Opinie klientów o Tajlandia - Kambodża - Wietnam- Wielka azjatycka przygoda premium

5.8 /6
16 
opinii
Intensywność programu
5.6
Pilot
5.6
Program wycieczki
5.7
Transport
5.6
Wyżywienie
5.2
Zakwaterowanie
5.3
Opinie pochodzą od naszych Klientów, którzy odwiedzili dany hotel lub uczestniczyli w wycieczce objazdowej.

Osoba dodająca opinię musi podać dane osobowe, takie jak imię i nazwisko oraz dane dotyczące wyjazdu, czyli datę i kierunek wyjazdu lub numer rezerwacji. Dzięki tym informacjom sprawdzamy, czy autor opinii faktycznie podróżował z nami. Jeżeli dane się nie zgadzają, wówczas nie publikujemy opinii.
Najlepiej oceniane
Wybierz

6.0/6

Urszula , Chełm Śląski 04.09.2020

Intensywny wypoczynek

Termin 15.02.2020 - 01.03.2020 de luxe .Polecam ten rodzaj oferty.Mniejsza grupa,hotele o wyższym standardzie .Ogólnie warto zapłacić więcej!Niestety nie każdy kierunek ma taką możliwość ,a szkoda.Program bardzo bogaty.Warty zobaczenia.

6.0/6

Rudnik 03.12.2022

Jeśli istnieje raj, to ja tam byłam

Idealna organizacją, przeloty, obiekty zwiedzania, wszystko dopięte na ostatni guzik Unikatowe - Świątynia Angor Wat, zatoka Ha Long, nie mogłam uwierzyć, że ja tam jestem, popłynęły łzy z wrażenia podobnie jak na murze chińskim . Podróż przez pełne ekspresji wrażenia. Jestem bardzo zadowolona. JESTEŚCIE wspaniałym organizatorem. Dzięki

6.0/6

B.U. Nowak 15.03.2023

Polecam wycieczkę do Azji Południowo - Wschodniej.

Wycieczka miała miejsce od 27 stycznia - 11 lutego 2023 roku. Pan Marek ( wcześniejszy komentarz) opisał wszystko dokładnie, że nie należy się powtarzać. Lećcie i zobaczcie! Myślę, że będziecie Państwo zadowoleni. Proszę zabrać spodnie z długimi nogawkami (panowie), a panie muszą mieć zakryte kolana i ramiona.

