5.3/6 (576 opinii)
6.0/6
Bardzo fajna wycieczka, super wrażenia, bardzo dobra organizacja !!! Wspaniały pilot Kamil posiadający ogromną wiedzę. Jestem bardzo zadowolona. Czytalam wcześniejsze opinie i jestem szczerze zdziwiona. hotele bardzo przyzwoite- organizator wyrażnie zaznacza, ze są to hotele 3*, jeśli ktos oczekuje standartu wyzszego.... jest przecież opcja de lux !!! Wyzywienie w niektórych hotelach mogło być ciut lepsze ale na głód ciężko bylo narzekać. Dla mnie dobre. Świetna organizacja- przez całe 2 tyg nie musiałyśmy dotykać ani nosić walizek. Program świetnie dobrany i dobrze realizowany. Jak komuś przeszkadza długość czasu spędzanego w autokarze to niech przed rezerwacją przeczyta najpierw program gdzie jest dokladnie napisane ile kilometrów pokonuje się codziennie !!! Ja wycieczke polecam zdecydowanie
6.0/6
Meksyk- pojechaliśmy tam, bo nasza koleżanka malarka bardzo chciała zobaczyć ten kraj. Kraj bogaty w zabytki o niesamowitej historii i kulturze, jedynej w swoim rodzaju. Mnie zaskoczyła pogoda, liczyłam, że listopad będzie tam dużo cieplejszy, jednak temperatury w dzień ok. 20 stopni , spadające wieczorami i nocami. Oczywiście im wyżej n.p.m. tym chłodniej. Pełne słońce było tylko w dniu, spędzonym w Acapulco. Ogromny minus to poziom jakości jedzenia, wliczonych w cenę wycieczki. Byli z nami wegetarianie, jak prosili o danie dla nich, dostawali codziennie.... 5 liści sałaty lodowej. Ratowaliśmy się jedzeniem poza hotelami, jednak z powodu intensywności planu wycieczki nie często nam się to udawało. Uważam tę wycieczkę za trudną, wypełnioną zwiedzaniem, jednak też obfitą w bardzo długie przejazdy, które były męczące. Oczywiście z perspektywy czasu, bo byłam w Meksyku w 2011 roku, oceniam wyjazd jako wspaniały! Podróż do Meksyku trwała długo i była męcząca, a więc ok. 4.00 rano byliśmy na lotnisku, odebraliśmy bilety i udaliśmy się do maszyn celem odprawienia. Nie było prosto……. W końcu zdobyliśmy karty pokładowe, odprawiliśmy bagaż i weszliśmy w strefę lotów. O godz. 6.30 weszliśmy na pokład samolotu KLM, jednak poinformowano nas, że nad Amsterdamem jest mgła, więc lot będzie opóźniony. Na odlot czekaliśmy godzinę. Po dwóch godzinach znaleźliśmy się w Amsterdamie, gdzie po przemierzeniu długich korytarzy czekały nas długie godziny oczekiwania na lot do Mexico City. Ok. 15 wystartowaliśmy i lecieliśmy….lecieliśmy….lecieliśmy. Myślałam, że wysiądę, tak miałam dość!!! O 2.30 naszego czasu, więc po 11,5 h wylądowaliśmy i .. to nadal było 17.10.2011, bo zegarki cofnęliśmy o 7 h. A więc już w nowym czasie, ok.9 wyszliśmy z lotniska, z bagażami ( nie wszyscy mają takie szczęście, podobno we wcześniejszej grupie ,znaczna jej część nie otrzymała bagaży), z pesos (wymienionymi w kantorze lotniskowym), z przewodniczką Anią, z naszą grupą, z którą spędzaliśmy kolejne 2 tygodnie podróży. Grupa liczyła 30 osób ( 7 par, 4 rodzice z dziećmi oraz 8 osób podróżujących samotnie). Udaliśmy się do hotelu w Mexico City, wykąpaliśmy, zjedliśmy