5.0/6 (60 opinii)
5.0/6
Wycieczka bardzo udana dzięki Pani Ewelinie pilotce naszej grupy oraz całej sympatycznej grupie i przewodnikom w poszczególnych miastach. Trochę tylko nie dopisała nam pogoda i kilka razy zmoczył nas deszcz, ale było ciepło więc wielkiej tragedii nie było. Piękne widoki w górach i nad morzem. Był czas na kąpiel w ciepłym morzu oraz leniuchowanie i rozważne opalanie. Szkoda tylko że nasza grupa nie weszła do Pałacu Parlamentu w Bukareszcie (to powinno być pewnym punktem wycieczki - zwiedzanie skansenu nie zastąpiło mi tego). Rumunia goni Europę dużymi krokami i na pewno zaskoczy pięknymi krajobrazami, dobrym jedzeniem, pyszną kawą i słodkościami oraz bawiącymi się całymi rodzinami w restauracjach Rumunami. W czasie wycieczki było sporo czasu wolnego (jak dla mnie może troszeczkę za dużo) żeby zjeść, kupić pamiątki i pospacerować. Pierwszego dnia na nocleg dojechaliśmy chyba ok. godz.22. Poza tym śniadania były zazwyczaj między godz.7.00 - 7.45 a wyjazd najczęściej między godz. 8.00 - 8.15. Przyjazd do hoteli różnie głównie ok.godz.19.30 - 20.00. Do hotelu w Bułgarii dojechaliśmy ok.godz.16.30 - 17.00 więc był czas na przywitanie z morzem.
5.0/6
Świetna wycieczka! W krótkim czasie można zobaczyć wiele przepięknych miejsc, które żal tak szybko opuszczać. I tylko czasem ten rumuński standard 3* to nie do końca 3* :)
4.5/6
Warto zobaczyć Rumunię i odpocząć nad M. Czarnym, jak przewiduje program, ale miasto Warna nie zapewnia relaksu. Może wersja z wypoczynkiem w części rumuńskiej...?
4.5/6
W podróż z biurem Rainbow wybraliśmy się po raz trzeci, mamy więc porównanie do poprzednich wyjazdów. Niestety, z dotychczasowych wycieczek ta była najdroższa i najmniej interesująca. Nazwa wycieczki - "dla wygodnych" nie do końca jest zgodna z prawdą, gdyż rzeczywiście nocleg pierwszego dnia jest zapewniony, jednak na miejsce przyjeżdża się późno w nocy (ok.1.00), a następnego dnia wyjeżdża już o 8-9, czasu na sen i przygotowanie do dalszej podróży jest mało. My już jesteśmy do tego przyzwyczajeni i wiemy na co się piszemy, jednak jeśli ktoś sądzi, że na objazdówkach wypocznie, to się myli. Pobudki codziennie są wczesne (śniadania o 7, wyjazd zwykle ok.8.00), a kilkugodzinne przejazdy z miejsca na miejsce męczące. Pierwszy nocleg mieliśmy w hotelu Impero w miejscowości Oradea. Jak już wspomniałam, na miejsce przybyliśmy ok.1 w nocy, więc nie było czasu na zwiedzanie miasta, a szkoda, bo dopiero następnego dnia, kiedy wyjeżdżaliśmy do Kluż-Napoki okazało się, że Oradea posiada bardzo urokliwą starówkę. Co do samego hotelu - pokoje były duże, ładne i komfortowe, nie było się do czego przyczepić. Śniadanie typowo europejskie, każdy znajdzie coś dla siebie. Następnego dnia pierwszym ze zwiedzanych przez nas miast była Kluż - Napoka. Naszym przewodnikiem została pani Janka, bardzo sympatyczna Polka, która na stałe zamieszkała w Rumunii. Kluż-Napoka okazała się bardzo ładnym miastem z wieloma okazałymi, bogato zdobionymi kamieniczkami i pięknymi kościołami. Pod jednym z nich znajduje się mały targ, na którym można kupić lokalne przysmaki, pamiątki, rumuńskie koszule itp. Po około 40-minutowym zwiedzaniu mieliśmy godzinę czasu wolnego, a następnie przejechaliśmy do mieszczącej się nieopodal kopalni soli - Salina Turda. W środku temperatura wynosi ok. 10 stopni, warto więc zaopatrzyć się w bluzę lub kurtkę. Sama kopalnia robi ogromne wrażenie, tym bardziej, że mieści się tam całe zaplecze rozrywkowe (bilard, kręgielnia, niewielki diabelski młyn, a także małe jeziorko, po którym - za dodatkową opłatą - można popływać łódkami). Niestety, czasu wolnego było zbyt mało, aby skorzystać z którejkolwiek z atrakcji, a większość czasu zajęło nam czekanie na windę