6.0/6

Jolanta 12.03.2023

* Fantastyczna Przygoda w Indochinach *

Kochani podróżnicy, za nami kolejna przygoda życia, a mianowicie podróż do Indochin. Odwiedziliśmy Tajlandię, Kambodżę i Wietnam. Po ponad 10-godzinnym locie Dreamlinerem, zawitaliśmy do Królestwa Tajlandii zwanego Krajem uśmiechu i ogromnego, dusznego oraz niezwykłego Bangkoku, zwanego miastem aniołów. Odwiedziliśmy Stare Miasto Królewskie i Buddyjską świątynię Wat Pho, gdzie mieliśmy przyjemność oglądać jedną z największych atrakcji Bangkoku, czyli Leżącego Buddę, skarbu na miarę całej Tajlandii.Płynęliśmy dżonką po rzece Chao Phraya karmiąc sumy i machając do waranów. Zawitaliśmy do Wielkiego Pałacu Królewskiego ze słynną Świątynią Szmaragdowego Buddy Wat Phra Kaeo, dzwoniliśmy na szczęście dzwonkami w Świątyni Złotego Buddy Wat Traimit. Spacerowaliśmy po rynku kwiatowym Pak Khlong Talat w Chinatown, odbyliśmy rejs po Klongach czyli kanałach rzeki Chao Phraya. Z obrotowego tarasu 84 piętra najwyższego budynku Baiyoke Sky, zachwycaliśmy się panoramą Bangkoku pijąc Maitai. Udając się w czarowny rejs statkiem po Chao Phraya, poznaliśmy nocny Bangkok z wyborną kuchnią i muzyką tajską. Tajlandia jest królestwem, a król Rama X jest otoczony przez Tajów wyjątkowym, niemal boskim kultem. Do tego stopnia, że hymn na jego cześć jest odtwarzany np. na stacjach pociągów w Bangkoku dwa razy dziennie, a krótki filmik poświęcony królowi wyświetla się przed każdym filmem w telewizji. Ciekawostką samą w sobie jest Pad thai, czyli ryżowy makaron z pastą tamaryndową, sosem rybnym, suszonymi krewetkami, jajem, szalotką, chili oraz siekanymi orzeszkami i kolendrą, to „flagowe” danie, z którym kojarzony jest Kraj Uśmiechu – ale w rzeczywistości Tajowie zupełnie za nim nie przepadają. Wat Pho, to największy i najstarszy obiekt sakralny w Bangkoku, znajdujący się na terenie Starego Miasta Królewskiego. Urzekł nas przede wszystkim spokój miejsca. Cały czas nie spuszczają nas z oka strażnicy – potężne statuy przedstawiające m.in. demony. Na sprowadzone z Chin figury można natknąć się niemal na każdym kroku. Zwróciliśmy również uwagę na rzeźby zdobiące jedną z bram w Wat Pho. Mężczyźni w cylindrach podpierający się długimi laskami wyglądają jak wyrwani z kontekstu. Każda z figur przedstawia ponoć Marco Polo. Ma to być symbol pierwszych przybyszów z Zachodu, którzy dotarli do Azji. W Wat Pho zobaczymy wszystkie elementy, jakie powinna posiadać tajska świątynia. Na terenie kompleksu świątynnego znaleźć można też największą kolekcję posągów buddy pochodzących z różnych okresów Tajlandii. W licznych Chedi znajdujących się na terenie Świątyni Leżącego Buddy, znajdują się prochy zmarłych. Jedną z największych atrakcji Bangkoku jest Leżący Budda, to skarb na miarę całej Tajlandii. Monumentalny złoty posąg Odpoczywającego Buddy mierzy 15 m wysokości i 46 m długości. Figura jest tak wielka, że trudno zmieścić ją w kadrze. Warto przyjrzeć się bliżej stopom giganta, na których wygrawerowano starożytne symbole. Wzdłuż ściany z tyłu posągu jest 108 misek, do których wrzuca się satangi dla przyniesienia pomyślności i szczęścia w życiu. Liczba 108 jest znacząca, odnosi się do 108 właściwych działań i symboli, które pomogły Buddzie osiągnąć perfekcję. W samym sercu Bangkoku, nad brzegiem rzeki Chao Phraya wznosi się wielka budowla, która wzbudza zachwyt mieszkańców i odwiedzających miasto turystów, czyli Wielki Pałac Królewski. Miejsce to stanowiło dawniej rezydencję tajlandzkiego króla i siedzibę rządu państwa, a cechą charakterystyczną jest niezwykle orientalna architektura zabudowań samego obiektu, jak i pozostałych budowli, które wchodzą w skład pałacowego kompleksu. Obecnie na Wielki Pałac składają się cztery obszary, oddzielone od siebie bramami i murami – Dziedziniec Zewnętrzny, Dziedziniec Wewnętrzny, Dziedziniec Środkowy oraz Świątynia Szmaragdowego Buddy. 6 kwietnia raz w roku podczas obchodów święta Chakri otwierają się drzwi Królewskiego Panteonu. Największą atrakcją Wielkiego Pałacu Królewskiego jest znajdująca się w środku Świątynia Szmaragdowego Buddy – Wat Phra Kaew, zwana także Świątynią nefrytowego Buddy. Jest to najbardziej strzeżony ze wszystkich obiektów, ponieważ w środku są złożone relikwie słynnego religijnego przywódcy, takie jak kości, zęby i włosy oraz inne cenne artefakty z życia duchownego. We wnętrzu mieści się kaplica Prha Ubosot, w której znajduje się cenny posąg Szmaragdowego Buddy. Przywilej dotykania posiada jedynie król, a trzy razy w roku zmieniane są szaty posągu, co stanowi bardzo ważny rytuał. Odwiedziliśmy w Bangkoku również Świątynię