Opinie klientów o Argentyńskie tango i samba Rio de Janeiro

4.9 /6
80 
opinii
Intensywność programu
3.9
Pilot
5.0
Program wycieczki
4.8
Transport
4.9
Wyżywienie
5.0
Zakwaterowanie
4.5
Opinie pochodzą od naszych Klientów, którzy odwiedzili dany hotel lub uczestniczyli w wycieczce objazdowej.

Osoba dodająca opinię musi podać dane osobowe, takie jak imię i nazwisko oraz dane dotyczące wyjazdu, czyli datę i kierunek wyjazdu lub numer rezerwacji. Dzięki tym informacjom sprawdzamy, czy autor opinii faktycznie podróżował z nami. Jeżeli dane się nie zgadzają, wówczas nie publikujemy opinii.
Najlepiej oceniane
Wybierz

6.0/6

Eleonora Staszczak 19.11.2017
Termin pobytu: listopad 2017

Wycieczka marzeń.

Wróciłam z wycieczki , która choć niefortunnie się zaczęła , bo LOT zabrał nam 1 dzień przez opóźniony wylot, to wrażenia pozostały niezapomniane. Właściwie to jeszcze nadal snią mi się przepiękne krajobrazy i pozostał żal, że to już historia. Rio de Janerio urzekło mnie przepięknym położeniem wśród gór z cudowną niekończącą się Copacabaną - pażą , która wiecznie tętni życiem. Ponadto zachwyciło nie stare Rio. Schody Solarona, Lapa, stara kolonialna architektura - o tym nigdy nie słyszałam i to było miłą niespodziamką . Trudno nie wspomnieć o głównych atrakcjach jak statua Chrystusa i Głowa Cukru. Czasu w Rio było tyle, że można było sie również wygrzać na ciepłym piasku i wykapać we wzburzonym i cudownie niebieskim oceanie. Bliskość hotelu przy plaży pozwoliła na wieczorne spacery po promenadzie i wtopić sie w barwny , roztańczony i rozśpiewany tłum wczasowiczów i tubylców. Z Rio polecieliśmy do Foz Iguaqu na żelazny punkt tej wycieczki, na który czekałam , można by rzec całe życie . To Wodospady Iguassu . Zanim jednak tam dotarłam wieczorem byliśmy na wspaniałym Schow Tańców latino. Pokaz przepiękny. Jedzenie przy tym niesłychanie różnorodne. Niespotykane potrawy , owoce, i mięsiwa pod dostatkiem. Następnego dnia doczekałam sie najwspanialszej uczty , dla oczu , ucha i ducha.. Nareszcie zobaczyłam najwiekszy cud natury . Brak słów by opisać piękno ,ogrom, barwy i potęgę spadającej wody w różnorodnie ukształtowanym krajobrazie. Kazdy zakątek budził podziw. Wędrówka wśród zarośli i przepięknej przyrody deszczowych lasów, wśród szumu zawsząd lejącej sie wody to niezapomniane wrażenia. Natomiast safari wodne to prawdziwe extremum. Pozostała jednak niedosyt. Zbyt krótko trwała wizyta w wodospadach. Ścieżki widokowe po stronie brazyliskiej były jeszcze pięknięjsze a nam niestety skrócono pobyt ze względu na ten stracony dzień i chcąc wszystko zobaczyć trzeba było śpieszyć sie i nie było czasu na napawanie sie widzianym pięknem..Z żalem opuszczaliśmy Foz Iguaqu. Boskie Buenos Aires zachwyciło mnie swą barwną dzielnicą La Boca.i kolorem kwitnących drzew. Bardziej urzekło mnie cudownie romantyczne Sakramento w Urugwaju, do którego popłynęliśmy w ramach wycieczki fakultatywnej. To oaza spokoju , uroczych starych , wiekowych zabudowań, romantycznych plaz i wspaniałej roślinności. W każdym zakatku czuje sie tchnienie przeszłości. Podobny klimat, choć inną architekturę sptkałam w brazyliskich Paratach. Dużo radości sprawił ostatni dzień na rejsie wśród archipelagu wysp Ilia Grande. Kapiel w ciepłym oceanie ,w szmaragdowej , krystalicznie przeźroczystej wodzie, gorące tropikalne słońce , cudownie piaszczyste złote plaże wśród palm to obrazki, które juz nie będą w swerze wyobraźni a stały sie realnym faktem. Ponadto wspaniałe hotele, bardzo dobre i urozmaicone jedzenie i niespotykanie wspaniała Pani Pilot Monika Grabarczyk. , ostoja cierpliwości, spokoju , wiecznie pogodna i usmiechnięta , sprawiły , że wycieszkę oceniam jako najlepszą w moim życiu.