coś, co miało przypominać kolację i udaliśmy się do sklepu OXXO, która to sieć była nam bliska przez resztę podróży. Oszukiwaliśmy organizm, wmawiając, że nie jesteśmy zmęczeni. Ok. 23 padliśmy…….. Następnego dnia pobudka miała być, zdaje się ok.7, ale my już rześko wstaliśmy ok. 6 i udaliśmy się na śniadanie. Humory mieliśmy wspaniałe, bo czekał nas pierwszy dzień zwiedzania Mexico City. Miało być ciepło ( większość osób była w krótkich spodenkach), jednak przywitał nas chłodny dzień. Pierwsze kroki skierowaliśmy do centrum Mexico City. To wielkie miasto, największe na świecie, mieszka w nim ok. 30 mln ludzi, a faktycznie żyje w nim jeszcze 10 mln ludzi z okolicznych miejscowości,. Tak więc to miasto, zaludnione jak Polska!!!! Zwiedziliśmy budynek poczty, przeszliśmy ulicami, oglądając budowle konkwiskadorów. Przeszliśmy na Zocalo, gdzie stoi katedra, udaliśmy się podziwiać murale Diego Riviery. Potem przez chwilę pokręciliśmy się wokół katedry, objechaliśmy zocalo 4 razy, bo nas policja nie wpuszczała w uliczkę i ruszyliśmy do Muzeum Fridy Kahlo. Wprost z niego przespacerowaliśmy się przez ichnijeszy ryneczek w stronę zocalo innej dzielnicy Mexico City. Jechaliśmy do Xochimilco, gdzie pływaliśmy łodziami, przy dźwiękach mariachi i jedliśmy lunch. W drodze przystanęliśmy przy stadionie Azteca, gdzie odbywały się MŚ w piłce nożnej w 1970- to podobno ważne Z Xochimilco pojechaliśmy do Muzeum Antropologicznego, gdzie było wiele wspaniałych zabytków indiańskich, zarówno azteckich (calendario azteca, stoły ofiarne), majońskich, zapotekańskich, tolteckich. Nie było czasu, aby zwiedzić hale dokładnie, ale naprawdę to wspaniałe zbiory. Z muzeum pojechaliśmy na zocalo Mexico City i weszliśmy na wieżę widokową, aby podziwiać pejzaż nocny największego na świecie miasta. Po powrocie do hotelu, mieliśmy ochotę na kolację, a dostaliśmy słodką wodę oraz podeszwę- nie wiadomo z czego. Naśmialiśmy się przy tym do bólu brzucha, ale spać poszliśmy bez kolacji. Tu muszę dać wielki minus dla Rainbow- ja -wielbicielka meksykańskich smaków, w ramach wycieczki nie zaznałam ich nigdy!! Jedzenie w hotelach było koszmarne, jakieś "mymło" bez przypraw, OKROPNE!!!! Na szczęście zawsze było dobre piwko! Kolejny dzień w Mexico City. Po śniadaniu udaliśmy się do Sanktuarium Matki Boskiej z Guadelupe, patronki obu Ameryk i Meksyku. Kicz totalny- meksykański. Legenda głosi, że MB ukazywała się Indianinowi, który miał przekonać biskupa do budowy kościoła. Ten zgodził się dopiero wtedy, kiedy ów Indianin przyniósł mu róże ( nie spotykane na tym terenie), zawinięte w swój płaszcz, a na płaszczu pokazał się wizerunek MB. To właśnie ten płaszcz- tilma jest przedmiotem kultu w Guadelupe. Cały obiekt to królestwo kiczu ! Kolejno udaliśmy się do wytwórni masek z obsydianu. Potem pojechaliśmy do Teotihuacan, miasta azteckiego, gdzie podziwiać można Piramidy Słońca i Księżyca. Na Piramidę Słońca się wdrapywaliśmy. Pojechaliśmy na pyszny lunch ( nie w ramach wycieczki). Jedliśmy mole poblado- potrawa z Puebli, mięso drobiowe z sosem z ostrej papryki, chilli, orzechów i gorzkiej czekolady. Do tego oczywiście tacos. Po obiedzie, dwóch piwach, wróciliśmy zwiedzać. Zobaczyliśmy jeszcze Świątynię „Kezal Koacla”= Pierzastego węża, następnie obejrzeliśmy pokaz rytualnego kręcenia na linach, mającego przypominać krążące słońce. