Opinie pochodzą od naszych Klientów, którzy odwiedzili dany hotel lub uczestniczyli w wycieczce objazdowej.
Osoba dodająca opinię musi podać dane osobowe, takie jak imię i nazwisko oraz dane dotyczące wyjazdu, czyli datę i kierunek wyjazdu lub numer rezerwacji. Dzięki tym informacjom sprawdzamy, czy autor opinii faktycznie podróżował z nami. Jeżeli dane się nie zgadzają, wówczas nie publikujemy opinii.
6.0/6
Czy ta opinia była pomocna?
Wycieczka po Turcji Wschodniej proponowana przez Biuro Rainbow pod tytułem Turcja fascynująco-różnobarwna należy niewątpliwie do najciekawszych ofert z jakimi się spotkałem, a uczestniczyłem (także z Triadą i Itaką) już w kilkunastu wycieczkach objazdowych w Europie, Afryce i Azji. Przede wszystkim dlatego, że jest penetrowaniem bardzo interesującego pogranicza turecko-ormiańsko-kurdyjskiego, z tym niezwykłym tyglem kulturowym i religijnym. Do tego dochodzi ciekawa, zmieniająca się kalejdoskopowo przyroda. A może to zasługa wyjątkowego pilota, a właściwie przewodnika, bo tak trzeba powiedzieć. Ocenę pilota zdaje się, że dość wyczerpującą, umieszczam właśnie tutaj, gdyż poniżej niewiele jest miejsca. Wracając po paru miesiącach sprowokowany przesłaną ankietą do bardzo pięknej wycieczki Biura Rainbow – Turcja fascynująco-różnobarwna mogę potwierdzić, że wśród tych pięknych kolorów i niezwykłych wartości Turcji Wschodniej pozostaje także postać naszego pilota, a raczej przewodniczki – Beaty Rowińskiej, która zapisała się złotymi zgłoskami w pamięci, jak się okazało, wielu uczestników naszej imprezy. Jedna z uczestniczek, Marysia z Krakowa stwierdziła już po zakończeniu wyprawy, kiedy dziękowaliśmy naszej Pilotce za bardzo udaną wycieczkę, że nie tylko impreza ale i nasza grupa była fascynująco-różnobarwna. Ja bym zaś dodał - podobnie jak nasza Przewodnik - pilot Beata. Wciąż pozostaję pod jej wrażeniem, a więc jestem pełen uznania za bardzo ciekawie prowadzoną przez nią wycieczkę, często z własnymi akcentami, pogadankami – wykładami i świetnie dobranymi oraz znakomicie czytanymi (recytowanymi dobitnym głosem) tekstami, które jeszcze bardziej podkreślały koloryt imprezy i zwiedzanych miejsc. Dla mnie to była uczta intelektualna i duchowa. Jeśli jeszcze do tego dorzucić możliwość prywatnych wędrówek w czasie wolnym, często uzgodnionych z panią Beatą, to już trudno sobie wymarzyć ciekawszą imprezę. Dodam, że warto było z panią Beatą pogawędzić, a wciąż otaczali ją coraz to nowi interlokutorzy, gdyż zawsze miała coś interesującego i pogodnego do powiedzenia. Nie można było przejść wobec niej obojętnie, a i ona sympatycznie nas, w tym także i mnie, zaczepiała: a co pan widział w czasie wolnym, na co zwrócił uwagę? Dzięki niej te potwornie długie i czasami męczące przejazdy były bardzo urokliwe. Potrafiła też rozładować niezbyt przyjemną atmosferę, kiedy np. czas postoju po awarii autobusu się przedłużał albo nie najlepiej działała klimatyzacja. Powiedziała nam coś bardzo ważnego (zresztą mówiła o mądrych i ważnych sprawach nie jeden raz), że nie wyobraża sobie, iż ludzie, którzy współpracują ze sobą (mając na myśli zarówno kooperantów tureckich, ale i uczestników wycieczki), po prostu nie lubią się. Wobec tego wszystkiego nie można było wobec niej być zdystansowanym i nie polubić jej, zwłaszcza wobec tego, co czyni i jaka jest dla ludzi. Chociaż jestem niemal o pokolenie starszym od niej, i choć mam bogate doświadczenie życiowe, wiele mogłem się od niej nauczyć. Sporą porcję jej świetnych opowiastek (chociażby o Mevlanie, i nie dziwi, bo o nim pisała pracę dyplomową) i pięknych świadectw przyswoiłem. Żałuję, że równie wielu nie mogłem wysłuchać, a przede wszystkim całości nagrać, gdyż jak zawsze często, kiedy ona mówiła bardzo ciekawe rzeczy, ja biegałem z aparatem aby upolować interesujące ujęcia wielu obiektów i napotkanych ludzi. Zwłaszcza wtedy, kiedy zorientowałem się, że czasu na robienie zdjęć po zwiedzaniu będzie już niewiele. Świetne poczucie humoru pani Beaty i jej ciągły uśmiech był nie do podrobienia, a jej lekko dystansujący, acz sympatyczny uśmieszek, czasem mógł wprowadzać w lekkie zakłopotanie. Miała nadzwyczaj sporo tolerancji dla wszystkich uczestników wycieczki, nawet tych najbardziej uciążliwych. Bardzo indywidualnie traktowała każdego, kto tego swoim zachowaniem oczekiwał czy też o to poprosił. Widać, że nie traktuje ludzi niczym jedynie grupę czy tym bardziej jako masę. Bardzo wrażliwa, gdyż nawet drobną uwagę traktowała poważnie, czasem aż nazbyt. Uczyła nas odpowiedzialności za innych, w tym także szacunku dla innych i ich czasu. Mimo, że nie wprowadzała rygoryzmu, jej mądre uwagi i ogromna życzliwość powodowała, że uczestnicy sami dbali o dyscyplinę i punktualność. Bardzo lubiła gdy wytwarzała się sympatyczna atmosfera, gdy ludzie żartowali, opowiadając czasem świetne dowcipy. Zdaje się, że także wykłócała dla nas ambitniejszy program i ciekawsze miejsca, których nie było w programie i w ustaleniach. Chwała jej za to. Pani Beata okazała się wymarzonym pilotem każdej imprezy wycieczkowej. Wzbudziła szacunek już od pierwszego dnia w Konyi wykazując ogromna wiedzę o Mevlanie. Drugiego dnia zaszokowała ubiorem, w właściwie chustą, w której wielu uczestników wycieczki jej nie poznało. Szkoda, że