6.0/6

G.OL. 13.06.2014

SPEŁNIENIE MARZENIA ŻONY.

Spiritus movens wyjazdu była moja Żona. Otóż, obiecałem przy ołtarzu, że na dziesięciolecie ślubu pojedziemy do Brazylii. Nie wiem jak tego dokonała, ale pojechaliśmy pięć lat wcześniej. Ach, te kobiety. Decyzja była błyskawiczna. Zadzwoniłem do Żony i niczym juror z pewnego znanego programu telewizyjnego stwierdziłem ''Masz bilet. Jedziesz''. No i pojechaliśmy oraz poleciliśmy. Program naszej wyprawy był ''odwrócony'', czyli zaczynaliśmy od Argentyny. Po długiej i męczącej podróży, bo w sumie jaka miała być skoro leci się na koniec świata, wylądowaliśmy w Buenos Aires. Odstaliśmy swoje z karteczkami, które trzeba okazać odpowiednim służbom by zostać wpuszczonym na teren pięknej Argentyny. Dzięki temu zrozumiałem dlaczego niektórzy pasażerowie wybiegli z samolotu z prędkością Usaina Bolta. Gdybym był 30 kilo chudszy pewnie bym niektórych dogonił, a tak niestety pojawiłem się jako jeden z ostatnich do sprawdzenia. W dawnych czasach przekraczałem granicę ze Związkiem Radzieckim, więc niestraszne mi już żadne inne i przyjąłem sytuację ze stoickim spokojem. Choć muszę przyznać, że służby argentyńskie mogłyby być lepiej zorganizowane w procederze witania turystów. Nie był to mój pierwszy wyjazd do Brazylii i Argentyny, ale dzięki temu mogłem wczuć się również w rolę przewodnika i wpływać kojąco na zmęczoną podróżą Małżonkę. Buenos, Buenos, boskie Buenos. Zamieniłbym słowa znanej piosenki ''Chcę jeszcze raz pojechać do Europy lub jeszcze dalej do Buenos Aires'' na ''Chcę jeszcze raz pojechać do Europy lub jeszcze dalej do Rio de Janeiro''. Dobrze, że mieliśmy odwrócony program, bo Buenos Aires wypadło blado przy Rio de Janeiro. Oczywiście stolica Argentyny to bardzo ciekawe miejsce, ale Rio ''zjada Buenos na śniadanie''. Czasu na zwiedzanie było naprawdę dużo. Buenos Aires zwiedziliśmy z Żoną może nie od A do Z, ale od A do S na pewno. Wstając z samego rana, przy pomocy nóg oraz taksówek dotarliśmy do wielu miejsc, które nie znajdują się w programie wycieczki. Hotel położony jest w rewelacyjnym miejscu, co sprzyja spacerom. Widok z pokoju hotelowego mieliśmy co prawda na ścianę, ale coś za coś. Na własną rękę, a raczej nogę, dotarliśmy m.in. do: domu w którym mieszkał Witold Gombrowicz przy Rue de Venezuela, weszliśmy na stadion La Bombonera klubu Boca Juniors, w barwach którego 70 meczów rozegrał Diego Maradona i przeszliśmy po raz kolejny uliczką La Caminito w dzielnicy La Boca. Polecam spróbować w jednej z okolicznych restauracji pierożków - empanadas. La Caminito to tak naprawdę kilkadziesiąt kolorowych domków. Proszę nie liczyć więc na imprezowe fajerwerki. Nie widzieliśmy praktycznie w ogóle ludzi tańczących na ulicach. Kilka lat wcześniej byłem na Kubie i muszę przyznać, że Argentyna w porównaniu z Kubą to taneczna pustynia jeśli chodzi o zabawę w miejscach publicznych. Cały dzień krążyliśmy po stolicy Argentyny i czuliśmy się w pełni bezpiecznie. Chadzaliśmy wśród blokowisk, dawaliśmy przechodniom aparat fotograficzny by mieć wspólnie kilka zdjęć. Nikt nie popędził z naszym sprzętem w nieznanym kierunku. Jedynym problemem była niemalże gremialna nieznajomość podstawowych zwrotów języka angielskiego przez Argentyńczyków. Może wynika to również z faktu, że nie chcą używać tego języka ze względu na spór toczony z Wielką Brytanią o Falklandy. W każdym razie warto zapytać taksówkarza, czy wie o co nam chodzi. Raz trafiliśmy na kierowcę, który wyglądał jak klon Mario Kempesa z czasów świetności (MŚ 78) i mieliśmy problem. Nie mogliśmy się z nim porozumieć, a jedyne co nam przekazał, że nie przyjmuje dolarów. Wysiedliśmy więc, gdy skończyły się peso i cierpliwość. W drodze powrotnej do hotelu kupiliśmy dwie butelki zacnego argentyńskiego wina, które spożyliśmy w Polsce. Następnego dnia ruszyliśmy na argentyńską wieś. Wyprawę na rancho wspominam pozytywnie, aczkolwiek bez ekstazy. No po prostu trochę argentyńskiego klimatu w wiejskim wydaniu. Konne przejażdżki, bardzo dobre jedzenie, gaucho - kowboje oraz pampa – niziny. No i podczas obiadu pokaz tanga. Po powrocie była możliwość fakultatywnego uczestniczenia w pokazie tanga. Imprezy fakultatywne podczas różnych