Wakacje na Santorini planowałem od dawna, ale zawsze odstraszały mnie ceny i... tłumy turystów. Nic dziwnego, że jest tam tyle ludzi, to w końcu jedna z najczęściej odwiedzanych wysp greckich. Unikatowe położenie w kalderze wulkanu w połączeniu z mitem o zaginionej Atlantydzie, która według wielu teorii miała się mieścić właśnie tutaj, powodują że przyjeżdżają tu istne rzesze odwiedzających. Santorini uchodzi też za wyspę zakochanych – jest naprawdę piękna i klimatyczna, pewnie dlatego tak wiele par decyduje się na spędzenie tu podróży poślubnej. Nim przejdę do tego co warto zwiedzić i jakie atrakcje czekają na turystów na Santorini, opowiem Wam trochę o historii wyspy.
W 2018 r. na wyspę, która ma niecałe 80 tys. stałych mieszkańców, przyjechało na wypoczynek przeszło 2 mln turystów, i to nie licząc tych przybyłych statkami wycieczkowymi na jednodniowe zwiedzanie! Tych ostatnich schodziło na ląd nawet 18 tys. dziennie, co po zsumowaniu dało zawrotną liczbę ok. 5,5 mln osób! Zainteresowanie wyspą było tak duże, że w zeszłym roku władze wprowadziły limity turystów, którzy mogą zejść na ląd ze statków – maksymalnie 8 tys. osób dziennie.
Zachęcony tym, że obecnie do Grecji mogą jeździć niemal wyłącznie mieszkańcy Unii Europejskiej, spodziewałem się, że teraz będzie tam nieco spokojniej. I nie zawiodłem się. Według szacunków miejscowych, w tym roku przyjechało o 90 proc. mniej turystów niż zazwyczaj. Prócz tego, że miło, bo bez tłoku, to jeszcze dość tanio. Setki restauracji, wypchanych zazwyczaj po brzegi, konkurują teraz o nielicznych turystów niskimi cenami, dzięki czemu można kulinarnie poszaleć.
W dniu przylotu na Santorini postawiłem odpuścić zwiedzanie okolicznych atrakcji i postawić na relaks. Wybrałem się na plażę Perivolos, uważaną za najlepszą na wyspie. To ok. 5 kilometrów drobnych i czarnych, bo powulkanicznych kamyczków, które ciągną się wzdłuż południowo-wschodniego wybrzeża wyspy. Kąpiel w orzeźwiającej wodzie dobrze mi zrobiła i pod wieczór nabrałem ochoty, żeby się gdzieś wybrać. Jeszcze przed wyjazdem wyczytałem, że na Santorini są piękne zachody słońca, postanowiłem więc, że każdego dnia będę je oglądał z innego punktu wyspy. Wypożyczonym samochodem (mały, czterodrzwiowy kosztował niecałe 120 euro za tydzień) pojechałem w kierunku latarni morskiej Akrotiri, znajdującej się na końcu południowo-zachodniego cypla wyspy. Widok był naprawdę majestatyczny, a przy okazji dokładnie mogłem zobaczyć jak wygląda ukształtowanie terenu.
Santorini to wyspa powstała po erupcji wulkanu, znajdującego się pośrodku olbrzymiej, prawie okrągłej zatoki. Od jej wschodu mieści się właśnie Santorini, przybierająca swym kształtem półkole, niczym księżyc w pierwszej kwarcie po nowiu, ze strony zachodniej zaś znajduje znacznie mniejsza i nieco półkolista wyspa Thirasia. Na południe od niej zaś - malutka Aspronisi. Wszystkie trzy wyspy stanowią stożek dawnego wulkanu, a obszar wody pomiędzy nimi to jego kaldera (pozostała część znajduje się pod wodą). Pośrodku niej mieszczą się dwie wysepki, będące tak naprawdę najnowszymi stożkami wulkanicznymi – starsza i mniejsza Palea Kameni, oraz większa, nowsza i ciągle aktywna Nea Kameni.