przeniosła się do Indii. Jeśli wróci do Turcji (Indie jakoś mnie jeszcze nie ekscytują albo raczej przerażają) i o tym się dowiem, pewnie zaraz chętnie tam się wybiorę, oczywiście na imprezę przez nią prowadzoną. Nawet na tę sama trasę, choćby po to, by jeszcze raz zobaczyć miejsca związane z kulturą i religijnością Ormian Amazję, Trabzon i miasto-wodmo Ani, Hasankeyf oraz Syryjczyków (obrządku syriackiego) Midyat, Edessę (Urfa) i Antiochię, czy też by tym razem wykąpać się w jeziorze Van. Biuro Rainbow oferuje w Turcji jeszcze kilka innych programów, więc byłoby w czym wybierać. Najbardziej ucieszyłoby mnie trekingowe wędrowanie po Kapadocji, po greckich miasteczkach i kościółkach, którymi pani Beata nas wręcz "zarażała". Oczywiście w tle niezwykłych i niepowtarzalnych chyba nigdzie w świecie formacji skalnych. Niestety takiej propozycji jeszcze, póki co, Biuro Rainbow nie ma. Program całej wycieczki Turcja fascynująco-różnobarwna od Konyi i Kapadocji po Tars i Alanyę jest treściowo znakomity. Ja zapisałem program przede wszystkim na zdjęciach, których wykonałem przynajmniej po 150 każdego dnia. Wspomnę tylko o najważniejszych punktach programu: fakultatywnie lot nad Kapadocją, a prywatnie penetrowanie Gőreme z okolicą w wolnym czasie; wystarczyło wziąć taksówkę by dojechać do hotelu na późną kolację, wieczorny spacer po pięknie iluminowanej światłami Amasji, zwiedzanie bizantyjskiej cerkwi Agyasofia zmienionej na muzeum i meczet w Trabzonie, wędrówka we mgle i kapiącym deszczu do klasztoru Sumela, zwiedzanie Karsu z meczetami i ormiańskim kościołem, spacer po mieście-widmo Ani, zwiedzanie w pełnym oświetleniu przez południowe słońce pałacu-karawanseraju w Dougbayazid, zatrzymanie się w wiosce u podnóża Araratu (dzięki pani Pilot) i spotkanie z jej mieszkańcami, być może mających swoich antenatów w otoczeniu Noego, wytchnienie przy urokliwych wodospadach Muradiye, rejs stateczkiem po jeziorze Van i wspaniałe opowieści pani Pilot o treściach reliefów zdobiących ormiańską katedrę na wyspie Akdamar, zobaczenie klimatycznego Hasankeyf, przywołującego wręcz czasy asyryjskie i babilońskie, który niestety za niedługo ma zniknąć pod wodami zapory na rzece Tygrys, spotkanie ze wspólnotą kościoła syriackiego (syryjskiego) w Midyat i zwiedzanie tego miasta, w sanktuarium proroka Abrahama w Sanliurfie czyli starożytnej Edessie (prywatnie w czasie wolnym dotarłem do pięknego kościoła ormiańskiego z czasów krzyżowców i hrabstwa Edessy, niestety zmienionego w meczet), wędrówka na Górę Nemrut z olbrzymimi kamiennymi rzeźbami majestatycznych głów, dotarcie do miasta rodzinnego Pawła Apostoła i Saladyna czyli Tarsu, zatrzymanie się w Adanie by zobaczyć meczet Sabanci (zobaczenie go to był ponoć jeden z bonusów od Pilota za niedogodności w czasie podróży, a mnie udało się jeszcze zobaczyć imponujący wielkością most z czasów rzymskich i bizantyjskich), zwiedzanie jaskini zwanej Niebem, co raczej wedle moich wyobrażeń budzi skojarzenie zdecydowanie z Czyśćcem oraz pięknych zamków tuż nad morzem w Anamurze i Alanyi. Dodaję na koniec, że przede wszystkim świetnie się czułem, podobnie jak wielu uczestników, na imprezie prowadzonej przez panią Beatę i zarazem cudownie wypoczywałem. Przyznaję, że po wyczerpującej imprezie te dwa dni odpoczynku w pięknym miejscu nad morzem w Alanyi, to znakomity pomysł w programie. Teraz kiedy zostałem sprowokowany ankietą w pewien sposób do wspomnienia imprezy, od razu zrobiło mi się tęskno za niezwykłym podróżowaniem z panią Beatą – pilotem po Turcji Wschodniej. Nawet po pół roku zarówno Turcja Wschodnia jak i pani Beata budzi tyle - jak widać - pozytywnych emocji oraz wartości, które nam tam pokazała i objaśniła dzięki swojej pasji, kulturze i ogromnej wiedzy. To aż budzi podziw, że Biuro Rainbow oferuje tak znakomite projekty turystyczne – programy jak Turcja fascynująco-różnobarwna i ma tak profesjonalnych pilotów. Tutaj dopowiem tylko tyle. W moich wyprawach tak świetnie przygotowaną pilot spotkałem po raz drugi, no może trzeci. Wcześniej także w Turcji: panią Joannę Pekar (z Triadą), a teraz panią Beatę Rówińską. Jan PS. Jeśli zaistnieje potrzeba dalszych zdjęć (mam do wysłania kolejne 12) proszę mi dać znać. Niestety nie mogłem ich już zmieścić w tym pliku gdyż pojemność wysyłanych w liczbie 12 zapełniła już moją skrytkę. Jan
6.0/6
Czy ta opinia była pomocna?
Ocenę już wysłałem z tego samego maila. W tym pliku dodaję jedynie zdjęcia.
6.0/6
Czy ta opinia była pomocna?
Jeżeli ktoś chce poznać prawdziwą Anatolię, z jej kulturowymi i historycznymi korzeniami, to jest to wycieczka dla niego. To 14 dni podróży w czasie i przestrzeni. Zwiedzając Hattusas, stolicę państwa Hettytów, podróżnik cofnie się w czasie o ponad 3500 lat, by w dalszej części wycieczki wrócić do czasów współczesnych i zobaczyć dwudziestowieczny cud architektury islamskiej, czyli meczet w Adanie. W przestrzeni ta podróż natomiast to blisko 5000 km przejechanych z południa na północ, z północy na wschód, aż po granice z Armenią i Iranem oraz ze wschodu na południe, z mijanymi po drodze cudami w postaci gór Taurus, Kapadocji czy gór Pontyjskich. A wszystko to ułamek tego co można zobaczyć w trakcie tej wycieczki. Ocena nie może być inna jak 6 na 6.
