Opinie o Singapur i Malezja - Azjatyckie Tygrysy z wypoczynkiem na Tioman

5.3/6 (75 opinii)

5.3/6
75 opinii
Intensywność programu
5.0
Pilot
5.3
Program wycieczki
5.3
Transport
5.3
Wyżywienie
4.8
Zakwaterowanie
4.9
Opinie pochodzą od naszych Klientów, którzy odwiedzili dany hotel lub uczestniczyli w wycieczce objazdowej.

Osoba dodająca opinię musi podać dane osobowe, takie jak imię i nazwisko oraz dane dotyczące wyjazdu, czyli datę i kierunek wyjazdu lub numer rezerwacji. Dzięki tym informacjom sprawdzamy, czy autor opinii faktycznie podróżował z nami. Jeżeli dane się nie zgadzają, wówczas nie publikujemy opinii.
Sortuj: Najlepiej oceniane
Typ turysty: Wybierz
  • 5.5/6

    Niezwykła Malezja

    Na początku w Warszawie był niezły horror na lotnisku. O mały włos byśmy nie zdążyli z odprawą mimo, ze byliśmy 2,5 godz, przed czasem. Okazało się, że po odprawie bagażowej do kontroli jest niesamowita kolejka. Musieliśmy prosić osoby z które odprawy miały na późniejsze loty aby pozwoliły nam wcisnąć się do kolejki. Kiedy poprosiłem odprawiającego pracownika o pomoc burknął pod nosem, że to nie jego problem. Totalny bałagan na warszawskim lotnisku. Czytałem wcześniejsze opinie i absolutnie mam inne zdanie na ten temat. Lecieliśmy sami do Dubaju a po przesiadce do Kuala Lumpur. Samoloty zarówno tam jak i z powrotem były pełne. Warto poprosić na lotniskach o miejsca obok siebie, zdarza się inaczej. Loty są długie ale na pokładzie jest rozrywka w postaci komputera. Są nawet polskie filmy. Wylądowaliśmy w Kuala Lumpur i mieliśmy czas na odpoczynek. Można było samodzielnie , jest to bezpieczne , pójść na zapoznanie się z miastem. Hotel Holiday Express jakieś 15 minut spacerem od sławnych wież Petronas. Następnego dnia zaczęło się profesjonalne zwiedzanie. Trochę męczące ze względu na klimat tego kraju ok 34C i wilgotność 80%. Praktycznie mieliśmy cały czas piękną pogodę. Podczas zwiedzania były przerwy na lunch często w wyznaczonych restauracjach, te wliczone w cenę wycieczki. Można tez samemu cos kupić, w Malezji nie jest drogo i moc budek z jedzeniem po drodze. Ceny posiłków od 5 do 20 rygintów. Jeden rygint to mniej więcej 1 złoty. Wymieniliśmy 100 $ na osobę i to było ok 430 do 460 rygintów. Za kolorowe dolary można trochę więcej kasy otrzymać. Zwiedziliśmy wszystko zgodnie z programem i dzięki pomysłom i logistyce pilota p.Marka sporo miejsc poza programem. Dla chętnych pilot organizował poranne lub wieczorne spacery do ciekawych miejsc a wiedzą zachwycił nas uczestników wycieczki. Po zwiedzeniu Malezji udaliśmy sie na wypoczynek na wyspę Tioman. Bardzo urokliwe miejsce, tylko ze śniadaniami. Ale... można obiadokolacje wykupić w hotelu za 80 ryngitów od osoby lub wyjść przed hotel do restauracji u Chińczyka i tam zjeść za pół ceny ale nie takie znów dobre to jedzenie, przeważnie kurczaki. Są też zupy w cenie od 15 ryngitów. Jest wypożyczalnia rowerów , ba są nawet dwa tandemy. Cena za cały dzień rowerowania 60 ryngitów, po negocjacjach udało się za 40 rg czyli 40 zł. Rowerem sporo zwiedziłem , jedynie trzeba zwracać uwagę na lewostronny ruch. Obie dodatkowe wycieczki wykupiłem i bardzo się opłacało. Rafy koralowe i pływanie wraz z kolorowymi rybkami to wielka frajda. Otrzymaliśmy okulary z fajeczkami i leżąc na wodzie można było napawać sie fantastycznymi widokami podwodnego świata. Jest również basen ale z zimną wodą dlatego kąpałem się w ciepłym morzu. Mieszkaliśmy w bungalowach trochę ciasnych. Niestety mimo pachnącego wieczorem powietrza musieliśmy zamykać okna ze względu na makkaki, czychające aby cos komuś zabrać. Została tylko klima , której zaletą jest szybsze wysychanie upranych części garderoby. Na koniec został Singapur i też dzięki p. Markowi zwiedziliśmy naprawdę bardzo wiele pięknych miejsc od starej zabudowy po nowoczesne budowle. zarówno tu jak i w Kuala Lumpur uczestniczyliśmy w seansie grających fontann . Kuala Lumpur godz. 20.00 pierwszy seans i 21.00 drugi. Nie ominęliśmy też pokazu światła i dźwięku w ogrodach w Singapurze. Najtrudniejszy był ostatni dzień . O 9.00 dla chętnych pan Marek poprowadziła nas ulicami Singapuru do arabskiej dzielnicy, hinduskich i tamilskich świątyń. Następnie o 12.00 wymeldowanie z hotelu i dalsze zwiedzanie miasta już częściowo autobusem z przerwą na lunch w centrum restauracyjnym. Wymieniłem 20$ us na dwie osoby. Zjedliśmy lunch za 5$ singapurskich, kupiliśmy magnes na lodówkę i odsprzedaliśmy w kantorze 7 singapurskich dolarów. Po tej przerwie wyjazd na lotnisko i też zwiedzanie najwyższego wewnętrznego wodospadu na świecie. Uff moc atrakcji i tu bardzo komfortowe odprawy, bez stresu i długiego czekania . Posiłki w liniach Emirates są smaczne i jest wybór przynajmniej dwóch dań. Co ważne codziennie dostawaliśmy pół litrowe butelki wody mineralnej. Również w każdym hotelu czekały na nas takie same butelki z wodą.

    Zofia i Jerzy Świdnica - 03.10.2022

    34/35 uznało opinię za pomocną

  • 5.5/6

    ciekawe dwa tygodnie

    Postaram się napisać kila słów ale nie za dużo żeby nie nudzić. Impreza bardzo ciekawa i warta odbycia. Po wykonaniu programu i pobytu na Tioman, padło pytanie co było najlepsze. No i ...... każdemu podobało się coś innego. Ale każdemu się coś podobało. Objazd pokazuje trochę skrajności. Widzimy Singapur, rozwinięty i rozwijający się, z wizją przyszłości i całkiem udanymi próbami połączenia natury z betonem. Widzimy Kuala Lumpur i wybudowaną obok nową stolicę ale za chwilę znajdujemy się w dżungli. Niestety w jej pozostałościach. Ale dającym poczucie dzikości, natury. Po chwili mamy przekrój przez całą kontynentalną Malezję. no i na deser Tioman. Gdzie na szczęście brakuje dyskotek, centrów handlowych, tłumów. Trzy-cztery dni wynagradza trudy objazdu, a możliwość popłynięcia pomiędzy kilku wysepkami rekompensuje wątpliwą przyjemność około półtoragodzinnej podróży promem na Tioman. No i na deser, tuż przed odlotem lotnisko w Singapurze, a raczej jego handlowa część z wodospadem . Jest dobrze.