Kiedyś to wszystko stanowiło jedną wyspę (prawdopodobnie okrągłą na co wskazuje jej dawna nazwa - Strongili), i jak dowodzą wykopaliska archeologiczne, znajdowała się tu całkiem zaawansowana kultura, którą część badaczy i historyków utożsamia z zaginioną Atlantydą. Mniej więcej ok. 1600 lat p.n.e. wyspę nawiedziło najpierw silne trzęsienie ziemi, następnie wyrzut pyłów wulkanicznych a ostatecznie wybuch samego wulkanu. Istniejące tu osady ludzkie zostały zniszczone, a sam wulkan po erupcji zapadł się pod wodę tak, że na powierzchni zostały tylko jego brzegi. W następnych wiekach na skutek kolejnych wybuchów wulkanu ukształtowanie terenu zmieniało się jeszcze nie raz (ostatnia, znacznie słabsza erupcja na wyspie Nea Kameni miała miejsce w 1950 r., a wcześniej wulkan uaktywniał się m.in. w latach 1939-41 i 1925-28).
Drugiego dnia wybrałem się do Thiry (czyt. Fira), stolicy wyspy położonej w jej środkowej części, na wysokim klifie. Dominują tu małe białe domki, przyozdobione często niebieskimi elementami. W dawnych czasach domostwa drążono w skałach, dopiero potem ludzie zaczęli wnosić zabudowania wolnostojące. Wraz z rozwojem turystyki dawne domy pozamieniano na małe butikowe hotele, których ceny przyprawiają czasami o zawrót głowy.
Spacer zacząłem w samym centrum Thiry, koło prawosławnej katedry. Schodząc w dół, zanurzyłem się w labiryncie uliczek, a z każdym krokiem widoki były coraz ciekawsze i coraz bardziej „landszafcikowe”. Zachwycony widokami, sam nie wiem kiedy, doszedłem do monastyru św. Mikołaja, znajdującego się już na pograniczu sąsiednich miejscowości Firostefani i Imerovigli.
Wracając do Thiry zgłodniałem. Przy głównej drodze wiodącej przez Thirę, niedaleko górnej stacji kolejki linowej (prowadzi w dół do starego portu) znalazłem fajną knajpkę Cesare, prowadzoną, jak się szybko okazało, przez Polaka, który mieszka tu od 1989 r. (wg. jego słów na stałe na Santorini przebywa ok. 100 naszych rodaków). Jedzenie jest tu bardzo smaczne, a ceny przystępne – zaczynają się już poniżej 10 euro. Ja wybrałem grillowane kalmary serwowane z domowymi frytkami, do tego sałatkę. Pycha!
Kolejnego dnia wybrałem się na zwiedzanie starożytnego Akrotiri. To pozostałości po mieście, które w minionych czasach rozkwitło na południu wyspy. Archeolodzy odkryli, że ludzkość osiedliła się na tych terenach już 4 tys. lat p.n.e., ale szczyt rozwoju przypadł na przełom XXI i XX w. p.n.e. Po zapłaceniu 8 euro za wstęp dostałem się na teren wykopalisk. Okazuje się, że wszystko jest tu zadaszone. W środku jest bardzo ciekawa trasa usytuowana na drewnianych podestach, biegnąca dookoła a częściowo poprzez wykopaliska, które zachowały się w doskonałym stanie dlatego, że starożytne budowle zostały przykryte wulkanicznym pyłem. Od kataklizmu musiało minąć kilka tysięcy lat, by znów ujrzały światło
Po sąsiedzku z wykopaliskami znajduje się słynna Czerwona Plaża nazywana tu Kokkini. Żeby się na nią dostać, trzeba zadać sobie trochę trudu – z parkingu wiedzie do niej długa na kilkaset metrów ścieżka biegnąca wzdłuż klifu (przy wejściu na ścieżkę zwróciłem jeszcze uwagę na mały kościół św. Mikołaja położony u podnóża skał). Sama plaża usytuowana jest przy sporej zatoce, nad którą górują czerwone, powulkaniczne skały. Wodną taksówką można stąd się udać do sąsiedniej zatoki, gdzie dla odmiany znajduje się Biała Plaża.
Wieczorem pojechałem na punkt widokowy usytuowany przy jednej z tutejszych winiarni. Wino to osobny rozdział w dziejach wyspy i obok turystyki, jedno z podstawowych źródeł zarobku.
Wulkaniczne gleba, bogata w surowce mineralne, powoduje że winna latorośl – która ze względu na wiejące tu wiatry jest bardzo niska – daje wyjątkowe owoce, a wino z nich zrobione smakuje wybornie. Uprawia się tu pięć szczepów winorośli – trzy białe i dwa czerwone, najczęściej tutejszą odmianę Assyrtiko. Z niego pochodzą właśnie najlepsze wina. Najbardziej znane to Vinsanto, białe deserowe, które jest mieszanką szczepów, ale musi mieć co najmniej 51 proc. Assyrtiko. Co ciekawe, wino choć zaliczane do białych, w rzeczywistości ma kolor bursztynowy! To dlatego, że produkuje się je z podsuszonych winogron. Mówią tu, że dzięki temu jest ono najbardziej podobne do tego, którym raczyli się starożytni Grecy. Butelka Vinsanto w sklepie kosztuje około 27-28 euro, u przydrożnego sprzedawcy, kupiłem je znacznie taniej.
