżą zegarową nakrytą kopułą). Z innych obiektów, które widziałem podczas czasu wolnego wspomnę jeszcze o imponującym gmachu Ministerstwa Finansów prowincji Quebec (zbudowanym pierwotnie w 1887 r. odrestaurowanym następnie w latach 1983-87), kaplicy Urszulanek (zbudowanej pierwotnie w latach 1723-39, obecny kształt nadano jej 1902 r.), anglikańskiej katedrze pw. Trójcy Świętej (zbudowanej w latach 1800-04 w stylu palladiańskim, była to pierwsza anglikańska katedra zbudowana poza terenem Wysp Brytyjskich) i stojącym przy niej budynku Carter Hall, prezbiteriańskim kościele pw. św. Andrzeja (ukończonym w 1810 r.), kościele Zjednoczonego Kościoła Kanady Chalmers-Wesley (ukończonym w 1853 r.) i otaczających miasto murach. Osobnego wspomnienia wymaga jeszcze zabytkowy ratusz. Oddano go do użytku 15 września 1896 r., stanowi mieszankę różnych stylów architektonicznych. Czas wolny wykorzystałem również na spożycie posiłku. Po czasie wolnym wróciliśmy do hotelu, dotarliśmy do niego o 19:50. Dzień 9 04.07.2017 (wtorek) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu o 8:00 wyruszyliśmy autokarem w drogę do Montrealu - największego miasta francuskiej Kanady, zwanego Paryżem Północy. Po drodze zatrzymaliśmy się w przyjemnym miejscu nad rzeką św. Wawrzyńca. Była tam również możliwość skorzystania z lotu hydroplanem (przyjemność ta kosztowała 85 CAD). Ponieważ nigdy jeszcze czegoś takiego nie zaznałem, postanowiłem skorzystać z nadarzającej się okazji. Zdecydowanie było warto, w odróżnieniu od zwykłych samolotów hydroplan bardzo łagodnie startuje i ląduje, tak, że się tego praktycznie wcale nie odczuwa i tylko widoki za oknem sprawiają, że widzimy iż już oderwaliśmy się od powierzchni wody czy też z powrotem na niej osiedliśmy. Ok. 20-minutowy lot dostarczył wspaniałych wrażeń, mogłem podczas niego podziwiać m.in. widoki na rzekę św. Wawrzyńca, tamę na rzece i bezkresne obszary leśne. Podczas dalszej drogi mieliśmy jeszcze 2 postoje przy sklepach, gdzie można było uzupełnić zapasy spożywcze. W końcu dojechaliśmy do Parku Olimpijskiego (z 1978 r.) w Montrealu. Tam wjechaliśmy na punkt widokowy położony na najwyższej na świecie krzywej wieży (ma ona 165 m wysokości i 45 stopni odchylenia, dla porównania słynna wieża w Pizie odchyla się jedynie o 5 stopni). Z tego tytułu została nawet wpisana do Księgi Rekordów Guinnessa. Choć została zaprojektowana jako integralna część Stadionu Olimpijskiego, to do użytku dla publiczności oddano ją dopiero w 1987 r. czyli 9 lat po igrzyskach. Stalowy szczyt wieży ma masę 8 ton, żeby mógł się on utrzymać w powietrzu zbudowano betonową podstawę zakopaną 10 metrów pod ziemią, która waży aż 145 ton. Na szczyt wieży wjeżdża się dwupoziomowym, oszklonym funikularem, który jednorazowo może zabrać 50 osób. Wjazd na szczyt trwa ok. 2 minuty. Z niego podziwialiśmy widoki (przy dobrej pogodzie widoczność sięga 80 km) na obiekty olimpijskie oraz panoramę centrum miasta. Wspomnę jeszcze, że w pobliżu wieży widzieliśmy jeszcze efektowny budynek planetarium oraz pomnik Mikołaja Kopernika. Potem przejechaliśmy do nadbrzeżnej promenady Starego Portu i Starego Miasta. Wysiedliśmy przy kościele NMP Nieustającej Pomocy, który następnie zwiedziliśmy (w tym jego wnętrze). Ten niewielki kościół (przeznczony pierwotnie głównie dla żeglarzy) ma wspaniałą miedzianą dzwonnicę i 9-metrową rzeźbę