6.0/6
Czy ta opinia była pomocna?
Kolejne wakacje i gdzieś trzeba wyruszyć – wybieramy Turcję, ale nie tą bardziej znaną, komercyjną, zachodnią lecz tą prawdziwie orientalną – wschodnią – fascynująco różnobarwną. 14.07.- Wyruszamy z lotniska w Łodzi o 8 rano i po zmianie czasu (1 godz. )jesteśmy przed godz. 12 na lotnisku w Antaly. Bardzo sprawnie zostajemy przewiezieni i ulokowani w hotelu „Ring” w centrum miasta. Temp 38 stopni. Spacerkiem, w 10 min. robiąc po drodze wymianę kaski, docieramy nad wysoki klif, aby pokłonić się morzu i zajrzeć do starego portu. Jutro zaczynamy objazd. 15.07. - Po wczesny śniadaniu spotykamy całą ekipę – jest nas 26 osób plus Pani pilot – Anna – studentka 5 roku turkologii, pilot turecki Ismet i kierowca. I na powitanie wiadomość że jedziemy w przeciwnym kierunku jak podaje program..... no to.... jedziemy, wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego docieramy do Alanii gdzie zwiedzamy wzgórze z XIII wieczną, okazałą, seldżucką twierdzą – to największa turystyczna atrakcja miasta. Krętymi i wznoszącymi się coraz wyżej drogami mkniemy w kierunku Anamur, gdzie wchodzimy na teren jednego z najlepiej zachowanych zamków na wybrzeżu śródziemnomorskim - Mamure Kalesi, został zbudowany w XII wieku przez ormiańskich władców Cylicji, a do dzisiaj zachowały się jego wszystkie wieże, w liczbie - 36. Po objedzie ruszamy dalej, aby jeszcze dziś znaleźć się w niebie i w piekle – ciekawe- prawda? W okolicach miasta Silifke, gdzie mamy nocleg, podziwiamy dwie jaskinie – Niebo (Cennet) i Piekło (Cehennem). Do piekła zaglądamy z platformy widokowej....bo nie chcemy się smażyć w ogniu piekielnym, a do nieba schodzimy ( a powinno być –wchodzimy) po 452 stopniach. Na dnie jaskini znajdują się ruiny Kaplicy Maryi Dziewicy pochodzące z V w. 16.07. Dzisiejsze zwiedzanie rozpoczynamy od wizyty w mieście narodzenia św. Pawła – jedziemy do Tarsus. Spacerujemy uliczkami wzdłuż starych osmańskich domów i dochodzimy do studni św. Pawła – głównej atrakcji turystycznej, a dalej idziemy do kościoła św. Pawła. Tarsuslu Pavlos Kilisesi pochodzi z XII w. i oczekuje wpisu na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Miejscowi plotkują, że to w Tars, Kleopatra uwiodła Marka Antoniusza – pewnie coś w tym jest. Kolejny przystanek to Antakya – w czasach chrystusowych – Antiochia. W pierwszym wieku naszej ery, mieszkała tu duża wspólnota żydowska, która pod wpływem św. Pawła stała się w jedną z pierwszych znanych wspólnot chrześcijańskich. Według Józefa Flawiusza Antiochia stała się trzecim co do wielkości miastem imperium rzymskiego. Strabon pisał, że była niewiele mniejsza od Aleksandrii. Swoje pierwsze kroki kierujemy do położonego na zboczach góry Staurin, wykutego w skale kościoła św. Piotra, który podobno mieszkał w tym mieście w latach 47-54. Dalej podjeżdżamy do centrum i udajemy się do Muzeum Archeologicznego, aby podziwiać wspaniałą kolekcję mozaiki z czasów rzymskich i bizantyjskich. Nocujemy w Antakii, a po kolacji witamy w progach naszego hotelu młodą parę i gości weselnych. 17.07. Rano wyruszamy do Adiyaman, w hotelu „Bozdygan” spożywamy wczesną (około 14) objadokolację i po przesiadce w 10-cio osobowe busy wyruszamy przez miasto Kahta, na zdobywanie góry Nemrut. Docieramy na to magiczne miejsce przed zachodem słońca, a po drodze odwiedzamy kilka ciekawych miejsc - sanktuarium grobowe dla kobiet z królewskiego rodu, znane, jako Karakush, zbudowane przez Mitrydatesa króla Kommageny, dalej pozostałości Arsemii – letniej stolicy Królestwa Kommageny, zbudowanej przez syna Mitrydatesa, króla Antiocha I, oraz most Cendere z czasów panowania Septymiusza Severa – jeden z najstarszych do dziś używanych mostów na świecie. I wreszcie, po 20 minutowym podejściu - Góra Nemrut – wspaniałe, magiczne miejsce, pomnik samouwielbienia króla Antiocha I zbudowany około 62r. p.n.e. Kompleks składa się z kurhanu o wysokości 50 metrów, usypanego z drobnych odłamków skalnych oraz tarasów, które przylegają od wschodu i zachodu. Każdy taras ozdobiony jest grupą pięciu monumentalnych (8 m wysokości) rzeźb. 