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na Placu Trzech Kultur, miejsca ostatniego starcia konkwiskadorów i Azteków, które znane jest także z krwawego stłumienia protestu studentów w 1968. Cały Mexico City jest zbudowany na jeziorach. Kiedy budowle powstawały nie zabezpieczano odpowiednio terenu, dlatego obecnie część budynków się obsuwa, obniża, bądź przechyla. Po przyjeździe do hotelu i próbie zjedzenia kolacji poszliśmy na spacer. Zaczął padać deszcz, na szczęście nie zmokliśmy. Potem zjedliśmy co nieco w jakiejś restauracji i poszliśmy na Plac Garibaldi, gdzie odbywał się koncert mariachi. Mariachi to zespoły, ubrane w charakterystyczne garnitury, którzy sprzedają graną przez siebie muzykę. Można za 100 pesos zamówić u nich piosenkę. Obeszliśmy rozbawiony, głośny plac, gdzie bary były na straganach, zapalniczki na sznurkach i spacerkiem wróciliśmy do hotelu. Kolejnego dnia w Meksyku było święto, co my odczuliśmy brakiem masła na śniadanie. Powiedzieli, że powinniśmy cieszyć się z faktu, że w ogóle jest śniadanie, bo oni świętują. Tego dnia opuszczaliśmy Mexico City i jechaliśmy do Cuarnavaki, stolicy stanu Morelos. Miasteczko wypoczynkowe, małe i ciche. Zobaczyliśmy tam katedrę z freskami przedstawiającymi coś na kształt japońskich wojowników, zocalo, zjedliśmy lody, orzeszki, prażony bób i ruszyliśmy w stronę Taxco- miasta srebra. Napotkaliśmy na trudności z wjechaniem do miasta, nie chciano nas wpuścić. Po kilku próbach wjechaliśmy i udaliśmy się spacerkiem na zocalo. Miasto przecudowne, położone tak, że wspinaliśmy się w górę cały czas. Miałam tam zrobić zakupy srebra, ale wszystko było przeraźliwie drogie. Zjedliśmy lunch w fajnej restauracji, przy dźwiękach mariachi i wracaliśmy do autokaru. Wieczorem dojechaliśmy do Acapluco. Było przepięknie. Hotel Copacabana, nad samym oceanem, z widokiem na plażę, zatokę i palmy. Późny wieczór spędziliśmy siedząc na plaży, popijając drinki ( gotowce w butelkach) i napawaliśmy się pięknem oraz cieszyliśmy z fajnych wakacji. Zaraz po śniadaniu udaliśmy się na basen i na plażę. Odpoczywaliśmy, opalaliśmy się, kąpaliśmy w Oceanie Spokojnym, piliśmy la fantasia de jefe i… wtedy przyszły "shopy". Robiłyśmy więc zakupy z leżaków, z każdym drinkiem bardziej ochoczo. Zaczęłyśmy od masażu całego ciała na plaży, potem poszłyśmy „w srebro”, w parea (pan biegł do hurtowni po wybrane modele i zajęło mu to 40 min) Po południu jechaliśmy na rejs stateczkiem po zatoce. Rejs trwał blisko 3 h, było jak na weselu wiejskim, niedobry alkohol, dancingowe przygrywki i zabawy. My podziwialiśmy widoczki, a było co podziwiać- Acapulco