5.1/6 (204 opinie)
4.5/6
Mój przepis na udaną wycieczkę to korzystny stosunek ceny do zawartości oferowanego wypasu. Oczywiście najważniejszym aspektem jest tu ciekawy, niebanalny program, jak najmniej wizyt w zaprzyjaźnionych sklepach oraz brak ukrytych dopłat. Poza kosztem biletu lotniczego, który jest najdroższym elementem składowym ceny wycieczki, jak na egzotykę przystało powinno być tanio…a nawet bardzo tanio. Choć impreza udana i warta polecenia,…i co ważne nie wróciłem rozczarowany… to w porównaniu do wypasu za podobną cenę „Baśniowej Tajlandii” czy też chińskiego „Złotego smoka”, Indie nie do końca spełniły moje oczekiwania. Choć co niektórych mniej zaradnych leniuszków zniechęcić mogą samolotowe przesiadki, nasz przelot był tak dobrze dopasowany, że nie było to żadnym utrudnieniem. Jako, że mój turnus odbywał się liniami Turkish Airlines część przelotową wspominam bardzo mile. Na naszą korzyść zadziałało też niewielkie opóźnienie samolotu na trasie Warszawa-Stambuł, spowodowane procedurami związanymi z odladzaniem. Po przylocie do Stambułu obsługa lotniska czekała już na nas, prowadząc niemal za rączkę do oczekującego na nas ogromnego Boeinga 777-300. Tuż po wejściu rozpoczęło się kołowanie, więc nie było mowy o rozprostowaniu kości na Ataturk International Airport. Cieszę się, że podczas lotu do New Delhi mogłem osobiście sprawdzić legendarną gościnność tureckiego przewoźnika. Zarówno na trasie Warszawa – Stambuł, jak też Stambuł - New Delhi obsługa stanęła na najwyższym poziomie. Nie tylko było wygodnie i przytulnie, ale też wyjątkowo smacznie. Każdy z pasażerów mógł wybierać spośród oferty dań oraz napojów soft a także alkoholowych. Dodam, że na te ostatnie nie było żadnego ograniczenia J Miłym zaskoczeniem były także metalowe sztućce… coraz bardziej wypierane…niby dla bezpieczeństwa…przez innych przewoźników. Oczywiście na pokładzie dla każdego pasażera dostępny był indywidualny serwis multimedialny. Każdemu z pasażerów obsługa rozdawała także słuchawki, koce, poduszki oraz saszetkę ze skarpetami, opaską do spania oraz stoperami. Po przylocie do New Delhi trzeba liczyć się z indyjską flegmą. Odprawa odbywała się dość leniwie. Nie działająca w hali odpraw zbyt sprawnie klimatyzacja sprawiała, że skanery linii papilarnych często fiksowały. Stojąc w otwartych tylko kilku okienek, zbyt wolno posuwająca się kolejka sprawia, że większość ludzi myśli o pozbyciu się ciepłej odzieży i odetchnięciem świeżym powietrzem. Cóż…to są Indie… na pewne sprawy nie ma się wpływu…taka karma…trzeba wziąć na luz i na czas pobytu w Republice Indii, wtapiając się w ponad miliardowy tłum, stać się częścią wielokulturowego hinduskiego społeczeństwa. Podczas całego wyjazdu trzeba przyzwyczaić się, że niemal wszystko jest tu inne. Tu nawet zapach powietrza jest inny....no i ten ruch, hałas, kociokwik… wszędzie tłumy ludzi… nawet na pustyni…taaak…na pustyni… bo zwiedzana przez nas Thar jest najbardziej zaludnioną pustynią świata. Do tego ostre jak brzytwa jedzenie, zaprawiane wszędzie curry i bardziej lub mniej znanymi przyprawami. Zwiedzane obiekty zarówno wzbudzają podziw, jak też zniechęcenie…czystość nie jest najmocniejszym elementem indyjskiej układanki. Bywa, że muzealne ekspozycje z chwilą ich ułożenia raczej nie przechodziły żadnej renowacji. Aby móc wyobrazić sobie wspaniałość zwiedzanych obiektów w czasie ich