NMP rozkładającą ramiona w stronę rzeki św. Wawrzyńca. Pierwszą kaplicę w tym miejscu zbudowano w 1678 r., ale spłonęła w 1754 . Obecny kościół pochodzi z 1771 r. Kontynuując nasz wspólny spacer przeszliśmy przez galerię handlową Marche Bonsecours (otwartą w 1847 r.), mieszczącą się w pięknym neogotyckim budynku z majestatyczną kopułą i dalej doszliśmy do słynnej bazyliki Notre Dame de Montreal, zbudowanej w latach 1824-29 roku w stylu neogotyckim. Jest to największy kościół w Ameryce Północnej, budowany przez prawie cały XIX w. Jej architekt James O’Donnel był protestantem, ale przeszedł na katolicyzm zachwycony jej pięknem, gdyż swoim ogromem i wystrojem zapiera dech w piersiach. Może pomieścić aż 5 tys. osób. Neogotyckie wnętrze (które oczywiście także zwiedziliśmy) zdobią drewniane rzeźby i wspaniałe polichromie autorstwa Victora Bourgeau. Po zwiedzeniu bazyliki mieliśmy czas wolny na indywidualną eksplorację Starego Miasta. W trakcie spaceru widziałem m.in. Pałac Sprawiedliwości (w stylu neoklasycznym, ukończony w 1856 r.), ratusz (zbudowany w l. 1872-78) oraz malowniczy (powstały w 1804 r.) plac Jacques-Cartier z wysoką 19-metrową kolumną (ustawioną w 1809 r.) z pomnikiem admirała Nelsona na szczycie. Podczas spaceru natknąłem się też na polską restaurację, ale z wysokimi cenami, więc posiłek spożyłem w innej. Po czasie wolnym przejechaliśmy na wzgórze królewskie Mont Royal z założonym w 1876 r. parkiem. Po zatrzymaniu się na parkingu pieszo przeszliśmy na punkt widokowy, z którego roztaczały się piękne widoki na centrum Montrealu z wieloma wysokościowcami oraz rzekę św. Wawrzyńca. Obok tarasu widokowego stał ładny, obszerny budynek – Chalet (wybudowano go w 1932 r.), w którym odbywają się różne imprezy okolicznościowe. Wszedłem również do jego wnętrza, ściany największej sali pokryte są tam obrazami ukazującymi sceny z historii Montrealu. Po powrocie do autokaru przejechaliśmy do innej części Mont Royal, nad którą góruje imponująca bazylika św. Józefa zbudowana w stylu neorenesansowym w latach 1924-67. Jej ogromna miedziana kopuła oddaje cześć patronowi Kanady i jest to największe sanktuarium ku czci Opiekuna św. Rodziny. To także najwyższy kościół Kanady, gdyż jego kopuła wznosi się na wysokość 97 m (wyższą ma jedynie Bazylika św. Piotra w Rzymie). Dzięki położeniu (świątynia wznosi się 154 m nad miastem) i imponującej architekturze przyciąga ludzi ze wszystkich wyznań religijnych i jest odwiedzany corocznie przez ponad 2 miliony turystów i pielgrzymów. Zanim zwiedziliśmy sam główny kościół, zajrzeliśmy jeszcze do pobliskiego maleńkiego kościółka usytuowanego w miejscu życia św. brata Andre (do dziś został tam również zachowany skromny pokój, w którym żył Święty). Brat Andre (urodzony w 1845 r. jako Andre Bessette, zmarły w 1937 r.) był pierwszym kanadyjskim mężczyzną uznanym za świętego, jego kanonizacji dokonał w 2010 r. papież Benedykt XVI (beatyfikacji Jan Paweł II w 1982 r.). To właśnie dzięki staraniom brata Andre zbudowano bazylikę ku czci św. Józefa. Doczesne szczątki św. brata Andre spoczywają dziś w skromnym grobowcu umieszczonym w krypcie we wnętrzu bazyliki. We wnętrzu są też różne mniejsze kaplice, a w otoczeniu bazyliki rozciągają się ładne ogrody. Po zwiedzaniu ruszyliśmy już do hotelu Quality Midtown w Montrealu, który był naszym kolejnym miejscem zakwaterowania. Dotarliśmy