jest przepiękne. Wieczorem można było pojechać jeszcze oglądać skoki ze skał, jako fakultet, oczywiście. Kolejnego dnia opuściliśmy Acapulco i pojechaliśmy do Cholula, gdzie na największej piramidzie, która nie jest odkryta, zbudowano kościół, po drodze oglądaliśmy też ciekawie zdobiony kościół przeznaczony dla Indian (dzielono ludzi, Indianie modlili się w innym miejscu, niż Hiszpanie). Z wierzchołka piramidy (niby) oglądaliśmy wulkany: Popocatapetl i Ixtacichuatl, jedliśmy prażone świerszcze. Potem pojechaliśmy do miasta Pueblo, do wytwórni ceramiki. Wieczorny space po Puebli polecam każdemu, piękne miasta, warte obejrzenia . Z rana , po śniadaniu przespacerowaliśmy się po Puebli, zobaczyliśmy kościoły, zjedliśmy jadalne śniadanie w knajpce i pojechaliśmy do Oaxaca. Po drodze jechaliśmy prze Góry Sierra Madre do Oaxaca, gdzie na jednym z przystanków było fotografowanie z kaktusami. W Oaxaca byliśmy w wytwórni czekolady, potem na. W czasie wolnym poszliśmy na kolację- zestaw różności- był niezły. Wiadomo, jedzenie serwowane w ramach wycieczki było naprawdę niejadalne!Miasto klimatyczne, fajne zocalo, starsze osoby tańczyły tango w jednej z części ryneczku. Po przyjeździe do hotelu i zakwaterowaniu poszliśmy do marketu na zakupy, polecono nam zakupić tam alkohole na prezenty. Następnego dnia, po śniadaniu, znowu niejadalnym, pojechaliśmy do Monte Alban- stolicy Zapoteków, gdzie były ruiny, typu: boisko do w piłkę, piramidy, obserwatorium. Potem oglądaliśmy najstarsze , wielkie drzewo i pojechaliśmy do Mitli- centrum religijnego i nekropolii Misteków i Zapoteków. Potem pochodziliśmy po sklepikach i jechaliśmy w dłuższą trasę, do hotelu, w którym tylko spaliśmy. No.. kolacja była, ale wiadomo jaka Po wczesnej pobudce pojechaliśmy do Parku Narodowego kanionu Sumidero, gdzie płynęliśmy rzeką Grijalva, stan Chiapas. Oglądaliśmy sępy, pelikany, krokodyle. Potem zjedliśmy quesadillas ( tortille z serem i szynką), pochodziliśmy po bazarku i w drogę do… wioski indiańskiej San Juan Chamula. Przywitało nas „pani kupi pasek” mówione po polsku przez dzieci. Potem szliśmy uliczkami do specyficznego kościółka. Cały wysypany sianem, siedzące na podłodze rodziny, palące dziesiątki świeczek i wykrzykujące swoje żądania. Przed przyjściem cała rodzina, wraz z dziećmi pije posh- ichniejszy bimber. Tata pije najwięcej, aby móc się łączyć z bogiem najlepiej, ale dzieci też są pojone. Jako ofiary przynoszą do kościoła jajka (jak mniejsze problemy), albo kurę, na większy kaliber problemów. Było to niezwykle klimatyczne, niespotykane i takie dość magiczne. Potem dzieci sprzedawały paski. Kupiliśmy 1 litr posha i wypiliśmy go w autobusie, wiadomo, aby połączyć sie z siłą wyższą :-). Było wesoło. Dojechaliśmy do San Cristobal, poszliśmy do tacoterii na tacosy ( na przeciw hotelu, mała tacoteria, gdzie zjeść można było coś meksykańskiego), a potem do miasta na zakupy. W barze przy śpiewie „besame mucho” spędziliśmy wieczór i ze śpiewem na ustach wróciliśmy