największej chwały… w Indiach wszystko trzeba podziwiać przez przysłowiowe różowe okulary. Hindusi niezbyt przejmują się stanem swoich zabytków…no może poza Taj Mahal. Wspomniana świątynią miłości Szahdżahana do swej ukochanej Muntaz jest oczkiem w głowie tutejszych włodarzy. Przed wejściem obowiązują wyjątkowo upierdliwe obostrzenia… łącznie z tak absurdalnym zakazem wnoszenia gumy do żucia, posiadania ze sobą papieru, jedzenia itd. Przed wyjazdem warto zapoznać się z aktualnie obowiązującymi trudnościami, bowiem te zmieniają się jak w kalejdoskopie. Największym utrudnieniem dla mnie jako filmowca był zakaz wnoszenia kamery. Chcący utrwalić na ruchomym obrazie marmurowe piękno mauzoleum, powinni zaopatrzyć się dobry aparat z możliwością kamerowania. Reszta kamerzystów musi zadowolić się jedynie ujęciem z platformy. Pomimo ogromnego chaosu i otaczających przybysza na każdym kroku ludzi, zwiedzany przeze mnie Radżastan wydawał się miejscem dość bezpiecznym. Nie było żadnego problemu, nawet gdy w czasie wolnym zapuszczałem się w różne dziwne zaułki. Z racji specyficznych zapachów, to nasz nos mówił nam do jakiego momentu jesteśmy w stanie wytrzymać Oczywiście musimy zachować standardową czujność, uważając zarówno na intencje ludzi jak też swobodnie wałęsających się zwierząt. Na zachęty rikszarzy, którzy oferują podwiezienie do podejrzanych miejsc lepiej w ogóle nie reagować. Asertywność będzie w tym wypadku naszą ogromną zaletą. Amatorzy zakupów, a zwłaszcza poszukiwacze pamiątek będą rozczarowani. Jak na moje gusta, indyjskie kramy to kraina kiczu. Specyficzna moda, pstrokacizna, odmienne gusta sprawiają, że poza drobiazgami raczej trudno namierzyć coś ciekawego. Im bardziej miejsce przeznaczone dla zagranicznego turysty... zwłaszcza klienta biur podróży, tym ceny stawały się jakby z kosmosu. Nie po to jedzie się do Indii, aby za wszystko płacić krocie. Dla mnie egzotyka kojarzy się z taniością życia na miejscu… i tej wersji powinniśmy się trzymać. Co może okazać się bardzo męczące, to fakt, że wszędzie…no prawie wszędzie trzeba się targować. Niestety, aby uzyskać dobrą cenę trzeba mieć na to czas… o co trudno na objeździe. Najlepsze cenowo okazje można wyhaczyć od biegających za turystami ulicznych sprzedawców. Idąc samemu czy z grupą… wystarczy pozwolić, aby sprzedawca nieco za nami pobiegał…im dłużej za nami biegnie tym cena bardziej idzie w dół. W grupie łatwiej też w stosunkowo krótkim czasie uzyskać dobrą cenę. Miejscowym też przecież zależy, aby upchnąć swój tandetny towar. Dla porównania… w sklepie dla turystów (takowe pojawią się na trasie, gdzie będą przerwy na toaletę) za jeden magnes zapłacimy 100 rupii… gdy za tą samą cenę dostaniemy nawet bez handlowania od ulicznego sprzedawcy nawet 3 sztuki. Podobnie jest z drewnianymi słonikami…gdzie przebitka jest podobna tzn. mniej więcej 1:3 (jeden słoń w sklepie dla turystów, albo 3 słonie na dzień dobry od ulicznego handlarza). Koszt herbaty czy zapachowych kadzidełek często bywał tam wyższy niż u nas w Polsce. Warto mieć ze sobą na toaletę nieco drobniaków po 10 rupii. Nie ma bowiem opcji, aby trafić na darmowy wc. Panowie „klozetowi” na pewno wam nie odpuszczą. Dużym plusem imprezy, było codzienne wydawanie w autokarze wody. Dostęp do butelkowanej wody w cenie pokoju był także w hotelach. Jako, że rozdawana woda pakowana była w butelki półlitrowe, było mniej