18.07. Dziś kolejne atrakcje, rozpoczynamy od wizyty na tamie Ataturka na Eufracie – czwartej co do wielkości tamie świata, głównej budowli systemu GAP - 22 tam na rzekach Tygrys i Eufrat. Projekt GAP ma doprowadzić do dziesięciokrotnego zwiększenia tureckich areałów nawadnianych przez dwie wielkie rzeki. Teraz czas na Miasto Proroków – Sanli Urfa to jednak niezwykłe miejsce. Może naprawdę żyli tu Abraham i Hiob? Pamięć Abrahama czczona jest przez muzułmanów w miejscowym meczecie. Żelazne punkty zwiedzania to park Golbasi w którym znajdują się stawy ze świętymi karpiami i ogród różany oraz XIII-wieczny meczet Halilur Rahman Camii, następnie zespół meczetów i park w otoczeniu Jaskini Abrahama, a nad tym wszystkim górują pozostałości twierdzy z czasów rzymskich. Temperatura 42 stopnie, aparat intensywnie pstryka, a my przyglądamy się zabytkom ale i jakże odmiennie ubranym kobietom i mężczyznom. Wizytę w mieście kończymy na pobliskim bazarze..... i to jest prawdziwy bazar. Mnóstwo krętych uliczek, chwilowo błądzimy i nagle skręcamy w starą, okutą ćwiekami bramę i ukazuje nam się spory dziedziniec z kilkoma drzewami i z płóciennymi zadaszeniami – to XV wieczny karawanseraj, zajazd dla wędrownych karawan, budowano je wzdłuż głównych szlaków handlowych. Przy wielu malutkich stolikach siedzą mężczyźni ubrani w szarawary i w chustach arafatkach lub turbanach na głowach, pijąc niespiesznie czay, palą i grają w kurdyjskie warcaby – pewnie wejdzie tu zaraz jakiś Sindbad Żeglarz lub inny Ali Baba – dla nas to jakaś bajka. Po intensywnym dniu jedziemy pod Midyat na nocleg. 19.07. W północnej Mezopotamii, czyli w południowo-wschodniej Turcji, leży Hasankeyf, to skalne miasto zbudowane na stromych brzegach Tygrysu. Tutaj tak jak w Kapadocji znajdziemy wykute w skałach domostwa i kościoły. Nad brzegiem rzeki górują resztki cytadeli a w rzece stoją filary dawnego mostu zbudowanego tu w VII wieku n.e. Nie udaje się wejść na cytadelę – kilka dni wcześniej oderwała się skała wielkości autokaru i ktoś zginął – trafiliśmy na zamknięty obiekt. Posnuliśmy się po uliczkach, porobiliśmy piękne zdjęcia i w drogę. Bardzo podobny most widziałem w Mostarze, a ten przed nami, pochodzący z 1147r nazywa się Malabadi i przebiega nad rzeką Batman – dopływem rzeki Tygrys. To dziś kolejny nasz przystanek na zwiedzanie. Żołnierzy z pobliskiego posterunku ( a mijamy ich około 10 ciu) namawiamy na grupową fotkę i ruszamy dalej – nad największe w Turcji, bezodpływowe, lekko słone - jezioro Van. Z portu wypływamy na malowniczą wyspę Akdamar, której największą atrakcją jest ormiański kościół Świętego Krzyża z 921r. z bardzo ciekawymi płaskorzeźbami na ścianach zewnętrznych. Po renowacji w latach 2005-06, zostanie 12 września 2010 roku przekazany wiernym. Nocujemy w mieście Van, nad brzegiem jeziora. 20.07. Rano jedziemy nad wodospady Muradiye, których wody wpadają do jeziora Van, a następnie, będąc około 30 km od granicy z Iranem, wspinamy się do gwarnego i zatłoczonego miasta Dogubayazit, jadąc dawną drogą karawan do XVIII wiecznego pałacu Isak Pasa Saryi. Zwiedzamy pałac. Z okien rozpościera sie niesamowita panorama na miasto, którą potęgują jeszcze kolory otaczających miasto wulkanicznych gór – jest pięknie i znów...... jak z baśni. Zjeżdżamy do miasta na obiad i po spacerku ulicami Dogubayazit, pozdrawiani przez mieszkańców, ruszamy w kierunku granicy z Armenią, zatrzymując się na zdjęcia schowanej niestety w chmurach góry Ararat. Kolejny, bardzo ciekawy punkt na naszej trasie to Ani, miasto leżące w prowincji Kars – w czasach swojej największej świetności Ani było stolicą średniowiecznej Armenii. Aszot III wybrał miasto w 961 r. na siedzibę stolicy. Ani rozkwitło jednak za panowania jego następców- Symbata II i Gagika I. Wymarłe dziś pustkowie, liczyło niegdyś 100 tys. mieszkańców, a na rozległym terenie znajdowało się około 1000 kościołów, kaplic i karawanserajów - sławą i potęgą Ani dorównywało Konstantynopolowi. Takie budowle jak - Kościół świętego Grzegorza z 1215r, wzniesiony nad graniczną z Armenią rzeką Arpa Cayi, Katedra Zwycięstwa z 987-1010r, Kościół Odkupiciela z 1034-36r. czy Meczet Menüçer z 1072 roku, który był najprawdopodobniej pierwszym meczetem wzniesionym przez Turków Seldżuckich na tym terenie – uruchamiają tylko naszą wyobraźnię. Współcześni mieszkańcy tych terenów żyją w nędznych domostwach opalanych zimą zbieranym na pastwiskach i suszonym w słońcu bydlęcym łajnem. Jedziemy na nocleg w okolice miasta Sarikamis do ośrodka narciarskiego na wysokości około 2100m n.p.m. 21.07. Dziś przeprawa przez Góry Kaczkar, wjeżdżamy na 2560m wysokości i kierujemy się w stronę Morza Czarnego. To najbardziej wilgotne tereny Turcji i właśnie docierając do kolejnego punktu naszej wyprawy, spadają na nas pierwsze krople deszczu. Klasztor Sumela, leżący na ścianie stromego klifu doliny Altındere na wysokości 1200 m n.p.m. to główna atrakcja Parku Narodowego Altındere. Początki istnienia tego obiektu to 386 rok n.e., okres panowania cesarza Teodozjusza I. Samo podejście pod górę i historia tego miejsca zyskały na tajemniczości w panującej gęstej mgle i siąpiącym kapuśniaczku, choć warunki te znacznie popsuły widoczność i jakość zdjęć, to dodały temu miejscu jakiejś magii. 