na najzimniejszą noc. Było chyba 0 stopni. Nad ranem, po śniadaniu, zmarzliśmy potwornie w drodze do autokaru. Było 6 stopni. Udaliśmy się do wodospadu Aqua Azul, gdzie było już ciepło (w końcu!!!), tam podziwialiśmy wodospad, kąpaliśmy się i poszliśmy zjeść empanadas – zapieczone tortille. Pojechaliśmy do drugiego wodospadu Misol Ha, a potem do hotelu- bungalowów. Kolejne odwiedzane miejsce do Palenque- miasta Majów, opuszczonego przez Indian w X wieku, położonego w dżungli. Były tam piramidy, świątynie, dla podkręcenia atmosfery wyły małpy (przeraźliwie). Najpotężniejszym władcą tego miasta był Pakal, którego wizerunek zakupiłam, przedstawiony na masce drewnianej. Polecam tam dokonywać zakupów masek, są ładne i atrakcyjne cenowo. Podobno budowli ukrytych w dżungli jest 1400, są one jednak porośnięte roślinnością. Stamtąd udaliśmy się na Yucatan, gdzie mieliśmy doświadczyć pierwszej kąpieli w Zatoce Meksykańskiej. Po obiedzie nadszedł….cyklon. Drzwi restauracji zastawiono krzesłami, palmy uginały się od wiatru, na plaży można się było wypiaskować. Po wichurze nadeszły ulewy. Yucatan zamiast być upalny i suchy, był chłodny i mokry. Wieczorek dojechaliśmy do Uxmal na noclegPo śniadaniu przeszliśmy piechotką do centrum religijnego Majów, gdzie oglądaliśmy Czworokąt Mniszek (taki dziedziniec) oraz piramidy. W tym miejscu było też sporo iguan. Następnie pojechaliśmy do Celestun, gdzie motorówkami udaliśmy się do rezerwatu ptaków (flamingi, kormorany, pelikany etc) oraz w zarośla mangrowe. Było zimno, wietrznie, pochmurno, ale przynajmniej nie padało. Kolejno pojechaliśmy na plażę, aby zjeść pyszne kalamry i krewetki, pochodzić po plaży zabrudzonej tym, co przyniósł cyklon. Pojechaliśmy do Meridy, stolicy Yuacatanu. Najpierw udaliśmy się na przejażdżkę dorożkami, tak aby móc podziwiać architekturę hiszpańską. Po kolacji udaliśmy się na zakupy, obejrzeliśmy pokaz tańców narodowych, wypiliśmy jakiegoś drinka i poszliśmy spać. Większość wyjść wieczornych to oczywiście wyjścia prywatne, nie grupowe. Polecam jednak wykorzystywać każdą wolną chwilę na eksplorację miejsc na własną rękę. Z Meridy jechaliśmy do Chichen Itza, po drodze zahaczyliśmy o Izamal, gdzie jest klasztor MB Jukatańskiej, a całe miasto jest pomalowane na żółto, po wizycie JPII. W Chichen Itza- mieście Majów i Tolteków widzieliśmy schodkową piramidę Kukulkan, ścianę trupich czaszek, boisko do gry w pelotę ( wrzut piłki w kółko umieszczone na ścianie, coś miedzy piłką nożną, a koszykówką) i cenote. Potem pojechaliśmy do cenote Ik Kil- dziury w ziemi, podobno połączone między sobą podziemnymi rzekami, wypełnionej wodą, gdzie można było sie popływać. Stamtąd to już tylko droga do Cancun. Zamieszkaliśmy w hotelu Great Parnassus, wielkim strasznie. Były tam super restauracje: angielska, japońska, francuska, włoska, niemiecka oraz okrąg barów, gdzie robiono super jedzonko. W tym hotelu się wreszcie najadłam. Hotel opisałam przy hotelu, więc tu nie będę już zamieszczać opisu.
