5.4/6 (282 opinie)
Kategoria lokalna 4
3.0/6
Hotel z potencjałem, czysty ,zadbany. Wokół mnóstwo roślin. Niestety to wszystko przyćmiewa dym tytoniowy. W tym hotelu pali się wszędzie, przy stole podczas śniadania, obiadu, kolacji (PRZY STOLE ROZDZINA Z MAŁYMI DZIEĆMY-RODZICE PALĄ A DZIECI I INNI WOKÓŁ SĄ BIERNYMI PALACZAMI), przy basenie dla dzieci . Nie ma miejsca wydzielonego dla palaczy, popielniczki stawiane wszędzie są przyzwoleniem. Koszmar papierosowy, nie ma gdzie uciec. Wszędzie obecny dym tytoniowy. Myślę, że jest to kwestia ludzi ,którym brak inteligencji emocjonalnej , dlatego nie obchodzą ich bierni palacze. Jednym miejscem wolnym od dymu jest własny pokój. Polacy klient niewidoczny, nastawienie na Niemców. Animacje po niemiecku. Polecam hotel palącym ,to będzie raj dla Ciebie (żadnych ograniczeń i przy własny dziecku zapalisz ,obcemu dmuchniesz i super). Ocena bardzo obniżona za palenie. Spotkaliśmy się pierwszy raz z taką sytuacją ,a trochę podróżujemy. W związku z tym mieliśmy potworny dyskomfort.
3.0/6
mamy mieszane uczucia same położenie hotelu ładne ale pierwszy raz spotkaliśmy się a już wiele razy Byliśmy w Turcji na oszczędzaniu na turystach począwszy od wody mineralnej po dodawanie i rozcieńczanie na przykład jajecznicy z wodą codziennie od kelnerów słyszeliśmy że to jest wina Bossa. Brudne sztućce talerze i miski to była norma nie powycierane stoliki. Jednak pomimo wszystko nie zepsuło to nam urlopu i odpoczyliśmy jednak na pewno już nie wrócimy do tego hotelu.
2.5/6
Wraz z małżonką spędziliśmy w tym roku 12 dni (13-24.05) w hotelu Club Dizalya w Turcji. W 2022 roku (11-18.05) byliśmy w Labranda Alantur Resort. Urzekła nas Alanyia i chcieliśmy tam wrócić. O ile hotel był ponadprzeciętny pod każdym względem, nie odpowiadał nam czas poświęcony na transfer, w związku z czym szukaliśmy czegoś bliżej lotniska. Club Dizalya znajduje się ponad 20 km bliżej Antalyi. Dodatkowo, patrząc od strony lotniska, znajduje się kilkanaście km przed centrum Alanyi, liczyliśmy więc, co sugerowano również w Biurze, w którym dokonywaliśmy rezerwacji, że Club Dizalya będzie jednym z pierwszych hoteli na liście jeśli chodzi o transfer z lotniska. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy dotarliśmy do hotelu po ponad 4h i wysiadaliśmy ostatni!!! Czas transferu do Club Dizalya nie różnił się wiele od tego do Labranda Alantur, co było dla nas bardzo niemiłym zaskoczeniem. Postanowiliśmy więc działać w sprawie transferu powrotnego. Z racji tego, że wylatywaliśmy 24.05, mogliśmy sprawdzić jak wygląda sprawa 17.05. 16 maja na tablicy ogłoszeń pojawiła się oczekiwana przez nas informacja. Wylot do Poznania 17.05 o godzinie 23.40, odbiór z hotelu… 16.40!!!!!! SIEDEM godzin przed odlotem??? Sam transfer na lotnisko 5 godzin??? Patrzymy dalej: Warszawa – transfer 3 godziny, Katowice – 3 godziny. To znaczy że się da. Ale Poznań 5 godzin??? Uwieczniliśmy tę informację na zdjęciu.Kilka dni później zgłosiliśmy to Rezydentce z zapytaniem, czy 24.05 będzie tak samo. Najpierw Rezydentka twierdziła, że to niemożliwe, kiedy natomiast zobaczyła, że mam zdjęcie tego ogłoszenia – stwierdziła, że nie ma na to wpływu, że to firma zewnętrzna i takie tam wykręty. W efekcie naszej interwencji 24.05 odbiór z hotelu mieliśmy o 17.40 (wylot 23.40) – screen z korespondencji na WhatsApp mogę udostępnić. To nadal był czterogodzinny transfer (Warszawa i Katowice – 3 godziny, a jakże). Wydawało nam się, że jesteśmy stałymi i wiernymi klientami, w końcu odbyte i zarezerwowane wyjazdy to 8 w ciągu 36 miesięcy. Nie wymagamy z tego tytułu specjalnego traktowania, ale chociaż na równi z innymi, a w tym wypadku poczuliśmy się jak klienci drugiej kategorii. Club Dizalya to czwarty hotel, który odwiedziliśmy z Rainbow, ale nigdy wcześniej (i mamy nadzieję, że nigdy w przyszłości) nie spotkaliśmy się z tak proniemiecką, a czasem nawet antypolską postawą pracowników hotelu. Oczywiście nie dotyczy to wszystkim pracowników, niemniej jednak, pozwolę sobie opisać kilka sytuacji. 