do niego o 19:48. W hotelu skorzystałem jeszcze z możliwości kąpieli w basenie (krytym). Dzień 10 05.07.2017 (środa) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu o 8:00 wyruszyliśmy autokarem w drogę do stolicy Kanady - Ottawy. Pierwszy przystanek w Ottawie mieliśmy przy Muzeum Cywilizacji. Nie zwiedzaliśmy tego muzeum, zajrzeliśmy natomiast do jego głównego hallu ze wspaniałą kolekcją słupów totemowych. Potem podjechaliśmy pod ogrody przy Rideau Hall, gdzie przypadkiem załapaliśmy się na uroczystą zmianę warty (żołnierzy obojga płci w paradnych mundurach). Następnie wjechaliśmy na wzgórze, na którym usytuowane są budynki Parlamentu Kanady. Tam już na dłużej opuściliśmy nasz autokar. Wzgórze wznosi się 50 m ponad poziom rzeki Ottawy i kanału Rideau. Planowanie i konstrukcja budynków oraz krajobrazu na tym wzgórzu zaczęły się w 1859 r. Od tego czasu wygląd wzgórza wielokrotnie się zmieniał i ewoluował, aby jak najlepiej odpowiadać potrzebom rozrastającego się, nowoczesnego państwa. W centrum placu na wzgórzu usytuowano „wodny znicz”, który postawiono dla upamiętnienia stuleci Kanady (zapalił go wieczorem 31 grudnia 1966 r. premier Kanady Lester B. Pearson). Naturalny gaz podtrzymuje płomień, który tańczy ponad płynącą wodą. Wokół płomienia umieszczono 12 tarcz z brązu symbolizujących prowincje i terytoria Kanady istniejące w 1967 r. Wokół placu znajdują się 3 grupy budynków w stylu neogotyckim, są to: Blok Centralny z Wieżą Pokoju, Blok Wschodni i Blok Zachodni. Blok Centralny jest siedzibą Senatu, Izby Gmin i Biblioteki. Ta część została odbudowana (w większej i bardziej funkcjonalnej formie) po pożarze w 1916 r. i ponownie otwarta w 1920 r. Wieża Pokoju (92,2 m wysokości) zdobiąca front Bloku Centralnego została zbudowana w latach 1919-27 dla upamiętnienia ponad 65 tys. kanadyjskich żołnierzy, poległych podczas I Wojny Światowej. Bloki Wschodni i Zachodni (zbudowane w latach 60-tych XIX w. w stylu neogotyckim) zostały pierwotnie pomyślane jako siedziba ministerstw i urzędów państwowych. Wraz z rozrastaniem się państwa zaczęło tam jednak brakować powierzchni, więc ministerstwa i urzędy wyprowadziły się do innych miejsc, a obecnie budynki te są zajmowane przez członków Parlamentu i ich personel. Z innych obiektów wspomnę jeszcze, że przy Bloku Wschodnim widzieliśmy też pomnik upamiętniający poległych w wojnie z 1812 r. Ustawiono go w 2014 r. Po rzuceniu okiem na budynki Parlamentu, dalej wspólnie przeszliśmy do lokalnego targu – Byward Market. Z obiektów, które minęliśmy po drodze wspomnę o ekskluzywnym hotelu sieci Fairmont - Chateau Laurier. Zbudowano go w latach 1909-12. Po dojściu do Byward Market (targ ten istnieje od 1846 r.) dostaliśmy czas wolny. W jego trakcie odbyłem spacer, podczas którego zwiedziłem m.in. miejscową bazylikę katedralną Notre-Dame (w tym jej piękne wnętrze). Świątynia ta została wybudowana w latach 1841-46 w stylu neogotyckim z elementami neoklasycystycznymi. Delikatnie ażurowane wieże katedry zostały ukończone w 1866. Między nimi umieszczona jest pozłacana rzeźba przedstawiająca Maryję z Dzieciątkiem. W roku 1879 zostały zamontowane witraże. W latach 90. XX wieku bazylika była restaurowana. Nawy bazyliki są zakończone neogotyckimi łukami oraz podzielone smukłymi kolumnami. Wnętrze kościoła posiada ornamentykę neogotycką i obrazy, oraz wiele rzeźb z