15 sierpnia 2010, po 88 latach przerwy, władze Turcji wydały zgodę i Patriarcha ekumeniczny Konstantynopola Bartłomiej I odprawi w niedzielę mszę w tym prawosławnym monastyrze. Największy port we wschodniej części wybrzeża Morza Czarnego –Trabzon został założony w 746 roku p.n.e. przez osadników z Miletu jako Trapezus, a w latach 1204–1461 istnieje jako przebogate Cesarstwo Trapezuntu. I to jest następny przystanek naszej wycieczki a zarazem punkt noclegowy – hotel mamy w centrum, więc po kolacji wyruszamy pod pobliski meczet Iscander Pasa Camii i na wieczorną włóczęgę po handlowym deptaku miasta. 22.07. Rano podjeżdżamy pod największą atrakcję turystyczną Trabzonu - Aya Sofya, czyli dawny kościół Hagia Sophia, który pochodzi z XIII wieku, z czasów bizantyjskich. Po krótkich zakupach, dalej w drogę – kierunek Amasya – piękne miasto, starożytna Amaseja, od III w. p.n.e. stolica królów Pontu. Położona na zboczach gór z wijącą się środkiem rzeką Zieloną. Jako że nic tutaj nie zwiedzamy (dziwne) a docieramy około godz. 17, więc po szybkiej kąpieli wyruszamy samodzielnie na zwiedzanie. Najpierw wspinamy się na strome zbocze, gdzie zwiedzamy wykute w skałach (a wieczorem pięknie podświetlone) - groby królów Pontu z czasów hellenistycznych (III-I w. p.n.e.), a jeszcze wyżej - ruiny cytadeli bizantyjskiej, a jakie widoki – było warto. Z góry świetnie rozpoznajemy obiekty które chcemy odwiedzić po zejściu do miasta – no to ruszamy. Bardzo ciekawy meczet, Burmali Minare Camii- z minaretem spiralnie skręconym (1242), meczet Sultan Beyazit Camii (1486) i dalej Mehmet Paşa Cmii, także z 1486r. Spacerkiem wracamy na kolację przy świecach i muzyce, by po obfitym posiłku ponownie wyruszyć - tym razem w nocnej scenerii pięknie oświetlonego miasta, na gwarny deptak wzdłuż brzegu rzeki Zielonej. 23.07. Po śniadaniu – w drogę, Yazilikaya to hetyckie sanktuarium, najważniejsza świątynia państwa Hetytów, założona przez króla Hattusilisa III panującego w latach 1275-1250 p.n.e. Naturalny skalny wąwóz, na ścianach którego wyrzeźbiono reliefy przedstawiające panteon wędrujących w procesji bóstw hurycko-hetyckich. Wyznawcy owych bóstw, zamieszkiwali odległe o 2 km, a powstałe około 1650r p.n.e. potężne państwo Hetytów z centrum w Hattusa (w 1986 roku wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO). I tam właśnie zmierzamy. Rozległy teren miasta opasany był wielkim murem, a do miasta prowadziły trzy bramy. Zachodnia brama była ozdobiona reliefem lwów, wschodnia reliefem wojownika, południowa reliefem sfinksa. Liczne zarysy kamiennych fundamentów każą pracować naszej wyobraźni, jak wielkie budowle się na nich wznosiły. Nasza podróż powoli zmierza do zamknięcia pętli – kierujemy się na południe - przystanek Kapadocja. Dziś odwiedzamy kilka dolin i punktów widokowych, a wcześnie rano – przed godz. piątą - pobudka i .......tubylcy mówią, że wschód słońca nad Kapadocją najlepiej kontemplować z gondoli balonu.(to niestety dodatkowo płatna atrakcja) 24.07. Po lotach wracamy na śniadanie, by zgodnie z programem (sklep ze skórami, sklep z biżuterią) kontynuować zwiedzanie. Uczisar , formacje skalne – „trzy gracje” czy „wielbłąd”, wizyta w dolinie Soganli, ruiny starożytnego Sobessos, klasztory Keslik i spacer po miasteczku Mustafapasza to spora dawka na dziś, a dla chętnych wieczorem –Noc Turecka – jasne że tam będziemy. Jak to w Kapadocji, wydrążona pod ziemią wielka sala z gwiaździście ustawionymi stołami, a w centrum owej gwiazdy scena. Na wstępie mistyczny występ wirujących derwiszy, a później - piękne stroje tancerek i tancerzy, turecka muzyka (alkohole bez ograniczeń) i tańce z różnych regionów Turcji. Obiektywy kamer i aparatów w kierunku sceny i........jest wykonawczyni tańca brzucha, zgrabna, piękna (a może za dużo alkoholu). Artyści proszą wszystkich do wspólnej zabawy i tak do północy, a rano.... 25.07.....zaglądamy do podziemnej Kapadocji. Odwiedzamy Derinkuyu, podziemne miasto wydrążone w głąb ziemi na 11 „pięter” i mogące pomieścić około 10 tys. mieszkańców. Opuszczamy kosmiczne krajobrazy Kapadocji i udajemy się do jednego z głównych miejsc modlitwy muzułmanów – to Konya leżąca u podnóża gór Taurus. Najważniejszy punkt zwiedzania to tzw. Zielony Grobowiec -Mauzoleum Mevlany, poety, mistyka, założyciela zakonu wirujących derwiszy. Zlokalizowane jest koło meczetu zbudowanego za panowania Sułtana Selima II w XVI w. 26.07. – 28.07. Czy to już koniec? I tak i nie, pozostał jeszcze trzydniowy wypoczynek w Alanyi i kolejną wakacyjną eskapadę uznajemy za bardzo udany i ciekawy urlop.
6.0/6
Czy ta opinia była pomocna?