do dźwigania podczas zwiedzania. Turysta miał też świadomość, że po powrocie do autokaru czekała kolejna butelka wyciągniętej właśnie z lodówki przez obsługę autokaru kolejnej porcji chłodnej wody. Fakultatywnie panowie kierowcy dysponowali także możliwością zakupu coli, piwa, miejscowej whiskey oraz rumu. Dodam, że kupno alkoholu w Indiach nie jest sprawą tak oczywistą, jakby nam wydawać się mogło. Sklepy monopolowe nie są tu zjawiskiem powszechnym, a piwo nie jest traktowane w Indiach jako towar pierwszej potrzeby. Jeśli już po drodze trafiało się na ichniejsze monopolowe, zwykle usytuowane były w takich miejscach, że kupując tam cokolwiek trzeba było liczyć się z długotrwałym noszeniem flaszeczki, co raczej zniechęcało do zakupów. Kierowcy byli zatem dla uczestników wycieczki nieocenionym źródłem chłodnych napojów oraz czegoś z procentem na wieczór. Co do środków transportu na trasie…miłym przeżyciem była przejażdżka tuk-tukiem, rikszą motorową oraz…transportem zwierzęcym. Oczywiście największą frajdą była przejażdżka na słoniu…choć wjazd na fort Amber umywa się do choćby tajskiego odpowiednika, gdzie jazda jest dłuższa i wygodniejsza. W przeciwieństwie do Tajlandii w Indiach nie siedzi się na słoniu przodem do kierunku jazdy, lecz po bokach zwierzęcia. Wjazd w Indiach zniechęcił co niektórych towarzyszy mojej podróży, twierdzących że na słonia już nie wsiądą, bo nie warto. Podobne odczucia były z karawaną wielbłądów. Pech chciał, ze akurat był chyba czas ich godów. Intensywny zapach zwierząt w połączeniu z lejącym się z nieba słonecznym żarem był trudny do przeżycia. Zapach zwierząt towarzyszył nam nie tylko podczas owej przejażdżki, ale przesiąkając nim czuło się go jeszcze przez cały kolejny dzień…aż do wieczora, gdy po noclegu na pustyni, dopiero w hotelu wreszcie można było wziąć prysznic i założyć czystą odzież. Co do programu wycieczki, to skrojony był na swoją miarę. Jedyne zastrzeżenie miałbym do Agry, gdzie w miarę wcześnie kończy się zwiedzanie. Umiejscowienie hotelu z dala od atrakcji (na miejscu brak basenu, tzn…był taki quasi basem…5 metrów na 4 i ogródka rekreacyjnego) sprawiało, że wiało nudą. Próba zorganizowania czasu wolnego we własnym zakresie, okazała się fiaskiem. Pokonawszy spacerem daleką trasę, praktycznie dochodziło się raptem do hałaśliwej ulicy obstawionej jedynie sklepikami typu mydło-powidło… gdzie poza colą, chipsami i papierosami nie można było kupić niczego, co interesowałoby Europejczyka. Zaznaczyć należy, że wzorem Europy piwo w tutejszych sklepach nie jest artykułem pierwszej potrzeby. Pytając się o piwo tutejszych sklepikarzy, patrzyli na spragnionych chłopaków z Polski jak na UFO-ludków. Amatorzy zimnego złotego z pianką mogą co prawda znaleźć browarka w większości hoteli, jednak muszą się liczyć z kosmiczną ceną około 20 zł za butelkę (mniej niż poł litra). Podobne nudy są ostatniego dnia po powrocie do New Delhi. Hotel nie oferuje żadnej rekreacji. Dobrze, że organizator zaproponował nam w gratisie zwiedzanie bardzo ciekawej architektonicznie bahaistycznej świątyni Lotosu. Miłym akcentem na zakończenie wycieczki był pięknie zapakowany prezent w postaci herbaty, oraz wspólnie wypity toast + przegryzka tzn. dar od indyjskiego kontrahenta. Jakoś trudno mi to zrozumieć, po co komu na objeździe fakultety, gdy generalnie wszyscy jadą aby jak najwięcej zwiedzać. Fakultety