Złotego Buddy Wat Traimit, rynek kwiatowy Pak Khlong Talat w Chinatown oraz odbyliśmy rejs po Klongach czyli kanałach rzeki Chao Phraya. Złoty Budda, to największy na świecie zrobiony ze złota posąg Buddy, znajduje się na terenie świątyni Wat Traimit. Ma wysokość 3 m, waży ponad 5 ton. Zamiłowanie Tajlandczyków do kwiatów to dla mnie fenomen, są one absolutnie wszędzie. Zdobią świątynie, są ofiarowywane Buddzie, dobrym bóstwom oraz na przebłaganie złym demonom. Zaplecione w łańcuszki lub wianuszki pełnią rolę talizmanów i wiszą w domach, hotelach, taksówkach oraz na targowych stoiskach. Oszałamiający, trochę podobny do jaśminu, zapach drobnych białych kwiatków z daleka czuć na ulicach. Pomarańcz aksamitek krzyczy kolorem z każdego zakątka, myślałam, że większych ilości niż w Meksyku nie zobaczę nigdzie, a tu proszę znalazłam się w świecie aksamitek. W Kambodży odwiedziliśmy Siem Reap, intrygujace miasto w cieniu Angkoru, nazywane "Bramą Angkoru". Odwiedziliśmy wyczekiwany kompleks świątyń Angkoru, szliśmy przez bramę Babhuon, podziwialiśmy Świątynię Bayon, Świątynię piramidę Babhuon, Taras Słoni, Angkor Thom Bramę Południową, Taras Trędowatego Króla oraz Świątynię Ta Phrom, którą pozostawiono naturze, czyli dżungli. Wielki kamienny gmach dwunastowiecznej świątyni Bayon z wieżami przypominającymi skalne miasto, widoczny jest po wejściu na teren kompleksu jako pierwszy i udokumentowany został przez setki fotografii. Przejście przez dolne korytarze świątyni okazuje się tym bardziej interesujące, że ich ściany ozdabiają ciągnące się szpalerami płaskorzeźby, przedstawiające sceny z hinduskich świętych ksiąg i wydarzeń historycznych. Wśród misternie rzeźbionych reliefów występują często dewaty t.j. boginie i absary – nieśmiertelne tancerki. Reliefy były kiedyś kolorowo malowane, a prangi lśniły z oddali złotem. Ucieszył mnie fakt, że polscy archeolodzy też przyłożyli się swą wiedzą i pracą do rekonstrukcji tej dwunastowiecznej świątyni. Biblioteka Bapuon, drugi zwiedzany przez nas obiekt na terenie kompleksu Angkor, przypomina swym kształtem piramidę Azteków. Widać ją bardzo ładnie z prowadzącego do niej mostu. Wspinamy się na jej szczyt, skąd widać większy kawałek dżungli. Z tyłu biblioteki na dole została wyrzeźbiona w ścianie olbrzymia postać leżącego Buddy. Tuż obok widnieje mała piramida Phimeanakas pochodząca z końca X w., która najpierw była świątynią, a później została przebudowana na pałac królewski. Według legendy na jej szczyt musiał się co wieczór wdrapywać król, aby spotkać się z wężem Naga, zamieniającym się w piękną boginię, którą król musiał zaspokajać. Przed pałacem królewskim zostały w XII wieku wybudowane przez jednego z królów monumentalne tarasy, przeznaczone do odprawiania uroczystości państwowych. Nazywa się je Tarasem Słoni ze względu na to, że tu królowie wsiadali na słonie. Kolejną na trasie była słynna świątynia Ta Phrom, zarośnięta przez dżunglę, znana z reportaży o tajemniczych zabytkach Kambodży. Teraz dżungla została tu mocno przetrzebiona, ale najważniejsze, że zostały kamienne budowle, zawłaszczone przez drzewa spongowe, które wrastają w mury i rozsadzają ściany. Wygląda to niesamowicie i przywołuje skojarzenia z ilustracjami Alana Lee do trylogii "Władcy pierścieni”. I wreszcie zawitaliśmy do magicznego Angkor Wat "Miasta Świątyń", największego zabytku sakralnego na świecie. Podziwialiśmy też piękno antycznej Banteay Srei zwaną Świątynią Kobiet lub Świątynią Piękna, z wszystkich świątyń jakie widziałam w życiu i to nie tylko tych w Angkorze, ta jest szczególna. Banteay Srei jest tak pięknie rzeźbiona, że aż nierzeczywista. Wieczór zakończyliśmy w towarzystwie Niebiańskich Tancerek Apsary, tańczących niegdyś ku uciesze bogów i królów. W tragicznych dla Kambodży czasach reżimu Pol Pota życie straciło ponad dwa miliony ludzi, w tym prawie wszystkie tancerki królewskiego baletu. Po upadku Czerwonych Khmerów, nieliczni artyści, którym udało się przeżyć, zaczęli przywracać do życia klasyczny taniec Apsar. Pojąć wszelkie subtelności kambodżańskiego tańca, to niewątpliwie sprawa bardzo trudna. Jest on niczym poemat, w którym każdy gest oznacza inne słowo. Aby opanować ponad 3500 różnych ruchów dłoni i gestów, naukę należało i należy, zaczynać już w dzieciństwie. Co warto dodać, to to, że wyginano dziewczynkom palce, by podczas tańca dłonie były nierealnie gibkie, dodając pierwiastka boskości. Fenomen Siem Reap polega na jego lokalizacji, bowiem jest to miasto położone w odległości zaledwie 7 kilometrów od zabytkowego kompleksu Angkoru, jednego z cudów świata. Siem Reap, to także pięknie