O zmierzchu wylądowaliśmy w Antalii, sprawnie zajęliśmy miejsca w oczekującym nas autokarze. Kierowca długo kluczył po przedmieściach miasta, rozpytywał o drogę. Wreszcie…zmęczeni, z nadzieją odświeżenia i wypoczynku znaleźliśmy się w małym, dusznym, pozbawionym wentylacji pokoiku. Myślę , że o udręce dusznej, bezsennej nocy napisali już inni bardziej biegli w słowotwórstwie, więc spuszczę zasłonę miłosierdzia. Pierwszy dzień zapowiadał się zatem niezbyt ciekawie. Dzięki przyjętej przez panią Beatę zasadzie kolejności zajmowania miejsc w autokarze, sprawnie i bezkonfliktowo ruszyliśmy w trasę. Przejazd do Konii, podstawowe informacje przekazywane przez panią przewodnik. Większość z nas miała za sobą bezsenną noc , byliśmy znużeni i zmęczeni. Mauzoleum Mevlany i spacer po podziemnym mieście w Derinkuyu widzieliśmy po raz wtóry, więc dla nas niewielka strata. Kolejny dzień naszej eskapady to podziwianie księżycowych krajobrazów Kapadocji. Powolny spacer po dawnym greckim Sinasos , puste oczodoły po oknach, domostwa jakby zapadały się w sobie. Może z tęsknoty za dawnymi właścicielami? Dolina Soganii i maleńkie kościółki wczesnych chrześcijan w Ugrup, Kayamakli . Kościoły św Stefana,Michała Archanioła św. Karabasza z zachowanymi malowidłami z motywami winorośli. Pozostałości po wspólnym stole, przy którym spożywali swoje skromne posiłki pierwsi mnisi .Ciekawe o czym rozmawiali? A może tylko w skupieniu i ciszy słuchali? Dodatkową atrakcją stał się krótki pobyt w małym sadzie , który stał się swego rodzaju barem szybkiej obsługi, gdzie dwie utrudzone Turczynki piekły placuszki nadziewane owczym serem. Bardzo smaczne. Rankiem czwartego dnia wyruszyliśmy do dawnej stolicy wymarłego już ludu Hetytów Hatussas. To miasto założone prawdopodobnie 2000 lat p.n.e zadziwia umiejętnościami ówczesnych kamieniarzy. Brama lwów, częściowo zrekonstruowany sfinks, który chyba w dalszym ciągu strzeże dostępu na wzgórze i jego tajemnic. Ze ściętego wierzchołka wzgórza wypatruje czy znowu nie przyjdą tu ludy z morza. Po krótkim przejeździe autobusem znaleźliśmy się w skalnym wąwozie , składającym się z dwóch części ,zamkniętym murami z kamienia. Na skalnych ścianach pomimo upływu kilku tysiącleci zachowały się reliefy hurycko –hetyckich bóstw. Późnym popołudniem spacerowaliśmy już główną ulicą Amasai – miasta założonego podobno przez Amazonki. To tu urodził się Strabon grecki geograf, którego wspomnienia były jedynym źródłem wiedzy, o ludach i krajach znanych Grekom i Rzymianom za panowania Cezara Augusta. Spacer wzdłuż wartkiej rzeki, a ponad nami grobowce dawnych władców pontyjskich. Kolejny dzień zwiedzania to baśniowy monaster na górze Sumela, z powodu mżącego deszczu spowity we mgle. Dostajemy się do niego pokonując wąską ,bardzo śliską leśną dróżkę. Żałuję, że nie posłuchałam pani Beaty i nie założyłam adidasów . Nasz podziw budzą zrośnięte niejako ze skałą budowle, schody na które patrząc z dołu ma się wrażenie, że kończą się chyba w chmurach. I te piękne wysycone kolory, ogromne jakby przerażone oczy Matki Boskiej. Przykry widok sprawiają zdewastowane, pozbawione oczu i twarzy postaci na malowidłach, odłupane kawałki tynku. Dziwnie kontrastują z mistyczną atmosferą opuszczonego klasztoru kobiety w chustach na głowie w długich prochowcach i zakwefione muzułmanki z tabletem przy oku. Mniej atrakcyjne pod względem widokowym odcinki trasy pani Beata stara się urozmaicić przekazując nam jak najwięcej informacji dotyczących zarówno historii ,jak i współczesnych problemów Turcji. Urzekła nas lekturą opowiadania Erica Emmanuela Schmitta „ Pan Ibrahim i kwiaty Koranu”. Wspaniała dykcja. To już szósty dzień naszej podróży, droga jest mało atrakcyjna jesteśmy zdziwieni faktem ,że na każdym większym postoju, gdzie możemy kupić coś dopicia, jedzenia, skorzystać z toalety odbywa się rutynowe mycie autokaru. Na pewno jest to szansa na zatrudnienie w najbiedniejszym rejonie tego kraju. Doskonale przygotowane do obsługi ogromnej ilości turystów są przydrożne restauracje ze sklepem , w którym zaopatrzyć się można w lokalne przysmaki, pamiątki, a nawet kapelusze chroniące przed słońcem i zawsze czystą toaletą. W drodze usiłujemy nauczyć się piosenki o zielonych żabkach, którą śpiewają tureckie przedszkolaki ale pani Beacie niestety nie udaje się osiągnąć sukcesu .Późnym popołudniem stajemy pod murami Hani - pierwszej stolicy Ormian. Ich wysokość oceniono na 13 – 17m. Wszyscy zaczynamy ściszać głosy, jesteśmy przytłoczeni widokiem okaleczonych przez trzęsienie ziemi, czas i ludzi ruin kilku kościołów. Wolno przemieszczamy się po kamienistej drodze, obowiązkowa sesja zdjęciowa na tle zrujnowanych fragmentów murów kościoła. Przez uszkodzoną kopułę kościoła prześwituje błękitne niebo. Stanowi wyraźny kontrast z brązowo czarnymi pozostałościami po malowidłach w absydzie. Piękny widok na wąwóz i przepływającą w dole rzekę Achurian i szczątki mostu. W drodze powrotnej mijamy pozostałości zoroastrianistycznej świątyni ognia. Po wczesnym śniadaniu wyjazd w kierunku Dougbayzid, przed nami około 450 km. Po drodze zatrzymujemy się w punkcie, z którego podobno najlepiej widać szczyt świętej Góry Ararat. Inaczej to sobie wyobrażałam , jestem rozczarowana. Wszyscy w pośpiechu robimy fotki i dalej w drogę. Pałac Ishaka Paszy - robi wrażenie na tym kamiennym pustkowiu. Przepiękne płaskorzeźby przy bramie wejściowej, na grobowcu. Nieopodal niewielki zaniedbany cmentarzyk i widok na piękną perspektywę. Potem przejazd do wodospadów Muradiye. Przejście po wiszącym moście i krótki odpoczynek w niewielkiej kawiarence. Na tym pełnych kamieni i piasku przestrzeniach te dwa małe wodospady niewątpliwie stanowią