    Andrzej - 26.08.2019

    77/80 uznało opinię za pomocną

  • 5.5/6

    Kolejna! wycieczka życia

    Warto było czekać! To była trzecia próba wyjazdu na wycieczkę do Malezji i Singapuru (poprzednio szyki pomieszał covid, a później względy osobiste). W sierpniu 2023 udało się zrealizować plan wyjazdu. Wycieczka godna polecenia. Ciekawy, różnorodny program zrealizowany z naddatkiem. Singapur i Kuala Lumpur zachwycą wielbicieli metropolii, a pobyt w Taman Negara i na Tioman oczaruje kochających naturę. Wspaniała grupa uczestników i rewelacyjny pilot Lesław! Dobre i bardzo dobre hotele w świetnych lokalizacjach (centra miast, co dawało możliwość dodatkowej, samodzielnej eksploracji). Łyżką dziegciu był dłuuugi powrót do domu (39 godzin!). Wrażenia z wyjazdu niezapomniane i zacierają to, co chcę wyrzucić z pamięci. Polecam!

    H. KATARZYNA - 04.09.2023  | Termin pobytu: lipiec 2023

    11/11 uznało opinię za pomocną

  • 5.0/6

    „Singapur i Malezja – Azjatyckie Tygrysy z wypoczynkiem na Tioman” 22.06–06.07.2019