1) Bar – trudno zarzucić jawną niechęć do Polaków pracownikom baru pomiędzy basenem a plażą, jednak panowie swoim sposobem bycia i ogólnym zachowaniem bardzo dawali do zrozumienia, że wolą obsługiwać turystów niemieckich. Dla nich zawsze byli milsi, bardziej uśmiechnięci, chętni do rozmowy – czasem aż do przesady. Podobne odczucia miała większość poznanych przez nas turystów polskiego pochodzenia, których poznaliśmy na miejscu niemało. Większość wolała spędzać czas w barze w ogrodzie obsługiwanym przez barmanki, które naprawdę zawsze były uśmiechnięte dla każdego tak samo. Bar w ogrodzie jednak znajdował się ponad 200 m od głównej strefy basenowej, a co za tym idzie od wszystkich wydarzeń organizowanych przez obsługę i animatorów. 2) Animatorzy – osoby prowadzące animacje były pochodzenia niemieckiego lub tureckiego z rewelacyjną znajomością języka niemieckiego. Większość prowadzonych animacji była skierowana do osób niemieckojęzycznych. Ponadto, animatorzy „zaprzyjaźnili” się z grupką turystów niemieckich. Wiele można zrozumieć – w końcu piękna pogoda, piękny hotel, wakacje. Wszystko byłoby ok., gdyby nie fakt, że ta przyjaźń wpływała na pracę wykonywaną przez animatorów. Wielokrotnie ci „przyjaciele” niemieccy dostawali „fory” w zabawach, lub animatorzy w trakcie zabawy wchodzili w interakcję tylko z tą grupką. Cała reszta mogła sobie popatrzeć. Dla przykładu – karaoke. Kiedy śpiewał któryś z Niemców, a z grupki „przyjaciół” w szczególności – muzyka grała tak głośno, że nie bardzo było słychać śpiew, natomiast kiedy śpiewał Polak (w trakcie naszego pobytu nikt inny się nie zgłosił do zabawy, tylko Polacy i Niemcy) muzyka była tak wyciszona, że śpiewający ledwie ją słyszał i może pierwsze rzędy publiczności, cała reszta zdana była na śpiewanie przez odważnego niemalże acapella, co nie było przyjemne ani dla ucha publiczności, ani dla śpiewającego. Sytuacja druga – wieczór Bingo. W pewnym momencie do animatorów zgłasza się dziewczynka 8-10 lat i mówi, że ma bingo. Sprawdzono publicznie numery – faktycznie wygrała. W tym momencie na scenę wkracza Niemka z grupy „przyjaciół” i twierdzi, że też ma bingo. Publicznie sprawdzono numery i… jednego brakuje, bingo brak. Po chwili wręczenie nagród – z pompą i fanfarami „przyjaciółka” bez bingo otrzymuje stos nagród, a dziewczynka odsunięta w cień, nie wiem czy dostała cokolwiek. Te i inne sytuacje były wręcz niesmaczne i nie powinny mieć miejsca. Niemcy, szczególnie pewna grupka, bawili się świetnie, a reszta… Nie warto się przecież przejmować – za chwilę wyjadą. Po tym co widzieliśmy nie braliśmy już czynnego udziału w zabawach organizowanych przez animatorów. 3) Recepcja – hotel zatrudnia między innymi Turka syryjskiego pochodzenia , który jest jawnie antypolski. Na nasze nieszczęście kilka razy mieliśmy z tym panem do czynienia. Historia I Pierwszego dnia pobytu poznaliśmy dwa przesympatyczne małżeństwa z Polski. Jedno z nich wylatywało w środę 17.05 do domu. Drugie przyleciało jak my 13.05, ale na 15 dni. Miło spędzaliśmy razem czas, więc postanowiliśmy spędzić w szóstkę wieczór w restauracji a’la Carte, o ile będzie to możliwe. Z racji tego, że jako jedyny z towarzystwa mówię płynnie po angielsku i trochę rozumiem niemiecki, zostałem wydelegowany aby w recepcji dowiedzieć się czy taka możliwość będzie. Niestety akurat tego dnia w recepcji był w/w pracownik. Nie wiem, czy faktycznie nie znał angielskiego, czy tylko udawał, ale można się było z nim porozumieć tylko po niemiecku. Dopiero używając translatora Google udało mi się dowiedzieć, że restauracja a’la Carte będzie czynna być może dopiero od 19.05. Zajęło