atrakcję. Sabri nawiązuje kontakt z pracującym tam Kurdem, krótka wymiana informacji i jak tylko można panowie przeciągają rozmowę. W drodze powrotnej wywiązuje się rozmowa o sytuacji Kurdów ich bezskutecznej walce o stworzenie własnej państwowości. Dyskusje kontynuowane są przez następne dni – wystarczy postój na trasie. Nocleg nad Jeziorem Wan. Wybieramy się na krótki spacer nad brzeg. Brudno, błotnisto i mało zachęcająco. A to tu właśnie asyryjska królowa Semiramida cierpiała z powodu nieodwzajemnianej miłości Ary pięknego. To tu panowali królowie Urartu , którzy pozostawili bezcenne inskrypcje klinowe. Szkoda, że nie wykorzystuje się faktu, a może nie jest to przypadek. Spacerujące trzy młode Kurdyjki usiłują nawiązać rozmowę po angielsku. Z opresji wybawia je mąż zaspokajając ich naturalną ciekawość. Są miłe, radosne, uśmiechnięte. Chętnie godzą się na zrobienie zdjęcia. Noc w hotelu nie należy do przyjemnych ale - „cierp ciało co ci się chciało”. Rano po śniadaniu wyruszamy na wyspę Akdamar. Czeka już na nas kilka maleńkich stateczków. Woda w jeziorze jest tak przeźroczysta, że widać kamieniste dno. Na wyspie oryginalny, niespotykany wcześniej kościół wybudowany przez architekta Manuela dla króla Gagika. Szkoda tylko, że nie kwitną migdałowce nie zobaczyliśmy słynnych kotów z Wan. Tylko dzięki temu, że zeszliśmy do prowadzącego stateczek by ” zamienić choć parę słów” udało mi się sfotografować - niestety tylko zdjęcie słynnego kota o zielonych i bursztynowych oczach. Popołudniu Midiat wizyta w przepięknej ormiańskiej willi, spacer uliczkami starego miasta. Zakupy w sklepie ormiańskiego jubilera z misternej roboty srebrną biżuterią. Wizyta w asyriackim kościółku i małej przykościelnej szkółce , w której uczy się może około 20 uczniów. Dzieci recytowały nam po aramejsku, a ich nauczyciel odmówił modlitwę „ Ojcze Nasz” w języku, którym mówił Pan Jezus. Niezapomniane przeżycie. Potem wizyta w Hasankeyf - to tu ok. 15 tys. lat temu wędrujący z Afryki do Europy ludzie wykorzystując naturalne groty postanowili się osiedlić. To nie tylko miejsce, z którego wyszły pierwsze cywilizacje, krzyżowały się kultury, przechodziły szlaki handlowe min. jedwabny. Od 1960 r. trwa „ budowa” tamy wodnej jako możliwość regulowania i kontroli dopływu wody do Syrii i Iraku. A także zatarcia kurdyjskiej historii i kultury. Niestety jedna z uczestniczek nieszczęśliwie przewróciła się doznając stłuczenia przedramienia. Pani Beata jak zwykle stanęła na wysokości zadania – szybko i sprawnie zapewniła pani Marii niezbędną pomoc lekarską w okolicznej przychodni. Piątego września jesteśmy w Urfie podziwiamy mnóstwo świętych karpii , które pływają prawie na powierzchni , piękny, zadbany park i wchodzimy wreszcie do świętej dla Muzułmanów groty, w której prawdopodobnie przyszedł na świat i żył z matką Abraham. Przed wejściem przez bramki osobne dla kobiet i mężczyzn, wyeksponowane w gablotach zapewne zabytkowe księgi Koranu i fragment pięknej niebieskiej mozaiki. Przed kompleksem z meczetem i grotą przewija się mnóstwo osób. Widoczna jest duża różnorodność narodowościowa. Z widoczną przyjemnością pozuje nam do zdjęć Kurd w swoim tradycyjnym stroju. No i wreszcie słynny bazar, my poszukujemy pasty z papryki. Towarzyszy nam grupka chętnych, którzy korzystają z możliwości porozumienia się męża, ze sprzedającymi egzotyczne dla nas przysmaki. Widać było, że nie tylko my byliśmy usatysfakcjonowani. Potem Khiata i Merdin po drodze liczne posterunki wojsk tureckich. Zatrzymujemy się na krótki postój w Merdin . Stajemy się też obiektem zainteresowania chyba ze względu na naszą egzotykę. Z pewną nieśmiałością robi nam zdjęcia z komórki młoda kobieta. Na pytanie męża, czy jest Kurdyjką okazuje się , że jest uciekinierką z rodzinnego miasta Sabriego. Rozmawiali ze sobą może 5 min. a tu niestety pani Beata nawołuje nas do powrotu. Szliśmy grupką wolno jak tylko mogliśmy. Mąż pozostał daleko w tyle ciągle rozmawiając z nieznajomą. Ale czy można sobie opowiedzieć o poniewierce i tułaczce w obcym kraju przez parę chwil? Ruszamy w drogę, by zobaczyć Tamę Ataturka. Mała kawiarenka pod palmami i pyszna kawa pozwala nam się szybko zregenerować. Późnym popołudniem długo jedziemy małymi mikrobusikami, by zatrzymać się pod górą Nemrut - najwyższym szczytem pasma Antytauru. Wieje ostry, silny wiatr, im wyżej tym zimniej. Dobrze, że wiedzieliśmy przedtem o konieczności zabrania ze sobą ciepłych kurtek. Pokonując przenikliwy wiatr wspinamy się prawdopodobnie dawną drogą procesyjną, która jest w trakcie rekonstrukcji/budowy. Im wyżej, tym piękniejsza panorama gór w kolorze sepii, wreszcie słaniając się od wiatru i drżąc z zimna weszliśmy na kurhan liczący ok. 50 m, usypany z drobnych odłamków skalnych . Na tarasie bezgłowe ok. 8m. wysokości siedzące postaci. Jesteśmy pod wrażeniem precyzji wykonania rzeźb, które powstały bądź co bądź w I w. p.n.e . Jakimi narzędziami? Jak transportowane były elementy? I co najistotniejsze ilu ludzi musiało oddać tu życie? Zziębnięci z niecierpliwością oczekujemy na zachód słońca. Wreszcie jest - widoki , które na długo pozostają pod powiekami. W drodze powrotnej mamy kolejną możliwość podziwiania panoramy gór. Z przyjemnością wracamy na nocleg. Rankiem przemierzamy kolejne kilometry , by zwiedzić muzeum w Antakii gromadzące antyczne mozaiki. Niestety z powodu trwającego tam remontu szybko przemieszczamy się po 2 salach, podziwiamy przepiękny sarkofag. Dobrze, że w muzealnym sklepiku można kupić prospekt, w którym są opisy, a co najważniejsze zdjęcia. Krótki spacer po ruchliwym centrum, a popołudniu jesteśmy już w Harbije dawnym Dafne. Spacerujemy wzdłuż wodospadów, w których