    Dzień 1 22.06.2019 (sobota) Zbiórkę na lotnisku w Warszawie wyznaczono nam tym razem na 20:00 (czyli trzy godziny przed planowanym odlotem). Na lotnisku zajrzałem na stanowisku Rainbow, gdzie odebrałem bilety lotnicze, a także m.in. instrukcję wypełnienia karty wjazdowej do Singapuru. Potem udałem się do stanowisk odprawy. Przeszedłem stosowne procedury związane z odprawą i oczekiwałem na wylot do Singapuru, który zaplanowano na godzinę 23:00. Nasz samolot oderwał się ostatecznie od ziemi dopiero o 23:47, gdyż wcześniej wystąpiły jakieś problemy techniczne. Lot był rejsowy, lecieliśmy samolotem Boeing 787 Dreamliner (z układem siedzeń 3+3+3) należącym do naszego narodowego przewoźnika – LOT-u. Podczas lotu mieliśmy dwa większe posiłki. Były też drobniejsze przekąski (orzeszki) i napoje podawane w trakcie lotu. Na wyposażeniu mieliśmy koc i poduszkę, a do swojej dyspozycji indywidualne centrum rozrywki z wyborem filmów, muzyki, gier, a także informacjami o locie. Z uwagi na nocną porę lotu skorzystałem z tego w bardzo niewielkim stopniu słuchając trochę muzyki i spoglądając na informacje o locie. W samolocie wręczono nam też do wypełnienia karty wjazdowe do Singapuru. Dzień 2 23.06.2019 (niedziela) Kontynuowaliśmy nasz lot. O 11:22 czasu polskiego (czyli 17:22 czasu singapurskiego) wylądowaliśmy na lotnisku Changi w Singapurze (wielokrotnie uznawanym za najlepsze na świecie). Tam musieliśmy swoje odstać w długiej kolejce do kontroli paszportowej (odebrano tam również od nas wypełnione karty wjazdowe i zeskanowano nam odciski z 2 palców). Po odebraniu bagaży przeszliśmy do wyjścia, gdzie najpierw powitał nas miejscowy przewodnik - Ethan Chan, który z kolei skierował nas do naszego polskiego przewodnika – Tomasza. Gdy już się wszyscy zebrali przeszliśmy do czekającego na nas na parkingu autokaru, którym o 19:08 ruszyliśmy w drogę do hotelu. O 19:56 dotarliśmy do hotelu „Boss” (położonego w dzielnicy arabskiej), który był pierwszym naszym miejscem zakwaterowania. Przed udaniem się do pokoju wpłaciliśmy jeszcze pilotowi obowiązkową kwotę 170 USD na bilety wstępu, przewodników itp. oraz po 45 USD od osoby na wycieczkę fakultatywną w Singapurze (nawiasem mówiąc była to cena mocno wygórowana, gdyż koszt wjazdu na punkt widokowy w hotelu Marina Bay Sands to 23 SGD, a przejazdów metrem góra kilka SGD czyli razem było to poniżej 30 dolarów singapurskich, a kurs tej waluty jest niższy od dolara amerykańskiego). Po krótkim odpoczynku o 21:00 zebraliśmy się w recepcji hotelu, aby wyruszyć na zaproponowany przez pilota spacer po dzielnicy arabskiej (Kampong Glam). Podczas niego widzieliśmy (niestety tylko z zewnątrz) m.in. 2 meczety (mniejszy Malabar i większy Sultan zbudowany w 1928 r. w stylu indosaraceńskim) oraz klimatyczne uliczki z wieloma lokalami gastronomicznymi. Ściany niektórych budynków były pokryte ładnymi muralami. Po części spaceru zrealizowanej wspólnie dostaliśmy czas wolny na indywidualną eksplorację okolicy. Do hotelu wróciliśmy już samodzielnie. Przed udaniem się do mojego pokoju hotelowego wjechałem jeszcze najpierw na IV piętro hotelu, na którym znajdował się basen i taras, z którego można było podziwiać widoki na miasto. Potem wróciłem już do mojego pokoju hotelowego (dotarłem do niego ok. 22:30), gdzie przyszedł czas na odpoczynek po męczącej podróży. Dzień 3 24.06.2019 (poniedziałek) Po śniadaniu w hotelu (ok. 7:30) wybrałem się do kantoru przy hotelu, gdzie nabyłem trochę singapurskiej waluty. Po 9-tej wyruszyliśmy całą grupą autokarem na zwiedzanie Singapuru. Najpierw podjechaliśmy do ogrodu botanicznego, Zajmuje on bardzo duży teren, my zwiedziliśmy jedynie jego część. Zaczęliśmy od Narodowego Ogrodu Orchidei (wejście do niego jest płatne, podczas naszej wizyty niestety jego część była niedostępna dla zwiedzających). Potem pospacerowaliśmy jeszcze wzdłuż doliny palm i brzegów Symphony Lake. Na wysepce znajdującej się na tym akwenie stoi scena dla orkiestry symfonicznej. Niedaleko brzegu widzieliśmy też pomnik grającego na fortepianie Chopina ze słuchającą jego muzyki George Sand. W ogrodzie botanicznym widzieliśmy oczywiście wiele pięknych roślin, a także np. liczne żółwie (w wodzie) i jednego warana. Następnie przejechaliśmy autokarem do starej dzielnicy kolonialnej. Zatrzymaliśmy się w pobliżu Padangu czyli terenów rekreacyjnych miasta położonych w centrum dzielnicy biznesowej. Tam rozpoczęliśmy dłuższy spacer, podczas którego widzieliśmy szereg ciekawych budynków i innych obiektów. Były to m.in. stary ratusz z wieżą zegarową (od 2015 mieści się w nim Galeria Narodowa), Victoria Theatre i Victoria Memorial Hall połączone w jeden kompleks. Przed ratuszem stoi pomnik Stamforda Rafflesa. Z innych obiektów, które widzieliśmy w pobliżu wspomnę jeszcze o Domu Sztuki (w dawnym budynku Parlamentu), budynku Sądu Najwyższego (w stylu neoklasycznym z ogromną kopułą), budynku Muzeum Cywilizacji Azjatyckich i o obelisku Dalhousie, który stoi niedaleko od ratusza. Upamiętnia on wizytę generalnego gubernatora Indii Jamesa Andrew Broun-Ramsay’a, brytyjskiego arystokraty, markiza Dalhousie, który przebywał w Singapurze od 17 do 19 lutego 1850 r. Obelisk postawiono w 1851 r. i był to pierwszy pomnik w Singapurze. Po dojściu do rzeki widzieliśmy też kolejny pomnik Stamforda Rafflesa, który symbolizuje miejsce jego przybycia do Singapuru. 28 stycznia 1819 r. Niedaleko od niego stoi również pomnik legendarnego księcia Palembangu – Sang Nila Utama, który wg przekazów pojawił się na tych ziemiach w 1299 r. i założył królestwo Singapuru. Spacerując dalej wzdłuż brzegu rzeki dotarliśmy do mostu Andersona. Przeszliśmy nim na drugi brzeg, przy którym stoi m.in. pomnik Josepha Conrada (Józefa Korzeniowskiego). Dalej podziemnym przejściem przedostaliśmy się już na esplanadę nad zatoką Marina, skąd mogliśmy podziwiać fascynujące widoki na otaczające zatokę wysokościowce i inne imponujące budynki. Robiliśmy to w ramach czasu wolnego, który tam dostaliśmy. Największe wrażenie robił oczywiście widok na hotel Marina Bay Sands i będący jego częścią efektowny budynek Muzeum Sztuki i Nauki (jego konstrukcja przypomina kwiat lotosu). Hotel składa się z trzech wygiętych wieżowców o wysokości ponad 190 m (ich kształt przypomina talię kart), które zostały zespolone dachem w formie statku, którego charakterystycznym elementem jest szklany basen. Nad brzegiem zatoki widzieliśmy też najbardziej znaną statuę Merliona (mitycznego stwora z głową lwa i ciałem ryby) – symbolu Singapuru. Ma ona w tym miejscu postać fontanny obficie wypluwającej wodę do zatoki Marina. Wszedłem też na most Esplanade, z którego poza widokiem wysokościowców, podziwiałem m.in. futurystyczną bryłę kompleksu Esplanada (jest to zespół hal koncertowo-teatralnych) oraz ogromny „diabelski młyn” (mierzy on 165 m wysokości). Po czasie wolnym i powrocie do autokaru przejechaliśmy następnie do dzielnicy chińskiej, gdzie zatrzymaliśmy się w pobliżu Świątyni Zęba Buddy, monumentalnej budowli zaprojektowanej w stylu inspirowanym architekturą z okresu chińskiej dynastii Tang. Pobyt w Chinatown zaczęliśmy od zwiedzenia tej świątyni. W jej wnętrzu znajduje się pochodząca z Birmy, wspomniana w nazwie relikwia. Potem dostaliśmy trochę czasu