podróży. Temat rzeka. Wiele osób narzeka, że drogie. Ok. Część z nich można zorganizować taniej we własnym zakresie, a część nie. Jak się nie ma chęci i możliwości na organizowanie we własnym zakresie, to można kupić drożej i zrezygnować z narzekania. Fakultety w Buenos Aires. Tango show – nie byliśmy, bo widzieliśmy już takie pokazy. Opinie pozostałych ''wycieczkowiczów'' były bardzo pozytywne. Rejs stateczkiem po kanałach rzecznych Tigre – o tym w ogóle nie było mowy, czyli to był taki fakultet tajemnica, który pozostał jedynie na papierze. Urugwaj – Colonia del Sacramento – wspaniały dzień. Mogę z całego serca i z czystym sumieniem polecić. Przepiękne miasteczko ze świetnie zachowaną substancją historyczną. Dodatkowo in plus: roślinność, sklepiki, klimat. No i przepyszny obiad. Naprawdę warto. Proszę się nie sugerować, że są tańsze promy podążające z Buenos Aires do Urugwaju. Są. Trzeba jednak zwrócić uwagę z jaką prędkością się poruszają. Te tańsze płyną wolniej. Poza tym, gdybyśmy mieli jeszcze jeden dzień spędzić w Buenos Aires, powiałoby nudą. Oczywiście widzieliśmy w Buenos wszystkie wymienione w programie wycieczki atrakcje, na czele z: siedzibą Prezydenta Argentyny Casa Rosada – Różowym Domem – znanym m.in. z filmu Evita; nowoczesną dzielnicę Puerto Madero oraz cmentarz Recoleta z grobem Evity Peron. Fanom sportu polecam wybranie się na ''własną rękę'' na cmentarz La Chacarita, gdzie spoczywa ikona pięściarstwa argentyńskiego Oscar Bonavena. Ten urodzony w Buenos Aires pięściarz stoczył legendarne walki m.in. z: Muhammadem Alim, Joe Frazierem, Floydem Pattersonem. Można również wybrać się na stadion River Plate - Estadio Monumental Antonio Vespucio Liberti, gdzie w 1978 świat oglądał polską reprezentację w piłce nożnej, o jakiej dziś jedynie możemy pomarzyć. Po opuszczeniu Buenos Aires wylądowaliśmy w Puerto Iguazu. No i tutaj zaczyna się opowieść o jednym z najpiękniejszych miejsc naszej planety. Wodospady Iguazu rozkładają na łopatki nawet najtwardszych podróżników. Tego widoku nie da się opisać. Trzeba po prostu zobaczyć cud natury położony na granicy Brazylii i Argentyny. 275 wodnych strug położonych na stosunkowo niewielkim obszarze zniszczyło moją jaźń po raz kolejny. Nie mówiąc o mojej Żonie, która była tam po raz pierwszy. Znacznie większa część wodospadów znajduje się po stronie argentyńskiej, gdzie jest zdecydowanie więcej tras spacerowych. Dojechaliśmy na miejsce stylową kolejką wąskotorową. Niestety nie widziałem tym razem olbrzymiej ilości motyli, czego doświadczyłem przy poprzedniej wizycie. Sprint po dwukilometrowym pomoście do tarasu widokowego przy Garganta del Diablo – Diabelskiej Gardzieli – największego wodospadu Iguazu i znów przeżywamy knockout zafundowany przez przyrodę. Widok niesamowity i odczucia również. Nie chcemy stąd odchodzić. Niestety musimy, bo zwiedzanie wodospadów po stronie argentyńskiej jest znacznie dłuższe niż po brazylijskiej. Po drodze dajemy jeszcze miejscowym ptaszkom ''poskubać'' herbatniki z naszych dłoni. Proszę koniecznie zabrać ciasteczka. Wśród zdjęć umieszczę zdjęcie pożeracza herbatników. Zaręczam, że nie odmówi poczęstunku. Polecam przygotowanie aparatu fotograficznego. Po ornitologicznym dokarmianiu ruszamy dalej. Ogrom piękna Iguazu jest przytłaczający. Z zasady nie jeżdżę dwa razy w to samo odległe miejsce świata. Do Iguazu jednak mógłbym pojechać i trzeci raz. Po pierwszej części zwiedzania krótka przerwa. Żona zapomina, że ma w torbie jeszcze kilka herbatników i nagle pojawiają się kolejni ''niedożywieni'' reprezentanci fauny znad Iguazu – ostronosy. Próbują otworzyć torebkę i dorwać się do herbatników. Zwierzęta sympatyczne, ale praktycznie wszędzie są informacje o zakazie ich dokarmiania. Po krótkim wykładzie o kulturze danym futrzakom biegnę by zdążyć na wyprawę motorówką pod wodospady. Fakultet, którego nie można przegapić. Żona nie decyduje się na wzięcie udziału w tej eskapadzie przeczuwając co się święci. Ruszam do boju samotnie. Motorówka zabiera kilka osób. Widząc w jakim stanie wracają ludzie z tej wyprawy postanawiam rozebrać się do rosołu, oczywiście jeśli chodzi o górną część ciała. Nie mam po prostu stroju, który szybko schnie. Nakładam