Kolejnego dnia wybrałem się do położonego na samej północy miasteczka Oia (miejscowi wymawiają tą nazwę coś pomiędzy Ia a Ija). Jest mniejsze niż stolica, i jeszcze bardziej urokliwe – liczne białe kościoły z niebieskimi kopułami są obowiązkowym motywem dla każdego amatora fotografii, a zdjęcie górujących nad miejscowością wiatraków to po prostu obowiązek! W miasteczku widać pełno par. Santorini, a w szczególności właśnie Oia, to wymarzone miejsce na romantyczne wypady. Sporo ludzi bierze tu ślub albo przyjeżdża na miesiąc miodowy. Miejscowe hotele specjalizują się w umilaniu życia zakochanym, często zarabiając na tym niezłe pieniądze. Już po powrocie, wyczytałem że tutejszy Canaves Oia Epitome został uznany przez Travel+Leisure World's Best Awards za najlepszy hotel w Europie! Ceny zaczynają się tu od ok. 500 euro za noc!
W przerwie między zwiedzaniem miejscowych atrakcji turystycznych poszedłem na obiad. Ceny są tu dość wysokie, zwłaszcza w restauracjach z tarasami na dachu. Jednak w samym centrum miejscowości znalazłem ciekawy lokal Pitogyros (ewidentne nawiązanie do Pitagorasa) serwujący gyrosy i souvlaki za ok. 5 euro za porcję. Po obiedzie zjechałem do leżącej u podnóża Oia zatoki Ammoudi, gdzie znajduje się mały port. Stamtąd położoną wzdłuż wody ścieżką (ok. 1 km) udałem się do jeszcze mniejszej zatoki znajdującej się naprzeciwko mini-wyspy Św. Mikołaja. To najsłynniejsze w okolicy kąpielisko. Wieczorem, po powrocie do miasteczka, obserwowałem majestatyczny zachód słońca. Najlepszy widok jest ze wzniesienia Kasteli, gdzie do XV wieku mieściła się tutejsza twierdza.
W kolejnych dniach pobytu na Santorini zwiedziłem jeszcze Megalochori i Pyrgos - dwa tradycyjne miasteczka położone w środku wyspy. Wybrałem się też w góry. Raz do starożytnej Thiry, gdzie na rozległym płaskowyżu zachowały się pozostałości po antycznym mieście, a za drugim razem prawie na sam szczyt Profitis Ilias, najwyższego wzniesienia na wyspie (567 m. n.p.m). Wierzchołek zajęty jest co prawda przez anteny i radary, ale tuż pod nim znajduje się ciekawy klasztor proroka Eliasza. Warto tam dotrzeć choćby ze względu na wspaniałe widoki!
Ostatniego dnia wybrałem się na zorganizowaną wycieczkę na dwie wyspy mieszczące się pośrodku kaldery - Palea Kameni i Nea Kameni (20 euro za osobę dorosłą, 10 za dziecko). Łódź wypływa ze starego portu u podnóża Thiry. Dostałem się tam schodząc po krętych schodach, którymi w górę można wjechać na ośle (to jedna z atrakcji Santorini, ale szczerze powiedziawszy, dość kontrowersyjna. Po co męczyć zwierzęta, skoro szybciej i za taką samą cenę można wjechać kolejką!). Po ok. 20 minutach już byliśmy na Nea Kameni. 10 min spaceru z przewodnikiem, krótka opowieść i 45 min wolnego czasu, żeby samemu wejść na szczyt i wrócić do portu. Na górze przekonałem się, że to aktywny wulkan – w kilku miejscach (można je poznać po biało-żółtych plamach na ziemi) ulatnia się siarkowodór. Po powrocie na dół popłynęliśmy w stronę sąsiedniej Palea Kameni. Tam główną atrakcją jest kąpiel w jednej z zatoczek, gdzie z głębi ziemi biją źródła ciepłej i zasiarczonej wody. Dobrze, że się udało – ta wycieczka to po prostu dopełnienie pobytu w tym magicznym miejscu!
Tekst: Jarek Tondos