lub wspinanie się stromymi, krętymi schodkami. Pomimo tego uważam, że było to jedno z ciekawszych miejsc wycieczki. Niestety, ze względu na zbyt mało czasu wolnego nie udało się nic zjeść, a pamiątki kupowaliśmy w biegu. Po pierwszym dniu zwiedzania zostaliśmy zakwaterowani w hotelu Continental usytuowanym w miejscowości Targu Mures. Budynek stoi w samym centrum miasta, więc polecam wybrać się na jego zwiedzanie, tym bardziej, że jest co zobaczyć: nieopodal znajduje się m.in. twierdza, którą zwiedzać można do 21.00, a także okazały Pałac Kultury i wiele pięknych kościołów. Co do samego hotelu, to był to - pod względem wyposażenia i wyglądu pokojów - najsłabszy ze wszystkich hoteli, w jakich nocowaliśmy. Było jednak czysto i schludnie, a śniadanie dosyć różnorodne. Obiadokolacja, jak wszędzie w Rumunii była serwowana - dostaliśmy zupę - krzyżówkę ogórkowej i rosołu, a na drugie schab z buraczkami, które zostały na niemal każdym talerzu, były bowiem niesmaczne. Na deser ..... Dzień trzeci to zwiedzanie Sighisoary i Braszowa. Niestety, tego dnia padało, więc większość czasu przeznaczonego na zwiedzanie miasta, w którym narodził się Wład Palownik, spędziliśmy w położonym na wzgórzu kościółku. Sama Sighisoara nie zachwyca, mimo że jest tam kilka ładnych kamieniczek. Na jej przejście wystarcza zdecydowanie 20 minut, a czas wolny warto przeznaczyć na zaopatrzenie w lokalnym markecie. Jednym z najładniejszych miast, jakie mieliśmy okazję widzieć, był za to Braszów. Niestety, pogoda nas nie rozpieszczała i ciągle lało, dlatego nie udało się zobaczyć wszystkich atrakcji tego miasta i uwiecznić ich na fotografiach. Starówka Braszowa mieści się tuż przy wzgórzu Tampa, na które można wjechać kolejką. Niestety, zwiedzanie miasta zaplanowane jest na poniedziałek - jedyny dzień, kiedy wyciąg jest zamknięty! Po zwiedzaniu przejechaliśmy do hotelu Belvedere w miejscowości Predal, będącej "rumuńskim Zakopanem". Hotel położony jest najwyżej w całej Rumunii, ze względu na pogodę nie mieliśmy jednak okazji podziwiać uroków okolicy, gdyż za oknami widać było jedynie gęstą mgłę. Pilotka wielokrotnie przestrzegała nas przed niedźwiedziami, które widywane były w okolicach hotelu, jednak nikt z nas się na nie nie natknął. Tego dnia w hotelu nie było obiadokolacji, gdyż chętni pojechali do położonego nieopodal hotelu na kolację rumuńską. My nie skorzystaliśmy z tej opcji, więc zjedliśmy obiad w hotelowej restauracji. Jedzenie było smaczne i w przystępnych cenach. Pokoje, jak w poprzednich miastach, były ładne i czyste. W hotelu istniała możliwość skorzystania z salki fitness, sauny i niewielkiego jacuzzi, o czym nie wiedziała nawet sama pilotka, a co odkryliśmy po zapoznaniu się ze stroną internetową hotelu. Śniadanie w hotelu Predal nie różniło się w zasadzie od śniadań w poprzednich hotelach, niestety kolejka do stołów szwedzkich była niezwykle długa, więc ze względu na ustaloną godzinę wyjazdu trzeba było spieszyć się z jedzeniem. Kolejnego, 4 już dnia, mieliśmy w planach zwiedzanie zamku Bran oraz przejazd do Budapesztu. "Zamek Drakuli" mieścił się ok. godzinę drogi od Predal. Niestety, rozczarowanie przyszło gdy okazało się, że zamek zwiedzamy bez przewodnika, na własną rękę. Rzeczywiście, wewnątrz pomieszczenia były niskie i ciasne, a w pokojach w zasadzie ciągle to samo - kaflowe piece, meble stylizowane na czasy średniowiecza itp, jednak bez informacji od przewodnika niewiele wynosiło się po obejrzeniu tego budynku. Czas wolny przeznaczyliśmy na zakup pamiątek na mieszczącym się przy zamku targu. W Bukareszcie zwiedziliśmy Pałac Parlamentu. Przechodzi się tam przez bramki, więc wcześniej należy pozbyć się wszelkich metalowych rzeczy. Sam Pałac robi ogromne wrażenie