kamizelkę ratunkową i jako jedyny siadam z przodu łodzi. Ruszamy. Podpływamy pod wodospady i zaczyna się wodne bombardowanie. Rewelacja, ale jak sądzę nie dla wszystkich. Widzę, że część współpasażerów jest nieźle wystraszona. Zawracamy i ruszamy w krótką podróż rzeką. Zaczyna mi być zimno. Krajobrazy jak z filmu ''Aguirre, gniew boży'' Wernera Herzoga. Po dopłynięciu do miejsca docelowego przesiadamy się do ciężarówki i ruszamy czerwoną drogą podziwiając roślinność. Argentyńczycy doceniają moją twardość i pożyczają mi kurtkę. Na całe szczęście, bo co prawda ''chłopaki nie płaczą'', ale było mi już naprawdę zimno. Docieramy do punktu zbiórki i udajemy się na nocleg. Kolejnego dnia znów pojawiamy się przy wodospadach. Tym razem ze strony brazylijskiej. Jest tu znacznie mniej chodzenia, ale widoki są przepiękne. Panorama wodospadów prezentuje się w pełnej okazałości. Kolejny cudowny dzień. Po powrocie do hotelu organizujemy grupę, zamawiamy taksówkę i ruszamy oglądać tamę Itaipu. Zapora wodna na Paranie to niewątpliwie cud myśli inżynieryjnej i możliwości człowieka. Elektrownia wodna pokrywa prawie w stu procentach zapotrzebowanie energetyczne Paragwaju oraz około 20% Brazylii. I tu rodzi się pytanie - jaka była cena powstania tej monumentalnej budowli na granicy Brazylii i Paragwaju. Otóż zniszczono jeden z ogólnoświatowych cudów przyrody, jakim były wodospady Guaira. Wodospady tak majestatyczne, że dla oddania ich potęgi niech wystarczy fakt, że ilość wody przez nie przepływająca była ośmiokrotnie większa niż w pobliskich wodospadach Iguazu. Niestety historia Guaira zakończyła się w 1982 r. W tym właśnie roku zachwycałem się grą reprezentacji Brazylii podczas hiszpańskich MŚ w piłce nożnej. Podziwiałem grę Socratesa i Zico, a w tym czasie ich rodacy wymazywali z mapy świata cud natury. Wracając jednak do wyprawy. Po dotarciu na miejsce i kupieniu biletów zostaliśmy skierowani do małej sali kinowej i uraczeni filmem o historii Itaipu. Następnie przesiadka do autobusu i w drogę. Tama robi imponujące wrażenie. W czasie objazdu jest kilka przystanków, m.in. w bezpośredniej bliskości zapory. Autobus przejeżdża granicę i przez moment jesteśmy w Paragwaju. Po objeździe czeka na nas taksówkarz. Jest tak zadowolony z faktu wożenia egzotycznych klientów, że funduje nam gratisowy objazd po ulicach Foz do Iguacu. Wspaniały dzień kończymy leżakowaniem przy basenie racząc się bardzo małą dawką miejscowego napoju alkoholowego – Cachaca. Następnego dnia lecimy do Rio de Janeiro. W samolocie myślimy tylko o tym, czy po wylądowaniu nie zastanie nas ulewa zapowiadana w prognozach pogody. Na szczęście ulewy nie ma, ale jest pochmurno. Jestem tu po raz kolejny i zaskakuje mnie wzrost cen od czasu ostatniej wizyty. W Rio widać ogrom biedy, ale i bogactwa. Miasto kontrastów. Położenie sprawia, że miasto jest chyba najpiękniejszym z tych, które odwiedziłem. Żona zakochuje się nim, prawie jak we mnie. Po drodze do hotelu odwiedzamy remontowaną Maracanę. Na szczęście byłem tam już kiedyś na meczu Flamengo, więc widziałem stadion i poczułem jego atmosferę. Udajemy się na pusty Sambodrom. Wyobrażamy sobie jak tętni życiem w czasie karnawału. Następnie wizyta w katedrze wzorowanej na świątyniach Majów z imponującymi witrażami. Spacer po centrum podczas którego udaje nam się odnaleźć pijalnię czekolady. Najlepiej do oddania tej chwili pasuje potoczne określenie - niebo w gębie. Po tych przeżyciach jedziemy do miejsca noclegu. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się, że będziemy mieli aż tak genialnie położony hotel. Lokalizacja przy samej Copacabanie. Otrzymujemy pokój na ostatnim piętrze. Wychodzimy na dach, a tam basen i widok na Copacabanę oraz Głowę Cukru – Pao de Acucar. Od razu przypomniała mi się historia z wyjazdu sprzed lat. Snułem się z kolegą po Copacabanie i zerkaliśmy na hotele, a on w pewnym momencie wygłosił kwestię, którą zapamiętałem na długo ''Stary, zapomnij. W takich miejscach zatrzymuje się Sylvester Stallone''. A teraz po latach stałem na dachu hotelu z widokiem na jedną z najsłynniejszych plaż świata i możliwością pluskania w jacuzzi. De facto zabrakło nam czasu na kąpiele w basenie, bo i po