oświetlone nocą mosty nad rzeką, to barwne bazary z pamiątkami made in Cambodia, to jedyna w swoim rodzaju 300-metrowa ulica pełna pubów - Pub Street, to piwo za dolara i wyśmienita lokalna khmerska zupa Amok. To też Jezioro Tonle Sap z „pływającymi wioskami” i farmą krokodyli. To też wspaniałe pokazy tradycyjnego tańca Niebiańskich Tancerek Apsary, no i totalny czad, a mianowicie pizza z marihuaną popijana whisky podaną w szklance. W drodze do stolicy Kambodży - Phnom Penh, na lokalnym rynku raczyliśmy się wątpliwego smaku obrzydliwą tarantulą, przyglądaliśmy się szczurom na patyku, pendrakom, karaluchom, żabom i ugotowanym w jajku małym kaczuszkom tuż przed wykluciem. Jedliśmy przy drodze przesłodkie cukierki palmowe oraz kosztowaliśmy serca kwiatu lotosu, które serwował nam przeuroczy miejscowy przewodnik pan Herbatka. Każdego dnia poznawaliśmy historię Khmerów, podążaliśmy śladem Tomb Raider, dotykaliśmy unikatowego skarbu Unesco. Poznaliśmy również bezkompromisowy obraz terroru i ludobójstwa w czasie reżimu Czerwonych Khmerów. Odbyliśmy rejs nurtem jeziora Tônlé Sap połączonego z Mekongiem. Potocznie nazywany " Nilem Angkoru ", w kontekście historycznym mówi się, że Tonle Sap było dla Imperium Khmerskiego tym, czym Nil dla Afryki. Odwiedziliśmy Phnom Penh – stolicę Kambodży, miasto wspaniałych zabytków i pomników tragicznej historii. Miasto położone jest przy ujściu rzeki Tonle Sap do Mekongu. Warto było zobaczyć Pałac Królewski ze Srebrną Pagodą, jest to wizytówka Phnom Penh. Wzniesiony został w 1870 roku. Kompleks otoczony jest wysokim murem i składa się z Rezydencji Królewskiej, Sali Tronowej i Srebrnej Pagody. Rezydencja wciąż jest zamieszkiwana przez królów khmerskich. 17 kwietnia 1975 roku, po zajęciu przez Czerwonych Khmerów ponad dwumilionowego Phnom Penh nakazali oni wszystkim mieszkańcom w ciągu 24 godzin opuścić swoje domy. Pretekstem miały być planowane naloty wojsk amerykańskich. W rzeczywistości był to początek tzw. Roku Zerowego, w ramach którego zamknięto szkoły, szpitale i fabryki, zlikwidowano banki i walutę, zdelegalizowano religię i zlikwidowano własność prywatną. Ludność miast wyrzucono siłą na tereny wiejskie do tzw. kolektywnych gospodarstw rolnych, które były obozami pracy przymusowej. Miejsca związane z ludobójstwem przeprowadzonym przez Pol Pota i Czerwonych Khmerów robią na każdym piorunujące wrażenie, nas powaliło na kolana. Obecne muzeum przed rządami Khmerów było szkołą średnią, którą przemieniono w Więzienie Bezpieczeństwa 21 (S-21) i miejsce tortur. Chodząc po piętrach poszczególnych budynków człowiek stara sobie wyobrazić, co przeżywali ludzie tam osadzeni. Ocenia się, że do więzienia trafiło w sumie około 17 tysięcy osób, z których przeżyło tylko dwanaście osób. Będąc w tych miejscach przypominam sobie cytat z „Medalionów” Zofii Nałkowskiej „Ludzie ludziom zgotowali ten los” i zastanawiam się, jak to jest możliwe, że do tej pory nie rozliczono się ze zbrodniarzami? Do dnia dzisiejszego tylko kilku osobom postawiono zarzuty, reszta żyje spokojnie przez nikogo nie niepokojona, a spora część z nich znajduje się przy władzy. Przejściem Bavet - Moc Bai, przekraczając Mekong udaliśmy się do Wietnamu, gdzie w drodze do Sajgonu zatrzymaliśmy się w imponującej świątyni w Tay Ninh - głównego ośrodka synkretycznej religii Cao Dai. U Lady Vietkong raczyliśmy się tradycyjną zupą Pho. Odwiedziliśmy słynne partyzanckie tunele Cu Chi - symbol walki Wietkongu z obcymi wojskami. Weszłam do tunelu w ziemi szerokości moich ramion przykrywając się wieczkiem imitującym ziemię z liśćmi, szłam kilkadziesiąt metrów na kuckach tunelem, w którym pierwotnie oprócz gorąca były skorpiony, karaluchy i węże. Przeżyliśmy istny "sajgon" w Ho Chi Minh, dawnym Sajgonie przez wieki określanym jako Perła Orientu. Wzdłuż zabytkowych ulic miasta dostrzegaliśmy relikty imperium i ślady rewolucji, Katedrę Notre Dame, Operę, Pocztę Główną czy Pałac Reunifikacji. Pod czujnym okiem wujka Ho spacerowaliśmy po ulicach starego Sajgonu zaglądając na wrzący od nawoływań handlarzy Rynek Ben Tanh czy uliczkę Le Cong Kieu słynącą ze skupiska sklepów z antykami. Odwiedziliśmy Jade Emperor Pagodę, gdzie z intencją zapaliliśmy nasze spiralne kadzidło, nad brzegiem rzeki Sajgon spacerowaliśmy Bulwarem Nguyen Hue. Spacerując przy dźwiękach setek skuterów poczuliśmy panującą prawdziwą atmosferę Sajgonu, słuchając śpiewu, patrząc na tańczących, rozmawiających i posilających się wspólnie ludzi. Kroczyliśmy śladem kadrów filmowych z " Indochin ", oskarowego " Good Morning, Vietnam ", filmu " Pomiędzy niebem a ziemią " i " Łowcą