6.0/6
Przepiękny kraj, który trzeba koniecznie zobaczyć i posmakować. Mamy tu wszystko: bajeczna przyroda z kanionami nad którymi krążą orły i fregaty, karmazynowe flamingi brodzące w szmaragdowych zatoczkach, lasy namorzynowe i ciągnąca się kilometrami Selva we wszystkich odcieniach zieleni. Dla amatorów smaku - to prawdziwe eldorado kulinarnych doznań gdzie króluje oczywiście Tacos po którym Tequila w towarzystwie soli i limonki "wchodzi" jak wiśniowy kompocik po ruskich pierogach. Oczywiście Jukatan to przede wszystkich wspaniałe zabytki, lśniące w słońcu fantastyczne piramidy, których sam Egipt mógłby pozazdrościć, tajemnicze budowle ułożone z wielotonowych kamyczków pod którymi stojąc, zastanawiasz się: jak i czym oni to wtedy zbudowali? Meksyk to również klimatyczne miasteczka z uśmiechniętymi, ubranymi w ludowe odzienie ludźmi próbującymi sprzedać Ci swoje nierzadko piękne rękodzieło. Zaznaczam: rękodzieło! a nie jakieś tam plastiki made in ....wiadomo co. Trudy podróży - wynagrodził relaks w Cancun a przede wszystkim sylwester spędzony w Acapulco w towarzystwie kilku naprawdę fajnych osób i jednej wyjątkowej, z którą wkrótce znów ruszę w podróż.
6.0/6
Nasz relacja z wycieczki https://youtu.be/-7Cek8kNHHk jest chyba najlepszą opinią :) Bawiliśmy się świetnie ! Meksyk mnie zachwycił i kiedyś na pewno jeszcze tam wrócę ! Program wycieczki jest napięty i bogaty, sporo czasu spędza się w autokarze jednak miejsca, które dzięki tej intensywności można zobaczyć w mojej opinii w pełni rekompensują wszelkie niedogodności. Wycieczki fakultatywne radzę sobie wliczyć w koszty wyjazdu, bo bez nich czuć będziecie niedosyt (tak naprawdę powinny w mojej opinii zostać wliczone w koszty wycieczki). Hotele, w których byliśmy mile mnie zaskoczyły, wszystkie czyste schludne i przyjemne. Jedzenie najbardziej mnie zaskoczyło, kosztowałem wszystkiego, co w części można zobaczyć na filmie i nie miałem problemów „żołądkowych” (chociaż u innych takie często się zdarzały) jednak smak prawdziwego meksykańskiego jedzenia niczym nie przypomina polskiej kuchni meksykańskiej, którą uwielbiam :) Przed wycieczką straszono mnie jak jest tam niebezpiecznie a naprawdę czułem się bardzo bezpiecznie, nocą wychodziliśmy potańczyć w klubach na własną rękę, spacerowaliśmy po miastach, rozmawialiśmy z ludźmi i wszędzie traktowano nas świetnie! Meksykanie zachwycili mnie swoją otwartością i radosnym podejściem do życia ! Polecam wyjścia do klubów z muzyką na żywo ! Jak oni tańczą !!! Jak potrafią się bawić !!! Rewelacja !! Wszędzie można płacić dolarami, ale polecam wymianę, bo wszystko dzięki temu można kupić taniej. Co do ubioru to całość wycieczki (byliśmy w lutym) spędziłem w sandałach i krótkich spodenkach. Jeden ciepły polar lub kurtka (na wieczorne i nocne spacery w miastach położonych na wysokości) moim zdaniem w zupełności wystarczy. Jeżeli spakujecie więcej ciężkich ciepłych rzeczy to będziecie je musieli jak my później wyrzucać aby zrobić miejsce na pamiątki :) Pamiątki kupujcie po drodze bo chociaż teoretycznie na końcu w Cancun jest wszystko to jest to parę razy droższe i jakieś takie bardziej tandetne :) Najdrożej jest natomiast na strefie w lotnisku gdzie planowałem wydać to co mi zostało a okazało się że wszystko jest kilka razy droższe :) Obiektywnie polecam. Moim zdaniem warto zobaczyć Meksyk !!!