są OK, na pobycie, gdy leniwi wczasowicze, czasem chcą zmienić los wakacjusza, aby choć trochę poznać okolicę w której sobie „pobytują”. Zawsze mnie to bardzo boli, gdy musze przepłacać za fakultety na objeździe. Wizyta w teatrze Kalakritu w Agrze to pomyłka…nie warta wydania 35 USD. Ja dałem się skusić przez rekomendację będących wcześniej na tej imprezie znajomych. W porównaniu choćby do rewii transwestytów w Pattaya czy dynastii Tang w Xian opowieść o powstaniu Taj Mahal jest mizerna…a na dodatek mimo tak wygórowanej ceny za bilet nie wolno fotografować i filmować. Każdemu z uczestników przed rozpoczęciem spektaklu rozdawana jest mała buteleczka wody. Istnieje też możliwość odpłatnego zamówienia dość drogich napojów. Ja wyceniam tą imprezę max na 15 USD. Warto natomiast wybrać się na wyceniany na 15 USD fakultet do Galty. Dla mnie to strzał w dziesiątkę, zwłaszcza gdy trafi się na ichniejszy „odpust” z tłumami pielgrzymów. Nie odkryta jeszcze przez masowa turystykę Galta pokazuje nam nieskomercjalizowane Indie. Oczywiście nawet tam dopadną turystę żądający dodatkowych opłat za filmowanie i kamerowanie, psując nieco w naszych oczach atmosferę autentycznych, nieskomercjalizowanych Indii. Chciałbym się jeszcze odnieść do ceny za obowiązkowy pakiet. Nie licząc fakultetów, na dzień dobry turysta musi wysupłać aż 195 USD. Należy sobie wyobrazić, że przecież jesteśmy na wyjeździe po egzotycznych…czyli teoretycznie tanich Indiach. Niestety, ceny za wstępy dla turystów nie będących obywatelami Indii zabijają. Gdy miejscowi do większości atrakcji płacą za wstęp zwykle jakieś drobniaki… my prawie zawsze przepłacamy wielokrotność. Należy też dodać, że każdy wstęp wiąże się także z obowiązkową dodatkową opłatą za fotografowanie i filmowanie (średnio za wszystkie atrakcje około 40 USD za imprezę). Jak pstrykający fotki czasem opłaty mają wliczane czasem w cenie biletu, to chcący utrwalić zwiedzane miejsca kamerą muszą brać pod uwagę, ze nie będzie zmiłuj się. Nie liczcie, że uda się wam nie przejść z kamerą nie zauważonym. W świątyni szczurów, gdy nie mający jak wydać z tysiąca rupii facet pozwolił mi wejść z kamerą…dopadł mnie potem we wnętrzu obiektu. Jako, że nie miał nadal jak wydać, stwierdził, że zbiera zagraniczne monety…i że mógłbym mu dać polską walutę. Wyciągnąwszy z portfela kilka drobniaków, myślałem że gościa mam wreszcie z głowy. Jakie było moje zdziwienie, gdy po jakimś czasie dopadł mnie poza terenem świątyni przy autokarze, twierdząc że muszę mu zapłacić za filmowanie…mimo, że ilość danych polskich drobniaków nawet przekraczała żądaną w rupiach cenę. Takie są właśnie Indie. Myślę, że wycieczka „Kolory pustynnych miast”, to doskonała impreza dla tych, którzy do Indii wybierają się po raz pierwszy. Zachęcający stosunek ceny do ilości dni, przyzwoite hotele, całkiem spory wypas poznawanych po drodze atrakcji, sprawiają że ów produkt biura Rainbow Tours szczerze można polecić, głodnym poznawania świata, którzy będą skłonni przymknąć nieco oko na indyjską specyfikę. W końcu dla nadającego nieco przygody owej specyfiki Indii właśnie się tam przyjeżdża. Zwiedzany podczas objazdu Radżastan, to typowy klasyk tematu. Indie są zbyt ogromne, aby poznać je za jednym razem. Będąc na indyjskim subkontynencie i nie odwiedzając Radżastanu, to jakby być w Italii i ominąć Toskanię, czy w Hiszpanii nie ujrzeć Andaluzji.