wolnego, który można było wykorzystać na jakiś posiłek czy spacer po uliczkach chińskiej dzielnicy. Potem autokarem przejechaliśmy do dzielnicy hinduskiej (Little India - Małe Indie), gdzie ponownie dostaliśmy trochę czasu wolnego na indywidualną eksplorację tej części miasta. Podczas spaceru dotarłem m.in. do hinduskiej świątyni Sri Veeramakaliamman (widziałem ją jedynie z zewnątrz). Potem ruszyliśmy w drogę powrotną do hotelu, gdzie dotarliśmy po 15-stej. Mieliśmy trochę czasu wolnego na odpoczynek. W jego ramach skorzystałem m.in. z możliwości kąpieli w hotelowym basenie. W kantorze przy hotelu nabyłem też trochę malezyjskiej waluty na najbliższe dni. O 17:45 mieliśmy zbiórkę przed udaniem się na wycieczkę fakultatywną. Pieszo dotarliśmy do stacji metra (Lavender) skąd najpierw linią zieloną (East West Line) przejechaliśmy jeden przystanek do stacji Bugis, a stamtąd następnie 2 przystanki linią niebieską (Downtown Line) do stacji Bayfront. Po opuszczeniu stacji metra dotarliśmy do hotelu Marina Bay Sands, a tam wjechaliśmy na punkt widokowy na szczycie budynku. Stamtąd podziwialiśmy wspaniałe widoki na miasto, najpierw za dnia, a potem przy zachodzącym słońcu i już po zmroku. Po zjechaniu na dół i krótkim oczekiwaniu obejrzeliśmy następnie wspaniały pokaz multimedialny typu „światło i dźwięk” nad zatoką. Po jego zakończeniu przeszliśmy na drugą stronę hotelu do ogrodów nad zatoką, gdzie obejrzeliśmy jeszcze jeden pokaz typu „światło i dźwięk”, tym razem prezentowany w scenerii ogromnych sztucznych drzew. Na tym zakończyła się wycieczka fakultatywna i większość jej uczestników wróciła z pilotem do hotelu. Ja postanowiłem się odłączyć od grupy i jeszcze trochę pospacerować po fascynujących ogrodach, których niestety nie miałem okazji pozwiedzać w ciągu dnia (o tej porze wiele atrakcji było już nieczynnych). Potem metrem wróciłem już do hotelu (w pokoju byłem kilkanaście minut po 22-giej). Dzień 4 25.06.2019 (wtorek) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu po 8:30 ruszyliśmy autokarem w drogę do Malezji. O 9:25 dotarliśmy do singapurskiego posterunku granicznego. Wysiedliśmy z autokaru bez bagaży i udaliśmy się do kontroli paszportowej, gdzie samodzielnie skanowaliśmy paszport i odcisk kciuka. Po powrocie do autokaru podjechaliśmy następnie do posterunku malezyjskiego. Dotarliśmy do niego o 9:45 i tym razem musieliśmy opuścić autokar z wszystkimi bagażami. Przeszliśmy kolejną kontrolę paszportową (tym razem dla odmiany konieczne było też zeskanowanie palców wskazujących), a po opuszczeniu posterunku załadowaliśmy się do innego autokaru, który czekał na nas po malezyjskiej stronie granicy wraz z malezyjskim przewodnikiem o pseudonimie Max. O 10:05 ruszyliśmy w dalszą drogę. Podczas niej mieliśmy jeden postój toaletowy. Po 13-stej dojechaliśmy do Malakki, jednego z najstarszych miast Malezji. Najpierw zatrzymaliśmy się przy chińskiej restauracji, w której zjedliśmy lunch. Potem podjechaliśmy w pobliże Muzeum Baba & Nyonya poświęconego kulturze Peranakan i następnie je zwiedziliśmy oprowadzani przez miejscową przewodniczkę (niestety poza pomieszczeniem przy wejściu obowiązuje w nim zakaz fotografowania). Ekspozycje znajdują się we wnętrzu zabytkowego domu, który od 1861 r. należał do zamożnego rodu Chan. Dalej ruszyliśmy na pieszy spacer po okolicy. Podczas niego zwiedziliśmy (w tym wnętrze) najpierw meczet Kampung Kling z białym minaretem i niezwykłym dachem w kształcie piramidy (przez co meczet przypomina bardziej pagodę). Świątynia powstała w połowie XVIII w. z inicjatywy indyjskich kupców i była pierwotnie drewniana. W aktualnej architekturze można się doszukać wielu kolonialnych akcentów, są np. portugalskie płytki ceramiczne i żyrandole z Wielkiej Brytanii. Potem zwiedziliśmy jeszcze (w tym wnętrze) świątynię Cheng Hoon Teng – uważaną za najstarszą chińska świątynię w Malezji. Zbudowano ją w XVII w. Jest ona poświęcona bogini miłosierdzia Guanyin. Nazwa obiektu oznacza dosłownie „świątynię zielonej chmury”. Obrządki odprawiają tam wyznawcy buddyzmu, konfucjanizmu i taoizmu. Następnie doszliśmy do miejsca, w którym zasiedliśmy na dość nietypowych rikszach (mocno kiczowatych, bardzo kolorowych, z mnóstwem różnych zdobień), którymi podwieziono nas w pobliże Muzeum Morskiego. Jest ono ulokowane w replice XVI-wiecznego portugalskiego statku „Flor de la Mar". Był on częścią floty morskiej, która w tamtych czasach dobiła do wybrzeży indyjskiego Goa, a następnie do Malakki. W 1511 r. statek zatonął u wybrzeży Indonezji. Wystawy w muzeum nawiązują do kupieckich tradycji miasta - można tam zobaczyć np. kolekcję porcelany czy tekstyliów przywożonych z dalekich lądów. Po zwiedzeniu muzeum przeszliśmy do placu Holenderskiego (zwanego również Czerwonym ze względu na kolor otaczających go budynków), głównego placu kolonialnej Malakki. Tam widzieliśmy (wszystko tylko z zewnątrz) m.in. ratusz z czasów panowania holenderskiego – Stadhuys (obecnie mieści się w nim Muzeum Historyczne i Etnograficzne), XVIII-wieczny holenderski kościół Chrystusa (potem zamieniono go na zbór anglikański), wieżę zegarową Tan Beng Sweei (wybudowano ją pod koniec XIX w. ku pamięci kupca, który słynął z filantropii) oraz fontannę królowej Victorii (zbudowano ją na początku XX w. dla uczczenia 60-leca rządów królowej). Następnie wdrapaliśmy się na pobliskie wzgórze i zwiedziliśmy ruiny stojącego na nim kościoła św. Pawła. Wybudowano go w epoce panowania portugalskiego, jest jedną z najstarszych świątyń w południowo-wschodniej Azji. W pierwszych dekadach XVI w. miała ona formę niewielkiej kaplicy poświęconej Matce Boskiej, którą później rozbudowano dodając kolejne piętro oraz dzwonnicę. Aktywnie udzielał się przy tym św. Franciszek Ksawery. Ze wzgórza roztaczają się widoki na miasto. Po zejściu na dół z innej strony wzgórza, obejrzeliśmy jeszcze Porta de Santiago - bramę pozostałą po szesnastowiecznej fortecy portugalskiej. Znajdujące się na niej płaskorzeźby nawiązują do przejęcia kompleksu przez Holendrów. Jest tam m.in. data jego renowacji (1670) i logo Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. W pobliżu bramy widzieliśmy jeszcze Memoriał Niepodległości Malezji. To ładna kolonialna willa (zbudowana w 1912 r.), w której obecnie mieści się muzeum (utworzono je w 1985 r.) upamiętniające proklamację niepodległości Malezji. Potem wróciliśmy do autokaru, którym podjechaliśmy do hotelu „IBIS” (dotarliśmy do niego trochę po 18-stej). Wkrótce po zakwaterowaniu skorzystałem z możliwości kąpieli w hotelowym basenie. Potem wybrałem się na wieczorny spacer po mieście, które ładnie oświetlone, prezentowało się nawet ładniej niż w dzień. Podczas spaceru minąłem m.in. katolicki kościół pw. św. Franciszka Ksawerego, a dalej szedłem wzdłuż brzegu rzeki Malakka z klimatycznymi restauracjami i domami pokrytymi ładnymi muralami. Było to jeszcze ładnie podświetlone (w tym także niektóre drzewa), co stwarzało magiczny klimat. Doszedłem do Placu Czerwonego i po przejściu mostem na drugą stronę rzeki pospacerowałem jeszcze Jonker Street (jest to główna ulica Chinatown) z licznymi galeriami, sklepikami i restauracjami. W jednej z nich (Vinyl Cafe z muzyką na żywo) zjadłem kolację. Spróbowałem miejscowej