jeleni ". Kuchnia Sajgonu, to z pewnością nasza bajka, będąc tutaj koniecznie musieliśmy spróbować zupy Pho, czyli bulionu na mięsie wołowym albo drobiowym z makaronem ryżowym. Wietnamczycy kochają kawę, jednak wietnamska kawa w niczym nie przypomina tej, którą znamy z europejskich kawiarni. Tradycyjna wietnamska kawa jest bardzo słodka i aromatyzowana. Jest również słynna Egg coffee, to kolejna kofeinowa kontrowersja rodem z Wietnamu. Trudno nazwać ją kawą, jest bardziej kawowym deserem, bo to, co dominuje w jej smaku, to kremowa słodycz kogla-mogla. Bazą tego napoju są żółtka ubite z mlekiem skondensowanym, to bomba kaloryczna i energetyczna. Przyznam, że bardzo nam smakowała. Sajgon to 14 milionowe miasto Wietnamu. Jego niesłabnący o żadnej porze dnia i nocy ruch uliczny jest niemal legendarny. Takiego natężenia ruchu i chaosu na drogach prawdopodobnie nie widzieliście nigdy wcześniej i nie zobaczycie nigdzie indziej. W mieście jest ponad 5 milionów pojazdów, w większości to skutery, światła są dekoracją, by przejść przez jezdnię trzeba zapomnieć o wszelkich przepisach i po prostu iść, my po kilku " zawałach " serca przełamaliśmy strach i chodziliśmy zwyczajnie na żywioł, no bo inaczej się nie dało. Nabyłam Nón lá, tradycyjny stożkowy wietnamski kapelusz, a jednego popołudnia, wśród gongów, wtapiając się w rytm miasta, odbyliśmy niezapomnianą przejażdżkę rikszami. Sajgon, obecnie znany jako Ho Chi Minh City, to miasto pełne witalności, przez wieki określane jako Perła Orientu. Ze świecą szukać w Polsce takich, którzy świadomie stosują poprawną nazwę stolicy Wietnamu, czyli Ho Chi Minh, nieodmiennie króluje Sajgon! Bulwar Nguyen Hue znajduje się w samym centrum miasta i nie sposób go przegapić. Rozpoczyna się od wzniesionego we francuskim stylu kolonialnym w latach 1902-1908 Ratusza Miejskiego, a kończy nad brzegiem rzeki Sajgon. Niestety, ratusz można podziwiać tylko z zewnątrz, gdyż jest siedzibą Komitetu Ludowego. Tuż przed nim stoi pomnik Ho Chi Minha. Bulwar uchodzi za najpiękniejszy deptak w Wietnamie i cieszy się dużą popularnością wśród mieszkańców oraz turystów. Znajdziecie przy nim restauracje, kawiarnie i sklepy, a w godzinach popołudniowych i wieczornych jest to miejsce spotkań młodzieży oraz całych rodzin. Spacerując przy dźwiękach tysięcy skuterów poczuliśmy panującą tu prawdziwą atmosferę Sajgonu. Ludzie tańczą, śpiewają, jedzą i przebywają ze sobą, naszła mnie refleksja, że u nas tego nie ma, nie ma tego ducha, a już z pewnością nie w takiej skali, jaką tu poczułam. Może jeszcze kilka słów o systemie Tuneli Cu Chi, zbudowanych przez partyzantów Wietkongu oraz mieszkańców okolicznych wsi. Tunele pierwotnie miały służyć jako system schronów przeciwlotniczych oraz niedostrzegalne szlaki komunikacyjne pomiędzy leżącymi w okolicy wsiami. Ostatecznie system rozbudowano do łącznej długości 200 km. Weszłam do tunelu w ziemi szerokości niemal moich ramion przykrywając się wieczkiem imitującym ziemię z liśćmi. To zniewalające co czułam, duszno i parno, brak tchu, nie ma możliwości ruchu prócz czołgania się do przodu, z pewnością nie mam postury drobnej Wietnamki, ale i oni przeżywali katusze ukrywając się godzinami przed nalotem. Ba, szłam nawet kilkadziesiąt metrów na kuckach tunelem, w którym pierwotnie oprócz gorąca były skorpiony, karaluchy i węże, dziś ich nie ma, ale świadomość tego, jak to wyglądało w czasie wojny, porządnie mną wstrząsnęła. Żegnając południe Wietnamu, w asyście obłędnego zachodu słońca lecieliśmy z Sajgonu do Ha Long. Zwiedziliśmy to nieduże miasto, które jest bramą do magicznej Zatoki. Przy wtórze pieśni wietnamskich pływaliśmy po bajkowej Zatoce Ha Long, wpływając dżonką do niesamowitych grot i jaskiń. Otuleni lekko mglistą i mistyczną aurą, podziwiając zatokę Lądującego Smoka, odgrywaliśmy postaci rodem z wietnamskich legend. Ponad dwa tysiące ludzi w zatoce mieszka na łodziach i bambusowych tratwach. Po wpisaniu zatoki na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO byli zmuszeni do opuszczenia swojego terenu, ale nie nakłoniono ich do powrotu na ląd. Zatoka Ha Long, czyli Lądującego Smoka jest niewątpliwie cudem natury. Wpisana na listę UNESCO w 1994 roku zachwyca majestatycznymi i magicznymi formacjami wapiennymi i ogromnymi jaskiniami. Pływając łodzią po zatoce trafiliśmy na lekko mglistą i mistyczną aurę. Za każdym smoczym grzbietem skrywał się dla mnie niesamowity i tajemniczy krajobraz. Odwiedziliśmy przy okazji słynną plantację pereł, gdzie polecam do nabycia wspaniałe kremy z masą perłową. Przyszedł czas na Hanoi, stolicę Wietnamu, ruchliwą, niepoukładaną, gęstą, ciasną, smaczną