swą monumentalnością i przepychem. Po ok. 1,5-godzinnym zwiedzaniu dowiedzieliśmy się, że zobaczyliśmy zaledwie...3% całości, co obrazuje ogrom tego budynku. Następnie przejechaliśmy na starówkę, gdzie w zasadzie odbyliśmy sprint po mieście. Fakt, że niewiele jest tam już do zobaczenia, gdyż na starówce mieści się więcej restauracji niż zabytków. Planowaliśmy wrócić do Bukaresztu taksówką, aby zobaczyć rozsypane po mieście, widziane podczas jazdy autokarem, piękne budowle, jednak zostaliśmy zakwaterowani w położonym na obrzeżach hotelu Phoenicia Express, a że na miejscu byliśmy dosyć późno, zwiedzanie miasta nocą było dosyć ryzykowne. Hotel Phoenicia, usytuowany jest dosyć niefortunnie, bo poza miastem, obok drogi wylotowej. Sąsiaduje z jednej strony z pobliskim cmentarzem, zaś po drugiej stronie drogi znajduje się mały sklepik, jednak siedzące na murku całe gromady Cyganów nie zachęcają do wybrania się w tamtą stronę. Pokoje hotelowe były tu najbardziej ekskluzywne ze wszystkich na naszej trasie, a zjeżdżając windą na sam dół można było skorzystać z sauny, wanny z hydromasażem i niewielkiego basenu. Niestety, jedzenie w tymże hotelu było chyba najsłabsze. Do obiadu podawano pakowane próżniowo bułki, które zresztą stanowiły jedyne pieczywo także podczas śniadań. Co ciekawe, podczas porannego posiłku można było zjeść także typowo obiadowe dania, czyli kurczaka czy makaron. W Phoenicii spędziliśmy dwie noce, także tę powrotną po wypoczynku w Bułgarii. Piątego dnia wyjechaliśmy w stronę Bułgarii. Po przekroczeniu granicy naszym oczom ukazały się brzydkie, szare, zaniedbane budynki. Pierwsze wrażenie nie było najlepsze, a na dodatek okazało się, że w tymże właśnie mieście - Ruse - mamy zaplanowane zwiedzanie. Nasi kierowcy wjechali w wąską uliczkę położoną niedaleko zaniedbanego nabrzeża, jednak u szczytu okazało się, że autokar się nie zmieści, na wstecznym musieliśmy więc powrócić do punktu wyjścia. Kiedy jednak wreszcie udało nam się dotrzeć do miejsca spotkania z naszym przewodnikiem i poszliśmy zwiedzać miasto, nasze rozczarowanie Bułgarią nie minęło. Ruse jest miastem, w którym nie ma do zobaczenia nic interesującego. Znam wiele mniejszych polskich miast, które mogą poszczycić się atrakcyjniejszą zabudową. Przewodnik poprowadził nas w głąb miasta, aby pokazać mauzoleum, do którego i tak nie weszliśmy. Po drodze nie zwracał uwagi na grupę i fakt, że za każdym razem ktoś nie zdążył przejść na światłach i potem musiał gonić resztę. Pod jednym z kościołów przewodnik oznajmił nam, że możemy tam wejść, ale w czasie wolnym na własną rękę, bo on jest już rozpoznawany i mogą być problemy z wejściem całą grupą. Co więcej, nie był w stanie wskazać konkretnego miejsca, w którym można skorzystać z toalety, zasugerował restauracje i pobliski hotel, więc część osób zdecydowała się na ten ostatni, wchodząc na tzw."pewniaka". W czasie wolnym poszliśmy na lody. Ceny w Bułgarii są bardzo niskie, więc za ok. 5 lewów mieliśmy aż sześć gałek pysznych lodów(cena za wagę, a nie za gałkę). Godzina czasu wolnego, podczas którego nie wiedzieliśmy, co ze sobą zrobić, minęła na szczęście szybko, więc - nieco rozgoryczeni czasem straconym w Ruse - ruszyliśmy do miejsca noclegu, do Warny. Zakwaterowano nas w hotelu Cherno More. Pokoje były najmniejsze ze wszystkich dotychczasowych i akurat a naszej toalety co parę minut dochodziły dźwięki spuszczanej wody, co było dosyć irytujące, ale jako że i tak mało czasu spędzaliśmy w pokoju, nie prosiliśmy o zamianę. Plusem hotelu na pewno było to, że mieścił się przy głównym deptaku prowadzącym na plażę, mieliśmy więc blisko i do morza i do okolicznych restauracji. Przy samym hotelu były także dwie piekarnie, można więc było zaopatrzyć