specjalności w postaci zupy laksa. Potem wróciłem już do hotelu. Dzień 5 26.06.2019 (środa) Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu około 8-smej wyruszyliśmy (przy ulewnym deszczu) autokarem w dalszą drogę. Podczas niej mieliśmy jeden postój toaletowy. Dotarliśmy (po 10-tej) następnie do miasta Putrajaya będącego nowym centrum administracyjnym Malezji (w 1999 r. przeniesiono do niego większość najważniejszych budynków administracji państwowej). Jest to nowoczesne, wręcz futurystyczne miasto założone w latach 90-tych zgodnie z planami przeniesienia siedziby rządu z Kuala Lumpur. Tamtejsze gmachy łączą elementy tradycyjnej architektury malajskiej z futurystyczną formą architektoniczną, co daje ciekawy efekt. Najpierw wjechaliśmy na wzgórze, na którego szczycie zlokalizowano duże Centrum Kongresowe. Jego kształt nawiązuje do pending perak – klamry tradycyjnego pasa noszonego przez króla Malezji. Ze wzgórza roztaczały się piękne widoki na miasto i to głównie dla nich się tam znaleźliśmy. Następnie zjechaliśmy do głównego placu miasta i zwiedziliśmy stojący przy nim meczet Putra. Jego wnętrze może pomieścić do 15 tys. wiernych, a minaret o wysokości 116 m należy do najwyższych w regionie. Z placu z pewnego oddalenia widzieliśmy też imponujący pałacowy budynek (Perdana Putra) będący siedzibą premiera Malezji. Ten gmach z centralnie osadzoną kopułą wykazuje cechy neoklasycyzmu (np. symetrycznie rozmieszczone kolumny). Na placu była też możliwość zrobienia pamiątkowego zdjęcia z ogromnym napisem z nazwą miasta. Potem ruszyliśmy dalej. Mieliśmy najpierw jeden postój toaletowy, a potem (po 14-stej) zatrzymaliśmy się na lunch w restauracji Caribou Cafe. Po posiłku ruszyliśmy dalej. Po 16-stej zatrzymaliśmy się przy jakimś hipermarkecie, gdzie mieliśmy możliwość dokonania zakupów. Po zakupach ruszyliśmy dalej i w okolicach 17-stej zatrzymaliśmy się przy plantacji palm olejowych i znajdującej się przy niej fabryce oleju palmowego. Po krótkim spacerze ruszyliśmy dalej autokarem. Po 18-stej dotarliśmy do hotelu Xcape Resort w miejscowości Kuala Tahan leżącej na obrzeżach parku narodowego (Taman Negara). O 19:30 mieliśmy w hotelu kolację, a na 20:30 wyznaczono zbiórkę przed wyjściem na nocny trekking po dżungli (w towarzystwie miejscowych przewodników). Pieszo doszliśmy do przystani, skąd łodzią przeprawiliśmy się na drugi brzeg rzeki Tembeling. Tam podzieleni na trzy mniejsze grupy ruszyliśmy z przewodnikami na spacer po dżungli. Droga wiodła po drewnianych pomostach. Przewodnicy pokazywali nam różne rośliny i zwierzęta (głównie owady). Widzieliśmy m.in. patyczaki, pająki, pasikoniki, ogromne mrówki czy skorpiona. Po spacerze wróciliśmy do przystani i przeprawiliśmy się ponownie przez rzeką, a następnie pieszo wróciliśmy do hotelu. Dotarliśmy do niego o 22:40. Dzień 6 27.06.2019 (czwartek) Po śniadaniu w hotelu o 9:00 mieliśmy zbiórkę w recepcji przed wyjściem na trekking do dżungli. Znaną nam już trasą pieszo doszliśmy do przystani, a stamtąd przeprawiliśmy się łodzią na drugi brzeg rzeki Tembeling. Po przeprawie ruszyliśmy na dość wyczerpujący (z uwagi na gorąco i wysoką wilgotność) trekking po dżungli, w czasie którego, prowadzeni przez miejscowych przewodników, wspinaliśmy się na wzgórze Terisek (344 m n.p.m.), z którego rozciąga się panorama dzikich lasów deszczowych. Taman Negara jest siedliskiem egzotycznej fauny i flory. Ekosystem lasu równikowego jest unikatowy i niespotykany w innych strefach klimatycznych. Poszycie leśne jest tam bardzo gęste i składa się głównie z drzew dwuskrzydlcowatych m.in. z rodzajów Shorea i Neobalanocarpus. Pierwsze z nich to charakterystyczne dla krajobrazów dżungli masywnie osadzone drzewa otoczone siecią oplatających je korzeni. Drugie są natomiast smukłe i osiągają rekordowe wysokości (ponad 80 m). Dolne warstwy roślinności to przede wszystkim różne odmiany mchów, paproci, palm i wijących się ku górze lian. Podczas naszego trekkingu zatrzymywaliśmy się przy rozmaitych roślinach, o których opowiadali nam przewodnicy. Spotkaliśmy też małpy. Po wspięciu się na szczyt wzgórza podziwialiśmy widoki na pokrytą zieloną dżunglą okolicę. Potem schodziliśmy w dół, przy czym poza początkowym odcinkiem, robiliśmy to inną trasą. Minęliśmy m.in. Canopy Walkway czyli długi (450 m) most wiszący pośród koron drzew na wysokości ok. 50 metrów nad ziemią. Niestety był on zamknięty dla zwiedzających z powodu trwającego od grudnia 2018 r. remontu. Nie mogliśmy zatem skorzystać z tej atrakcji. W końcu dotarliśmy do brzegu rzeki Tembeling (w innym miejscu niż przy starcie trekkingu), gdzie czekały na nas łodzie, którymi podpłynęliśmy do małej wioski plemienia Bateków (z ludu Orang Asli, rdzennych mieszkańców Półwyspu Malajskiego). Przedstawiciele starszyzny zaprezentowali nam jak rozpalić szybko ogień bez użycia zapałek i jak strzelać z długiej dmuchawki (mniejsze dmuchawki można tam było kupić na pamiątkę). Można też było obejrzeć chaty, w których mieszkają tubylcy. Po wizycie w wiosce zeszliśmy ponownie do łodzi, którymi popłynęliśmy do przystani w Kuala Tahan, a stamtąd pieszo wróciliśmy do hotelu (dotarliśmy do niego po 13-stej). W hotelu zjedliśmy lunch, a potem mieliśmy trochę czasu na odpoczynek, który ja wykorzystałem m.in. na kąpiel w hotelowym basenie. O 15:00 mieliśmy zbiórkę przed kolejną wyprawą. Tym razem do przystani zostaliśmy podwiezieni „na pace”. Tam wsiedliśmy do łodzi. W przeciwieństwie do tych, którymi pływaliśmy poprzednio, te były mniejsze (poza 2 osobami obsługi wchodziły do nich po 4 osoby) i bez dachu. To zapewne dlatego, żeby nie osiąść na mieliźnie, bo popłynęliśmy tym razem rzeką Tahan będącą niewielkim dopływem rzeki Tembeling. Rejs pośród zielonej dżungli (z wieloma pięknie ukwieconymi drzewami) był bardzo przyjemny. W pewnym momencie dobiliśmy do brzegu i w dalszą drogę ruszyliśmy pieszo. Droga tym razem nie prowadziła po żadnych podestach, tylko po ziemi z licznymi nierównościami i przeszkodami, więc trzeba było na niej uważać, aby nie doznać jakiejś kontuzji. W końcu dotarliśmy do Lata Berkoh czyli serii malowniczych kaskad na rzece Tahan w środku gęstej dżungli. Tam mieliśmy trochę czasu wolnego, gdzie chętni (ja się do nich zaliczałem) mogli skorzystać z orzeźwiającej kąpieli w rzece. Potem pieszo wróciliśmy do łodzi, a nimi popłynęliśmy z powrotem do przystani w Kuala Tahan. Stamtąd pieszo wróciliśmy do hotelu (byliśmy w nim przed 18-stą). Ponownie skorzystałem z możliwości kąpieli w hotelowym basenie, a o 19:00 mieliśmy jeszcze w hotelu kolację. Dzień 7 28.06.2019 (piątek) Po śniadaniu w hotelu wykwaterowaliśmy się i zapakowaliśmy bagaże do autokaru, a sami pieszo (niektórzy pojechali też „na pace”) ponownie dotarliśmy do przystani. Tam wsiedliśmy do trzech łodzi (tym razem z dachem, mieszczących po kilkanaście osób), którymi ruszyliśmy w dłuższy rejs po rzece Tembeling. Podczas rejsu ponownie podziwialiśmy widoki parku narodowego z bujnymi lasami deszczowymi. Od czasu do czasu pojawiały się też jakieś wioski. Widzieliśmy także stada bawołów. Z uwagi na miejscami bardzo niski poziom wody w rzece, zdarzały się nam nieprzewidziane postoje, gdy któraś z łodzi utknęła na mieliźnie. Sami prowadzący łodzie nie dawali rady