a czasami elegancką, ociekającą kolonialnym i wilgotnym sznytem. Nasze pierwsze kroki podczas pobytu w stolicy Wietnamu skierowaliśmy ku jezioru Ho Hoan Kiem, co oznacza Jezioro Zwróconego Miecza. Ten uroczy zbiornik wodny jest bardzo ważny dla Wietnamczyków, wiąże się bowiem z legendą o śmiałku, który dzięki mieczowi otrzymanemu od zamieszkującego w wodach jeziora złotego żółwia, pokonał okupujących miasto Chińczyków. Żółw ten jest ważnym bóstwem, a ku jego czci na niewielkiej wysepce na jeziorze wzniesiono dość niepozorną, choć symboliczną Żółwią Wieżę. My kierujemy się na czerwony most The Huc - most Wschodzącego Słońca, który prowadzi do Nefrytowej Świątyni, gdzie można zobaczyć między innymi wielkiego żółwia. Wieczorową porą prezentuje się on niezwykle bajkowo, ponieważ jest ładnie oświetlony na czerwono i pięknie odbija się w tafli wody. Panuje tu idylliczna atmosfera. Odwiedziliśmy ogromne mauzoleum słynnego wietnamskiego bohatera Ho Chi Minha. Podziwialiśmy spektakl tradycyjnego teatru "kukiełek na wodzie". Odbyliśmy spacer po pięknej Świątyni Literatury, to bardzo stara świątynia, powstała w 1070 roku, a jej głównym celem było wychowanie i kształcenie młodych mężczyzn, zgodnie z systemem religijno-filozoficznym zwanym Konfucjonizmem. Widzieliśmy niesamowite korzenie drzewa Buddhy, które przebijając się przez ziemię ku słońcu, tworzą nierealny i magiczny krajobraz. Zajrzeliśmy do uroczej Pagody Jednej Kolumny. W mieście " Wznoszącego się smoka" zostaliśmy milionerami, za sprawą wymiany waluty. Odwiedziliśmy niezwykle kolorową i pełną symboli świątynię wyznawców Kaodaizmu. Wydawać by się mogło, że mauzoleum słynnego wietnamskiego bohatera powinno znajdować się w mieście Ho Chi Minh, czyli dawnym Sajgonie na południu Wietnamu, jednak wznosi się ono w stolicy kraju. Miejsce jest mocno strzeżone, rozległe i bardzo schludne, nawet eleganckie. Nic w tym dziwnego, Ho Chi Minh jest wciąż ważną postacią dla Wietnamczyków, bohaterem narodowym. Wielu Wietnamczyków przybywa do mauzoleum, w którym złożono zmumifikowane zwłoki Wujka Ho – jak zwykli nazywać go rodacy – prezydenta Wietnamu, po to by oddać mu cześć. Wewnątrz nie można robić zdjęć, trzeba być za to skromnie ubranym i zachowywać się niczym w kościele. Ciekawostką jest, że potężne mauzoleum zostało zbudowane wbrew ostatniej woli Ojca Narodu, który chciał być po śmierci po prostu skremowany. Chociaż od jego śmierci minęło 48 lat, to wydaje się, że wciąż żyje. Patrzy na nas z plakatów, pieniędzy i już na lotnisku można go było zobaczyć. To chyba najbardziej znana osoba związana z tym krajem. Na terenie obiektu panuje dziwna atmosfera. Cały czas jesteśmy pod baczną obserwacją wojskowych oraz kobiet ubranych w tradycyjne stroje. Wokół powiewają wietnamskie czerwone flagi z żółtą gwiazdą oraz widoczne już na lotnisku flagi z sierpem i młotem. 100 metrów przed wejściem kolejna tablica, tym razem informująca, że jest zakaz używania telefonów. W międzyczasie słyszę jak wietnamski przewodnik tłumaczy amerykańskiej parze, iż oni wierzą, że Ho Chi Minh nie umarł, tylko śpi. W duchu sobie myślę, ciekawe, kto naprawdę w to jeszcze wierzy. Nie wolno rozmawiać, śmiać się, należy zachować powagę, nie wolno również wkładać rąk do kieszeni. Wchodzimy. W środku jest zimno jak w chłodni. Przeszklona trumna, w której jest wystawiony Ho Chi Minh pilnowana jest przez 8 wojskowych. On sam wygląda jak figura woskowa. Jego twarz i ręce są koloru jasno pomarańczowego i bije od nich intensywny blask. Nie ma za dużo czasu na to by się dokładnie przypatrzeć, gdy jest się popędzanym przez żołnierzy. Budynek Mauzoleum ma przypominać kwiat lotosu i choć uważam siebie za osobę o bogatej wyobraźni, za żadne skarby zobaczyć lotosu nie zdołałam. Na terenie znajduje się również Pałac Prezydencki, wybudowany przez Francuzów na początku XX wieku w stylu kolonialnym. Ho Chi Minh odmówił zamieszkania w nim i przyjmował tam tylko zagranicznych gości. Obecnie pałac wciąż jest używany, dlatego można go obejrzeć tylko z zewnątrz. Tuż obok pałacu położony jest Dom nr 54, w którym Ho Chi Minh żył i pracował od 1954 roku. Ten obiekt również można obejrzeć tylko z zewnątrz, ale z uwagi na to, że jest parterowy, to przez okna można zobaczyć, jak wygląda w środku. Największe zainteresowanie Wietnamczyków wzbudzają trzy samochody, które mu służyły. Kolejne miejsce to Staw Rybny Wujka Ho z kolorowymi rybkami. Widzimy też niesamowite korzenie drzewa Buddy, które przebijają się przez ziemię ku słońcu, tworząc nierealny i magiczny krajobraz. Najpopularniejszym obiektem w kompleksie