motywami religijnymi. W nawach bocznych, przy wejściu do prezbiterium, są umieszczone drewniane ołtarze, ozdobione drogimi kamieniami i pokryte złotem. Niezwykłego uroku przydaje wnętrzu piękne niebieskie sklepienie. Obok katedry widziałem też nowoczesny budynek National Gallery. Otwarto go w 1988 r., jest zbudowany z betonu, stali, szkła oraz różowego i szarego granitu. Przed muzeum stoi ogromna rzeźba (nosi francuskojęzyczny tytuł Maman) przedstawiająca pająka. Wykonano ją w 1999 r. z brązu, stali nierdzewnej i marmuru. Należy do największych rzeźb na świecie, ma wymiary 927 x 891 x 1024 cm. W jej skład wchodzi kokon z 26 marmurowymi jajeczkami. Odwłok i tułów wykonane są z brązu. Nieco dalej widziałem wykonany z brązu w 1918 r. pomnik Indianina (zatytułowany Anishinabe Scout) autorstwa Hamiltona MacCarthy’ego. Ma on podkreślać rolę pierwotnych mieszkańców tych terenów w rozwoju Kanady. Podczas spaceru dotarłem też na most na rzece Ottawie, z którego roztaczały się ładne widoki na miasto, w tym na budynki Parlamentu. Na koniec pospacerowałem po urokliwym Byward Market (w tej okolicy spożyłem też posiłek) i pobliskiej galerii handlowej. Po czasie wolnym ruszyliśmy w dalszą drogę do krainy 1000 wysp (nazwa jest umowna, w rzeczywistości wysp jest tam podobno ponad 1800). Gdy już tam dojechaliśmy, zatrzymaliśmy się przy przystani nad rzeką św. Wawrzyńca w miejscowości Gananoque. Stamtąd wyruszyliśmy w ok. godzinny rejs po rzece św. Wawrzyńca. Podczas niego mogliśmy podziwiać malownicze pogranicze USA i Kanady z mnóstwem wysepek rozsianych po granicznej rzece św. Wawrzyńca. Po rejsie podjechaliśmy już do hotelu sieci Howard Johnson w Gananoque, który był naszym kolejnym miejscem zakwaterowania. Dotarliśmy do niego o 17:58. W hotelu skorzystałem z możliwości kąpieli w basenie (zewnętrznym). Dzień 11 06.07.2017 (czwartek) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu o 8:00 wyruszyliśmy autokarem w drogę do Toronto, kanadyjskiej stolicy biznesu i największej metropolii Kanady. Po drodze zrobiliśmy przystanek w Kingston, gdzie mieliśmy trochę czasu wolnego. Podczas niego rzuciłem m.in. okiem na miejscowy ratusz (ukończony w 1844 r., jego portyk to efekt przebudowy w 1966 r.) i marinę. Widziałem też zabytkowy hotel The Prince George i zabytkową lokomotywę Canadian Pacific. W dalszej drodze mieliśmy jeszcze jeden postój „toaletowy” przy stacji benzynowej. Po dojechaniu do Toronto wysiedliśmy w pobliżu betonowej CN Tower i rozpoczęliśmy nasze zwiedzanie od tego właśnie obiektu. Oszkloną, panoramiczną windą wjechaliśmy na taras widokowy w CN Tower (znajduje się on na wysokości 346 m), drugiej co do wielkości konstrukcji świata (553 m). Windy jeżdżą z prędkością 6 m/sek (wjazd na taras widokowy trwa 58 sekund). W ciągu godziny mogą przewieźć ok. 1200 osób. Poziom panoramiczny ma kształt żelaznej, 7-piętrowej gondoli. Rozciągają się stamtąd wspaniałe widoki na całe miasto i jezioro Ontario. Dostaliśmy trochę czasu wolnego, aby się spokojnie nimi ponapawać. Na jednym z niższych pięter była także możliwość stanięcia na szklanej podłodze i spojrzenia przez nią na ulicę znajdującą się ok. 342 m niżej, co również dostarczało ekscytujących doznań. Po zjeździe na dół, ruszyliśmy na wspólny spacer po dzielnicy finansowej. Z obiektów, które widzieliśmy w pobliżu CN Tower wspomnę jeszcze o Rogers Centre z