to ok. pół godziny w niemiłej atmosferze. Proste pytanie z naszej strony było przez tego pana potraktowane jakbyśmy próbowali stworzyć jakiś straszny problem. Historia II Dowiedzieliśmy się, że restauracja a,la Carte zostanie otwarta i można rezerwować miejsca. Poszliśmy do recepcji w czwórkę, aby dokonać takiej rezerwacji. Było to ok. 18. Niestety ponownie trafiliśmy na naszego ulubieńca. Od razu uruchomiłem Google translator, ale recepcjonista udawał, że nie rozumie o co chodzi, po jakichś 10 minutach bezskutecznej niby-konwersacji wezwał managera. Manager posługiwał się znośnym angielskim i dało się z nim bez większych problemów porozumieć. Jednakże recepcjonista musiał coś managerowi na nasz temat powiedzieć, bo wyszedł do nas ewidentnie negatywnie nastawiony. Kiedy wytłumaczyłem o co nam chodzi, manager pokazał nam informację znajdującą się na kontuarze – rezerwacje na wieczór w restauracji a’la Carte przyjmowane są w godzinach 10-12. Z tym, że stand, na którym widniała ta informacja był dwustronny i w momencie kiedy my przyszliśmy do recepcji powyższa informacja skierowana była w stronę recepcjonistów. Mimo to manager zachowywał się jakby miał pretensje, że nie przeczytaliśmy tej informacji. Powiedzieliśmy więc, że spokojnie przyjdziemy następnego dnia, nie ma problemu. Manager jednak z nieskrywaną urazą kazał nam zostać i zrobił nam rezerwację. Było około 18.30. Wraz ze znajomymi (Adam i Ela) rozeszliśmy się do pokoi przygotować się do kolacji, poza tym mieliśmy w planach wspólne wyjście wieczorem z hotelu. Historia III Ciąg dalszy powyższej historii. Około 19 spotkaliśmy się z Elą i Adamem w lobby. Okazało się, że nasi znajomi mają problem i po raz kolejny zostałem poproszony o pomoc, z uwagi na znajomość języków obcych. Ela z Adamem opuścili swój pokój (nr 624) około 8 rano i poszli na śniadanie. Do pokoju wrócili (jak wyżej opisałem) około 18.30 i … zastali drzwi od pokoju otwarte na oścież. Niestety nasi znajomi popełnili ogromny błąd i weszli do pokoju. Zamknęli za sobą drzwi, sprawdzili, czy nic nie zginęło (na szczęście wszystko było na miejscu), przygotowali się do kolacji i zeszli do lobby. Powinni byli od razu zgłosić problem, niemniej jednak postanowili inaczej i mimowolnie zostaliśmy z żoną wplątani w tę historię. Na nasze nieszczęście w recepcji nadal był nasz „ulubiony” recepcjonista, a managera już nie było. Spokojnie i bez nerwów starałem się wytłumaczyć sytuację, po kilku minutach dotarło do pana o co chodzi, ale uparcie twierdził, że to niemożliwe i że to Ela z Adamem nie zamknęli pokoju. Wezwał pracownika technicznego, który zrobił wydruk godzin zamknięcia pokoju (zaznaczam – tylko zamknięcia) – trwało to około 20 minut. Z wydruku (również zrobiłem zdjęcie) wynikało, że pokój został zamknięty przez pokojówkę około 10 i ponownie zamknięty około 19. Już samo to wskazywało na „niedoskonałość” hotelowego systemu – jak opisałem wcześniej, znajomi weszli do pokoju, zamknęli za sobą drzwi, spędzili w nim ok. 30 minut i wychodząc zamknęli ponownie około 19. Dodatkowo godziny w systemie były przesunięte o około 20 minut w stosunku do czasu rzeczywistego. Poprosiliśmy o informację z systemu, czy pokój w godzinach 10-19 był otwierany, ale oczywiście takiej informacji nie otrzymaliśmy – pan w recepcji stawał się coraz bardziej niegrzeczny i coraz bardziej agresywny, natomiast jego kolega komentował coś po turecku i śmiał nam się prosto w twarz. Doszło do tego, że recepcjonista zadzwonił do Rezydentki i przekazał jej, że turyści się awanturują, jednakże z uwagi na brak znajomości angielskiego nie był w stanie się z nią porozumieć – Rezydentka nie zna niemieckiego. Recepcjonista rzucił kilka słów niegrzecznym tonem i się rozłączył. W międzyczasie Ela z Adamem skontaktowali się ze swoim zięciem – Turkiem pochodzącym z Alanyi, wyjaśnili mu