co, skoro za rogiem Atlantyk. Pokój oczywiście nie był apartamentem, ale długo w nim nie przebywaliśmy. Po chwili byliśmy na Copacabanie. Było pochmurno, siedliśmy na piasku i zamilkliśmy. Mistycyzm pełną twarzą. Dla takich chwil warto żyć. Z samego rana ruszamy na wycieczkę do faveli i ogrodu botanicznego. Wizytowana favela jest już raczej favelą z nazwy, bo miejscowa policja spacyfikowała towarzystwo. Ogród botaniczny niestety jest zamknięty, ale dzięki wyprawie w jego okolice trafiamy na punkt widokowy i po raz kolejny upewniamy się, że Rio de Janeiro jest magicznym miejscem. W drodze powrotnej prosimy kierowcę by wysadził nas przy Ipanemie. Na tej pięknej plaży wypijamy sok z kokosa i fundujemy sobie spacer życia przemierzając Ipanemę i Copacabanę. Chciałem zaśpiewać Żonie ''The Girl from Ipanema'', ale niestety stwierdziła, że słyszała ją w wykonaniu Franka Sinatry i tak się skończył mój krótki epizod wokalny nad Atlantykiem. Wieczorem nie idziemy na samba show. Wybieramy spacery po Copacabanie. Osoby, które były na pokazie samby zgodnie twierdziły, że pokaz tanga w Buenos Aires zrobił na nich znacznie większe wrażenie. My w tym czasie spacerujemy po bezpiecznej Copacabanie i biało-czarnych płytkach przedstawiających fale Atlantyku. Dzięki spacerowi wracamy bogatsi o kilka pamiątek kupionych od ulicznych sprzedawców. Targowanie się jest jak najbardziej wskazane. Następnego dnia poprawia się pogoda, więc ruszamy na Corcovado. Podróż odbywa się kolejką torową mozolnie wspinającą się na ponad siedmiuset metrową górę. Czas umila miejscowy zespół wykonujący lokalne szlagiery. Docieramy na szczyt i wita nas monumentalny, prawie czterdziestometrowy pomnik Chrystusa Odkupiciela. Wrażenia nieprawdopodobne. Dodatkowo potęgowane faktem, że obojętnie, w którą stronę skierują się oczy atakują nas nieprawdopodobne widoki. Jedynym minusem jest tłum ludzi, którzy również atakują z każdej strony. Temu jednak nie ma co się dziwić, bo magia miejsca przyciąga jak magnes opiłki. Kolejnym punktem programu był wjazd kolejką linową na Pao de Acucar – Głowę Cukru. Podróż odbywa się z przesiadką. Na stacjach kolejki są punkty widokowe. Nie muszę chyba dodawać, że znów dopadła nas czarodziejska widokowo feeria. Są śmiałkowie, którzy do punktu docelowego wspinają się po skałach. Punkt docelowy znajduje się 396 m n.p.m. Miejsce bez wątpienia magiczne. Pod koniec zwiedzania można było skorzystać z lotu helikopterem. Bardzo żałuję, że nie skorzystaliśmy z tej możliwości. Lot okazał się dość długi, a wrażenia na pewno niezapomniane. Utknęliśmy jednak na tarasie widokowym przygnieceni pięknem krajobrazu. Po prostu nas zatkało. Przy okazji fakultetów w Rio zdziwiła mnie bardzo mocno wysoka cena za możliwość obejrzenia meczu piłkarskiego ligi brazylijskiej. Byłem wcześniej na kilku meczach tej ligi i za taką cenę to można by chyba kupić karnet. Możliwe że chodzi o jakieś ekskluzywne miejsca w sektorze, gdzie zasiadają Pele, Ronaldo czy Ronaldinho. Ogólnie poziom ligi nie jest najwyższy, bo spora część najlepszych brazylijskich piłkarzy gra poza ojczyzną. Za to atmosfera podczas spotkań jak najbardziej najwyższych lotów. Jednak jeśli ktoś chce poczuć prawdziwy piłkarski ''ogień'', niech spróbuje pójść na mecz ligi argentyńskiej podczas pobytu w Buenos Aires. Wieczór w Rio de Janeiro zakończyłem kąpielą w Atlantyku i patrzeniem na gwiazdy nad Copacabaną. Ogólnie z kąpielami w Rio trzeba uważać, bo występują w wodzie bardzo silne prądy i nawet dobrego pływaka potrafią porwać w swoje szpony. Kolejnego dnia wyruszyliśmy do Paraty, małego i urokliwego kolonialnego miasteczka. Już droga do niego prowadząca była bardzo ciekawa, a miejsce docelowe również spełniło nasze oczekiwania. No i zakwaterowanie w malutkich i przytulnych domkach, co było odmianą po pobytach w hotelach. Dużo czasu na spacery, zakupy i odpoczynek. Z rejsu po Zatoce Paraty nie skorzystaliśmy. Woleliśmy przechadzać się po miasteczku. Nie jest ono zbyt duże, ale naprawdę urokliwe i klimatyczne. Następnego dnia z niekłamanym żalem udaliśmy się na lotnisko w Rio de Janeiro by rozpocząć długą podróż do domu. I tak oto dobiegł końca nasz wspaniały czas spędzony w Ameryce Południowej.