jest dom na palach, w którym to Ho Chi Minh żył w latach 1959-1969. Dom jest strzeżony przez żołnierzy, którzy sprawują tutaj wartę. Można go obejrzeć z zewnątrz, z metalowego podestu. Jest nieduży i sprawia wrażenie przytulnego. Dom ma być potwierdzeniem tego, że Ho Chi Minh był osobą skromną i wiódł takie życie. Obok kompleksu znajduje się mała, ale urocza Pagoda Jednej Kolumny oraz olbrzymie Muzeum Ho Chi Minha, wyglądające jak typowy komunistyczny budynek. To miejsce dla osób, którym mało „propagandy komunistycznej” i chcą „szczegółowo” zapoznać się z życiem i działalnością najbardziej znanego Wietnamczyka. Odwiedzenie „Wujka Ho”, jak mówią o Ho Chi Minhie, to powrót do lat komunistycznych. Wycieczka socjalistyczna, z wszystkimi elementami i otoczką jakie były w tamtych czasach. Przypomnienie dla tych, którzy pamiętają tamte lata, a nowe doświadczenie dla osób, które urodziły się po tym okresie. To również okazja, by poobserwować zachowanie Wietnamczyków i zobaczyć ich uwielbienie dla nieżyjącego przywódcy. Dla nich taka wizyta jest bardzo ważna i czasem odwiedzają zmarłego przywódcę kilka razy do roku. Przyjeżdżają wycieczki z małymi dziećmi, od małego wpaja im się kult przywódcy, po czym w nagrodę cała klasa zabierana jest do wesołego miasteczka i lody, ot takie przekupstwo. Pomysł z mauzoleum, zrodził się w głowach komunistów po śmierci Ho Chi Minha, by utrwalić jego kult. Bezsprzecznie wzorowali się na Rosjanach i mauzoleum Lenina. Sam Ho Chi Minh życzył sobie, by po śmierci go skremować, a prochy rozrzucić na północy i południu. Czego się jednak nie robi, by utrzymać i wzmocnić władzę. Kukiełki na wodzie, to jedna z ciekawszych atrakcji miasta. Nie jest to zwykły teatr lalek, to wodny teatr lalek, co oznacza, że przedstawienie toczy się na scenie, która jest basenem. Jego historia jest bardzo długa. Wywodzi się z tradycji ludowej. Na wsiach, pośród zalanych deszczówką polach ryżowych odgrywano scenki rodzajowe, dotyczące zarówno życia codziennego, jak i związane z podaniami oraz legendami. Z czasem sztuka ta przeniosła się do teatru, by dziś święcić triumfy, oczywiście w formie już bardziej skomercjalizowanej. Przepiękne lalki kierowane przez schowanych za kotarą aktorów, przez cały czas tzn. około 45 minut zanurzeni są w wodzie, wcielają się w mityczne potwory, wielbionych historycznych bohaterów, ale też wieśniaków, zwykłych mieszkańców prowincji. Wtóruje im orkiestra oraz śpiewacy, którzy „na żywo” dają spektaklowi podkład muzyczny i użyczają lalkom głosu. Przy okazji można posłuchać tradycyjnych pieśni i zobaczyć ciekawe instrumenty muzyczne. W Hanoi nie jest trudno o to, by zjeść bardzo dobry posiłek w przystępnej cenie. Niemal wszystkie chodniki starej części miasta zastawione są niskimi stolikami i plastikowymi krzesłami, serwowane są potrawy wprost z małej kuchni. Rano, popołudniu, wieczorem – zawsze są pełne, ponieważ miejscowi również, a może nawet w szczególności z nich korzystają. Sztandarowym i jednym z najwspanialszych dań jest Zupa Pho w przeróżnych wariantach – wegetariańska, z wołowiną, kurczakiem i sporą ilością zieleniny i kiełków oraz z makaronem ryżowym. Zakochaliśmy się w tej zupie, a co najważniejsze jedliśmy honorowo i radośnie pałeczkami pijąc zupę bezpośrednio z miseczki. Hanoi pozwala poczuć się bezpiecznie, zapewniając zarazem niezwykłe przeżycia, przyspiesza bicie serca, wzrusza, bawi, zaskakuje i szokuje. Jest tak bardzo egzotyczne i tak bliskie zarazem. Przejażdżka rikszą jest idealnym sposobem na poznanie Starego Miasta. Przepełniona gwarem i hałasem 8 milionowa stolica Wietnamu maluje obrazy życia, które toczy się dosłownie na ulicy. Tam przeplatają się codzienne czynności wykonywane przez mieszkańców Hanoi, kobieta patroszy ryby, jej sąsiadka siedząc na schodku przed kamienicą smaży sajgonki. Z rikszy obserwujemy codzienne zakupy, przepełnione towarami sklepy, szewca reperującego buty oraz pucybuta. Te niezwykłe obrazy uzupełniają zapachy smażonych wietnamskich potraw, gwar rozmawiających w licznych kawiarniach ludzi oraz dzieci radośnie przebiegające ulice. Handel na ulicy rozpoczął się przeszło 600 lat temu, kiedy to cechy domagały się, aby każdy właściciel małego sklepiku miał też wydzielony kawałek ulicy, na którym będzie mógł sprzedawać swoje towary. Zwyczaj pozostał do dziś, co zachwyca turystów. Zanim wojna wietnamska stała się punktem zapalnym w amerykańskiej historii, krajem rządzili Francuzi. Przez sto lat, od połowy wieku XIX do połowy XX, metropolię i kolonię łączyły więzy nieszczęśliwe dla obu. Jednak w innym wymiarze epoka kolonialna w Wietnamie