4.5/6
Wycieczka byla dobrze zorganizowana i przebiegala scisle z programem. W czasie przejazdow z jednego miasta do drugiego nasza przewodniczka pani Magdalena udzielala nam wyczerpujacych informacji o panujacych zwyczajach, kulturze, histori Indi i w szczegulnosci regionu ktory zwiedzalismy. Niezwykle mile wspominamy z zona uczestnikow naszej grupy bo byli to bardzo mili i zdyscyplinowani ludzie. Wyzywienie bylo raczej nieurozmaicone ale to nalezy rozumiec bo to w koncu Indie. Jezeli komus zaszkodzilo to wtedy pani Magdalena z wielka determinacja organizowala pomoc lekarska. Sam musialem z jej pomocy skorzystac. Mysle ze w przyszlosci nadal bede korzystal z waszego biura.
4.5/6
Witam,od kilkunastu lat jeżdżę na wycieczki z Rainbow ,nie zakładam że będą to wczasy na Karaibach- luksusowe hotele,autokary,jedzenie,i nie takie kierunki wybieram,więc Indie -Kolory Pustynnych Miast trafiły w mój gust,choć nie potrafię do końca zrozumieć o co tam chodzi.Radżastan jest piękny ,wspaniałe zabytki ,ogromne forty ,przerażająco biedni ludzie,wszechobecny brud.Sama wycieczka trochę męcząca ,prawdopodobnie ze względu ni jej monotonność ,codziennie prawie ten sam schemat przejazdy i forty ,choć tak jak wspominałem monumentalne ,po części odrestaurowane,robiące wrażenie choć po kilku dniach wydają się być bardzo do siebie podobne.Jak dla mnie wycieczka za mało urozmaicona ,rozumiem że taki region ,oprócz namiastki pustyni nie ma za bardzo atrakcji przyrodniczych.Nawet Tadż Mahal po wcześniej oglądanych podobnych w kształcie budowlach ,pomimo swego piękna nie był już takim zaskoczeniem.O pilotce napisali inni ,organizacyjnie program wykonany ,myślę że nie do końca tego spodziewają się turyści po pilocie wycieczki.
4.5/6
Jestem osobą kochającą podróże , poznawanie ludzi , miejsc oraz kultur z całego świata. Do każdej wycieczki staram się się odpowiednio przygotować a co się z tym wiąże kupując ofertę biura wiem czego mogę ( powinnam ) się spodziewać. Może początek mój nie brzmi zbyt zachęcająco ale wolę zacząć mój komentarz od minusów a następnie przejść do pozytywów. Minusem dla mnie był wybór przez biuro przewodnika- nie czującego tego zakątka świata , opowiadającego bez entuzjazmu bez ciekawostek , wiadomości dotyczących np: ludności czy edukacji a tylko suchą historię , teorię przewodnikowo-książkową . Podejście do zachęcania nas do wycieczek fakultatywnych też pozostawiało wiele do życzenia (planowałam wcześniej kupić wszystkie) Jednak podsumowując wyprawa do Indii- Pustynne miasta-była niezapomnianą przygodą przeżyciem które nie sposób opisać. Pięknie odziane kobiety ,bukiety zapachowe przypraw i kadzidła tlące się w każdym zakątku tego tak odmiennego kraju sprawiły ,że można zupełnie inaczej spojrzeć na inność tych miejsc które niektórzy nie wiem dlaczego krytykują . Im wiecej czasu mija od powrotu tym bardziej pragnę tam wrócić i zajadać się ich daniami warzywami przyrządzanymi na 1000-ce sposobów, oglądać te piękne świątynie czy urokliwie umalowane słonie.Głęboko zachęcam do wycieczki i noc na pustni bo naprawdę warto .Mam głęboką nadzieję,że mój powrót do Indii odbędzie się z bardziej kompetentnym przewodnikiem - reklamowaną Panią X- a dzięki temu mój kolejny komentarz będzie na 6.