5.5/6

Małgorzata 03.12.2023

Świetny wyjazd

Bardzo udany wyjazd, świetna organizacja, piękne miejsca. Grupa 18 osób, w sam raz. Hotele w większości bardzo przyzwoite, wyżywienie dobre. Pilot Tomek - merytorycznie najlepiej czuł się w Brazylii. Dużo objazdów, ale też czas na relaks i czas wolny. Wodospady - widoki zapierające dech, szczególnie od strony argentyńskiej.

5.5/6

Sandra, Częstochowa 09.03.2023
Termin pobytu: luty 2023

Atrakcyjna wycieczka, wspaniałe przeżycia, polecam

Program imprezy atrakcyjny, ciekawa krajoznawczo i kulturowo, wspaniała kuchnia, polecam. Jedną z większych atrakcji były wodospady Iguacu, gdzie spacer po szlaku pozwolił na podziwianie wspaniałych kaskad wodospadów i krajobrazów. Inną wspaniałą atrakcją był wjazd kolejką linową na szczyt góry Corcovado, gdzie podziwialiśmy słynny posąg Chrystusa Odkupiciela.
telefon

Pobierz aplikację mobilną Rainbow

i ciesz się łatwym dostępem do ofert i rezerwacji wymarzonych wakacji!

pani-z-meteracem