ściągnąć łodzi z mielizny, więc była potrzebna pomoc uczestników, z których niektórzy wychodzili z łodzi i pomagali w ich przesunięciu. Po ponad 2-godzinnym rejsie ok. 10:30 dobiliśmy do przystani w Kuala Tembeling. Tam czekał na nas autokar, którym po załatwieniu spraw toaletowych, ruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku Gór Camerona, najwyżej położonego regionu Malezji (do 1500 m n.p.m.). Nazwę swą góry te zawdzięczają badaczowi Williamowi Cameronowi, który był twórcą pierwszej mapy tego terenu, a jego badania przyczyniły się do rozwoju rolnictwa. W trakcie jazdy mieliśmy jeszcze jeden postój toaletowy. W okolicach 14-stej dotarliśmy do miejscowości Tanah Rata. Tam najpierw zatrzymaliśmy się przy jednej z restauracji i zjedliśmy w niej lunch. Potem udaliśmy się już do usytuowanego na wzgórzu hotelu „Heritage” (też w Tanah Rata), gdzie się zakwaterowaliśmy. W międzyczasie osoby chętne dokonały wpłaty w wysokości 100 RM (ringgitów) na osobę za wycieczkę fakultatywną do Mossy Forest (niezwykłego lasu porośniętego mchami). O 15:30 mieliśmy zbiórkę przed wyjazdem na wycieczkę fakultatywną. Tym razem jechaliśmy nie autokarem, ale kilkuosobowymi jeepami (duży autobus nie zdołałby dojechać do miejsca docelowego). Zanim dotarliśmy do samego lasu zatrzymaliśmy się jeszcze wcześniej i odbyliśmy spacer z miejscowym przewodnikiem, podczas którego pokazywał nam różne miejscowe rośliny (m.in. owadożerne dzbaneczniki) i o nich opowiadał. Potem podjechaliśmy już jeepami do wejścia do Mossy Forest i ruszyliśmy na jego zwiedzanie. Wytyczono tam wznoszącą się w górę (biegnie ona w kierunku szczytu Aras Ketinggiam na wysokości 2000 m n.p.m.) drogę po drewnianych pomostach. Biegła ona w niesamowitej scenerii pokrytych mchami drzew. Mech jest tam w ogóle wszechobecny: w ściółce, na kamieniach, na drzewach. Wzrastaniu mchów sprzyja tam bardzo duża wilgotność (las często znajduje się w chmurach lub we mgle). Widzieliśmy tam też wiele dzbaneczników i innych kwiatów. Na trasie były też platformy widokowe, na które można się było wspiąć, aby podziwiać piękne widoki na pokryte soczystą zielenią górskie okolice. Po zwiedzeniu lasu zeszliśmy na dół i jeepami ruszyliśmy w drogę powrotną. Mieliśmy jeszcze najpierw krótki postój przy malowniczych polach herbacianych (na zrobienie zdjęć) i dłuższy przy miejskim targowisku (na zrobienie ewentualnych zakupów). Potem chętni mogli jeszcze pozostać w mieście (i wrócić do hotelu we własnym zakresie), a pozostali (w tym ja) zostali odwiezieni jeepami do hotelu (dotarliśmy do niego po 19-stej). Przed udaniem się do pokoju wdrapałem się jeszcze na jedną z hotelowych wież widokowych, skąd można było podziwiać widoki okolicy. Potem wróciłem już do pokoju hotelowego. Dzień 8 29.06.2019 (sobota) Po śniadaniu w hotelu wykwaterowaliśmy się z pokojów i zapakowaliśmy bagaże do naszego autokaru. Tymczasem przyjechały po nas 2 „gimbusy” (autobusy szkolne), którymi po 8:30 wyruszyliśmy w drogę na plantację herbaty. Nasz duży autokar nie byłby w stanie tam dojechać, gdyż spora część drogi była bardzo wąska i kręta. Podczas jazdy podziwialiśmy m.in. piękne widoki na wzgórza z soczyście zielonymi polami herbacianymi. W końcu dojechaliśmy do plantacji i fabryki herbaty firmy BOH (jednego z dwóch miejscowych potentatów herbacianych). Najpierw wspólnie zwiedziliśmy fabrykę poznając kolejne etapy produkcji herbaty, a potem mieliśmy ok. godziny czasu wolnego. Można było podczas niego popróbować miejscowej herbaty, dokonać jej zakupów w firmowym sklepie czy pospacerować po okolicy podziwiając piękne widoki. Po czasie wolnym ponownie wsiedliśmy do „gimbusów”, którymi ruszyliśmy w drogę powrotną. Mieliśmy jeden krótki postój przy polach herbacianych, gdzie była kolejna okazja do zrobienia atrakcyjnych zdjęć. Potem „gimbusami” podjechaliśmy pod farmę pszczół (ogólnie w tych okolicach jest dużo pszczelich farm, podobnie jak i plantacji truskawek), gdzie z nich ostatecznie wysiedliśmy. Już naszym autokarem podjechaliśmy do pobliskiej farmy motyli i następnie ją zwiedziliśmy. Poza mnóstwem motyli było tam sporo innych zwierząt (m.in. różne owady – w tym ogromne chrząszcze, skorpiony, kameleony, żaby, króliki, jakieś ptaki czy też oryginalny biały jeż), a także mnóstwo pięknych kwiatów. Ogólnie było to bardzo urokliwe miejsce. Po półgodzinnym jego zwiedzaniu o 12-stej ruszyliśmy dalej. Po kilkunastu minutach zatrzymaliśmy się przy restauracji, w której zjedliśmy lunch w ładnej scenerii (na tarasie z widokiem na pole golfowe). Krótko przed 13-stą ruszyliśmy w drogę do Kuala Lumpur. Po drodze mieliśmy krótki postój przy straganach oferujących m.in. miejscowy miód. Potem był jeszcze jeden postój toaletowy. Niewiele przed 17-stą dotarliśmy w okolice Petronas Twin Towers w Kuala Lumpur. W latach 1998-2004 bliźniacze wieże były najwyższym wieżowcem na świecie (mają 452 m wysokości). Przy budowie wież pracowało do siedmiu tysięcy robotników jednocześnie, którzy zużyli 160 tys. m³ betonu, 77 tys. m³ nierdzewnej stali, 208 pali długości 208 m każdy, pokrytych płytą żelbetową o grubości 4,5 m. Budynki posiadają łącznie 65 tys. m² szyb, co daje liczbę 32 000 okien. Wieża nr 1 jest siedzibą firmy Petronas (malezyjskiego odpowiednika naszego Orlenu), a w wieży nr 2 biura wynajmują inne znane koncerny. Przekrój wież ma kształt muzułmańskiego symbolu Rub eel Hizb – dwóch nakładających się na siebie kwadratów. Po opuszczeniu autokaru ostatnie metry pokonywaliśmy biegiem, aby zdążyć na wjazd na punkty widokowe w Petronas Twin Towers (zakupione dla nas wcześniej bilety były na godzinę 17:00 i 17:15 – grupa musiała się podzielić i wjeżdżać dwuetapowo). Jakoś cudem zdążyliśmy i najpierw wjechaliśmy na poziom (obejmuje on 41 i 42 piętro budynku na wysokości ok. 170 m), na którym znajduje się łącznik (Skybridge) spinający bliźniacze wieże. Z przeszklonego łącznika (długości 58 m) podziwialiśmy widoki na miasto. Potem wjechaliśmy jeszcze wyżej (na 86 piętro, na wysokości 370 m), gdzie w wieży nr 2 znajduje się kolejny punkt widokowy (Observation Deck). Stamtąd widoki były jeszcze bardziej oszałamiające i można było również patrzeć na drugą z wież. Dodam, że było też widać hotel, w którym potem zostaliśmy zakwaterowani. Po zjechaniu na dół, w oczekiwaniu na drugą część grupy, wymieniłem kolejną porcję waluty w miejscowym kantorze. Potem ruszyliśmy już autokarem do hotelu „IBIS KLCC”. Dotarliśmy do niego przed 19-stą i się w nim zakwaterowaliśmy. Pilot zaproponował chętnym wspólne wyjście na wieczorny pokaz „światło i dźwięk” pod Petronas Twin Towers (odbywał się od 20:00), wyznaczając zbiórkę na 19:45. Ponieważ nasz hotel znajdował się w bliskiej odległości od bliźniaczych wież i nie stanowiło problemu dojście do nich samemu, ja już wcześniej wybrałem się w te okolice, żeby sobie jeszcze na spokojnie wszystko pooglądać. Po małym zwiedzaniu obejrzałem też wspomniany wcześniej pokaz „światło i dźwięk” (był znacznie mniej efektowny niż te oglądane w Singapurze). Potem pokręciłem się jeszcze trochę po ogromnym centrum handlowym Suria KLCC we wnętrzach Petronas Twin Towers i następnie wróciłem do hotelu. Nie wróciłem jednak od razu do pokoju, tylko wjechałem na 31 piętro hotelu, aby obejrzeć usytuowany