dachem w kształcie kopuły. Jest to jeden z pierwszych na świecie stadionów z całkowicie odsłanianym dachem, oddano go do użytku w 1989 r. Swoje spotkania rozgrywa tam baseballowa drużyna Blue Jays i drużyna futbolu amerykańskiego Argonauts. Oprócz imprez sportowych stadion służy jako arena na wielkie koncerty gwiazd muzyki i inne masowe imprezy. Ruchoma kopuła waży 11 tysięcy ton, ma możliwość całkowitego złożenia. Dach oprócz murawy, odsłania 91% wszystkich miejsc siedzących. Dach znajduje się na wysokości 93 metry nad powierzchnią murawy. Na jednej ze ścian hali widać, składające się z 14 rzeźb z włókna szklanego, dzieło Michaela Snowa zatytułowane The Audience. Postacie z rzeźby spoglądają na Front Street z wysokości 5 m. Idąc dalej mijaliśmy rozmaite obiekty, m.in. zabytkowy budynek dworca kolejowego Union Station zbudowany w 1927 r. (jego front zdobi efektowna neoklasycystyczna kolumnada), imponujące wysokościowce, galerie handlowe itd. Przeszliśmy się także fragmentem części miasta zwaną PATH. Jest to system podziemnych ulic i przejść o łącznej długości prawie 30 km. System spełnia ważną rolę w komunikacji w mieście, szczególnie podczas męczących upałów, burz czy zawieruch. System rocznie przemierza ok. 55 milionów osób. Korytarze są monitorowane przez kamery i ochronę poszczególnych biurowców. Historię PATH można liczyć od 1900 roku, kiedy dom towarowy Eaton Centre połączył podziemnym przejściem swój aneks. Właściwa sieć podziemnych ulic powstała wraz z rozwojem Financial District, stworzonym głównie w czasie boomu lat 70-tych. Każdy nowy biurowiec przeznaczał jedno lub dwa piętra pod ziemią na ciąg handlowy i przyłączał się do sąsiednich biurowców. Efektem jest podziemne miasto, które mogłoby funkcjonować autonomicznie. Pod ziemią funkcjonuje ponad 1200 sklepów, domów towarowych i centrów handlowych, 5 stacji metra, stacja kolejowa, stacja autobusów dalekobieżnych, obiekty sportowe, filharmonia, teatry, kina, restauracje, kawiarnie, punkty usługowe, 52 biurowce, giełda papierów wartościowych, hotele i parę domów mieszkalnych. Nazwa PATH została nadana w 1992 roku. Kolorowe oznakowanie graficzne wskazuje strony świata, naniesione są również nazwy ulic i budynki, które się mija. W wielu punktach ponadto umieszczono ścienne mapy systemu z zaznaczonym miejscem pobytu. W końcu podczas naszego wspólnego spaceru dotarliśmy do placu (Nathan Phillips Square), przy którym stoją obok siebie stary i nowy ratusz. Majestatyczna neoromańska architektura budynku starego ratusza przypomina średniowieczne zamczyska. Oddano go do użytku w 1899 r., a obecnie mieści się w nim sąd. Mury tej budowli mają ponad 2 metry grubości, a wieża zegarowa ma 103,6 m wysokości i posiada dzwony, z których największy – Big Ben – waży 5443 kg. Budynek nowego ratusza oddano do użytku w 1965 r. Przypomina złożone dłonie, pomiędzy którymi umieszczona jest sala obrad w kształcie spodka. Całość obejmuje przestrzeń urbanistyczną budynku, jak i placu Nathan Phillips Square i otaczającej go kładki pieszej. Przed budynkiem ustawiono wykonaną z brązu rzeźbę Henry’ego Moora pt. „The Archer”. Centralne miejsce placu zajmuje fontanna, z wysokimi arkami spinającymi jej brzegi. Na placu, nazwanym imieniem pierwszego żydowskiego burmistrza Toronto, odbywa się wiele imprez. Jest to m.in. miejsce, gdzie mieszkańcy witają wspólnie Nowy