zaowocowała mieszaniną stylów wyeksponowaną w każdym wspaniałym kadrze filmu: smukła Deneuve w tradycyjnym wietnamskim kostiumie ao dai i zaadoptowana przez nią wietnamska sierota w kapelusiku w stylu lat 20. Subtelna i uwodzicielska francusko-wietnamska kombinacja przeniknęła nie tylko do mody, ale też do sztuki, architektury, literatury i kuchni. Żeby naprawdę uchwycić ten ulotny styl, jedwabne tkaniny, obracające się powoli sufitowe wentylatory, żaluzjowe okna, tamaryndowce, emaliowane papierośnice i zawiesiste espresso, trzeba właśnie być w Hanoi, dawniejszych francuskich Indochinach. Na ulicy Hang Trong uliczne stoiska sprzedają bagietki prosto z pieca, zajadaliśmy ze smakiem pyszną z kurczakiem, idąc wśród trąbiących skuterów przez pozornie nieprzejezdną ulicę. Ha Noi dosłownie oznacza „miasto w rzekach”, podczas gdy jego historyczna i bardziej formalna nazwa Thang Long, ma nieco bardziej groźne znaczenie: „Wznoszący się Smok”. Na koniec jeszcze mała ciekawostka, a mianowicie chodzi o to, jak z dnia na dzień staliśmy się milionerami! Powód jest prosty – 1 milion wietnamskich dongów, to około 170 złotówek. Należy w tym miejscu wspomnieć o szacunku do pieniędzy, który objawiał się poprzez staranne przyjmowanie od nas rozłożonych banknotów obiema dłońmi. Aaaa słówko jeszcze o Kaodaizmie, którego niezwykle kolorową i pełną symboli świątynię mieliśmy okazję odwiedzić. Kaodaizm, to religia monoteistyczna, łącząca elementy buddyzmu, chrześcijaństwa, konfucjanizmu, taoizmu, islamu, judaizmu i świeckiej filozofii. Wyznawcy kierują się ciekawą maksymą, która przybliża nieco zamysł połączenia w sobie tak wielu ideologii religijnych – judaizm był pąkiem, chrześcijaństwo – kwiatem, zaś kaodaizm jest owocem. Pewnie każdy, kto pomyśli o Wietnamie, przed oczami ma tradycyjne, stożkowe kapelusze. Nón lá, bo tak się one nazywają, faktycznie mają nadal zastosowanie w codziennym życiu Wietnamczyków i nie jest to wyidealizowany obrazek na potrzeby katalogów turystycznych. Te niepozorne nakrycia głowy o dziwo mają wiele zastosowań, bo nie tylko chronią przed ostrymi promieniami słonecznymi, ale również przed deszczem ze względu na swoje właściwości wodoodporne. Nierzadko również możemy ujrzeć kobiety, które wykorzystują kapelusze jako koszyk na zakupy czy okrycie osłaniające przed uciążliwymi owadami. Bez dwóch zdań jest to największy symbol tego kraju, a wielu turystów zakupuje Nón lá, jako pamiątkę swojej azjatyckiej wycieczki, co uczyniłam również i ja. Przylatując z powrotem do Królestwa Tajlandii zamieszkaliśmy w pięknym hotelu w tropikalnym ogrodzie Siam Bayshore w Pattaya. Spacerowaliśmy zaciekawieni po rozwiązłej i słynnej Walking street, byliśmy na bajecznie barwnej rewii transwestytów - Alcazar Cabaret Show. Poznaliśmy Kathoey - osoby trzeciej płci, czyli transgenderyczne. Z molo Bali Hai w Pattaya po Zatoce Tajlandzkiej płynęliśmy do Na Baan na Koh Larn - Wyspę Koralową. Wsiadając do songthaews czyli tajlandzkiego jeepa z paką na 10 osób, udaliśmy się na jedną z rajskich plaż, a mianowicie Tien Beach. Na wyspie zaglądnęliśmy do Świątyni Wat Yai Samraan oraz Wat Mai Samraam. Spacerowaliśmy bulwarem o zachodzie słońca, wybraliśmy się na pace songthaews na Pływający Targ, odwiedziliśmy na wzgórzu Złotego Buddę, szwendaliśmy się po knajpkach, by zjeść wyśmienitą Pat thai, udaliśmy się na niesamowity masaż tajski, nie raz pozwoliliśmy ponieść się rytmowi burdelowej Walking street, na trzęsącej pace songthaews pojechaliśmy, by zobaczyć nieziemskiej urody majstersztyk, a mianowicie Sanktuarium Prawdy, gdzie po kilkugodzinnej uczcie dla oka z dziecięcą radością karmiliśmy słonie. Zetknęliśmy się z oblepiającą zewsząd prostytucją, marihuaną, skorpionami z grilla i przytłaczającą konsumpcją, po czym w hotelu Siam Bayshore w tropikalnym ogrodzie w czarodziejski sposób odcinaliśmy się od zepsucia tego świata. Pojechaliśmy na Floating Market, czyli Pływający Targ pozostający jedną z ciekawszych atrakcji Pattai. Oddaliśmy się nietypowemu spa, czyli ichtioterapii, wkładając stopy do wody z dziesiątkami rybek garra rufa, a najbardziej śmierdzący owoc świata - Durian, smakowaliśmy w postaci lodów i cukierków. W towarzystwie siedmiogłowych nagów, na wzgórzu Pratamnak spacerowaliśmy po świątyni Wielkiego Buddy. Na koniec odwiedziliśmy nierzeczywistą i baśniową budowlę, jaką jest Sanktuarium Prawdy - niezwykły majstersztyk i poezja dla duszy i oka. To była zaiste Wspaniała Przygoda w Indochinach!!!
telefon

Pobierz aplikację mobilną Rainbow

i ciesz się łatwym dostępem do ofert i rezerwacji wymarzonych wakacji!

pani-z-meteracem