na nim basen typu Infinity i zobaczyć jakie się stamtąd roztaczają widoki (okazały się warte uwagi). Ten typ basenu jest realizacją koncepcji niecki z tzw. negatywną lub bezkresną krawędzią (ang. infinity edge). Brak widocznej krawędzi niecki ma wywoływać wrażenie, że woda rozpływa się na horyzoncie, wylewa się w przestrzeń lub też rozciąga się w nieskończoność. Ponieważ basen wciąż był czynny (do 22:00) szybko zjechałem do pokoju i po przebraniu się w strój kąpielowy, wróciłem na górę i skorzystałem z możliwości kąpieli w basenie. Okazało się, że po wejściu do basenu uzyskuje się także możliwość podziwiania z oddali Petonas Twin Towers. Po skończeniu kąpieli w basenie wróciłem do pokoju. Dzień 9 30.06.2019 (niedziela) Po śniadaniu w hotelu wjechałem ponownie na 31 piętro, gdzie ponownie zażyłem kąpieli w basenie, a przy okazji zrobiłem dzienną sesję zdjęciową z widokiem na Petronas Twin Towers i inne obiekty. Zbiórkę przed wyjazdem na zwiedzanie wyznaczono nam tym razem na 9:00. Podjechał po nas kolejny autokar i ruszyliśmy najpierw na obrzeża Kuala Lumpur do jaskiń Batu (dojechaliśmy do nich przed 9:30), które są miejscem świętym dla hinduistów. Można tam podziwiać rozmaite wapienne formacje oraz obserwować wiernych w czasie modlitw. Jaskinie Batu są formacjami krasowymi, które powstały ok. 400 mln lat temu w potężnym wapiennym wzgórzu. Pod koniec XIX w. K. Thamboosamy Pillay (znany przedsiębiorca oraz działacz ze wspólnoty z Subkontynentu indyjskiego) zauważył, że wejście do jednej z nich przypomina kształtem vel – włócznię będącą atrybutem hinduskiego boga wojny Murugana. Nakazał więc wybudować tam świątynię poświęconą wspomnianemu bóstwu i od tej pory miejsce to stało się popularnym celem pielgrzymek wyznawców boga wojny. Od 1892 r. regularnie i hucznie obchodzi się tam festiwal Thaipusam. Do najbardziej znanej Jaskini Świątynnej dostaliśmy się po długich (liczących 272 stopnie), kolorowo pomalowanych schodach. Przed schodami stoi największy na świecie posąg Murugana (ma 43 m wysokości). Odsłonięto go właśnie w ramach obchodów wspomnianego święta w 2006 r. We wnętrzu jaskini są ołtarze poświęcone różnym hinduskim bóstwom, a przy niektórych z nich codziennie odprawiana jest pudża. Jest tam również sporo małp (makaków) czyhających na smakołyki i inne przedmioty noszone przez pielgrzymów i turystów. Na indywidualne zwiedzanie jaskiń dostaliśmy czas wolny do 10:30. Potem autokarem wróciliśmy do Kuala Lumpur. Najpierw podjechaliśmy pod Pałac Królewski (Istana Negara), na który mogliśmy spojrzeć jedynie z zewnątrz. Przed pałacem można było sfotografować strażników (konnych i pieszych) w ładnych mundurach. Następnie podjechaliśmy do wytwórni batiku, w której zaprezentowano nam kolejne fazy powstawania batiku, a potem była możliwość pooglądania różnych wyrobów i ewentualnego dokonania zakupów. Potem podjechaliśmy do hinduskiej restauracji 7/NINE, w której zjedliśmy bardzo smaczny lunch. Po posiłku pojechaliśmy do postmodernistycznego Meczetu Narodowego (Masjid Negara), który niestety mogliśmy obejrzeć jedynie z zewnątrz. Zbudowano go w 1965 r., może pomieścić do 15 tys. wiernych. Bryła świątyni stanowi połączenie architektury współczesnej z tradycyjnymi elementami tradycji islamu. Minaret meczetu ma 73 m wysokości, a jego główna kopuła ma formę spiczastego parasola. Następnie autokarem dotarliśmy do Placu Niepodległości (Merdeka), gdzie na dłużej opuściliśmy autokar. Tam najpierw odwiedziliśmy Centrum Planowania Miasta (Kuala Lumpur City Gallery), gdzie m.in. można było obejrzeć makiety różnych budynków, a także imponującą rozmiarami szczegółową makietę całego miasta. Przy niej prezentowano również krótki pokaz multimedialny, podczas którego przekazywano różne ciekawe informacje o mieście. Potem powróciliśmy na Plac Merdeka. To ważne miejsce dla malezyjskiej państwowości. Właśnie w tym miejscu w 1957 r. oficjalnie ogłoszono wyzwolenie kraju spod kolonialnego jarzma. Wcześniej siedzibę miał tam brytyjski klub towarzyski, a okoliczna przestrzeń służyła do rozgrywek krykieta. Dziś na placu stoi bardzo wysoki maszt (ma 95 m wysokość i należy do najwyższych na świecie) z malezyjską flagą na szczycie. Zerknęliśmy też na otoczenie placu, w którym wyróżniał się pałac sułtana Abdula Samada - zbudowany (w 1897 r.) w mauretańskim stylu z wieżą zegarową. Pod koniec XIX w. służył Brytyjczykom jako administracyjne centrum miasta. Z placu ruszyliśmy na pieszy spacer po mieście. Najpierw dotarliśmy do stojącego przy zbiegu dwóch rzek (Klang i Gombak) meczetu Jamek. Widzieliśmy go jednak tylko z zewnątrz z pewnego oddalenia. Świątynię oddano do użytku w 1909 r. (jest to najstarszy meczet w mieście). Posiada trzy kopuły (najwyższa z nich ma 23 m) oraz dwa główne minarety, a styl całej konstrukcji określany jest jako mauretański. Następnie minęliśmy dawny plac targowy (obecnie otoczony nowoczesnymi budynkami) i dotarliśmy do dzielnicy chińskiej. Przeszliśmy tam tętniącym życiem deptakiem (Petaling Street). Jest on zakryty dachem, pod którym wiszą czerwone lampiony. Wokół są oczywiście sklepy z mnóstwem różnych towarów. Potem dotarliśmy do największej i najstarszej (zbudowano ją w 1873 r.) świątyni hinduistycznej w mieście - Sri Mahamariamman. Zwiedziliśmy również jej bogato zdobione, kolorowe wnętrza. Podczas hinduskiego święta Thaipusam właśnie z tego miejsca rozpoczyna się pielgrzymka do jaskiń Batu, a setki tysięcy wiernych biorą udział w ceremonii, w której wielki rydwan przechowywany w świątyni powoli rusza w drogę z posągiem boga Murugana. W świątyni czci się boginię Mariamman, patronkę Tamilów podczas zamorskich podróży. Należąca do świątyni wieża gopuram (wysokości 23 m) widoczna jest z daleka, a zdobią ją postacie z hinduskiego panteonu. Dalej minęliśmy jeszcze taoistyczną świątynię Guan Di, ale na nią rzuciliśmy okiem jedynie z zewnątrz. Jest ona pomalowana na czerwono, a poświęcono ją bogowi wojny Gardi. W końcu dotarliśmy do Central Market. To duży niebieski budynek w stylu art deco mieszczący wewnątrz największy wybór sklepów z pamiątkami w całym mieście. Targowisko w tym miejscu funkcjonuje od 1888 r., a aktualny budynek został wybudowany w 1937 r. Dostaliśmy tam godzinę czasu wolnego (do 17:00) na pooglądanie towarów i ewentualne zakupy. Potem doszliśmy już do autokaru, którym wróciliśmy do hotelu (byliśmy w nim o 17:20). Potem mieliśmy czas wolny. Chętni mogli się wybrać na wycieczkę fakultatywną w postaci uroczystej kolacji w malezyjskiej restauracji, wraz z pokazami tańców z różnych regionów Malezji. Ja z tego nie skorzystałem, wybrałem się za to indywidualnie do wieży telewizyjnej Menara KL (ma ona łącznie 421 m wysokości i jest siódmą pod względem wysokości wieżą telewizyjną na świecie). Dotarłem w jej pobliże piechotą (po drodze podziwiałem różne futurystyczne wysokościowce na trasie mojego przemarszu), na samo wzgórze, na którym stoi wieża, podjechałem bezpłatnym busem, który akurat się tam pojawił. Zakupiłem bilet za 99 RM i po dłuższym oczekiwaniu wjechałem na tzw. Sky Deck czyli otwarty taras widokowy (usytuowany 300 m nad ziemią), z którego mogłem podziwiać wspaniałe widoki na miasto, najpierw w świetle dziennym, a potem po zmroku. W ramach ceny biletu teoretycznie