Rok, wystawiane są lodowe rzeźby podczas Winterfest, a w lecie odbywa się największa wystawa sztuki na otwartym powietrzu w Ameryce Północnej. W zimie fontanna zamienia się w często odwiedzane darmowe lodowisko. Zajrzeliśmy do wnętrza nowego ratusza, aby obejrzeć prezentowaną tam makietę miasta. Potem dostaliśmy czas wolny na dalszą indywidualną eksplorację miasta. Poza dalszym zwiedzaniem, jego część przeznaczyłem również na spożycie posiłku. Odwiedziłem m.in. Eaton Centre. To ogromny zespół architektoniczny stworzony w 1977 r., oświetlony głównie naturalnym światłem i ozdobiony drzewami, pnączami i fontannami, który rozpoczął nową erę w projektowaniu centrów handlowych. Po czasie wolnym zrobiliśmy jeszcze objazd miasta autokarem mijając m.in. Park Królowej z budynkiem parlamentu prowincji Ontario, budynki największego w Kanadzie uniwersytetu oraz chińską dzielnicę. Następnie ruszyliśmy już w drogę do miasta Niagara Falls. Po drodze mieliśmy jeszcze jeden postój toaletowy. O 19:28 dojechaliśmy do Americana Conference Resort w Niagara Falls. Było to nasze kolejne miejsce zakwaterowanie. Bezpośrednio przy tym hotelu był usytuowany park wodny, ale korzystanie z niego było dodatkowo płatne, więc tym razem nie skorzystałem z wodnych atrakcji. Wybrałem się natomiast na zakupy do pobliskiego marketu. Dzień 12 07.07.2017 (piątek) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu o 8:00 wyruszyliśmy autokarem nad wodospad Niagara, który liczy sobie 10 tys. lat i powstał u schyłku ostatniej epoki lodowcowej. Rzeka Niagara o dł. 55 km, wypływająca z jeziora Erie i płynąca do jeziora Ontario, musi pokonać prawie 100-metrową różnicę poziomów. U ujścia rzeka rozwidla się i spada dwiema około kaskadami. Jedna część "amerykańska" leży na terytorium USA. Jej kaskady to: American Falls (Wodospad Amerykański) i Bridal Veil Falls (Wodospad Ślubny Welon), mają 21-30 m wysokości oraz łącznie 320 m szerokości, u ich podstawy znajdują się gigantyczne głazy. Amerykańskie kaskady rozdzielone są małą wyspą Luna Island (Księżycowa Wyspa). Druga część "kanadyjska", to Horseshoe Falls (Wodospad Końska Podkowa), ma ona 53 m wysokości i 790 m szerokości. Oddzielona jest od dwóch mniejszych, amerykańskich kaskad wyspą Goat Island (Kozią Wyspą) połączoną z lądem dwoma mostami. Odległość między amerykańskim a kanadyjskim wodospadem wynosi 1039 m. Po dojechaniu na miejsce (zatrzymaliśmy się w punkcie, z którego widać amerykańską część wodospadu) i krótkim podziwianiu wodospadu z brzegu, wyruszyliśmy w rejs statkiem wycieczkowym pod najszerszą, kanadyjską część wodospadu (Końską Podkowę). Warto wspomnieć, że przed rejsem dostaliśmy (było to w cenie biletu) płaszcze przeciwdeszczowe, których założenie jest konieczne, jeśli nie chce się opuścić statku całkowicie przemoczonym. Po rejsie mieliśmy jeszcze trochę czasu wolnego na podziwianie widoków. Potem autokarem podjechaliśmy pod kanadyjską część wodospadu i tam znowu mieliśmy czas wolny na spacer wzdłuż brzegu rzeki i podziwianie widoków. Po czasie wolnym podjechaliśmy pod wieżę Skylon Tower (otwarto ją dla publiczności w 1965 r., ma 160 m wysokości i wznosi się 236 m ponad poziomem rzeki Niagara), gdzie chętni w ramach wycieczki fakultatywnej (w cenie 15 USD) mogli wjechać na umieszczony na niej taras widokowy. Ja skorzystałem z tej możliwości i podziwiałem z góry widoki na cały