sąsiedztwie jest kilka kafejek, oglądamy fajansowe talerze , kubki i małe dywaniki z podobiznami Ataturka, Che Guewary, a nawet Basara Al- Assada. Z naszego punktu widzenia zbiór tandety, ale o gustach nie dyskutuje się. Spacerując uliczkami miasteczka trudno wyobrazić sobie , że było tu kiedyś piękne letnisko, a wille upiększane mozaikami. Po śniadaniu ruszamy dalej, w planach Mersin jeden z największych portów basenu Morza Śródziemnego. Mijamy szerokie ulice, wieżowce pokryte gustownymi mozaikami. W prawie każdym z odwiedzanych przez nas miast zwraca uwagę dbałość o czystość. Sporadycznie zobaczyć można walające się plastikowe torebki, śmieci. Lokalne władze dbają o nieustanne nawadnianie skwerów i trawników. Przez cały nieomal dzień krzątają się ekipy sprzątające. Jesteśmy też pod wrażeniem zarówno liczby jak i ogromnego rozmachu z jakim budowane są ogromne tunele, drogi w miejscach, które wydają się być bardzo trudno dostępne. Zatrzymujemy się na zwiedzanie nowoczesnego meczetu w Adanie, który może pomieścić 25 tys. ludzi i naszpikowany jest podobno najnowocześniejszą elektroniką. Ja jestem pod wrażeniem lekkości konstrukcji , przestrzeni i subtelności detali. Wokół meczetu widoczna troska o zieleń, kwitnące róże. W Tarsie oglądamy słynną studnię św. Pawła, bizantyjski kościół pod jego wezwaniem – ogołocony jedyną ozdobę stanowi współczesny obraz z wyobrażeniem świętego. Przechadzamy się uliczkami starego Tarsu, podziwiając stare domy, na ich tle piękne Turczynki w ślubnych sukniach pozują do sesji zdjęciowych. opuszczając miasto mijamy jeszcze bramę , przez którą z dużym prawdopodobieństwem przejeżdżała Kleopatra. Wspólnie spędzone dni stają się okazją do czynienia obserwacji o funkcjonowaniu ludzi w grupie i Polaków za granicą. Pani Krysia z zeszycikiem pod pachą skrupulatnie notuje każde słowo pani Beaty obawiając się , że coś umknie jej uwadze. Fotografuje prawie wszystko. Podobnie pan Jerzy dokonuje ekwilibrystycznych manewrów w trakcie jazdy by wszystko uwiecznić. Są i „ gwiazdy” usiłujące za wszelką cenę skupić na sobie uwagę, nadąsane panie mające pretensje o to, że zgubiły się w mieście. Hałaśliwy, niesubordynowany pan, który nie chce rozumieć próśb ochrony w muzeum zwracających uwagę na zakaz fotografowania. Porozumiewawczo mruga bo - „Polak potrafi”. Jako grupa staramy się czynić sobie drobne uprzejmości, służyć pomocą w razie potrzeby, a nawet pożyczyć ciepłą kurtkę w drodze na górę Nemrud. Bardzo staramy się być punktualni i nie przysparzać pani Beacie niepotrzebnych kłopotów To już ostatni dzień naszej trasy pani Beata zapowiada nam odwiedzenie „nieba” i piekła” Zazielenione dwie niecki do których schodzi się coraz niżej i niżej. Schodzimy schodami, mijając po drodze oryginalnie powykrzywiany pień drzewa. Na dole pozostałości po wczesnochrześcijańskiej świątyni. W dalszej drodze mijamy z oddali zamek Kyskalezi , który pełnił rolę armeńskiej twierdzy. Po drodze mijamy plantacje bananowców, sady owocowe oczy sycą się widokiem intensywnej zieleni. Wreszcie stajemy pod murami twierdzy, której ogrom da się potwierdzić dopiero po przejściu przez bramę. Przedtem jednak oglądamy małe żółwie pływające nieopodal murów. Spacer po ogromnym placu ,z podziwem oglądamy niezwykle grube mury, w niektórych miejscach widoczne są znacznej wielkości wyrwy, przez które widać połyskujące szafirowe niebo. Po obowiązkowej sesji zdjęciowej przemieszczamy się w kierunku Alanyi. Już o zachodzie słońca zwiedzamy twierdzę, podziwiamy panoramę miasta. Potem zakwaterowanie w hotelu i koniec części objazdowej. Nie chcę odnosić się do części pobytowej. Dla nas , którzy nie korzystali z tego typu wypoczynku stało się doświadczeniem, które utwierdziło nas tylko w przekonaniu, że jesteśmy zwolennikami wycieczek objazdowych. Ostatni wieczór to umówione spotkanie z naszą panią Beatą, kolejne podziękowania za wspaniałą opiekę, wiedzę, z którą zechciała się z nami dzielić i kulturę osobistą w kontaktach z nami. Kilka osób robi „ pamiątkowe zdjęcia” wymieniamy się mailami i nr telefonów z zapewnieniem o podtrzymywaniu kontaktów. O świcie pakujemy się do autokaru i zmierzamy na lotnisko. Po sprawnej odprawie, jeszcze ostatnie zakupy w strefie wolnocłowej i zajmujemy miejsca w samolocie. Wracamy do naszych małych i wielkich problemów, ale patrzymy na nie już z nieco innej perspektywy.
5.5/6
Czy ta opinia była pomocna?
Wycieczka godna polecenia, szczególnie Turcja wschodnia jest b. ciekawa. Pogoda dopisała, organizacyjnie bez większych wpadek (pomijając nie całkiem udany 3 dniowy pobyt). Dużo czasu poświęca się na przejazdy, ale widoki wspaniałe. Ogólne wrażenia b. pozytywne. Polecam lot balonem nad Kapadocją - to pomimo ceny naprawdę warto/.
5.5/6
Czy ta opinia była pomocna?
Wycieczka bardzo ciekawa i świetnie przeprowadzona. Bardzo interesujący program.Dosyć intensywna, ale żeby wszystko zobaczyć trzeba się sprężać. Dobry pomysł z odpoczynkiem nad morzem.Razem ze Smakiem Orientu tworzy doskonałą całość. Jestem bardzo zadowolona z obydwu wycieczek razem.
5.0/6
Czy ta opinia była pomocna?
Jak najbardziej OK z wyjątkiem kontaktów z obsługa turecką w autokarze
5.0/6
Czy ta opinia była pomocna?
Odwiedziliśmy wiele bardzo ciekawych miejsc, przeważnie leżących poza standardowymi szlakami przeciętnego turysty. Trasa dobrze pomyślana, ale też bardzo męcząca i wybierając ją należy się z tym liczyć. Długie przejazdy, wejście na górę Nemrut czy zejście do jaskini Niebo wymagają naprawdę sporo wysiłku. Ale warto, bardzo warto! Wspaniałym pomysłem jest dwudniowy wypoczynek nad morzem, gdzie można "złapać oddech" przed powrotem do codzienności.
4.0/6
Czy ta opinia była pomocna?
Mocna czwórka