mogłem wejść również do tzw. Sky Box czyli wysuniętej szklanej platformy ze szklaną podłogą. Z uwagi na bardzo długi czas oczekiwania, ostatecznie zrezygnowałem z tej atrakcji. Darowałem sobie już również wizytę (do niej też mnie uprawniał zakupiony bilet) w Observation Deck czyli niżej położonym (na wysokości 276 m) i w całości oszklonym punkcie widokowym. Po zjechaniu w dół ruszyłem pieszo do hotelu. Tym razem poszedłem trochę inną trasą. Po drodze podziwiałem wysokie budynki tym razem w wieczornej scenerii. Minąłem też po raz kolejny Petronas Twin Towers. W hotelowym pokoju zameldowałem się ostatecznie przed 21-szą. Dzień 10 01.07.2019 (poniedziałek) Zbiórkę tego dnia wyznaczono nam na 6:00, nie było zatem czasu na normalne śniadanie w hotelu. Po wykwaterowaniu dostaliśmy w recepcji „suchy prowiant” na drogę i ruszyliśmy autokarem w kierunku miasta Mersing. Po drodze mieliśmy jeszcze 2 postoje toaletowe. O 11:23 zatrzymaliśmy się w pobliżu portu w Mersing. Ponieważ prom na Tioman miał odpłynąć o 12:30, dostaliśmy jeszcze trochę czasu wolnego, podczas którego była okazja, aby we własnym zakresie spożyć jakiś posiłek. Potem autokar podwiózł nas jeszcze kawałek do portu. Tam wyjęliśmy wszystkie bagaże i załadowaliśmy się na prom. Wyruszył punktualnie, zanim dopłynęliśmy do punktu docelowego (Tekek – stolicy wyspy Tioman) nasz prom zatrzymał się wcześniej jeszcze w 2 innych miejscach na wyspie Tioman. Do przystani w Tekek ostatecznie dobiliśmy o 14:43. Po wyjściu z promu czekaliśmy na wyładunek bagaży przez obsługę promu. Potem z bagażami przeszliśmy do miejsca, w którym czekał na nas transport z hotelu. Był on zbyt mało pojemny, abyśmy wszyscy zabrali się wraz z bagażami jednym kursem, więc grupa musiała się podzielić i w częściach docierać na miejsce. Ja do recepcji hotelu „Berjaya Tioman Resort & Spa” dotarłem ostatecznie o 15:24. Po zakwaterowaniu skorzystałem z możliwości kąpieli w hotelowym basenie i jacuzzi. Trochę poleżakowałem. Zamoczyłem też po raz pierwszy nogi (akurat był odpływ, więc całościową kąpiel trzeba było odłożyć do następnego dnia) w wodach Morza Południowochińskiego. Wieczorem wybrałem się na kolację do malajskiej restauracji „Delima” znajdującej się tuż przy wjeździe do naszego hotelu. Dzień 11-13 02-04.07.2019 (wtorek – czwartek) To były dni błogiego wypoczynku. Leżakowałem na piaszczystej plaży nad Morzem Południowochińskim, kąpałem się w morzu (to tylko w godzinach przedpołudniowych, kiedy był przypływ), hotelowym basenie i jacuzzi, spacerowałem wzdłuż brzegu morza i po bardzo rozległym terenie naszego hotelu, podziwiałem piękne zachody słońca. W hotelu w cenie mieliśmy tylko śniadania, na inne posiłki chodziłem do wspomnianej wcześniej malajskiej restauracji „Delima”. Podjąłem także próbę odbycia wycieczki fakultatywnej (w cenie 35 USD) w postaci rejsu wokół wyspy (z kilkoma przystankami po drodze). Niestety z uwagi na panujące warunki atmosferyczne i wysokie fale, została ona decyzją pilota (bojącego się o bezpieczeństwo i zdrowie uczestników) przerwana po pokonaniu niewielkiego odcinka trasy i nie została już powtórzona. Dzień 14 05.07.2019 (piątek) Tradycyjnie zjedliśmy śniadanie w hotelu, wykwaterować musieliśmy się do 10:30, gdyż na tę godzinę wyznaczono zbiórkę przed odjazdem. W dwóch turach zostaliśmy przewiezieni hotelowym transportem do portu w Tekek, a tam czekaliśmy na prom, który wg pierwotnego planu miał odpłynąć o 11:30. Jakoś się to jednak wszystko przesunęło i po załadowaniu się na prom odpłynęliśmy dopiero o 12:00. Tym razem nie mieliśmy żadnych dodatkowych przystanków na Tioman i popłynęliśmy bezpośrednio do Mersing. W porcie w Mersing byliśmy ok. 13:50. Tam czekał na nas kolejny autokar i kolejny miejscowy przewodnik (Christopher). Załadowaliśmy bagaże do autokaru i mieliśmy jeszcze trochę czasu wolnego na zjedzenie posiłku we własnym zakresie. O 15:22 ruszyliśmy autokarem w drogę do Singapuru. W trakcie jazdy dostaliśmy od pilota do wypełnienia karty wjazdowe do Singapuru. O 17:45 dojechaliśmy do malezyjskiego posterunku granicznego. Tam wysiedliśmy bez bagaży, aby przejść kontrolę paszportową. Zeskanowano nam też odciski palców wskazujących. Następnie wróciliśmy do autokaru, którym podjechaliśmy z kolei do singapurskiego posterunku granicznego (dotarliśmy do niego kilka minut po 18-stej). Tam już musieliśmy wysiadać z wszystkimi bagażami, które również zostały poddane kontroli. Tradycyjnie skontrolowano też nasze paszporty i pobrano odciski palców (tym razem kciuków). Po przejściu kontroli okazało się, że w autokarze, którym jechaliśmy, zepsuła się klimatyzacja i niestety musimy czekać na podstawienie autokaru zastępczego. Ostatecznie odjechaliśmy z granicy kolejnym autokarem o 19:38. Po drodze dołączył do nas jeszcze singapurski przewodnik Dennis (malezyjski przewodnik opuścił nas na granicy). O 20:40 dotarliśmy do singapurskiego lotniska Changi. Po odprawie bagażowej, prowadzeni przez pilota (który nawiasem mówiąc nie wracał z nami do Polski), dotarliśmy do najnowszej atrakcji lotniska Changi zwanej Jewel (Klejnot). Miejsce to łączy cechy terminala, centrum handlowego, przestrzeni konferencyjno-rozrywkowej i niezwykłego ogrodu. Najbardziej spektakularnym elementem tego obiektu (w postaci ogromnej kopuły) jest gigantyczny wodospad w samym centrum Klejnotu. Oświetlany różnokolorowym światłem, jest on też miejscem pokazów multimedialnych i najwyższym na świecie krytym wodospadem. Jewel ma 10 pięter, z czego wodospad zajmuje 7 z nich. Pięć poziomów zbudowanych jest nad ziemią, a pięć pod. Dach Klejnotu waży 3500 ton, a mimo tego nie opiera się na żadnych tradycyjnych kolumnach. Zdążyliśmy się załapać na jeden ze wspomnianych pokazów multimedialnych przy wodospadzie. Potem przeszliśmy już do strefy lotniska dostępnej jedynie dla pasażerów. Było w niej oczywiście mnóstwo sklepów, ale także np. cudowny ogród orchidei, który zdążyliśmy jeszcze obejrzeć. Była tam też możliwość ponownej wymiany waluty (tym razem na USD). Kontrola bezpieczeństwa i bagażu podręcznego była dokonywana dopiero przy wejściu do bramki, z której odlatywał nasz samolot, a nie przy głównym wejściu do strefy dla pasażerów. Nasz wylot miał nastąpić o 23:55. Dzień 15 06.07.2019 (sobota) Nasz samolot oderwał się ostatecznie od ziemi o godzinie 0:11. Lecieliśmy ponownie samolotem Boeing 787 Dreamliner (z układem siedzeń 3+3+3) należącym do naszego LOT-u. Podczas lotu mieliśmy dwa większe posiłki. Były też drobniejsze przekąski (orzeszki) i napoje podawane w trakcie lotu. Na wyposażeniu mieliśmy koc i poduszkę, a do swojej dyspozycji indywidualne centrum rozrywki z wyborem filmów, muzyki, gier, a także informacjami o locie. Z uwagi na nocną porę lotu znowu skorzystałem z tego w ograniczonym stopniu słuchając trochę muzyki i spoglądając na informacje o locie. W końcowej części lotu obejrzałem jeszcze film „Faworyta”. O 12:03 czasu singapurskiego (czyli 6:03 czasu polskiego) wylądowaliśmy na lotnisku w Warszawie i tak się zakończyła moja kolejna zagraniczna podróż.

    Robert, Łódź - 12.07.2019

    131/138 uznało opinię za pomocną

telefon

Pobierz aplikację mobilną Rainbow

i ciesz się łatwym dostępem do ofert i rezerwacji wymarzonych wakacji!

pani-z-meteracem