się w prowiant na drogę. Kupiliśmy też niedrogie bułgarskie alkohole, które można nabyć w niewielkich sklepikach w pobliżu hotelu. Warna nieco nas rozczarowała, okazało się bowiem, że nie ma żadnych znaczących zabytków i atrakcji (jedyna katedra pozamykana na cztery spusty). Pojechaliśmy na własną rękę taksówką do położonego ok.8km od Warny Euxinogrodu, gdzie mieliśmy zobaczyć pałacyk z przylegającymi do niego pięknymi ogrodami, jednak po dotarciu na miejsce okazało się, że zwiedzanie odbywa się tylko w grupach zorganizowanych po wcześniejszej rezerwacji. Wróciliśmy więc z kwitkiem. Cała szczęście zapłaciliśmy za taksówkę niewiele, bo zaledwie 7 lewów. Drugiego dnia wypoczynku część wycieczki wybrała się do oddalonego o 100km Nesebaru. My z tej opcji zrezygnowaliśmy, przekonani, że podróż zajmie kilka godzin a zwiedzanie potrwa chwilę. O dziwo jednak przejazd z powrotem poszedł szybko, grupa wyjechała o 8.30 a na miejscu była już o 16. Z moich rozmów z tymi, którzy byli wnioskuję, że warto wykupić ten fakultet, podobno Nessebar był najładniejszym z dotychczasowych miast zwiedzanych podczas wycieczki. W sobotę, po dwóch dniach wypoczynku w Warnie, przejechaliśmy na przepiękny przylądek Kaliakra. Niby same skały i morze, a jednak na wszystkich ten widok wywarł ogromne wrażenie. I znowu - jak już było miejsce ciekawe, to dostaliśmy zaledwie... 30min czasu wolnego! Biegiem robiliśmy zdjęcia i wracaliśmy do autokaru, nie udało się ani nic zjeść ani skorzystać z toalety. Ponadto, w tym miejscu pilotka nie wzięła "nasłuchów", więc część z nas nawet nie wiedziała, na którą ustalona jest zbiórka przy autokarze. Z tego też powodu spora grupa spóźniła się, wywołując irytację pozostałej części wycieczkowiczów. Ostatni tego dnia punkt wycieczki - Konstanca - stanowił apogeum absurdu. Tuż po wejściu do miasta pani pilot zapytała czy chcemy skorzystać z toalety, jako że na przylądku nie było na to czasu. Zgodnie krzyknęliśmy, że tak, po czym dowiedzieliśmy się od pilotki, że... w zasadzie zostało nam 20min zwiedzania (!), więc może wytrzymamy? Ostatecznie toaletę odhaczyliśmy, ale jeszcze przed zwiedzaniem byliśmy zniesmaczeni, że jedziemy wiele godzin i dowiadujemy się, że miasto będziemy zwiedzać tak krótko. I rzeczywiście, poza pięknym, lecz zaniedbanym kasynem położonym nad morzem, nic ciekawego w Konstancy nie zobaczyliśmy. Wspięliśmy się na minaret, ale widok nie poraził nas. Czas wolny spędziliśmy w jednej z restauracji, gdzie zjedliśmy miejscowy przysmak - papanasze (coś podobnego do naszych pączków, polane sosem owocowym i śmietaną). Na nocleg zawieziono nas do wspomnianego już hotelu Phoenicia w Bukareszcie. Ostatni dzień zwiedzania i przejazd do monastyru Cozia - w zasadzie nie ma za bardzo o czym pisać, mały kościółek i tyle. Na osłodę jednak trafił się Sybin - bardzo urokliwe miasteczko z piękną starówką. Niby nieduże, ale naprawdę ładne. Czasu wolnego starczyło i na ponowny spacer na własną rękę, obiad w restauracji a także zakup pamiątek i wizytę w supermarkecie. To był już koniec naszej wycieczki, czekał nas już tylko przejazd do Polski. Ogólnie podczas wycieczki zobaczyliśmy wiele pięknych miejsc, lecz było zbyt malo czasu wolnego na ich samodzielną "eksporację". Rumuńskie miasta są ładne, ale małe, więc trzeba nastawić się na to, że po kilku godzinach jazdy czeka nas niecała godzina zwiedzania. Wycieczkę polecam osobom, które dopiero zaczynają swoją podróż po Europie, gdyż po widokach jakie serwują Chorwacja, Grecja czy Włochy Rumunia i Bułgaria nie robią już takiego wrażenia.Żałuję, że nie zwiedzaliśmy tych państw w odwrotnej kolejności, wtedy na pewno zachwyciłabym się Rumunią i Bułgarią, tym bardziej, że dawne stereotypy nie mają już racji bytu.