poziom rzeki, obie części wodospadu, a także na miasto Niagara Falls. Potem ponownie podjechaliśmy do miejsca, od którego zaczęliśmy zwiedzanie w Niagara Falls i dostaliśmy czas wolny na indywidualną eksplorację miasta. Poza spacerem po mieście, skorzystałem również z możliwości zjedzenia posiłku. Samo miasteczko, to wielkie królestwo kiczu, z rozmaitymi atrakcjami dla młodszych i starszych. Po czasie wolnym ruszyliśmy w kierunku historycznego miasteczka Niagara on the Lake. Po drodze mieliśmy jeszcze jeden krótki postój przy ładnym zegarze kwiatowym (powstałym w 1950 r.). Ma on 12 m szerokości, co czyni go jednym z największych tego typu zegarów na świecie. Dalej zatrzymaliśmy się już na parkingu w Niagara on the Lake. Stamtąd miejskim autobusikiem podjechaliśmy do samego centrum miasta. Miasto to jest położone przy granicy Kanady i USA. Podczas I Wojny Światowej pod miasteczkiem funkcjonował Tadeusz Kościuszko Camp - ośrodek szkoleniowy dla polskich ochotników do Armii Polskiej organizowanej przez państwa Ententy, która później była znana jako Armia Błękitna pod dowództwem generała Hallera. Po epidemii grypy 1918 r. kilkudziesięciu żołnierzy polskich zostało pochowanych w pobliżu centrum szkoleniowego. Tak powstał najprawdopodobniej jedyny polski cmentarz wojskowy na terenie Ameryki Północnej. I właśnie na ten cmentarz wspólnie się udaliśmy. Po drodze minęliśmy m.in. zabytkowy Pałac Sprawiedliwości (zbudowany w latach 1846-48, w stylu neoklasycznym), zabytkową wieżę zegarową, piękny hotel Prince of Wales. Z kolei w drodze powrotnej z cmentarza minęliśmy m.in. anglikański kościół pw. św. Marka (zbudowany w latach 1804-10) i dotarliśmy do brzegu jeziora Ontario, gdzie skorzystałem z okazji zamoczenia nóg w jeziorze. Potem mieliśmy czas wolny na indywidualny spacer po miasteczku. Poza już wcześniej mijanymi obiektami w trakcie spaceru widziałem różne piękne wiktoriańskie domy, rzymskokatolicki kościół pw. św. Wincentego a Paulo (zbudowany w 1827 r.) oraz Fort George (zbudowany pierwotnie w latach 1796-99, obecny jego wygląd to efekt rekonstrukcji z lat 1937-40). Po czasie wolnym ruszyliśmy już w kierunku lotniska w Toronto (ściśle rzecz biorąc w mieście Mississauga należącym do metropolii Toronto). Dotarliśmy do niego ok. 19:30. Po odprawie oczekiwaliśmy na lot do Amsterdamu, który zaplanowano na 22:45. Lecieliśmy tym razem samolotem Boeing 747-400 COMBI (z układem siedzeń 3+4+3 w klasie ekonomicznej) należącym do linii lotniczych KLM. Po rozpoczęciu lotu zaserwowano nam przekąski, napoje, chusteczki odświeżające, a nieco później główny posiłek. Tym razem z uwagi na zmęczenie i nocną porę nie oglądałem żadnych filmów, tylko spróbowałem się trochę zdrzemnąć. Dzień 13 08.07.2017 (sobota) Kontynuowaliśmy nasz lot. Przed jego zakończeniem podano nam jeszcze śniadanie. O 5:30 czasu montrealskiego czyli o 11:30 czasu miejscowego wylądowaliśmy na lotnisku w Amsterdamie. Tam oczekiwaliśmy na kolejny lot, który zaplanowano na 14:30 czasu miejscowego. Tym razem lecieliśmy samolotem Boeing 737-700 należącym do linii lotniczych KLM. Podczas lotu zaserwowano skromny posiłek i napoje. O 16:18 wylądowaliśmy na lotnisku w Warszawie i tak się zakończyła moja kolejna daleka podróż.
telefon

Pobierz aplikację mobilną Rainbow

i ciesz się łatwym dostępem do ofert i rezerwacji wymarzonych wakacji!

pani-z-meteracem