całą sytuację i poprosili, aby porozmawiał z recepcjonistą po turecku. Cała rozmowa była prowadzona przez recepcjonistę niegrzecznym i opryskliwym wręcz tonem, a skończyła się rzuceniem słuchawki – rozłączeniem bez słowa pożegnania przez recepcjonistę. Z relacji zięcia znajomych dowiedzieliśmy się, że nasz „ulubiony” recepcjonista jest syryjskiego pochodzenia i w dobie aktualnej sytuacji geopolitycznej może być bardzo antypolski. Ponadto jest bardzo chamski i mamy na niego uważać. Na koniec do recepcjonisty zadzwoniła nasza Rezydentka i poprosiła o przekazanie nam słuchawki. Opisaliśmy jej całą sytuację, poprosiła abyśmy opuścili recepcję w spokoju, umówiliśmy się, że spotkamy się następnego dnia, jeszcze raz opowiemy o całej sytuacji, a ona porozmawia z managerem. Następnego dnia spotkaliśmy się z rezydentką i managerem. Manager wziął stronę recepcjonisty i również nie udostępnił informacji dotyczącej godzin otwarcia pokoju. Ponadto nie uznał, że zachowanie recepcjonisty odbiegało od przyjętych standardów. Rezydentka spotkała się w cztery oczy z managerem, ten uznał oficjalnie, że żadne przeprosiny ze strony hotelu nam się nie należą, ale… dostaliśmy dodatkowy wieczór w restauracji a’la Carte. Zapytaliśmy, czy w tej sytuacji możemy prosić o dostęp do sejfu – oczywiście – usłyszeliśmy – 2 euro za dobę. 4) Czystość w pokoju – na pierwszy rzut oka bez zarzutu. Kilkakrotnie jednak mieliśmy zabrudzony ręcznik, który obsługa kładła na podłodze przed prysznicem. Myśleliśmy, że to któreś z nas zabrudziło wchodząc na niego. Ostatniego dnia pobytu brudny ręcznik zainteresował mnie bardziej, gdyż zauważyłem na nim ruch. Wziąłem telefon i na nagrałem filmik ze zbliżeniem, na którym widać, że to co braliśmy za brud to są malutkie owady wyglądające jak mrówki. I było ich bardzo dużo. Po wcześniejszych doświadczeniach z recepcją i w związku z tym, że „odkryłem” tajemnicę brudnego ręcznika dopiero ostatniego dnia – nie zgłosiliśmy tego. Podsumowując – hotel jest ładny, zagospodarowany, tereny zielone bez zarzutu – na filmach i zdjęciach prezentuje się pięknie. Są to jednak pozory, pod którymi kryją się mankamenty. Obsługa aż do przesady i wręcz niesmacznie proniemiecka, momentami antypolska. Językiem angielskim posługuje się maksymalnie 20% pracowników mających bezpośredni kontakt z turystami. Niemieckim ponad połowa. Czystość pozornie na wysokim poziomie, czemu jednak przeczą mrówki w pokoju. Na koniec kilka słów na temat strefy gastro – jedzenie monotonne, potrawy powtarzające się co 2-3 dni, a wątróbki nie spotkaliśmy tyle nigdzie indziej. Praktycznie codziennie w trochę innej odsłonie (czasem 2 razy dziennie). Natomiast w restauracji a’la Carte wybraliśmy sobie wołowinę… To był błąd – pomimo upływu czasu sama myśl o niej jest nieprzyjemna – tłusta, z chrząstką o konsystencji podeszwy. Nikt nie zapytał o stopień wysmażenia, tylko wszyscy w czwórkę równo dostaliśmy długo przeciągnięty bliżej nieokreślony kawałek mięsa – rzekomo wołowego. Club Dizalya to hotel, do którego z całą pewnością nie wrócimy i będziemy odradzać każdemu, kto o niego zapyta.
2.5/6
Hotel ogólnie niby ok.Niestety są też niemiłe wrażenia. Bardzo mały basen,jak na taką ilość gości,brak miejsc przy basenie- ręczniki rozkładane o 5.30(żeby mieć miejsce na leżaku).W restauracji brak miejsc przy stolikach, goście już przed posiłkiem czekają w kolejce ,żeby zająć miejsce i mieć gdzie zjeść( goście z talerzami pełnymi potraw wędrują gdzieś na zewnątrz restauracji ,żeby zjeść). Pierwszy raz się z czymś takim spspotkałam. Sprzątanie w restauracji polega na obmiataniu brudnych obrazów miotełką,pomiędzy rozłożonymi już sztućcami.W pobliżu plaży staje jakiś obiekt,który nie wiadomo co robi i z czarnej rury przy hotelu wylatuje jakąś ciecz,która sprawia,że woda jest szara, mętna i ma "zapach"-obrzydliwe.